Skocz do zawartości

Ranking

Popularna zawartość

Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 06.04.2025 uwzględniając wszystkie działy

  1. 25 punktów
    Nowy (stary) sprzęt :) I parę gier i na sonke
  2. 24 punktów
  3. 21 punktów
    Dzisiaj wpadły do kolekcji takie gry. Mocno zadowolony jestem z zakupów. Do premiery Switcha 2 raczej wpadać będą mi już tylko jakieś rodzynki. Choć kto wie.
  4. 18 punktów
    Ten Mario RPG staniał do 115 zł za nówkę anglika więc warto spróbować. Nowy PoP wydaje się fajnym tytułem na majówkę a dwa pozostałe tytuły na razie na półkę gdzie poczekają na swoją kolej.
  5. 17 punktów
    Ostatnio sporo gier na switchu + WR
  6. 15 punktów
    Dobra. Gerki kupione, konsola zamówiona teraz najgorszy etap zagrajmera. CZEKANIE
  7. Co ty pierdolisz randomie, x-com to jedna z najlepszych gier turowych!
  8. 15 punktów
    Ostatnio na disco pojawiła się dyskusja o KZ i zdałem sobie sprawę, że mam tylko dwa tytuły z serii w kolekcji, więc postanowiłem naprawić ten błąd i Liberation, trójeczka i shadow śmieć są już u mnie. A jak KZ 3 to nie mogło zabraknąć tego skurwysyna, którego dorwałem za 50 zł
  9. 15 punktów
    Wpadł mi w łapy japoniec 32GB z wrzuconym europejskim softem. Bardzo dobry stan, mało rys, szkoda tylko że zamiast ori ładowarki do tableta jest zwykły kabel.
  10. 14 punktów
    Pierwsze zakupy u @ping usia bożego i od razu z GRUBEJ RURY. Naklejki oczywiście nakleje na moje nintendo 2 żeby każdy mi zazdrościł
  11. 13 punktów
    Skoro o switchuniu 2 można na chwilę obecną pomarzyć to trzeba się jakoś pocieszyć
  12. Dejw ale nas trzyma w napięciu. Zara mi gumą strzeli
  13. 12 punktów
    The Messenger to już Switchowy klasyk, Hadesa nie trzeba przedstawiać natomiast Bakeru to zakup po zachwalaniu tej gierki na podcast Rozgrywka. Sprawdziłem inne recenzje, rozgrywkę na yt i kurcze super to wygląda. Taka platformówka połączona z chodzoną nawalanką. Jest też jak coś na steam. Gierka podobno bardzo łatwa i relaksująca.
  14. 12 punktów
    Długo zwlekałem z tą grą ze względu na to jak Persona 5 mnie wymęczyła na premierę ale po obejrzeniu anime Dan Da Dan i niedosycie ze względu na niepełne zakończenie pierwszego sezonu stwierdziłem, że nadszedł właśnie czas.
  15. 25 lat temu przeczytałem opis gry w PlayerStation Plus, tak mi się spodobał, że chciałem w to zagrać. Fanowskie tłumaczenie wyszło 2 lata temu, ale coś nie mogłem się zabrać przez ten czas. Gra rozpoczyna się katastrofą samolotu nad tytułową górą, która jest najwyższym szczytem Andów, o ile góra istnieje, tak państwo w którym dzieję się akcja to już political fiction. Szybko wychodzi na jaw, że to nie był wypadek, tylko zamach na przywódczynie rewolucjonistów która była na pokładzie. Przez większość czasu mamy klasycznego point and clicka, grupę pięciu ocalałych, każdy z jakąś unikatową umiejętnością, jednak przeplatane jest to sekcjami lekko zręcznościowymi czy takimi, gdzie ściga nas czas. Gra jest podzielona na 24 chaptery, każdy odpowiada jednej godzinie, bo cała akcja dzieję się na przestrzeni 24h. Mimo, że gatunek może o tym nie świadczy, to gra napakowana jest scenami akcji, można powiedzieć, że to dziadek cinematic experience. Same zagadki nie są trudne, ale potrafią być irytujące, gdy nie robimy wszystkiego kroku po kroku jak to sobie wymyślili twórcy. Dwa razy musiałem do poradnika zajrzeć, bo się zaciąłem na amen, jedna z sytuacji, musiałem urwać kawał rury "mięśniakiem", wiedziałem, że jej potrzebuje, ale najpierw trzeba do niej podejść "mózgiem" drużyny i porozmawiać z "mięśniakiem" zanim to zrobi. Grafika jak na szaraka cieszy oko, jak na tamte czasy to jest zaskakująco dobry lip sync. Do dziś nie wiem czemu Sony nie wydało tego na zachodzie, wszystkie dialogi w grze i tak są nagrane po angielsku, dziwny zabieg, skoro zdecydowali grę wydać tylko w Japonii. Bugów żadnych nie doświadczyłem, jedyne co mnie irytowało to bardzo słaba muzyka, przez co poza przerywnikami grałem bez dźwięku. Sama przygoda nie jest długa, zeszło mi chyba coś około 6h. Gra na pewno wyróżnia się miejscem akcji, bo nie kojarzę tytułu, który w całości dzieję się w górach. Ocena końcowa 7/10.
  16. 11 punktów
    Trza nadrobić.
  17. 11 punktów
    Najświeższe nabytki do kolekcji switcha...
  18. Sami się tutaj wszyscy wzajemnie nakręcacie, że będzie jak z PS5. Zamawianie z każdego możliwego sklepu, żeby tylko mieć konsolę w dniu premiery, tylko ogranicza innym osobom możliwość zamówienia i nakręca spiralę
  19. 11 punktów
    Toy Story 2 Za dzieciaka było grane mocno, pamiętam jakie wrażenie robiły na mnie wtedy te sporych rozmiarów lokacje wypełnione po brzegi zróżnicowanymi aktywnościami i niemalże pozbawione loadingów Feeling poruszania się zabawką oddany perfekcyjnie: bezwładność Buzza i gigantyczne z jego perspektywy elementy otoczenia, po których można się wspinać robią robotę, no i misje idealnie wtapiające się w formułę sterowania plastikowym kosmonautą, typu wyścig ze zdalnie sterowanym samochodzikiem, zbieranie plastikowych żołnierzyków albo wdrapywanie się na sam wierzchołek drzewa, na którym do obicia czeka boss-latawiec. Platyna łatwa, szybka i przyjemna, z uwagi na to że gra nie ma zbyt wielu leveli i że można do nich wracać w każdej chwili, to całość idzie zrobić w kilkanaście godzin max. Gierka 7/10, trudność trofików 2/10. Daxter Jak&Daxter, ale bez Jaka, taki swoisty powrót do korzeni serii, gdzie platforming liczył się bardziej niż grzanie z giwer (tylko klimat gorszy, jednak tej bajkowości nie udało się już odtworzyć żadnej odsłonie). Żarty rudego zwyrodnialca potrafią bawić do dziś, podobnie jak jego erotomańskie zagrywki, mam dziwne wrażenie że dzisiaj połowa dialogów by już nie przeszła :) Zarówno sama gierka, jak i platyna to popierdółki, wszystko da się zrobić w jeden wieczór, nie ma nic na czym można by utknąć. Gra 6/10, trofea 1/10. Time Splitters 1, 2, 3 Absolutnie uwielbiałem tę serię, za czasów szóstej generacji konsol były to dla mnie najlepsze shootery FPP, chociaż fani strzelania do różowych gnomów z Halo pewnie by mnie za to stwierdzenie ukrzyżowali. Dziesiątki godzin przeznaczonych na masterowaniu wyzwań w trybie single, drugie tyle spędzone na rzeźniczeniu z bratem w multiplayerze, a jeszcze trzecie tyle w edytorze plansz Na szczęście platyna nie wymaga robienia opcjonalnych czelendży na same platynowe pucharki (zbiór wyzwań typu: zabij x przeciwników, osłaniaj NPCa, albo nawet takie fikołki jak wybijanie wszystkich szyb w chińskiej restauracji w określonym czasie), inaczej te gry zajęłyby mi o wiele więcej czasu, ale jako że deweloperzy zlitowali się oczekując od gracza w zasadzie samych złotek (+ oczywiście skończenia trybu story), to jest laba. Gierki 8/10, trofea 5/10. God of War 1, 2, 3, Wstąpienie Dopiero co dzieliłem się swoimi wrażeniami z grania w innym temacie, więc nie ma sensu żebym się powtarzał. tl:dr - każda z tych gier jest świetna nawet dzisiaj, a gameplayowo nic się nie zestarzały. Trochę irytuje, że nie można skipować cutscenek (come on, pierwszy GoW wyszedł w 2005!) i jeżeli ciśnie się maraton wszystkich części, to pod koniec już można poczuć lekkie znużenie nomen omen tą samą rozgrywką, ale nie zmienia to faktu, że GoWiki to i tak tip top giereczki, których dzisiaj na rynku bardzo brakuje. Zdecydowanie najtrudniejszym elementem każdej z tych gier (poza Wstąpieniem, bo tam tego po prostu nie ma) jest ukończenie Challenge of Olympus czyli specjalnego zestawu wyzwań odblokowywanego po ukończeniu trybu fabularnego. Creme de la creme jest zestawik z pierwszej części: nie dość, że walczy się na małej platformie zawieszonej w powietrzu i trzeba uważać, żeby z niej nie wypaść, to jeszcze same wyzwania są nieźle wyżyłowane, a wszystkie 10 zadań trzeba zrobić na jednym posiedzeniu, bo twórcy nie przewidzieli możliwości zrobienia save'a pomiędzy. Jeżeli tak jak ja gracie poprzez stream w ramach abonamentu PS Plus, to lepiej się módlcie, żeby Wam internet nie padł w międzyczasie Generalnie im dalej w serię, tym jest łatwiej, zadania w GoW 2 są już łatwiejsze, w GoW 3 i Ascension trzeba dodatkowo skończyć story na hardzie, ale to akurat