Przez ostatnie pół roku udało mi się mimo poważnej przeszkody zdrowotnej przejść pewne gry, więc postanowiłem zrobić małą listę krótkich recenzji.
Asterix & Obelix: Heroes - ukryta perełka zjechana IMO niesprawiedliwie przez recenzentów za to, że jest w niej grind i jest kopią Slay the Spire. Ani jedno ani tym bardziej drugie nie przeszkadzało mi w grze. Gra ma absolutny urok komiksów poprzez bardzo ładną oprawę audiowizualną i super podejście do lore, oraz sporej dawki zabawnych dialogów charakterystycznych dla serii przygód wesołych Galów. Co więcej fabuła przeciąga nas miło po całym świecie z komiksów - od Galii i lasu druidów, przez Egipt, Brytanię, Skandynawię na Rzymie oczywiście kończąc. Po drodze napotykamy calą plejadę bohaterów - m. in. Numerabisa, Kleopatrę, Mentafixa, Adrenalinę i wielu innych. Co najlepsze - 24 z nich możemy mieć w drużynie. Gra nie ma co prawda voice actingu, ale jest w pełni i dobrze zlokalizowana na język polski. Gameplay to oczywiście karcianka i faktycznie kopia Slay the Spire, Mamy drużynę i każdy ma swoje statsy i zdolności specjalne. Są klasy postaci - mamy obronę, atak, medyka i wsparcie. Pierwsze trzy klasy możemy dobierać jak chcemy, ale wsparcie jest zawsze. Ci pierwsi używają wspólnej talii, a wsparcie ma osobną. Karty dzielą się te na atakujące, leczące, buffujące i obronne. Karty zdobywamy w trakcie gry, lub w karczmie między mapami (gdzie możemy także kupować przedmioty tymczasowo wzmacniające i modelować talie - możemy mieć ich nawet kilka). Po mapach chodzi się jak w grze planszowej, ale każda ma kilka dróg i odnóg, których wybranie określa jakich przeciwników i jakie skarby po drodze napotkamy. Cofać się jednak nie można i jeśli chcemy "wymasterować" mapę to musimy ją przejść drugi raz innymi ścieżkami. Mapy poziomów nie są jakieś przesadnie duże. Czasami na mapie są dodatkowe lokacje, które wymagają zdania testu jakiejś konkretnej umiejętności (a jest ich od groma i bohaterowie różni specjalizują się w danych zdolnościach), lub posiadania w drużynie konkretnej postaci na odpowiednim poziomie (tutaj ten niesławny grind). Jednak nie są one wymagane by przejść grę. Ta nie jest jakoś szczególnie wymagająca, szybko ogarniamy talie dość uniwersalne i jedyne na co musimy uważać i zarządzać tym to motywacja, której niższy poziom mocno obniża zdolności drużyny (a wyższy sprawia, że idzie jak burza). Karty w pełni odpowiadają klimatowi Asterixa i są dość zabawne. Również animacja efektów kart jest całkiem spoko. Sprawia to wszystko, że mamy do czynienia z jedną z najlepiej oddających komiks gier o Asterixie, która nie jest tylko tępą nawalanką. Ba, nawet fabuła ma plot twist i dramatyczne chwile, choć oczywiście kończy się jak każda przygoda odważnego Gala Ale moim zdaniem warto ją przeżyć i trochę się przy tym pośmiać 8/10 i wpadła platyna.
Klonoa: Door to Phantomile (remake) - za czasów PS1 chyba lekko niedoceniona. Jest to platformówka 2.5D, która w bardzo fajny sposób te dodatkowe pól wymiaru umie wykorzystać. Klimat ma bajkowy, wypełniony antropomorficznymi istotkami i światem snów, a sama fabuła choć prosta, dziwnie czasem skręca w bardziej ponure tony. Gra sama w sobie jest stale pomysłowa, wymagająca, ale nie jest hardkorowo trudna. Dlatego tu też udało mi się wbić platynę. Przyjemna bardzo pozycja z trochę dziwacznym zakończeniem (pewnie wina niewyspania i przepracowania scenarzysty). 7+/10.
Kurushi (PS1) - ta gra zawsze mnie urzekała na PS1, bo miała dziwny vibe nie będący Y2K, a bardziej czegoś z poprzedniej epoki. Surrealistyczny, nieco koszmarny los jakiegoś zwykłego człowieka, który biega po platformie w próżni i wysadza toczące się wielkie klocki i stara się nie być przez nie zgnieciony. Do tego przygrywa orkiestralna muzyka. Wymagająca dość pod koniec, ale tu też platyna (bo grałem w klasyka na PS5). 8-/10.
