Przytlacza mnie ta gra. Przechodze jakis lvl, pokonuje bossa i czuje sie zagubiony. Przynajmniej na poczatku wskazali dwa kierunki. Teraz po zadzwonieniu w ostatni dzwon mam przynajmniej kilka drog otwartych. A ze to soulsy to pewnie idac gdzies nie zrobie czegos gdzie indziej. Juz wystarczy, ze przez przypadek dowiedzialem sie o Kirku i nie zdobede jego setu bo wczesniej zabilem smoka w Depths. W ogole spoko, ze fantomy triggeruja sie przy lazeniu jako human tyle, ze czesniej z powodu smierci lazi sie jako zombie xD. Chyba przestane sie tym przejmowac i po prostu skoncze gre po swojemu a pozniej doczytam, ze ominalem 3/4 zawartosci.
Slynne Blightown nie bylo az takie zle. Faktycznie "miejscami" gralo sie w 12 klatkach ale zeby wczeniej gra dzialala plynnie to moze bylbym zdziwiony. A tak powoli przyzwyczajany przez Drake'a, Kapre, Gaping Dragona i ogolnie 24 klatki na sekunde Blight przeszedlem za 3 razem (wczesniej jakies zgony po zeslizgnieciu w przepasc). Samo bagno i miasto jednak moga pucowac berlo 5-1 i 5-2 z demonsow, spodziewalem sie ciezszego klimatu.
I na koniec pytanie. Ten boss w lawie w ruinach. Zaje.balem z oltarza set, demon ozywl, patrze w gore na macki i se mysle - no, to teraz tak jak w god of war. Typ uderzyl macka o ziemie, odskoczylem, podbieglem i mieczem go. Tyle, ze on robil tylko ten jeden atak. Wystarczylo odrollowac i uderzac. Teraz czytam, ze ludzie bawia sie w jakies zwabianie go pod brame i ze to trudny boss a dla mnie poki co najlatwieszy. Wiec chyba mialem jakiegos glicza. Mial ktos tak kiedys?