żaden problem, no chyba że ma się dwie lewe ręce. Gry 8.5/10, trudność platyn: GoW1 6/10, pozostaje części 4/10. Forgive Me Father Bardzo przyjemny boomber-shooter z grafiką a'la "XIII" i motywami zajumanymi prosto od Lovecratfa, czyli Cthulhu i te klimaty. Jeżeli macie już pokończone takie gierki jak DUSK, Prodeus i Ultrakill, to polecam gorąco, bo rzeźnia jest niesamowita, a styl nietuzinkowy. Platyna banalna, wystarczy FMF ukończyć dwa razy (raz ziomkiem i później jeszcze raz babeczką), po drodze zdobywając szereg mało wymagających gównotrofików. Osobiście polecam cisnąć od razu na hardzie, bo to jedna z tych gier, w które szarpie się najlepiej po wyszlifowaniu skilla odstawiając krwawy balet między kolejnymi grupkami szatańskich pomiotów. Gra 8.5/10, trofiki: 3/10 Quake Tego tytułu chyba nie trzeba nikomu przedstawiać Co prawda jeszcze nie mam wbitego kompletu dzbanków, niemniej jest to kwestia jednego, może dwóch dni, więc przy okazji wrzucam na listę. W porównaniu do platyny z Quake'a 2 jest więcej roboty, trzeba nie tylko skończyć podstawową kampanię na poziomie trudności Nightmare, ale też zrobić to samo w każdym z dodatków i tym razem nie ma mowy o cwaniakowaniu z wyborem rozdziału i skipowaniem wszystkich etapów Wydaje się ciężko, ale nie jest z uwagi na fakt, że w dowolnym momencie można wykonać quick save, niemniej zrobienie zwykłego story + DLC to zabawa na około 30 godzin. Na szczęście gra nie wymaga znalezienia wszystkich sekretów, wiele z nich jest tak chamsko poukrywanych, że bez poradnika na youtube raczej mało kto dałby sobie z tym radę. Tak poza tym to cały czas mega solidna produkcja, w którą zaskakująco przyjemnie gra się też na padzie, wielkie kudosy dla deva za możliwość przypisania skrótów pod konkretnie bronie i za błyskawiczne wykonywanie quck save i quick load. Gierka 8/10, platyna 4/10.
  20. Tinykin (Switch) Gdzieś tam w różnych miejscach, nawet w tym temacie, tytuł ten się przewijał i był polecany, a że zarys rozgrywki i oprawa wyglądały obiecująco, to wskoczył na moją wishlistę i czekał na promkę i odpowiedni "nastrój". No i niedawno sobie do Tinykina przysiadłem, a wczoraj skończyłem i była to naprawdę sympatyczna zabawa, choć bez wielkich zachwytów. Abstrahując od raczej pretekstowej (choć mającej jakieś tam przesłanie i ciekawy twist) fabułki, całość opiera się na eksploracji pomieszczeń typowo amerykańskiego domu i zbieraniu gadżetów, które są potrzebne naszemu bohaterowi do powrotu na swoją planetę. Sęk w tym, że protagonista jest miniaturowy i taka kuchnia czy łazienka to z perspektywy grającego ogromne, przepastne przestrzenie, których zwiedzenie wzdłuż i wszerz wymaga paru kwadransów i porobienia niezłych akrobacji. Fundamentem zabawy, poza czysto platformówkowym skakaniem i innymi sposobami przemieszczania się, takimi jak wspinanie po "linach", śmiganie na pełniącym rolę deskolotki...mydle (w praktyce mało precyzyjne i niezbyt użyteczne, szczególnie pod górkę, no ale można grindować!) oraz lewitacją w mydlanej bańce, jest motyw przewodni gry, czyli tytułowe małe stworki. Rozpoczynając dany poziom najpierw musimy "zaopatrzyć się" w odpowiedni zapas wiernie podążających za nami Tinykinów różnego rodzaju (idących momentami już w trzycyfrowe liczby), które w taki czy inny sposób przysłużą się nam w osiągnięciu celu. Rzucamy nimi w dowolnym kierunku w typowo gierkowy sposób, a więc celowanie-parabola-rzut do celu. Różne kolory stworka: różne funkcje. Różowe przenoszą/przesuwają ciężkie przedmioty, przełączają przełączniki etc. Czerwone są wybuchowe (więc jednorazowe xD) i pomagają rozwalać różne przeszkadzajki czy skrzynki (w których chowają się np. ich pobratymcy). Później dochodzą kolejne, ale tego nie będę już spoilerował. Niestety wymóg notorycznego i mało wygodnego używania niektórych z nich (opierającego się na wciskaniu po kilkanaście/kilkadziesiąt razy jednego przycisku) w pewnym momencie robi się męczący; powinno być to jakoś ułatwione czy przyspieszone (ot choćby poprzez trzymanie przycisku). Poza najważniejszymi wihajstrami, potrzebnymi do czynienia postępu fabularnego, mamy tutaj setki innych pierdółek, pełniących rolę czy to "waluty" pozwalającej polepszać możliwości, a właściwie czas "latania" naszego bohatera (o dosyć osobliwym imieniu Milodane), czy to typowych znajdziek rozszerzających lore i potrzebnych po prostu do odhaczenia listy zadań na danym poziomie. Tych jest, jeśli się nie mylę, sześć, plus hub. W każdym spędzimy minimum godzinę, ale jeśli ktoś ulega graczowemu OCD, to może ten czas wydłużyć. Osobiście odpuściłem szukanie wszystkich "kłębków" i paru itemów, do czego, zniechęciły mnie dosyć długie i bezowocne poszukiwania po pozornym oczyszczeniu mapy, bo niestety nie mamy tutaj żadnych podpowiedzi czy mapki (można użyć lornetki ze wskaźnikami, ale pokazuje ona tylko najważniejsze cele). Dla chętnych są jeszcze całkiem fajnie wymyślone wyścigi, ale wymagania do wygranej są mocno wyśrubowane i można się trochę wkurwić, więc z nich też, przynajmniej na razie (czyli definitywnie xD) zrezygnowałem. Trochę się rozpisałem o mechanikach i elementach czysto gameplay'owych (niezgodnie ze sztuką recenzowania, choć post do niej nie aspiruje), a mniej o własnych wrażeniach. Te natomiast były bardzo pozytywne. Gra się po prostu przyjemnie, pomijając drobne wpadki czy lagi, to wszystko jest responsywne i zaprojektowane tak, żeby raczej nie irytować. Sam pomysł na zabawę jest ciekawy, choć tak po dwóch, trzech poziomach już traci świeżość i raczej niczym nie byłem już zaskakiwany. Tinykin to collectathon, gdzie w zasadzie poza gimmickiem związanym z naszymi przydupasami, każdy poziom opiera się na tym samym: zwiedzasz poziomy i zbierasz towary. Tyle, że to cholernie wciąga i nawet, jeśli miałem w nocy odpalić Switcha tylko na chwilę, to i tak ciągle przedłużałem zabawę, bo chciałem sprawdzić jeszcze jeden zakamarek pokoju. Robotę robi właśnie design leveli, choć można się w ich skomplikowanej i momentami wręcz labiryntowej (i mocno wertykalnej) strukturze trochę pogubić: są naprawdę duże i zapełnione klamotami. Czuć tu vibe Toy Story 2 z szaraka czy jednej z moich ulubionych plansz ze starego Counter Strike'a, a któż nie lubi pobiegać po artykułach gospodarstwa domowego w wersji "gigantycznej"? Nie mamy tu przeciwników, a całość, szczególnie w połączeniu z przyjemną muzyką, tworzy relaksującą (jak się teraz mówi, COZY) atmosferę. W Tinykina po prostu gra się dobrze. Wypada wspomnieć też o dosyć ważnym z perspektywy świata przedstawionego, choć mnie osobiście niespecjalnie interesującym motywie, mianowicie wszechobecnych NPCach, z którymi możemy (choć w większości przypadków nie musimy) porozmawiać. Są to różne owady, które zamieszkują zwiedzany przez nasz dom (na czele z ziomkami rybikami cukrowymi). Wydają z siebie typowo "nintendowe" dźwięki zamiast głosów i cóż, w zamierzeniu są elementem komicznym, w praktyce najczęściej niezbyt mnie interesowała ich paplanina. Dużo tu bardziej lub mniej (to częściej) subtelnych nawiązań do popkultury, mitów czy nawet polityki, ale poza mrugnięciem okiem do gracza, raczej nic za tym nie idzie (ot np. pomagamy spotkać się parze o imionach Jack i Rose, kojarzycie ?). Gra ma fajny artstyle (choć jest on trochę niespójny: Milo to typowo kreskówkowy sprite, otoczenie jest stylizowane na, powiedzmy, realistyczne, a owady są jakby jeszcze z innej bajki) i ogólnie wizualnie jest przyjemna dla oka, głównie za sprawą kolorystyki i designu, ale niestety na Switchu technicznie mocno niedomaga. Framerate, który celuje w i tak mało satysfakcjonujące 30 klatek, często się krztusi, szczególnie, gdy na ekranie biega z nami kilkadziesiąt stworków. Tekstury otoczenia potrafią momentami nasuwać skojarzenia z PS2 (charakterystyczne rozmazane "plamy"). Grałem oczywiście w trybie handheld, ale na próbę odpaliłem na TV FHD no i nie wyglądało to za ładnie. Także pomijając oczywiste zalety wersji przenośnej, raczej nie mogę polecić tej konkretnie edycji. Ale grę samą w sobie jak najbardziej polecam, to parę godzin wesołej, wciągającej, odprężającej i miłej dla oka i ucha zabawy z wyróżniającym ją patentem gameplay'owym.