Warhammer 40,000: Boltgun - jestem fanem boomer shooterów i jestem fanem W40K. Czego chcieć więcej? Cóż, gra w dość prosty sposób ukazuje posługę naszego space marine, fanatycznie oddanego słowu i chwale Imperatora. Ową wiarę szerzy przy użyciu ciężkiego kalibru różnego sortu - rozrywającego, wybuchowego, spalającego, dematerializującego, itd. I na takim szerzeniu wiary (a raczej skurczeniu niewiary) polega gra, a w wolnej chwili błądzimy po dość nudnawych i grubo ciosanych lokacjach. To co ratuję grę, to feeling strzelania i rozwałki. Faktycznie bronie mają w sobie ten power i czasami nawet mamy okazję szafować arsenałem w trakcie walki z ogromnymi ilościami przeciwników. Gra czasami wręcz przesadza i clusterfukk jest kosmiczny. Jest też jakaś fabuła i chyba jakaś muzyka, ale jakoś nie pamiętam nawet ani jednego ani drugiego. Lata z nami czaszka i coś tam smęci pod nosem. Na nasz koks (którego poruszanie się przypomina bardziej mecha) po prostu wszystko niszczy i może po wciśnięciu przycisku krzyknąć jakimś fanatycznym one-linerem. Gra nie jest zła, ale wybitna też nie. Takie 7-/10.
Rage 2 - w pełni rozumiem pomysł Bethesdy. "Ej mamy chłopaków z Avalanche i zrobili Mad Maxa. Mamy chłopaków z ID Software i wydali Doom'a. Weźmy ich spiknijmy i niech zrobią to samo tylko połączone". I tak to wygląda. Mamy open world kalkę z Mad Maxa (plus pojazdy) i gunplay z Dooma. I wiecie co? To działa! Znaczy się, jeśli spodziewacie się super ambitnej fabuły i główkowania, cinematica i głębokich bohaterów, to szukajcie gdzie indziej. Jedyne co głębokiego w tje grze to torby z amunicją i dziury od niej. Całość to po prostu czyszczenie mapy z lokacji, zdobywanie nowych broni i nowych superzdolności, które służą nam do nowych sposobów zabawy. Taki surowy sandbox, którego fabułę możemy nawet szybko skończyć i dalej się bawić. A że ID Software umie zrobić fajne bronie i fajnie zaprojektować przeciwników, to jest tu po prostu bardzo radosna i powtarzalna rozgrywka. Aż do porzygu, potem można odinstalować i nie grać w coś podobnego przez pół roku. 8/10 - o ile wiemy na co się piszemy.
Captain Tsubasa: Rise of New Champions - niby piłka nożna, ale to nie jest ani PES, ani FIFA, co samo w sobie już stawia grę w ciekawym świetle. Bo niby zasady są znane i wszystko jest, ale gra to ciągłe pojedynki na boisku na zasadzie papier-nożyce-kamień, a następnie strzelanie na bramkę, co powoduje osłabienie paska HP bramkarza (w zależności od siły strzału i czy był to strzał specjalny). Jak HP mu spadnie to zera, to zwykle wpuszcza piłkę do siatki. Choć przy odpowiednich okolicznościach i super-super strzałom można go pokonać nawet za pierwszym razem Oprócz tego są też super-podania i coś w rodzaju super-heat, który ładujemy dla drużyny robiąc udane akcje obronne i ofensywne, a skutkuje tymczasowym podniesieniem statsów graczy i fajną muzyką w trakcie. Fabuła to fan service dla fanów anime, ale dla każdego innego jest mdła i bez polotu. Co więcej powtarza wiele rzeczy z anime. w tym kultowe momenty typu kopnięcie w słupek Ishizakiego w trakcie gdy bracia Tachibana wykonywali swój popisowy numer z odbiciem się od owego słupka. Mamy w zasadzie 3 kampanie: Nankatsu (będąca tutorialem i easy mode jednocześnie), kampanię nowego czempiona (gdzie tworzymy swojego gracza, wybieramy jedną z wielu drużyn, levelujemy go i razem z drużyną próbujemy zdobyć mistrzostwo Japonii), oraz mistrzostwa świata (tutaj też gramy swoim czempionem, ale stawka zawodów i poziom trudności wyższy). W zasadzie jak ktoś lubił Tsubasę, to poczuje się jak w domu. Super strzały, powolne bieganie przez boisko, co chwila dialogi z dupy, mdłe dramy pomiędzy meczami i co chwila ekscytacja lub zdziwienie na twarzach bohaterów - wszystko tu jest. Ja jednak nie uważam tego tytułu za wybitny. 7-/10.
Quake 2 (dodatek Call of the Machine) - Quake 2 to jedna z moich gier życia, toteż nowy dodatek bardzo chętnie odpaliłem. Jest... dość zachowawczo. W sumie jedyne co charakterystyczne to momenty z hordami. Wszystko to taki mocny recykling, choć epizod ze zrujnowaną Ziemią dodał nieco klimatu. No i znowu próba połączenia fabularnie/lore'owo Q1 i Q2, tutaj bardziej ochocza bo mamy stwory z Q1 (ale bez szału), ale to w sumie mocna powtórka z Q1 Realm of the Machine. Niczego nowego się tutaj nie dowiemy. Mimo wszystko fajnie, że komuś się chciało coś w ogóle jeszcze zrobić. Q1 pod względem modów społeczności miażdży Q2, ostatni - Slave X to jakiś komos i w ogóle praktycznie inna gra na silniku Quake. 5/10.
