Drakengard - mam tak, ze jak widze logo Squere-Enix to wychodze z zalozenia, ze gra bedzie rozleglym jrpgiem. Tak bylo w przypadku Niera, tak samo rowniez z Drakengardem. Nie musze chyba dodawac, ze w obu przypadkach troche mi sie oczekiwania rozjechaly. Ale to nic, Nier byl swietny a nie bylo by Niera gdyby nie Drakengard. Czy gra od ktorej sie wszystko zaczelo tez jest swietna? No w sumie nie. Ale, jak to u Yoko Taro, na pewno jest nietuznikowa.
Kisilem ja dosyc dlugo na polce ale zaraz po zakupie odpalilem na chwile zeby sprawdzic o co to cale halo. Pierwsza misja to bylo doslownie Dynasty Warriors. Jest chlopek, macha mieczykiem a mapa zaje.bana jest czerwonymi kropkami oznaczajacymi wrogow. Skipujac cut scenki dotarlem do misji drugiej, ktora byla w sumie taka sama jak ta poprzednia. Tyle, ze gadal do nas smok pytajac czy podnieca nas zabijanie. Wiedzialem, ze jestem w domu. Lata pozniej, czyli jakies trzy tygodnie temu, w koncu do gry przysiadlem. A mial na to wplyw... remaster SH2, bo tak jakos przywialo mi nostalgia za nieodzalowana ps2jka. Przeszedlem wiec jeszcze raz misje pierwsza, obejrzalem cutscenke w ktorej zawieramy ze smokiem pakt, potem misje druga gdzie nadal walczymy na ziemi ale mozemy wskoczyc na smoka i troche przypiec zolnierzy imperium, i trzecia w ktorej to sobie latamy gadem jak w ace combat. I o ile wtedy wydawalo mi sie, ze to moze tak tylko na chwile, to niestety ale 70% misji w Drakengard to mousu a 30% Ace Combat...
A czemu niestety? Bo oba te tryby zrobione sa zle. Ten w powietrzu slabo, a ten na ziemi bardzo slabo. Misje to po prostu wytluczenie wszystkiego co jest zlota kropka na mapie, nie trzeba nawet zawracac sobie glowy pozostalymi jednostkami. Chociaz wypadaloby bo ciachajac przeciwnikow dzieja sie nastepujace rzeczy: podbijamy licznik comba, ktore gdy dojdziemy do 17, 35 itd daje nam orba z zyciem; dlugie combo przeklada sie na xp, a to przeklada sie na wyzszy level (automat, nie ma zadnych statystyk); lewelujemy bron (do max 4 poziomu) a paliwem do tego sa wlasnie trupy. Wiec na przestrzeni 12 chapterow, podzielonych na kilkanascie wersow bedziemy uprawiac bieda DW. Bo cale to machanie orezem jest po prostu slabo wykonane, nie ma w nim polotu i jest banalnie proste (o ile znajdujemy bronie i je lewelujemy, a jest w czym wybierac...). Niby moglibysmy sobie ulatwic zycie smokiem, ale po pierwsze sami nie zdobywamy punktow xp, nasza bron tez, a po drugie wystarczy dwoch lucznikow zeby szybko wysiudac nas z siodla. Postacie miotajace to najwieksze ku.restwo walki na ziemi. Nasza postac porusza sie dosc wolno (chyba, ze po kilku sekundach sie rozpedzi), natomiast lucznicy wystarczy, ze beda sie cofac (co robia notorycznie) zmuszajac nas do gonitwy. Wyglada to i dziala mega frustrujaco. Sa jeszcze oddzialy, na ktore nie dziala magia (posiadamy jeden czar przypisany do naszej broni, a tej mozemy na pole bitwy wziac osiem sztuk, w praktyce jednak walczym moze dwoma, mimo ze jest w czym wybierac...) wiec tutaj trzeba po prostu siec i rabac.
Lepiej wypada sekcja latana. Kto gral kiedys w AC bedzie wiedzial o co chodzi i nie ma tu w sumie jakichs niespodzianek. Sa dwa ataki, niekierowany ale silny pocisk i namierzanie przez przytrzymanie klawisza w celu wypuszczenie naprowadzanych ale slabych kul. Po napelnieniu paska atak obszarowy. I tyle. Tutaj tez odbywac sie beda wszystkie walki z bossami, ktore sa w jakims stopniu nastawione na szukanie odpowiedniego momentu do ataku. No poza tym ostatnim, ale do tego jeszcze wroce.