  21. Moja i syna kolekcja. Switch, ps4 i 5. Młody w swoim pokoju trzyma jeszcze kolekcje z ps2 i 3. Zrobił sobie małą wystawkę retro.
  22. 10 punktów
    Też ostatnio się zdziwiłem, ale mega pasuje mi ta zmiana, bo normalnie jak człowiek mogłem z paczkomatu wyjąć, a nie zamawiać do pracy, bo cholera wie, kiedy kurier się pojawi. W ogóle to przepiękne te okładeczki - coś k#rwa przezajebistego Szkoda, że nie wypuścili tego na inne konsole Na pocieszenie mam dwa spermiarskie tytuły od Czezky'ego i naklejkę, którą złośliwy ch#jek dorzucił mi do kompletu - poczułem się trochę jak Pupcio Swoją drogą to ciekawe, w co ewoluowała ta seria bijatyk - pierwszego tytułu to nawet CLZ Games nie miało w spisie, więc musiałem ręcznie dorzucić
  23. 10 punktów
    Wtf skąd Dobra już wiem skąd i nie chce za tę cenę.
  24. 10 punktów
    Do 79 crap, od 80 dobra gra! To jak ze wzrostem.
  25. 9 punktów
    TLOU 2 ARCYDZIEŁO
  26. Contra III Rok wydania: 1992 Platforma: SNES Calak #265 (#14 RetroAchievements) Miodność: 8/10 Trudność: Koszmarna Czas: 8 godz. 2 minuty Szesnastobitowa Contra okazała się niemałym wyzwaniem. Wszystko szło tu jak z płatka do momentu, kiedy trzeba było przejść grę na trudnym poziomie, bez zginięcia i używając tylko podstawowej broni. Nie wiem jak ludzie robią takie rzeczy w trybie hardcore? Okazało się to wręcz koszmarnym wyzwaniem, tym bardziej, że w stosunku do oryginału jest tu od groma bossów. Niby jest tylko sześć plansz, ale są one zdecydowanie dłuższe niż w poprzednich częściach a w ostatniej walczymy z kilkoma bossami po kolei, którzy mają jeszcze na dodatek kilka form. Są ludzie, którzy nazywają tą część najlepszą w tym klasycznym cyklu run and gun. Mnie ona za bardzo wymęczyła. Walka z bossem, gdzie musimy cały czas przeskakiwać z rakiety na rakietę czy z tym w ruchomych piaskach to prawdziwa udręka i cieszę się, że mam to już za sobą. O ile jestem bardzo zadowolony z grafiki tej gry na SNESie, tak totalnie rozczarowała mnie muzyka, która nie ma startu do tej z Probotectorów na NESie. Wielka szkoda, że Konami nie potrafi zrobić jakiejś topowej odsłony tej serii na nowsze sprzęty, która skopałaby tyłki wszystkim tym, którzy twierdzą, że gry wideo nie stanowią dla nich żadnego wyzwania. Daruję sobie ogrywanie innych odsłon Contry, bo w moim przeświadczeniu jedynie seria Metal Slug zbliżyła się jakościowo do pierwszych strzelanek Konami.
  27. 9 punktów
    poszedłem w retro Anbernic 406h, fajny switchowaty form factor, przezroczysty kolorek dorwałem co widać bebechy, sprzęt krzyczy "jestem oldskulem!11" i to teraz do czerwca będzie main sprzęt do grania bo muszę się przygotować merytorycznie na SNES Extreme i nr specjalny z Silent Hillami c'nie specjalne podziękowania dla @Perez @Roger i ekipy bo przez wasze smażone specjały musiałem to kupić. 100% waszej winy spoiler ale dzięki bo jaram się okropnie 🔥 🔥
  28. 8 punktów
    Greg widzący woke w grach i filmach Greg podczas grania/oglądania czegokolwiek od Naughty Dog
  29. Mam ostatnio ostrą zajawkę na latanki. Lata temu grałem w nie sporo, nawet miałem joystick do PC. Zaznaczam, że nie ograłem jeszcze AC6, ale znam starsze odslony z PSX, PS2 i PSP (plus najnowszą), kiedyś jakieś F22, Airfix Dogfighter, Commanche, Crimson Skies, IL-2. Bardzo długo w ten gatunek nie grałem, ale jakoś miłość na nowo wróciła. Tylko będzie wysryw, bo jestem oburzony. Tom Clancy's H.A.W.X (X360) - jak dla mnie uczciwa podróbka Ace Combat. Trochę mniej futurystyczna, może miejscami misje ciut nużące i/lub zrobione na zasadzie "daj spisać, trochę pozmieniam", ale w ogólnym rozrachunku pdooblao mi się tak, że przeszedłem dwa razy. Dziś jest to tytuł totalnie bezwartościowy, dostępny, a jako że na rynku mało takich gier, to warto wrócić, jeśli ktoś dla przyjemności lubi po prostu polatać. Podobało mi się levelowanie, możliwość zmiany loudoutów czy samego samolotu. Mogłem ustawić tak połączenie maszyna/broń, żeby zarówno pasowało do misji, jak i mojego stylu gry. Sporo rodzajów rakiet zapewniało najzwyklejszą frajdę podczas gry. Fabuła? Jest, nie przeszkadza w sumie, ot, walka z evil korporacją militarną. Pierwsze chyba podejście Ubi do kopiowania AC, całkiem solidnie, z ładnym światem, zwiastowało sequel BOMBĘ. Tyle, że nie. Tom Clancy's H.A.W.X 2 (X360) - z ręką na sercu, to jeden z najgorszych sequeli, w jakie grałem. Może w coopie ma więcej sensu, ale solo to jest dramat. W dodatku drożejący, gdzie gra to po prostu kupsztal, a Janusze ochoczo krzyczą za nią okolice stówy xD. Fabuła jest głupia jak but, infantylna, a fragmenty oskryptowane wręcz bawią. Wszystko to, co było fajne w jedynce, ucięli - zero zmiany samolotów, zero zmiany loudoutów, gra narzuca jeden setup, przy czym są w sumie ze 2 rodzaje rakiet i bomby. Na koniec każdej misji gra przyznaje punkty, tylko po co, skoro nie mam czego odblokować? Co zyskam? W dodatku to zwykła plansza z napisem "Misja ukończona" rodem z gry z kosza. Gra robi coś, czego nienawidzę - oszukuje i zmienia reguły w trakcie jej trwania. W pewnym momencie właściwie uniemożliwia strzelanie rakietami w latających przeciwników. Nie da się, jest to niewykonalne, bo samoloty wroga mają nieograniczoną liczbę flar, a zanim Twoje rakiety przejdą cooldown, SU wroga wypuści kolejną partię flar. I tak w kółko. Dosłownie w kółko, bo lata się ciągle w beczce. Jeśli spróbujesz odejść kawałek dalej, to momentalnie za tobą będzie rakieta za rakietą, non, kurwa, stop wrogowie walą rakietami. Z każdej strony, z nieba i ziemi i wody też. Ty masz z 5 flar na krzyż, więc wypsztykasz się z nich w pierwszej partii misji, a później robisz te uniki i robisz i robisz. Chwilę temu w innej misji miałeś przecież 20 flar. Skąd ta nagła zmiana? To nie jest wyzwanie, to jest uwłaczające, szczególnie że Twoi skrzydłowi nie robią NIC. Bezsensowne latanie w kółko za trzema MiG-ami trwa nieraz lekko 5 minut, bo weź je traf z tym kasztanowym modelem lotu. Aha, nie ma sygnału dźwiękowego, gdy nadlatuje pocisk. W dodatku otrzymanie obrażeń generuje wibrację o sile takiej samej jak ta, podczas strzelania działkiem. Ty człowieku nie wiesz, że właśnie zarwałeś 2 rakiety i masz mało HP. Model lotu jest po prostu skopany. Nieprecyzyjny, snuje się, zjeżdża z linii lotu, samolot myszkuje i sprawia wrażenie, jakby się prowadziło samochód ze skopaną geometrią. Manewrowanie, niezależnie od modelu, jest ociężałe, podczas gdy wrogowie latają lekko jak osy. Momentami wręcz nienaturalnie szybko zmieniają kurs. Któryś game designer uznał, że fajne wyzwanie jest wtedy, kiedy jednocześnie atakuje cię 20 wyrzutni plot, 15 FLAK, 10 samolotów, ty masz je zniszczyć, a tak w ogóle to jeszcze zniszczyć 9 bunkrów, 10 czołgów i 15 fregat. No i patrz na pasek zdrowia lotniskowca, bo zdecydowana większość misji polega na obronie albo bazy, albo AWACS, albo okrętu, albo wszystkiego naraz. Już pomijam głupoty takie jak misja polegająca wyłącznie na unikaniu oskryptowanych rakiet z jednoczesną niemożnością oddania ognia (nikt nie mówi, dlaczego). W standardowych misjach wrogowie zaś atakują falami niczym w jakimś multiplayerowym shooterze PVE, przy czym respawnują się niemal na oczach. Jak to jest, że gdzieś lecę na środku pustyni, jest pusto, a za 10s jedzie tam kilkanaście czołgów. Skąd się wzięły? Albo jak działa system ostrzegania i wywiad, skoro nagle, zupełnie zniknąd, nad sojuszniczą bazą lecą bombowce. Przed sekundą ich tam nie było, one nie poruszają się z prędkością światła (ba, dźwięku też nie). Brak tu wiarygodności. Ale się wkurzyłem, idę zjeść jajochlebki
  30. Chłop bez ironii pisze o anbernicu ahahha. Co się stało z tym forum ja pierdolę, poziom komentarzy 40 letnich chujów na Facebooku.
