-
Postów
9 364 -
Dołączył
-
Wygrane w rankingu
10
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Suavek
-
A jednak Type-0 zrobili. Tylko dla Japonii, ale zrobili. I teraz dzięki pracy fanów sporo osób się rzuci na tego rzekomo najlepszego FF od lat nie wydając na niego złamanego grosza. Nie żebym zakupem chciał coś udowadniać, ale argument "square to partacze a type-0 nie ma po angielsku" mimo wszystko nie uzasadnia piractwa. Poza tym mieć dobrą grę w kolekcji raczej nie wstyd. Na eBay'u widzę niecała stówka.
-
Jest patch - http://www.skybladecloud.net/projects/final-fantasy-type-0-psp-english-translation/ Teraz to pewnie ludzie się rzucą na import gry i ceny skoczą w górę. Wstrzymam się jakiś czas i zamówię w przyszłości. A nuż się jakaś obniżka w play-asia trafi.
-
Zawsze blokuję po ukosie jako "najbezpieczniejszy" wariant, ale i tak można oberwać od góry. A zawsze miałem problemy ze zgadnięciem co akurat przeciwnik wymyśli. Wychodzi znajomość postaci przy tym. Chętnie zagram, ale na blaszaku. Grę mam zainstalowaną, więc w okolicach wczesnowieczornych/popołudniowych chętnie kilka niezobowiązujących rundek rozegram, w miarę możliwości. Jak coś to się odzywaj - komp u mnie o tych porach jest na chodzie, po prostu na Steam mam profil na niewidoczny.
-
Niewiele. Tyle co gram, to staram się uczyć na błędach, ale w tajniki nigdy się nie zagłębiam za bardzo, gdyż zwyczajnie nie mam czasu i ochoty na "profesjonalną" rywalizację. Lubię grać z ludźmi na podobnym poziomie "zaawansowania" i czasem vs AI, ale to tyle. W SF4 największy problem mam z obroną. Widzę w online jak ludzie wykorzystują karalność ciosów blokując, a następnie stosując rzuty, czy bardziej skomplikowane kontry. Ja natomiast mam problem z wyczuciem co blokuje low a co high. Gra jest dla mnie za szybka w przeciwieństwie do takiego Tekkena, w którego radziłem sobie znacznie lepiej przez lata. Efekt taki, że i motywacji do nauki brak, bo refleksu i timingu nie poprawię - szczególnie, że podczas gry online często emocje biorą górę i zaczynam bardziej energicznie klepać pada. I tak, nie bawię się w comba, tylko proste łączące się sekwencje ciosów, co by zadać te kilka punktów obrażeń przynajmniej. Prawdę mówiąc dopiero w SFxT bardziej mi wychodziły juggle przez tagowanie postaci, ale to inna nieco mechanika rozgrywki.
-
Ale na jakiej zasadzie to ma działać? Opcjonalny klinet, w sensie, kolejna nakładka typu Raptr/Xfire? W jaki sposób ma to łączyć graczy, skoro wszystko ma być opcjonalne? I skąd u nich mowa o achievementach w tak starych grach?
-
Fakt, że Square nie wydał gry po angielsku nie uzasadnia piractwa.
-
Ostatnio gdy aktualizowałem swój, to była to już kwestia zwykłej instalki, bez żadnego dodatkowego babrania się. Też jednak nie ruszałem tego od lat. Będzie trzeba rozejrzeć się za jakimś importem gry przy okazji. Teraz i tak nie mam czasu na kolejnego RPG, ale Type-0 raczej sobie nie odpuszczę w zrozumiałym języku.
-
Tak się domyślałem, i właśnie dlatego grać nie potrafię. Gałka pół biedy, opanowana, ale timing w challenge jest dla mnie nierealny, a co tu dopiero w ferworze walki online. Dlatego do gry podchodzę każualowo, klepiąc proste kombinacje i speciale.
