Z dobrych rzeczy: Małgorzata Rozenek (serio, oczywiście bez szału, ale na tle całego filmu wypadła bardzo spoko) - możnaby wyciąć ten wątek, rozciągnąć go w normalnie podaną historię zamiast zlepku kilkusekundowych scen i byłby 6/10 film romantyczny, w sam raz na walentynki.
Co do całej reszty - to jest jakiś dziwny mix fantazji seksualnych Vegi przemieszany z jego frustracjami stylizowanymi na "typowo polskie". Nie wiem co ten koleś bierze, ale ewidentnie mu się coś przepaliło, bo już pomijając samą tematykę, film jest po prostu nieoglądalny. Wątki są pocięte i posklejane tak, jakby ktoś edytował film z laptopem na kolanach w klubie wieczór przed oddaniem, chaos, muzyka jak z reportażu grozy połączona ze scenami, które starają się być śmieszne ale nie są, drugoplanowi aktorzy na poziomie "Dlaczego Ja", tragiczne dialogi, silenie się na moralizatorskie epifanie i wylewająca się z ekranu żenada.
Ja wiem, że to Vega Cinematic Universe, ale Pitbulle były spoko (najbardziej podobała mi się część z Cukrem bo Cukier) a i na Kobietach Mafii się ok bawiłam, więc z góry zakładam tutaj zupełnie inną skalę ocen stosowną do niskich oczekiwań. Jednak to... tego nie da się opisać. Co prawda wysiedziałam do końca (Botoks wyłączyłam na scenie z psem), ale przy śpiewających murzynkach czułam, że w moim mózgu pojawiły się nieodwracalne zmiany.
W historiach przechodzących od soft porno do tragicznie długiej i nieciekawej przemowy w kościele, dostajemy kalejdoskop rzeczy charakterystycznych dla Vegi -
Śmiesznie nie było. Co prawda śmiałam się kilka razy, ale to bardziej z nerwowej rozpaczy nad absurdalnym poziomem żenady.
Obejrzałam, abyście wy nie musieli.