  31. Pytanie, czy jeśli zaczęliśmy z tym Silentem w nieco innej formie to już w tę stronę nie iść z grami, a te wydania czasopismowe zostawić na specjale konsolowe, a może kiedyś gatunkowe.
  32. Dark Souls III - nigdy nie bylem fanem serii o rozpalaniu i podtrzymywaniu ognia. O wiele bardziej cenie sobie pierwsze dzielo o duszach Miyazakiego czyli Demonsy. DS1 mnie rozczarowalo w wielu miejscach, DS2 wbrew ogolowi cenie sobie bardziej, przynajmiej jako gre, choc i ona posiada wady. Jak na tle poprzedniczek wypada trojka? Zaczynajac od warstwy graficznej to jest po prostu bardzo ladna. Bloodborne wyznaczyl pewne standardy i tutaj tez sie ich trzymano. Objawia sie to min. tym, ze jest jasno jak na gre o soulsach, mozna by powiedziec ze nawet pogodnie. Tak jak w DS2 jasne byly majula i siedlisko smokow, tak w DS3 jasnych jest 60% lokacji. Mi to siadlo bo ilez mozna biegac po ciemnych lasach czy spowitych mgla lub deszczem obszarach. Tych "roslinnych" nie brakuje, ale zdecydowanie wiecej biegamy w tej czesci po zamkach albo otwartych przestrzeniach co zaliczam na plus. Sama struktura lokacji jest o wiele bardziej liniowa niz poprzednio. I nie mam na mysli taniego zagrania z poczatku DS1 ze niby trzy drogi ale wpusci cie tylko jedna. Tu uklad map to glownie korytarz z odnogami i ewentualnie odnoga odnogi. Kolejny plus jak dla mnie. Bloodborne pokazal, ze liniowosc niekoniecznie musi byc czyms ulomnym i tutaj to odtworzono. Daje to jednoczesnie poczucie podrozy po calej krainie (jak w DS2) a nie wrazenie, ze wszystko jest wprasowane w siebie jak kulka w pikminie (DS1). Samym lokacjom nie mam nic do zarzucenia. Nie ma tu jakichs odpalow jak druga polowa DS1 czy slynny zamek z lawa z DS2. No moze Ringed City troche idzie w chaos ale to w sumie jakos tam fabularnie ma sens. Nie mialem tez poczucia, ze walcze nie z przeciwnkiami a z plansza jak w Shrie of Ammana. Udalo sie zachowac calkiem niezl balans. A, no i naprawiono jedna z rzeczy, ktora mi sie nie podobala w DS1, mianowicie zwiedzamy Anor Londo w koncu tak jak widzielismy je w locie z Sen's Fortress, czyli z wlosciami a nie tylko sam zameczek jak po sznurku. Co do DS1 to miejmy to juz za soba, tak, DS3 to dziecko DS1 i Bloodborne z moze 15% domieszka DS2. "Recykling" lokacji, lore, nowe ale stare postacie, fabula itd. itd. Czy to zle? Niekoniecznie. Znow ciagniemy watek Gwyna i ognia, ale minelo pier.dyliard lat od tamtych wydarzen wiec swiat mimo, ze stary to wyglada inaczej. Fabularnie jest slabiej niz w poprzedniczce, ktora chociaz probowala uciec od utartych tematow i zaserwowala jakas historie (nashandra, olbrzymy). Teraz jest znow po staremu z tym, ze lordowie ktorzy podtrzymali ogien dawniej maja juz wyje.bane na kolejny cykl, wiec my musimy ich zabic zeby odpalic ogniosko na nowo. W praktyce to co w DS1 i wiekszosci soulsbornow. Z Bloodborne kolei przyszla o wiele dynamicznejsza walka. A w sumie to takie zachowanie przeciwnikow bo my nadal jestesmy rycerzykami albo magami. Co to implikuje? Kilka rzeczy. Wprawdzie nie ma juz takich gangbangow jak w dwojce, ale teraz jeden przeciwnik wystarczy do ostrego zjechania nam paska zycia bo teraz ataki to glownie kombosy. Rzadko kiedy cios nie ma followupa. Jesli jaralismy sie stylem walki Artoriasa ktory zostawial male okno na atak, albo jednym wielociosowym kombem Manusa to tutaj jest tego na peczki. Od szeregowcow a na bossach konczac. Czesto tez przeciwnicy potrafia zmienic kombinacje konczaca wiec musimy wyczekac (albo zgadywac) caly string. Notoryczny jest tez opozniony timeing atakow lapiacy nasze wykonywane na autopilocie rolki. Jest generalnie znacznie szybciej przez co buildy rycerzykowe pewnie maja lzej, ale zgaduje bo nie gralem casterami. Pozwolilem sobie za to w tej czesci od razu na wyprawe wziac luk i kosic typow z daleka albo zwabiac na 1:1 bo po prostu juz trzeci raz mnie te zagrywki From nie jaraly. Sam zlole tez w sumie spoko i dosc spojni. Fajnie ze nie poszli w jakies odpaly jak ludzie weze (ci z gory smoka do przelkniecia), ludzie lwy, ludzie skorpiony, ludzie meduzy, krysztalowe golemy czy hydry. W jedynce mnie ten miks roznych wrogow z roznych czesci swiata wku.rwial ale w DS3 jest git. Jest tez ich zdecydowanie mniej niz w DS2 (tak mi sie wydaje) ale za to gra probuje to nadrobic czym innym. Zatem co do interakcji gra-gracz, to tym razem przegieto z iloscia zasadzek. Co chwila cos na nas spada, wdrapuje sie na mury, spawnuje za plecami, wyskakuje zza rogu itd. Ilosc mimikow w samej pierwszej polowie byla chyba wieksza niz lacznie z poprzedniczek. Po paru godzinach mialem juz odruch kamery zwiadowczej przed wejsciem do pomieszczenia. Najpierw nia krecilem po sufitach a potem ustawialem tak ze moglem widziec co mam za plecami. Powodowalo to to, ze eksploracja i podziwianie swiata konczylo sie paranoja. Z jakiegos tez powodu warczenie przeciwnikow jest slyszalne przez sciany wiec slychac je z pomieszczen obok. Powodowalo to u mnie tylko irytacje i w polaczeniu z tymi samymi dzwiekami wszystkiego co w poprzednikach sklanialo czesciej do grania bez dzwieku z wlaczonym jakims podcastem obok. Odmutowywalem gre dopiero przy cutscenakch czy bossach. No nie wiem, jak pisalem, trzeci (a nawet czwarty) raz z rzedu juz mnie to meczylo. Nie da sie tez odniesc wrazenia, ze wiele rzeczy uproszczono wzgledem poprzednich a juz na pewno pierwszych soulsow. Wszystko co trzeba jest w jednym hubie. Kowal, sprzedawcy, wszystko. Samo lewelowanie broni jest banalne i wyaga kamyczkow, ktorych jest pod dostatkiem i dusz. Tak samo w przypadku infuzji. Znajdz odpowiedni wegiel i elo. Nie inaczej jest z wykuwaniem broni/czarow z dusz bossow, znow ta sama lokacja. Teleporty miedzy ogniskami to juz standard. Az dziw bierze, ze jedynce pol gry musielismy spacerowac miedzy nimi z buta. Samo rozmieszczenie bonfire'ow jest rowniez przychylne graczowi. Nie ma zagrywek ponizej pasa z ukrywaniem ich za niewidzialnymi scianami. Skroty do bossow wg. standardow BB czyli pewnie gdzies niedaleko ogniska odblokujemy winde. Fajne, pomocne, ale ku.rwa troche jednak sztampowe co mnie osobiscie juz klulo w Bloodbornie. Z pozostalych rzeczy to wymienilbym kuriozalny pask zdrowia zajmujacy jakies 70% ekranu w poziomie. Wyglada to komicznie. Nie mam pojecia co chcieli tym osiagnac. Fajnie ze wyje.bali upgrade zbroi. Gralem 95% swoja bazowa z klasy rycerzyk. Mam jakies wrazenie, ze czy jestesmy po zgonie i z krotszym paskiem, czy rozpaleni i z pelnym, to i tak zdrowie schodzi niesamowicie szybko. W sensie nie widzialem znacznej korzysci z grania z pelnym paskiem wiec wiekszosc gry i bossow (takze tych najtrudniejszych) pokonalem ze skroconym. Na pewno ma na to wplyw takze to co pisalem o ilosc ciosow przeciwnikow. W ogole pierwszy raz w serii ani razu nie mialem poczucia grania silna postacia mimo bardzo wysokich statsow. Nawet wracajac sie do poczatkowych leveli mozna bylo bardzo szybko stracic zycie bedac wzietym w kleszcze ciosow i stuna. Aha, no i gra zdecydowanie nie chce zebysmy sie w trakcie walki leczyli. Robi to w perfidny sposob bo pierwszy raz mozemy korzystac z estusa i chodzic jednoczesnie (pozdro residentowcy), no ale jak tylko zaczniemy to przeciwnicy i bossowie odpalaja protokol berserk. Takze w tej odslonie pic to trzeba umic. Do perfidnosci mozna jeszcze zaliczyc warunki questow dla npc'ow, ktore latwo spier.dolic bo np. nie wrocilism sie do juz dawno odwiedzonej lokacji, ruszylismy z progresem za bardo do przodu, albo cos zle powiedzielismy albo zrobilismy. Jak wiec wyglada trojka na tle poprzedniczek? Na pewno, mimo ogromnego fanserwisu, inaczej co jest w sumie rowniez zaleta calej tej serii bo kazda odslona probuje cos przedefiniowac albo dodac nowego. Pod pewnymi wzgledami jest przystepniejsza (hub, upgrady) ale i brutalniejsza (szybsi przeciwnicy, zlozeni bossowie, drugie DLC). Wydawalo mi sie tez, ze jest dosc krotka ale powidzialbym, ze jest wystarczajaca, cos jak BB a nie DS2 ktore i samo sie ciagnelo i mialo trzy rozbudowane DLCki. Z drugiej strony nie da sie juz nie zauwazyc, ze FROMula soulsow sie wyczerpala i dobrze, ze juz nie bedzie kolejnej czesci. Ogien dogasl a oni tym czasem odje.bali Elden Ring na 160 bossow. Ehh. 8+/10.
