Ja pierwszego "francuskiego" h-d zjadlem we wschodnich niemczech bedac ultragnojem (5-6lat) i pamietam, ze dziwnie mi to wygladlo, ze tak mozna to jesc. Ale raczej smakowalo.
Pozniej era hot-dogow lat 90. czyli "co zostalo to sie dodalo" a najczesciej byly to surowki. Takiegoz jadlem w wieku 9 lat na wycieczce na Jasna Gore. Zdezerterowalismy z kumplem odlaczajac sie od grupy i kupilismy po takim wypasionym h-d w jakiejs okolicznej budzie.
Dalej w latach 90. ale juz blizej polowy dekady w sklepach pojawily bólki do hot-dogow wiec kazdy polak posiadajacy paszport polsatu i pijacy sok z aronii mogl poczuc powiew zachodu u siebie w domu. U nas ojciec serwowal taka bólke (oprocz wiadomej parowki i keczupu/musztardy) z... satlata. W pozniejszych latach liscia zastapila cebula.
Nowe tysiaclecie a ja mam 21 lat i laduje w Chicago probujac tam slynnego chicagowskiego hot-doga. Zaskoczony jestem troche, ale bynajmniej obecnoscia pomidora (pozdro Lucek) lecz serwowanymi w zestawie frytkami (w fajnym malym koszyczku wylozonym papierem). W tymze kraju wolnosci i czarnych importowanych ludzi odwiedzam Nowy York i kupuje hotdoga z "filmowego" ulicznego wozka. Nic wiecej z tego wydarzenia nie pamietam.
Ostatnie lata to juz era francuza na orlenie (hehe), mini dogow po 2zl (dawniej 2,50) na statoil i h-g po 4,5 z wozkow podobnych do tych z NY, obowiazkowo serwowanych z prazona cebulka (pozdro Yano).
W domu najczesciej robie klasyka czyli bólka, parowka, keczup i musztarda. No i frytki bo podroze ksztalca, prawda?