-
Mnie wyśmiali za granie na gałce (która dla mnie - grając Cammy - jest wygodniejsza), więc uważaj. No ale ja posysam na całego, w dodatku na Dual Shocku 2. Odpaliłem SSF4 po przejściu na Steamworks i tylko w dupę dostawałem online. Nie potrafię w to generalnie grać. Każual jestem, ale za cholerę nie rozumiem dlaczego czasem ciosy wchodzą, a innym razem są jakieś opóźnienia. W Challenge jest to zauważalne, gdzie choć klepię odpowiednie przyciski jak najszybciej, to gra w ogóle nie reaguje i ciosy wpadają z opóźnieniem. Tj. przyciski są rejestrowane, co zresztą widać w rejestrze, ale zakładam, że trzeba idealnie się w klatki animacji wpasować z timingiem, co mnie osobiście przerasta. A biorąc pod uwagę, że w bijatyki gram rekreacyjnie, to szkoda mi kasy na Arcade Sticka.
-
Jakiś trailer z kilkoma nowymi scenami, ale po rosyjsku - http://youtu.be/eCKE7AbB5lE
-
Niby można włączyć i wyłączyć sterowanie/pilotowanie myszą. Zresztą, zobaczę. Na razie bawię się w poboczne rzeczy (lol?). Za problemy z lataniem akurat winić będę samą grę, gdyż nawet na PS2 po prostu się poddałem, choć takiego Ace Combat 5 ukończyłem na najwyższym poziomie trudności ze wszystkimi misjami na ACE. ;p
-
GTA: San Andreas Męczyłem to godzinami na PS2, ale nigdy nie przeszedłem - poległem na nauce latania w Las Venturas, przez toporne sterowanie. Coś mnie pchnęło by nadrobić zaległości na PC i wsiąkłem ponownie. Szkoda, że gra ma swoje problemy w wersji blaszakowej. Grafika miejscami gorsza przez brak pewnych efektów świetlnych, co widać zaraz na starcie. Do tego pewne pomniejsze babole, jak problemy z dźwiękiem podczas burzy, czy też głupiejący gameplay po wyłączeniu Frame Limiter. Np. nie można zanurkować pod wodę oraz nie widać np. płomieni miotacza ognia, a także głupieją niektóre cut-scenki i elementy gry (jazda na rowerze wymaga częstszego mashowania przycisków). Ale oczywiście Frame Limiter sprawia, że gra chodzi w 26fps... Efekt taki, że trzeba go od czasu do czasu włączyć, co by się nie przyblokować. Niemniej jednak pozmieniałem trochę sterowanie na klawiaturze i myszy i gra mi się lepiej niż na padzie. Mam tylko nadzieję, że i tu nie będzie problemów z lataniem. ;p
-
A niech gra ma własny temat na forum - należy jej się. Kolejna gra Larian Studios odpowiedzialnego za dotychczasowe odsłony serii Divinity, których większość była naprawdę zacnymi i ambitnymi grami. Głównie RPG, z wyjątkiem Dragon Commander. Divinity: Original Sin obecnie jest w fazie Beta/Early Access z oficjalną premierą zapowiedzianą na 22 czerwca. Zapowiada się naprawdę ambitna pozycja, której "ficzery" można wymieniać długo, spośród których na szczególną uwagę zasługuje interakcja z otoczeniem, rozbudowane dialogi, swoboda i multum sposobów rozwiązywania sytuacji, a także co-op z AI lub drugim graczem uwzględniający dialogi między avatarami, np. w kwestii decyzji o losie napotkanego NPC itp. Całość w formie cRPG z turowym systemem walki. Cena na Steam to 36 Euro za podstawkę i 70 Euro za cyfrową edycję kolekcjonerską. Tymczasem w sklepie gram.pl jest ciekawa oferta na kolekcjonerkę pudełkową za niecałe 130zł, która zawiera dwa egzemplarze gry, oprócz całej gamy innych bonusów - http://sklep.gram.pl/pc/divinity-grzech-pierworodny-edycja-kolekcjonerska.shtml Dotychczasowe opinie są bardzo pozytywne, zarówno od strony "żurnalistów" jak i graczy z dostępem do bety.