  33. Przeszedłem sobie Animal Well. W tym sensie, że doszedłem do napisów końcowych - mógłbym co prawda zbierać dalej rozmaite artefakty w celu odkrycia true endingu i nie wykluczam, że w taki sposób sobie będę po drodze dziubał między kolejnymi grami, ale na ten moment się nasyciłem. Nie przesyciłem, nasyciłem, bo to doskonała gra jest. Nietypowa w wielu aspektach, a jednocześnie zaskakująco przystępna i przy tym wszystkim niezwykle satysfakcjonująca, gdy rozwiązuje się kolejne, w zasadzie dosyć proste, łamigłówki. Po prostu czuję, że już teraz grając dalej i dalej, mógłbym się aż za bardzo napchać zawartością. Trafiamy do tytułowej zwierzęcej studni jako... coś, a następnie przez nią wędrujemy, napotykając przeróżnie nastawionych do nas mieszkańców. Część nas zignoruje, kilkoma wspomożemy się przy eksploracji, a niektórzy bez większego żalu nas załatwią. Dziwaczny ekosystem studni, do tego podany w oryginalnej oprawie i przy minimalistycznym udźwiękowieniu, robi spore wrażenie i świetnie spina się z gameplayową formułą. Tę można opisać jako metroidvanię, tyle, że mającą z gatunkiem wspólny głównie nacisk na eksplorację, sporą mapę i zdobywanie kolejnych przedmiotów poszerzających nasze zdolności. Brak tu na przykład jakiejkolwiek walki - czasem co prawda rozwiążemy problem natrętów odstraszając ich petardami czy wciągając w pułapkę, ale nasz coś jest totalnie bezbronny. Również same wyzwania nie opierają się na naszej zręczności - a przynajmniej w stosunkowo małym stopniu, na palcach jednej ręki jestem w stanie wskazać miejsca, które mnie bardziej zaangażowały pod kątem szybkiego przebierania palcami - a na pomyśle na eksplorację. Pomieszczenia bowiem kryją nie tylko kolejne korytarze i platformy do przeskoczenia, ale przede wszystkim proste zagadki środowiskowe. Z tego tytułu nigdy się nie zatniemy, ale jednocześnie co chwilę jesteśmy nagradzani satysfakcją po wykminieniu jak się gdzieś dostać, w jakiej kolejności coś zrobić czy wymyśleniu jak użyć naszego ekwipunku. Tak się bowiem składa, że prawie każdy z odblokowywanych przedmiotów ma kilka zastosowań, a niektóre odkrywamy dopiero rozpracowując jakąś zagadkę. Animal Well doskonale gra motywem wrzucenia gracza bez tłumaczenia do obcego świata, a równocześnie jest niezmiernie miodne i po prostu oryginalne. Od oprawy, przez pomysł na rozgrywkę po specyficzną mieszaninę uroku i mroku w kolejnych pomieszczeniach. Gra wspaniała i zasługująca na wszystkie zbierane pochwały.
  34. Zagrałem w DA veilguard. Mam na koncie zaliczone poprzednie części. Dobrze się przy nich bawiłem, więc siłą rzeczy czekałem na kolejną. Potem była afera etc itd. nie będę się powtarzał. Generalnie skreślilem grę z wishlisty, po opiniach. Czułem w butach, że gierka szybko wyląduje w abonamencie ( też chyba o tym tu pisałem) i tak się stało. Mam przegrane na razie jakieś 25h, skończony 8 rozdział z 12, więc bliżej końca niż dalej. Na tym etapie raczej nie powinno mnie już nic zaskoczyć, więc można opisać wrażenia. Gierke skończę, ale już teraz wiem, że nie będę maksowal jej. Ale do rzeczy i po kolei. Grafika i dźwięki. Mi odpowiada. W sensie nie kłuje mnie w oczy i uszy, animacje i kolory są ładne. Tekstury, twarze postaci są ładnie zrobione. Efekty czarów wg mnie na takim poziomie jak we wcześniejszych częściach. Daleko tu do fajerwerków jak np ff16. Ale jest w porządku. Zaznaczam że nie licze klatek na sekundę, dropów i innych dupereli. Patrzę na estetykę wykonania. Muzyka jak w grach fantasy. Wiec spoko. Gameplay. Jak recenzenci pisali o powrocie bioware do formy, to dla mnie oni zrobili krok w tył względem takiego da inkwizycja. BioWare cofnął się do...da2. Male korytarzowe mapy, dosłownie jak tam. Biegając w grze miałem wrażenie że gram w ładniejszą wersję da2. Fabuła nie jest taka tragiczna. Bogowie uwolnieni, szykują armageddon. Standard. Rozmowy z postaciami, sztampa, poziom poprzednich części. Ani lepiej, ani gorzej. Jak poprzednio mamy fajne, poważne postaci oraz głupiutkie, które mimo powagi sytuacji, hihocza i żartują itd. trochę to słabe. W ogóle do tej gry trzeba podejść jak do gry przygodowej akcji. To żaden dla mnie rpg. Drzewka rozwoju postaci tylko z pozoru wyglądają na rozbudowane. Tak naprawdę to poszczególne węzły na siatce, to buffy pasywne. Postać w walce używa trzech skilli plus ulta. Masakra. Spamuje się głównie lekkim i mocnym atakiem, bo wypale z jednego skilla, spadnie mana i czekam na uzupełnienie. Dramat. Biegamy, uskoki itd. nawet drużynę zmniejszyli o jedną postać względem poprzednich części. Równie dobrze Rook mógłby biegać sam. Dlatego to jest najbliżej przygodowej gry akcji. Tu za bardzo nie ma taktycznego myślenia. System lootu, to już w ogóle nie istnieje. Sztylet +1, +2, zero lore. Masakra. Mogliby już zostawić jedne, główne bronie i gracz dokładał by tylko runy, zaklęcia. Wiedźmina 1 praktycznie całego przeszedłem z jednym mieczem i bylo świetnie i immersyjnie. Kolejny krok wstecz bioware. Kolejny temat homoseksualizm i lpg. W każdej grze bioware jest wątek homoseksualizmu. Chcesz w to iść, proszę bardzo. Do tej pory nie było to nachalne. Ot wybór wątku miłosnego. Tutaj już jest inaczej. Począwszy od werbunku zaburzonej umysłowo qunari po odbiór przedstawionych postaci. Gry nie skończyłem, więc tylko zakładam że pewnie tak by było, ale gdyby skupić się tylko na fabule i gdyby nie gadać z Tash, to pewnie bym pominął jej problem. Ale przecież gracz rpg nie gra tylko wątku głównego. Dodatkowo KAŻDA postać męska heteroseksualna jest przedstawiona, albo jako złol, albo jak słaby nerd ( nie obrażając nerdów). Kobiety to co innego. Są silne, wytatuowane, charyzmatyczne ( zobaczcie na to małżeństwo szarych strażników, od razu widać kto tam nosi portki). Zadania, są nawet ciekawe, nawet nie spotkałem fetch questa. Gra ma swoje momenty. Na początku mnie wciągnęła. Teraz mam ochotę dobiec do końca fabuly i nie wracać juz do niej. Bo po co? Nie ma w niej replayability. Bardzo średni tytuł. Krok do tyłu i zmarnowany potencjał. Szkoda. Mały edit bo zapomniałem o tym dopisac w kwestii wizerunków mężczyzn i kobiet. Ta gra ewidentnie pokazuje kompleksy, "problemy" grup lgbtq oraz nachalna próbę udowodnienia czegoś, manifestacji TO MY, patrzcie na nas jacy jestesmy zajebisci. Takie miałem odczucia. Koniec.