Jesli wiec element gameplayowy ssie, to moze fabula jest dobra? No niespecjalnie. Jest ok, ale to znow ratowanie baby i swiata przed zlymi. Tyle, ze to gierka od Toro wiec trzeba sobie najpierw odpowiedziec na pytanie (i pomaga w tym lepiej znajomosc wersji oryginalnej), kto jest tym zlym. W kazdym razie troche lepiej wypadaja postacie bo to w zasadzie zbieranina najgorszego sortu, mimo ze na pierwszy rzut oka zachowuja sie przyzwoicie. Zeby za duzo nie powiedziec to dam wam przyklad elficy, ktora lubi wpier.dalac dzieci. Nie dzieciom, dzieci. A sa tu jeszcze lepsze ananasy. Problem jest tylko jeden, postacie sa malo rozbudowane i nie poswieca sie im za duzo czasu, co przeklada sie na to, ze w sumie sa nam obojetne do samego konca. Nie pomagaja nawet trzy epizody poswiecone tylko czlonkom naszej druzyny, sluza oni jedynie jako summon do przywolania trzy razy na misje. A przydaja sie bo ich magia jest OP. Ekspozycja prawie wszystkiego dobywa sie przez monologi w trakcie walk (co czasem wku.rwia jak dymek przysloni radar). Co pewien czas jest scenka przerywnikowa na silniku, ale to przypomina bardziej teatr niz jakis wartki film. Ja wiem, ze to 2003 rok i male studio, ale jestesmy juz po SH2, MGS2 i pewnie jakims Finalu. Mimo to idzie sie polapac o co kaman a swietna robote wykonuja przy tym aktorzy glosowi. Smoczyca, wrozka i glowny zlol top.
Jak to u Toro gra ma kilka zakonczen. A dokladnie piec. Na cale szczescie nie trzeba rozwiklac zagadki jak odblokowac je wszystkie. Konczac 8 rozdzial (zakonczenie A) dostajemy w menu chapterow info co trzeba zrobic zeby odblokowac pozostale. Te zamykaja sie w kolejnych 5 chapterach wiec spoko bo nie trzeba kontynuowac gameplayowej katorgi dluzej niz to konieczne. Chyba ze chcecie zobyc ostatnie zakoczenie, ktore jest TYM zakonczeniem. W takim wypadku musicie zebrac wszystkie bornie w grze. A pamietacie jak wam pisalem, ze jest w czym wybierac? No jest, bo ich liczba to 63 xD I to moze jeszcze nie byloby najgorsze, ale warunki do zebrania niektorych z nich sa raczej nie do odkrycia przez zwyklego smiertelnika. Takze takim bedac, posilkowalem sie starym dobrym gamefaq'iem bo nigdy bym nie wpadl, ze musze postac na planszy 25min albo dotrzec w jakis miejsce i zatluc kogos ponizej jakiegos czasu. Na cale ku.rwa szczescie nikt u chinczykow nie wpadl na pomysl lewelowania kazdej z nich do czwartego poziomu. Co nie byloby juz trudne ale po prostu zmudne. Wiec jak juz zbierzemy cale zelastwo w grze to idziemy do ostatniego chaptera i wypier.dalamy wszystko do kubla. Bo ostatnia konfrontacja, jesli uwaznie czytaliscie, odbywa sie w przestworzach. I jest gra muzyczna, ktorej trzeci akt to skur.wysynstwo jeszcze wieksze od lucznikow. Przejscie tylko tego fragmentu zajelo mi pewnie z jakies 6h zanim dobrze opanowalem (czyt. nauczylem sie na pamiec z internetu) sekwencje klawiszy, a i tak posilkowalem sie pauza ekranu, ktora na szczescie jest przezroczysta. Dzieki pan Taro, nie zapomne pana nigdy.
Muzyka jest tak samo specyficzna jak cala gra i pewnie nigdy takiej nie slyszeliscie. Sa doslownie dwa utwory, ktore mi wpadly w ucho, reszta to troche kakofonia. Ale uzasadniona i w sumie pasujaca do ciezkiej atmosfery gry. Bo tematy, ktore sa tu poruszane sa dosc ponure. Dzis pewnie juz troche splycone, ale wtedy ide o zaklad, ze byly czyms dosc swiezym w branzuni dla dzieci. Jesli po SH2 zaczeto mowic, ze gry to sztuka, to gdyby Drakengard ubral sie troche ladniej i wiecej sie odzywal, tez stawiany bylby obok albo chociaz rzad wczesniej.
Mimo to ciesze sie, ze ja skonczylem. Dla mnie jako fana Niera byla to de facto obowiazkowa pielgrzyka do macierzy. To nie jest dobra gra, ale jednak ma sie wrazenie, ze jest to gra jakiej nie doswiadcza sie na codzien. W pewnym sensie gatunek sam w sobie. Kontynuacja z tego co obejrzalem na necie jakos mnie nie neci, za to chetnie sprobowalbym czesci trzeciej (zaskoczylo mnie, ze wyszla po Nierze). Tutaj tylko problem taki, ze oprocz podstawki wypadaloby tez zagrac w dlc a to juz kurde niezla suma sie robi. Przecen w sklepie ps3 juz raczej nie bedzie, ale poznanie prequela prequela Niera troche neci. Tym czasem duze dzieki dla pana Taro za to ze mu sie chcialo, a dla gry od ktorej to wszystko sie zaczelo 6/10.