Z cyklu urzekla mnie twoja historia; przed wyjazdem na "wakacje" gralem jeszcze mentora i doszedlem gdzies do 10 czaptera. Po powrocie mialem plan na dokonczenie mentora i przejscie master ninja, ale po krotkiej rekolekcji wspomnien z lipca, to ze mi sie odechcialo to malo powiedziane. Z kazdej strony lataja te (pipi)ane wybuchajace szurikeny ktorych nie idzie nigdy na 100% sparowac, zawsze jeden sie korwa musi przylepic, a zabawy w ich omijaniu nie widze. To samo tyczy sie rakiet z moskwy i dalej, no korwa kto to wymyslil. Walka robi sie przez to chaotyczna w (pipi) i zabawy w tym (przynajmniej ja) nie widze. Zeby nie bylo, cos tam w ngb gralem (master ninja skonczony, prawie wszystkie misje na mn), co wazniejsze, w pierwowzorze czuc bylo kontrole nad walka i to, ze jak zdechlem to byla to moja wina, w 2ce mam podejscia w ktorych gine w przeciagu 3s, by w nastepnym nie stracic ani milimetra zycia, no parodia. Reasumujac, po tych; nie wiem ilu, moze gdzies pod setke; godzinach gry, ng2 - 7/10, ngb 10/10. Gre oczywiscie sprzedalem w pizdu i wracam do masterowania 1ki