  35. Robiłem porządek na półce, to cyknąłem kilka fot W pudełku bez okładki jest Burnout 3 A tutaj w clear case jest RRV Gry z ostatniego foto są z oddzielnej kupki o której zapomniałem jak robiłem trzy poprzednie. Mam jeszcze kilka ori gier bez pudełek np. Dragon Quest VIII, Vice City, plus płyty demo z opsm. Miałem kiedyś Silenta 4, ale pożyczyłem i nie wrócił, a Project Zero zamieniłem na Chaos Legion
  36. 7 punktów
    A to mój case na tłoki ;) Wygrany w 2000 roku w konkursie słodkiego napoju na literkę M.
  37. 7 punktów
    Fatal Frame: Maiden of Black Water Tak, to już piąta część horroru z duchami i aparatem fotograficznym, zapoczątkowanego jeszcze na PS2. Jeśli nie grałeś, polecam spróbować. Atmosfera jest zabócza a duchy, z którymi się rozprawimy albo i nie, mają wyjątkowy dizajn. W każdej z części sterujemy kilkoma postaciami na zmianę, najczęściej panienkami, które odkrywają tragiczną historię miejsc, w które los je teraz wrzucił. Maiden of Black Water jest remasterem gry ze Switcha, co szczególnie boli w przypadku topornego sterowania na padzie, dostosowanego pierwotnie na inny kontroler. Sterowanie jest toporne bez dwóch zdań, ma lagi i jest najgorszym elementem tej gry. Ale że duchy też jakieś super szybkie nie są, można to przeboleć. Acha, gra poza Japonią i Azją nie została wydana na płycie, w amer. i eur. PSNie jest wersja cyfrowa. I nie trzeba znać poprzednich części, żeby sie tu odnaleźć. Gra jest długa, podzielona na rozdziały. Za ukończenie każdego rozdziału dostajemy ocenę. Czas sie tu nie liczy, a jedynie ilość punktów, które dostajemy za pykanie fotek duchom, a szczególnie tych najbardziej dla zjaw bolesnych, tzw. fatal framów, gdzie atakujemy aparatem tuź przed atakiem ducha. Rozdziałow jest 13, plus dodatkowe 3 po ukończeniu całej historii. Wszystkie trzeba zaliczyć na ranking S+, na dwóch poziomach trudności, bo Nigtmare (wcale nie taki trudny zreszta) odblokowuję się po zaliczeniu rozdziału na normalu. Poza tym ulepszyć 2 kamery (różne postaci mają rózne kamery, zupełnie inne w swoich możliwościach robienia zdjęć) na maksa (i znaleźć, zdobyć wszystkie soczewki dla nich), sfotografowac wszystkie duchy, a gra nie podpowiada, w którym rozdziale jakiegoś pominęliśmy. Nie obędzie się bez ściągania tabeli z neta. Podobnie sprawa ma się z dokumentami, notatkami w rozdziałach. Trzeba zebrać je wszystkie. MoBW nie jest grą jakąś szczególnie trudną, ale wymaga skupienia i rozgrywki, najlepiej w słuchawkach, po zmroku, samemu. Wtedy zaczynasz czuć ten smutek i pustkę tego świata. Historia duchów, a właściwie ludzi, którymi niegdyś byli, jest czasami tak pokręcona, że głowa mała. Nie będę się wdawał w szczgóly :( Gra na 7,5/10, trofea 5,5/10. Na mnie czeka jeszcze czwarta część, Mask of the Lunar Eclipse, ale o tym innym razem.
  38. 7 punktów
    No siemka. Kmiot jeszcze siedzi na kiblu i czyta? To dobrze, bo ja już po lekturze to będzie przegląd i podsumowanie waszych wypocin od wiernego patroniarza gawędziarza. Widzę, żę komuś tam się język szmatławca nie podoba? Poza oczywistymi pomyłkami stopniowania czy młodzieżowe słowa roku też są niedozwolone albo japońskie wtrącenia Mazziego? Nie wydaje mi się.... Ohayo Nippon - nie byłem świadomy, że ulice Silent hill F to Kanayama. Nie wiem skąd bierzesz te wszystkie ciekawostki Mazzi ale twój dział to (tak znowu sie powtarzam) kopalnia wiedzy o Japonii i nawiązań do giereczkowej popkultury. Jak wyjdzie Switch 2 to nie wiem czy Roger nie powinien Ci przeznaczyć dodatkowych paru stron na przelanie wszystkich ciekawostek i szaleństwa jakie będzie związane z tą konsolą w wiśniowym kraju. Dobre, bo polskie - Chernobylite 2 znów na tapecie? Spojrzałem na poprzedni numer i widzę, że jednak sporo się dzieje nowego wokół tej produkcji na naszym poletku. A w e-pismakach za mało moim zdaniem o tym piszą. Kondycje konsol - Kmiot dostał kopa na rozpęd w pierwszej grafice. Nie wierzę, że zestawienie słownictwa było TOTALNIE przypadkowe. Śmiałem się podwójnie w tym numerze z tych grafik. Nintendo Alarmo - nikt mnie nie nahajpuje na bezsensowny zakup jak Ty Roger. Muszę przyznać, że ten Alarmo ma serio fajne funkcje w sobie - fanfary, 35 różnych tematycznych alarmów z exowych gier czy fajne animacje. Tylko ta cena - 4 bomby? Spojrzałem na ceneo - to stało na premierę nawet za 6 bomb. Silent hill F - analiza zwiastuna + czyć jaranko w tekście. Też czekam! Cozy games - niestety ja usypiam przy Cozy games. Nie mam tyle czasu na gry z backloga ile bym chciał. Za to rozumiem ich przeznaczenie - wracasz do nich by mieć swoją rutynę, która pielegnujesz (czasem nawet miesiącami). Felieton to piękna laurka i zachęta do tych gier. VR i gry - o Pany, tutaj to ja mogę powiedzieć tylko tyle, że każdy powinien to założyć na własne gały. Gier jest od groma (nawet tych wartościowych), ale nie każdy będzie godzin wejśc do VRowego królestwa. Zawroty głowy na początku to standard. Niektorym to mija (obecny), a niektórzy widziałem płakali na forum, że muszą to oddać mimo czerpania funu z tego sprzętu. Aklaim - pamiętam przez mgłę, że jakieś tam gierki wydawali. Ale nie dokońca rozumiem wyciąganie ich z grobu. Ci sami developerzy tam będą pracować? Minęło już troche czasu od ich pogrzebu jednak. Pytanie miesiąca - ulubiona książka. Macie rozmach i mówię tu o waszej różnorodności gatunkowej. Parę pozycji sobie zapisałem nawet i was przepytam na extrime party czy pamiętacie te historie. Headshot czyli gierkach od serca - tutaj jak zawsze w formie. Przemyślenia odnośnie zmieniającej się branży. Assassins creed Shadows - no tutaj mam potężne ale Zax - według Ciebie assasyn to kaszana nie warta uwagi, bo nie ma super fabułki i jest wałkowane to samo. Zrobiłem resarch od innych graczy i według nich ten assasyn to najlepszy assasynek od czasów Origins/Odyseji. Wiele nowych mechanik, wiele rzeczy zostało przemodelowanych. Ubi w obecnym settingu nie wiele zdziała gdy core rozgrywki wciąż bawi tak dużą ilość graczy. Obecny stan assasynów jest taki - albo kochasz to cozy bieganie i odhaczanie kolejnych mało znaczących sidequestów przy akompaniamencie widoczków albo odpuszczasz. Mógłbym się tu wiecej rozpisać ale temat aktualnie jest na forum rozgrzany do czerwoności