-
A jednak sytuacja nie odbiega jakoś dalece od podobnego cyrku jaki odwalali z kolejnymi odsłonami i DLC BlazBlue. Generalnie DLC Characters w bijatykach to niesmaczny żart, szczególnie, jeśli ogłaszane są one jeszcze przed premierą.
-
I już Arc przegiął pałę - przed premierą nowej wersji bijatyki zapowiada kolejną grywalną postać... w formie DLC - http://www.siliconera.com/2014/06/03/adachi-dlc-character-persona-4-arena-ultimax/ Serio? Ludzie dają takim ludziom pieniądze? Niby nabywcy premierowych kopii dostaną postać za darmo, ale co stoi na przeszkodzie, by dalej tak wałkować kolejne DLC? Oczywiście do momentu wydania trzeciej edycji gry...
-
Wracając do poprzedniej rozmowy, już nie popadajmy w skrajności, że filmy to albo efekty albo fabuła. Oczywiście, że Star Wars nie wyróżniał się niczym szczególnym w kwestii samej opowieści, ale mimo wszystko to co ukazał stało na solidnym poziomie, szczególnie na tamte czasy. To nic innego, jak klasyczna baśń przeniesiona w klimaty sci-fi, z dzielnymi herosami, księżniczkami, łotrami, mędrcami, czarnymi rycerzami, mrocznym imperium itp. Niemniej jednak wszystko to mimo schematu miało po prostu ręce i nogi. Bohaterowie byli ciekawi, widz mógł się z nimi zindentyfikować, chciał, żeby im się powiodło co czyniło ich przygodę interesującą. Właśnie to odróżnia nową i starą trylogię w moich oczach - tam gdzie dominowała przygoda i schemat nagle wciśnięto pierdyliard wątków, politykę, nieciekawych bohaterów, nachalne wątki miłosne i horrendalne dialogi. Tam gdzie sceny akcji w oryginale stawiały bohaterów w niebezpieczeństwie i wywoływały jakieś emocje, tutaj mamy nadmiar CGI i akrobatów na sznurkach, walki między irytującymi małpami a robotami, tudzież robotami i klonami. Ba, nawet walki Jedi przestały być interesujące i w efekcie tylko się dłużyły, szczególnie jeśli jednym z przeciwników było CGI... Zabrzmi to jak zabrzmi, ale Phantom Menace przynajmniej pokazał świetnie wykonane starcie z Darth Maulem Ray'a Parka. Tymczasem w kolejnych epizodach całość wygląda jak odpowiednio wcześniej zaplanowany balet, pełen niepotrzebnych akrobacji, dziwnych zbliżeń itp. Sztuka dla sztuki. Zresztą można porównać: Dlatego raz jeszcze przytoczę Star Trek Abramsa - to też były głupie filmy od strony fabularnej, ale charyzmatyczni bohaterowie i generalnie nieustanna przygoda pełna rozmaitych perypetii sprawiła, że oglądało się to z zaciekawieniem i nie nudziło. Tym bardziej pokładam niemałe nadzieje, że równie dobrą robotę wykona on ze Star Wars.
-
Cały motyw muzyczny z TF4 - http://yourlisten.com/Camila/battle-cry
-
Format recenzji ma znaczenie, o wkomponowanym humorze nie wspominając. To co teraz wypuszczają, to takie bardziej wyreżyserowane vlogi po premierze kinowej, aniżeli szczegółowa "analiza" filmu. O ile Half in the Bag jest ok, tak Best of the Worst nie jestem w stanie oglądać. Prawda jest taka, że wraz z "końcem" Plinketta przestałem śledzić jakoś szczególnie RLM i wchodzę tam raz na jakiś czas. Dlatego mówię, nowy format z pewnością przynosi im więcej kasy niż jeden odcinek Plinketta na parę miesięcy i poniekąd zmianę rozumiem, ale mimo wszystko liczę, że powróci gość jeszcze do starego stylu co jakiś czas.