Spiderman 2 (PS5) - o patrzcie! Mendrek przeszedł ex'a na PS5! Szok i niedowierzanie! W sumie tutaj każdy już napisał wiele o tej grze i nie mam nic szczególnie nowego do dodania. Ot, formuła z jedynki, ale z widocznym wpakowanym budżetem. Motyw szybkiej podróży w 3 sekundy, do tego wciąż błyskawicznie szybując i bujając się po Nowym Jorku - to sortie robi robotę. Mamy też dwóch bohaterów z innymi zdolnościami do grindowania. Chciano grę zrobić też bardziej cinematicową, więc mamy tu misje jako Peter Parker, a także próby ukazania relacji między postaciami, otrzymujemy nawet dziwne misje jako Mary Jane (i trochę nie pasujące do reszty). Fabularnie to praktycznie dwie cześci powiązane ze sobą i o ile ta pierwsza trochę męczy bulę i nie jest nawet jak na komiks zbyt ambitna, tak druga część to już mocny thriller i "rozje*anie na ekranie". Miłym bardzo zaskoczeniem były misje poboczne "Spidermana z sąsiedztwa", które miały chyba osobnego dyrektora kreatywnego, bo historie były ludzkie, ciekawe i w ogóle taki dość emocjonalny vibe w nich był. Generalnie gra pełna przepychu i znacznie usprawniona formula jedynki. Pewnie z powodu zmiany polityki finansowej takich gier nie zobaczymy już zbyt wiele, a szkoda. 9-/10.
Tekken 8 (fabuła + epizody postaci) - uch, nikt się tu chyba już nie bawi w choćby krzty powagi, to jeden wielki cringefest. Ilość bzdur to kosmos, a obracanie się wokół nawróconego emo-Jina jest średnia. Za to epizody postaci będące w większości parodią to akurat miłe zaskoczenie. Dobrze, że gameplay porządny, choć oczywiście prosi narzekają na balans i powolne tempo usprawniania rozgrywki, a także no póki co tylko jedna nowa postać. Fabularnie 5/10, ale jako gra 8+/10.
Homefront: The Revolution - dobra, zagrałem w tego crapa by mieć dostęp do arcydzieła ukrytego w grze, czyli Time Splitters 2 Remaster. Na konsolach trzeba przejść 90 procent gry by mieć do TS2 dostęp i... litości! Jaka ta gra jest niedopracowana i źle zaprojektowana! Nie wiem jak można było to przepuścić przez testy. Ambicje i zamiary były spoko - stworzyć poczucie zaszczutego ruchu oporu, który walczy z przeważającymi siłami wroga, często po partyzanckim ataku uciekając i chowając się w śmietnikach czy toi-toiach. Gra jest przy tym wybitnie opresyjna, nie fair i dodatkowo miewa głupie błędy czy momenty. Jeśli twórcy wiedzą, że mają niedopracowane AI, to nie robią do k*rwy nędzy misji z autonomicznym czołgiem, którego trzeba prowadzić za rączkę i który zacina się na co drugim kamieniu! Nie stawia się przeważających sił wroga tuż przy wyjściu z kryjówki, bo gracz wychodzi i od razu ginie albo traci cenne zasoby na próby obrony. Oczywiście fabuła dość słaba i jakżeby inaczej - niemy bohater (to naprawdę głupi pomysł w fabularnych fps-ach). Dwa pozytywy jakie doceniłem to ta cała walka partyzancka i powolne wzbudzanie poczucia rewolucji w obywatelach, wraz z ukazaniem jej mrocznych stron, a drugi element to nieco logiczny parkeur w przejmowaniu niektórych lokacji. Ja potrafię być wyrozumiały dla gier średnich, ale tutaj gra wyśrubowała moją cierpliwość na wyżyny. W grze jak wspomniałem jest ukryta pełna wersja Time Splitters 2 (trzeba ją odblokować kodami grając w "demo"). I serio, skoro robili remaster tego klasyka, to serio nie widzieli, że jest on 15 razy lepszym doznaniem gameplay'owym niż to g*wno co wy*rali i nazwali Homefront: The Revelution? Na ich miejscu zreflektowałbym się i skasował tego Homefronta, po czym wydał sam remaster Time Splitters 2. Do szczęścia naprawdę tak niewiele trzeba było, a tak to żeby ograć TS2 na konsoli trzeba to okupić kąpielą w szambie. No nic, ale przynajmniej. 4/10.
Uf, sorka za błędy i pisałem na żywioł. Nadal jestem graczem i jestem z tego dumny