i jak zwykle gracze są podzieleni a tytuł i tak na siebie zarobi po czasie. Suikoden 1 & 2 HD remaster - mocno odrobiona praca domowa, bo nawet Roger nawiązałeś do braku zawartości z Saturna (nawet tej konsoli na oczy nigdy w domu nie widziałem). Ocena remastera, jak to ocena remastera - grało się zajebiście ale mogło być zawsze lepiej jak to przy reedycjach zazwyczaj się zdarza. Atomfall - mam tą grę na celowniku, trochę poszperałem w necie o czym ta gra w ogóle jest i Zax tylko mnie utwierdził w tym, że to typowa gra bethesdy z całym jej dorobkiem wad i zalet. Nie wiem ile w tej grze survivalu. Za to podsumowanie to trochę dla mnie za mocne wróżenie z fusów. No bo skąd wiesz, że ludzie będą pamiętali to za 10 lat jak troche popaczują to czy tamto? No mans sky już zawsze będzie splunięciem w twarz ludzi, którzy to wzieli na premiere i żadne patche już nigdy tej produkcji nie uratują. Tak to działa. Liczy się miesiąc premiery, a nie jak "zapaczujemy". Wreckfest 2 beta - ostre baty poszły. Może i słusznie - recki na steam mają podobny vibe do twojej oceny Ural. Ale sytuacja jest dynamiczna, bo developerzy obiecują pełnoprawną kampanie, więcej "randomowych" tras (sławna ósemka z jedynki dawała radę). Do tego devi skupiają się mocno na systemie jazdy i zawieszenia więc jeszcze pewnie sporo pracy przed nimi. Ja osobiście czekam mocno, bo to jedyna ścigałka z tożsamością destrukcji. "BeamNG.drive" miało większe względy u mnie te pare lat temu ale ta gra chyba stała się jedynie symulatorem destrukcji pojazdów a nie grą samą w sobie. Inzoi - co tu dużo mówić - dobra makieta pod przyszłe dodatki. Mam nadzieje, że uda im się dostarczyć więcej kontentu i zdetronizować simy raz na zawsze. Nie taka znowu zimna wojna - tematy wojenne oraz te zimno wojenne jak najbardziej. Ciekawie Adamus opisałeś i zawiało nutką nostalgii jak wspomniałeś o produkcjach opartych na różnych konfliktach. Dodam tylko, że może i motyw COD Cold War miał ciekawy ale wykonanie tej fabuły to grafomania. Retro SIMS1 - dzięki za przypominajkę Kubica. Autor tej gry bez swojego pecha w życiu pewnie nigdy by tej gry nie stworzył, bo dalej by mieszkał w swoim domku jakby się nie spalił. Maraton Jamraja - w sumie to Crasha, którego wszyscy kiedyś nazywali LISKIEM. Ale niech będzie ten jamraj. W skrócie historia marki popełniona przez Grabarczyka - dużo ciekawych dygresji, których nie znałem (a trochę oglądałem tych making of). Dodam tylko, że ten potworek "Crash Bandicoot: The Wrath of Cortex" nawet mi się podobał na premierę, tylko czasy ładowania i latania crasha w ekranie ładowania śniły mi się po nocach. Fumito Ueda (EXTREME PLUS) - człowiek legenda branży giereczkowej. Najciekawsze rozdziały jego życia w przystepnej formie. Wincyj poproszę takich postaci, mniej elonów musków. Fabularna tawerna ZAX - z RDR2 jako najlepsza gra dekady to bym polemizował, a wyciszających momentów w Genshnie to spore nadużycie gdy lootboxy latają praktycznie cały czas z nieba. Jedna miejscówka nie czyni z tej gry cozy gierki całościowo. Savepoint WALKIEWICZ - trochę w punkt, a trochę na wyrost. Wojenki będą zawsze o to czy takie AC : Shadows spełnia wymagania gry z 3 i pół bomby. W końcu mem "a mi się podoba" to zawsze takie gulity pleasure kogoś kto taką grę 6/10 ogra i będzie się bawił fantastycznie. Ja do dzisiaj podziwiam ludzi, którzy ogram WANTED:DEAD. Ja po pierwszym chapterze od razu wystawiłem na olx, bo nie mogłem tego drewna przełknąć. Na piechotę PIECHOTA - życie gracza to nie bajka. Trzeba wiedzieć ile się ma czasu na gierkę pew pew, a ile czasu na poważną misję w gierce. Na poważne tytuły to trzeba mieć te półtorej godziny wygospodarowane. W naszym SREBRNYM wieku to trzeba też brać pod uwagę współczynnik wytrzymałości - czy uda mi się ograć tą misję nie zasypiając? Znowu temat poważny jak bycze jaja u Ciebie na dziale. Od gracza dla graczy MAZZI - wcześniej ktoś z was opisywał wodę teraz mamy śnieg. Myślę, że temat można by było pociągnąć jeszcze mocniej, ale kartki zabrakło. Ciekawe nawiązania ze starych gier (shattered memories) czy Lost planet Listy - zastanawiam się HIV czy mam do Ciebie pisać te listy w końcu, bo od parunastu numerów masz napisane, że "Źródełko wysycha" a wciąż jednak ktoś tam wysyła te gołębie. HCroom to w tym numerze bieda konkretna, ale może liczą się chęci (Ping zobacz jak można się cieszyć gierkami nie mając chałupy zawalonej plastikiem w wielu wersjach tego samego). W ogóle co oznacza to HC room? Google chyba już nawet zapomniało. List miesiąca to chyba pisał Whisker i to po niezłej libacji ze swoim ulubionym exem na konsoli Sony Okiem maniaka ROGER - wspominki z zostania naczelnym. Ja również nie byłem świadom, że to już tyle czasu mineło. Mi się wydaje Roger, że Ty tam zawsze byłeś. I niech tak zostanie jak najdłużej. Cała przyjemność po naszej stronie (czytelników). Nie widziałem tortu dla Pereza. Teraz to już chyba będzie tort łączony razem z Rogerowską okrągłą rocznicą bycia naczelnym. Dziena wszystkim za kolejny miesiąc i widzimy się w majówkę.
  39. 7 punktów
    Jest i on. Jeszcze raz dzięki za porady i po przefiltrowaniu ich wyszło takie coś. Pochodziłem po sklepach, pojeździłem no i niełatwo coś wybrać, bo w necie gama kolorów(xd) i rozmiarów ram, a trzeba się naszukać żeby trafić coś stacjonarnie odpowiedniego co pasuje. O dziwo znalazłem taki gem w sklepie oddalonym o 5km. Jak pisałem nie do końca wiedziałem czego szukam dlatego potrzebowałem jakiegoś punktu zaczepienia. Wstyd się przyznać z czego się przesiadam, ale byłem w szoku jak szybko rower może jechać i jak mało ważyć.
  40. Blood: Fresh Supply (PC) No muszę powiedzieć, że ta gra spowodowała, że od rana siedzę na https://www.reddit.com/r/boomershooters/ i dodaje wciąż nowe gry do listy do ogrania stamtąd :D. Na razie ograłem 10 leveli, czyli cały pierwszy chapter, zakończony 30 sekundowym bossfightem. Groteskowo krwawa, gotycka, szybka, oldschoolowa FPSowa sieczka, super działa na nowych sprzętach, pełne wsparcie UW na PC, ładna oprawa, która nigdy się nie zestarzeje i dodatkowe łaty od Nightdive. Klasyka, która zestarzała się jak wino, zresztą wystarczy spojrzeć na Caleba w lustrze.
  41. 6 punktów
    Kwiecień + zombie = Zombiecień!