-
Szkoda, że gość skończył z tymi recenzjami i przeszedł na format "blogowy" z jakąś tam historyjką. Pewnie więcej kasy tak trzepie, ale jednak chciałoby się coś w "starym" stylu od czasu do czasu.
-
Co to ma być na slajdzie tytułowym drugiego filmiku? Bo dinobota mi to nie przypomina. Ech, chcę z jednej strony by film się udał, ale z drugiej obawiam się, że znowu będzie 40% bzdur pseudo-komediowych, 40% akcji z udziałem ludzi i raptem 20% akcji z udziałem robotów.
-
Temat na osobny wątek, ale opiszę tutaj, gdyż akurat jest to coś co mnie z jednej strony cieszy/bawi, a z drugiej irytuje. Chodzi o achievementy, tudzież dla niektórych "trofea". Odnoszę się tutaj głównie do samej idei achievementów, aniżeli trudności w ich pozyskiwaniu. Kiedyś mi obojętne, od pewnego czasu traktuję jako ciekawe urozmaicenie rozgrywki, motywujące do wykonywania jakichś zadań pobocznych, przybierania określonego stylu zabawy, tudzież wynagradzającego efektywność itp. Nie mam zwyczaju "calakowania" gier dla zasady, o ile nie jest mi to po drodze, ale z drugiej strony przeglądam zwykle listę, aby wiedzieć co mogę zrobić ciekawego w danym tytule. Od pewnego czasu irytuje mnie jednak, kiedy jakaś ciekawa gra achievementów nie posiada. W sensie, kiedy aż prosi się, by posiadała coś, co na swój sposób "uwieczni" faktyczne osiągnięcie gracza. Zacząłem grać ostatnio ponownie w GTA San Andreas i ile tam jest rzeczy do roboty, to wie chyba każdy. Za czasów PS2 ludzie chwalili się między sobą i po forach, często wklejając zdjęcia TV robione aparatem czy filmy pokazujące np. jakieś zwariowane wyczyny kaskaderskie, zajęte terytoria itp. To samo zresztą tyczy się wielu starych gier polegających np. na punktacjach, rywalizacji, albo odblokowywaniu rzadkich czy unikatowych opcji, pokonywaniu bossów itp. Wtedy się o tym mówiło, a od jakiegoś czasu mamy "dowód" w postaci achievementów na zawsze obecne w naszym profilu danej platformy. Tak to mnie rozpieściło, że czasami brakuje mi motywacji, by sięgnąć po coś, co achievementów nie posiada. Z drugiej strony potem wychodzi słabość psychiki ludzkiej i podświadoma chęć "calakowania", tudzież skupianie się nie na właściwej grze "dla siebie", tylko sztucznego nabijania punkcików celem dowartościowania swego internetowego ego. I zastanawiam się wtedy, czy gram dla siebie, czy dla zasady? Móc się pochwalić wyczynem fajnie, ale z drugiej strony jeśli spędzam naście-dziesiąt-set godzin przy grze bez osiągnięć, to odnoszę wrażenie, że brakuje mi celu, poza zwykłą zabawą. I niby nic w tym złego nie ma - bo przecież o zabawę chodzi. A jednak, jak wracam pamięcią do starszych gier, to fakt, że ograłem je na różne sposoby, przeszedłem wielokrotnie, odblokowałem co się da, zrobiłem opcjonalne zadania, pokonałem trudnych bossów itp. itd. pozostaje tylko w mojej pamięci. W efekcie zastanawiam się, czy aby było warto...? Niby pytanie retoryczne, bo jeśli czerpałem frajdę, to oczywiście, że było warto. Ale działa to też w obie strony, kiedy na przykład achievementy w grze są kompletnie nieprzemyślane. Za przykład niech