Niektóre riffy z tej płyty są mega ciężkie, momenty Jamesa są mocne. Ale co z tego jak wychodzi Lou i wszystko rujnuje. Do tego miliard razy powtarzający się riff, nawet najlepszy, męczy.
Czasami zdarza mi się podśpiewywać "I am the root...". Reszty tekstu nie pamiętam.