  42. 6 punktów
    Małe zakupy, ale z jajem
  43. SSX On Tour - po genialnym SSX3 EA zamiast pójść za ciosem (albo szykować już next-genową odsłonę) stwierdziło że pogania za trendami. Wyszedł z tego dziwny miszmasz. W kampanii nie wybiera się już konkretnej postaci tylko tworzymy własnego avatara, bohaterowie poprzednich części występują czasem w zadaniach ale ich design i charakter zmienił się nie do poznania. Po stworzeniu hipka i wybraniu deski lub nart mamy przed oczami mapkę z eventami, gwiazdki to klasyczne wyścigi/trick off a pioruny to specyficzne mniejsze zadania. Czasami uciekamy przed ochroną stoku która próbuje nas dorwać, innym razem musimy przegrindować określoną ilość metrów itd. Całkiem przyjemne urozmaicenie (jak w SSX3 tylko nie trzeba tego szukać). Wykonane cele pozwalają nam się wspiąć na szczyt listy najlepszych jeźdźców na stoku (na 200 zawodników 180 jest randomowo wygenerowane...) i dają kasę potrzebną na wykupienie coraz lepszych desek (brak pakowania statystyk) i tricków. Problem z tym że po paru godzinach wszystko zaczyna się powtarzać, zarówno levele jak i cele. Sam dobiłem do miejsca 19 i odpuściłem bo wkradła się nuda. Level design jest słabszy niż w SSX3 (a nawet Tricky). Nadal mamy jedno wielkie pasmo górskie ale kolejne trasy są ze sobą posklejane (nie ma takiego płynnego przejścia jak w poprzedniku) i zbytnio nie robią wrażenia. Jeździ się nadal dobrze ale jednak gorzej niż wcześniej. To co mnie irytowało to nadmierny blur i obniżona kamera załączająca się podczas boosta, wiem że to zwiększa poczucie prędkości ale jednocześnie nie zawsze widać co jest przed nami. Trickowanie też przeszło mały lifting, o ile podstawy są takie same tak ubery wykonujemy poprzez odpowiednie wychylanie prawej gałki (uproszczony THPS P8/Skate). Załącza się wtedy zwolnione tempo i widzimy jak nasza postać majta deską/nartami. Niestety ucierpiały na tym efektowność sztuczek (popłuczyny po Tricky i 3) i wprowadziło kolejny problem, kamera najczęściej ustawia się tak że nie widać podłoża. Jedno zdanie na temat nart, jeździ się podobnie jak deskami Alpine w SSX1 i Tricky, czyli wyższa prędkość maksymalna ale gorsza zwrotność. Kolejny zmieniony element to stylistyka, z wesołego ale czystego (chyba) Y2K przeszliśmy na punk. Wszelkie ikonki wyglądają jak bazgroły w zeszycie, muzyka jest cięższa (to mi akurat nie przeszkadza), wyleciał DJ jarający się trickami, postacie z poprzednich części zostały mocno downgoardowane. W sumie zmiany na gorsze, specyficzny charakter SSXa wyparował. To może przynajmniej oprawa dostała kopa? No niestety, technicznie może podobnie do SSX3 ale designersko jest słabiej, postacie nie są już tak plastyczne, levele też i właściwie to co wyróżnia tą część to npc na deskach którzy pałętają się na stoku a których można trącić. UWAGA oryginalna wersja działa w 30 FPSach i dla mnie jest mało grywalna ale na emulatorze można odpalić opcję 60 FPSów. Jak by oceniać tą część w próżni to nadal mamy do czynienia z bardzo dobrą grą tylko... po co w nią grać jak poprzednik robi wszystko lepiej? 6+/10 SSX (2012) - po 6 latach przerwy developerzy zebrali masę pomysłów na reboot, szkoda tylko że zaimplementowali je wszystkie. Gra ma mało wspólnego z poprzednikami, właściwie tylko imiona postaci (bo wyglądają całkiem inaczej) i system tricków/uberów. Cała reszta to nowość. W głównej kampanii latamy po całym globie różnymi postaciami (bez charakteru) robiąc na każdym paśmie górskim minimum 4 przejazdy, wyścig, trickowy i deadly descent. Ten ostatni polega na dojechaniu do mety w jednym kawałku, problem w tym że nie możemy zbytnio się rozbijać i musimy odpowiednio korzystać z przypisanych gadżetów. Stok jest pokryty lodem? W łapach mamy czekany do ostrych zakrętów. W jaskiniach panują egipskie ciemności? Na głowie montujemy latarkę. Między trasami jest przepaść? Ubieramy wingsuit. Żeby nie było za łatwo wszystkie gadżety mają ograniczoną ilość użyć. Sam w sobie pomysł jest ok tylko że jego wykonanie nie zawsze wyszło grze na dobrze. Część tras staje się upierdliwa bo usłana jest przepaściami (które nie zawsze widać) a że już nie ma teleportu na stok jak w poprzednikach, tylko cofanie czasu to momentami po jednym błędzie robimy reset (bo jak cofamy czas to np. w wyścigu przeciwnicy nadal jadą do przodu więc nie tracimy 3 a 6 sekund). Na innych trasach wpakowanie np. wingsuita psuje praktycznie cały poziom bo można sobie przelecieć nad stokami. Gdyby ograniczyć te przeszkadzajki/gadżety do połowy to nie było by problemu, a tak część jest ok, część słaba, a część psuje grę. Model jazdy poszedł już całkowicie w arcade, suniemy z zawrotną prędkością, nie musimy balansować podczas grindu, triki są robione bardzo szybko i trzeba się postarać aby wylądować na ryj podczas robienia sztuczek. Niby fajnie ale już nie ma takiej satysfakcji jak uda się zrobić Uber Tricka, teraz nawet ich nie zauważamy bo postacie tak szybko się obracają. Trasy bazują na prawdziwych stokach tylko wyposażono je w hopki i miejsca do grindowania, trochę dziwnie to wygląda ale ważne że jeździ się ok. Niestety nie wszystkie trzymają wysoki poziom a co gorsza dużo zlewa się w jedną papkę bo już nie ma tak odjechanych miejscówek. Grafika śmiga w 30 FPSach ale jest to te przyjemniejsze 30 FPS (jak w Driveclub czy NFS HP), prezentuje się poprawnie, na wyróźnienie zasługuje efekt 'trzęsienia' przy wylądowaniu po mocnym tricku. Myślę że priorytety powinny być inaczej ustawione przy developmencie i lepiej by było pójść w bardziej proste i wystylizowane modele i otoczenie (jak SSX3) celując w 60 FPS (i szybsze loadingi) niż w ten realizm no bo to średnio pasuje do kosmicznego arcade'owego gameplayu. Muzyka to niestety downgrade nawet w stosunku do On Tour, dużo techno, drum n bass czy innego tatałajstwa (dobrze że można wywalić kawałki czy wgrać swoje), brak DJ a za to pilot coś tam gada przez krótkofalówkę. Tylko że to wszystko tworzy kakofonię dźwięków, polecam ogarnąć w menusach głośność poszczególnych efektów. Jeszcze z plusów to tryb online jest ciekawy, w stylu autologa gdzie pobijamy kolejne rekordy. Z tego co czytałem to koło premiery zamysł był dobry ale popsuty przez wingsuit (gracze zamiast się ścigać przez 3 minuty latali z punktu A do B w 30 sekund). Z chęcią zobaczył bym coś takiego w SSX3 Remake. Pierwsze godziny z tą grą nie były przyjemne (bo to już nie SSX), po paru godzinach myślałem że to średniak, po to tylko aby po ukończeniu kampanii zacząć podbijać resztę tras (omijając te upierdliwe). Za dużo nowości się nie sprawdziło no i nie wiem kto był targetem tej gry, na pewno nie fani starych SSXów (nie ta stylistyka) i realistycznych snowboardów też nie (bo trasy prawdziwe a jazda full arcade). Warto spróbować się przekonać, tylko ostrzegam że trzeba poświęcić minimum 10 godzin aby porządnie się wgryźć w gameplay. 7+/10
  44. 5 punktów
    Kolejny profesor producentem xd
  45. 5 punktów
    Pizza z rana jak śmietana. Szczególnie w tak boską pogodę. Czyste rasowo bezpośrednie ciasto bez zadnych prefermentów. Po takich węglach wsiadam na rower.
  46. Patisonowy Batman od Mezco w 1:12. Szukałem jakiegoś fajnego artykulacyjnego figsa Gacka i albo brzydkie, albo za drogie 1:6 z premierą "kiedyś będzie". Więc wleciał ten, kupiony ma Amazonie.
  47. Czemu wg Nintendo streaming z innych okienek w trakcie chatu odbywa się w 10fps? - gdyby byl płynniejszy to mógłby wpłynąć na wydajność faktycznie odpalonej gierki na konsoli - chcą by każdy gracz miał to samo doświadczenie i nie był poszkodowany a wiedzą że wielu będzie używać chatu w miejscach z słabym dostępem do szybkiego internetu Niesamowici są xddddd
  48. 5 punktów
    Reload kończony w ok. 110 godzin. Zrobiłem wszystko co się dało (oprócz Elizabeth, ten ostatni boss to absurd, trzeba wiedzieć co kiedy robić i jechać gotowym schematem, więc to olałem). Niestety zabrakło mi raptem kilku dni do zmaxowania wszystkich Slinków :(. Cóż można powiedzieć, dla mnie to wciąż najlepsza "współczesna" Persona. Wątek główny ciekawy, praktycznie wszystkie postaci są spoko, linki w większości też fajne, choć jest kilka słabszych (grubas czy monk). No i końcówka, powieka drgnęła kilka razy. Szkoda, że nie dali napisów do ostatniej piosenki, bo potęguje ona te uczucia. Zapewne sporo first timerów nawet nie załapie, co się tak na prawdę stało w zakończeniu. Fajnie, że dodali ten ostatni dzień na rozmowę z każdym wymaxowanym Slinkiem, niektóre naprawdę potęgowały wydźwięk końcówki, a np. Maya powodowała mega banana na twarzy. Tego chyba nie było w OG, a przynajmniej ja nie pamiętam już. No i wielki karny kootas za wycięcie The Answer z podstawki. Bardzo tanie zagranie, natomiast cena dodatku tania nie jest. Trzeba czekać na promkę i potem "szybki" speedrun po platynkę. Jeszcze słowo o angielskim dubbingu, moim zdaniem wypadł elegancko. Wszystkie postaci dostały nowe głosy, ale są one bardzo dobrze dopasowane i nie irytują. Tutaj wielki plus. Co ciekawe większość starych VA jest obecna w grze ale podkłada głos pod postaci poboczne. Z minusów to klasycznie, ostatnie dni (a raczej popołudnia) przed końcem nie ma co robić. Jeden z Slinków powinien zostać przeniesiony na wieczory i byłoby spoko. I trochę irytowała ilość dni, które z góry przepadają (święto, egzamin), szczególnie na przełomie roku. Bez sensu, że tam nie można wykonywać aktywności z przyjaciółmi. Czekam na P4R, a póki co chwila przerwy na coś innego i pewnie wezmę się za P5R, żeby zobaczyć co tam nowego dodali i czy poprawia ona w jakiś sposób wrażenia z tamtej odsłony serii.
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00