mi tu posłuży Resident Evil 4, którego na PS2 ograłem chyba 4 razy na różne sposoby + młóciłem Mercenaries mimo tego, że nie potrafiłem w większości przypadków wyciągnąć więcej niż 4 gwiazdki. Kupiłem na premierę re-edycję gry na PC, która miała te same achievementy co konsolowe "HD" i prawdę mówiąc przykro było patrzeć, kiedy 3/4 osiągnięć wpada praktycznie za samo przejście gry. Coś co faktycznie można nazwać osiągnięciem, to raptem zdobycie wszystkich figurek na strzelnicy. Nawet ukończenia gry na Hard nie jestem w stanie zaklasyfikować jako wyczyn. A tymczasem RE4 aż się prosi o jakieś dodatkowe "motywatory", z Mercenaries na czele. Tyle tam jest rzeczy do odblokowania, można pokusić się o speedruny, o zabicie określonych wrogów/bossów określoną bronią itp. Ale nie - raptem garstka achievementów za samo granie. Tam, gdzie dawniej gracz sam sobie wyznaczał cele, teraz cele wyznaczane są za niego i nie zawsze prezentują one jakieś faktyczne wyzwanie. Zastanawiam się po prostu, czy nie przyczynia się to u niektórych do przedwczesnej utraty zainteresowania tytułem - "no bo przecież mam calaka"...? Pewnie majaczę. A najprawdopodobniej czuję po prostu potrzebę jakiegokolwiek usprawiedliwienia marnowania czasu przy gierkach. ;> Achievementy mimo wszystko dają dodatkową satysfakcję i frajdę z zabawy i po prostu chciałoby się w większej ilości tytułów mieć tak łatwy sposób "uwiecznienia" swych wyczynów. Raz jeszcze, ludzka psychika, ale gdy wracam pamięcią do ukończonych gier, to jakoś inaczej patrzę na tytuł, który pokazuje mi dwu lub trzycyfrową liczbę przegranych godzin bez osiągnięć ("tyle czasu zmarnowałem"), a inaczej na podobny tytuł, który przypomina mi także co w danej grze zrobiłem ("czas zmarnowałem, ale się udało..."). Ale trudno - tym razem uparłem się, że przejdę wreszcie San Andreas, "dla siebie". Fakt, że zamalowałem wszystkie tagi w Los Santos sobie uwieczniłem na screenie. (i tak oszukiwałem, mają mapkę na drugim ekranie ). Aha, z innej beczki - cieszy mnie, że wreszcie wróciła mi ochota na granie, właśnie za sprawą San Andreas. Tyle rzeczy do roboty i swobody, a w dodatku świetna pozycja do odpalenia na 10-20min - mogę sobie zrobić misję lub dwie, mogę terytoria pozajmować, podbić statystyki postaci, a mogę po prostu sobie pojeździć przy zachodzie słońca słuchając Radio X lub K-DST, wyłączyć, wrócić później. Jest fajnie.
-
Nie będę zakładał nowego tematu, ale podpytam mimo wszystko. Przymierzam się do większej modernizacji kompa po latach i wśród wydatków planuję także nową obudowę. Niby nic wielkiego, ale akurat w moim przypadku duże znaczenie odgrywa hałas, a mianowicie wszelki rezonans, buczenie, luźne elementy wprawione w ruch itp. Wiadomo, kilka wiatraków w środku, to siłą rzeczy coś szumieć będzie - akurat to nie jest problem. Zależy mi głównie na czymś, co w miarę dobrze przytłumi lub ograniczy wspomniany rezonans i nie będzie mi telepać blachą, kiedy np. karta graficzna zwiększy swe obroty. Ktoś ma jakieś doświadczenie w tej kwestii i mógłby coś zasugerować, polecić, bądź odradzić? Firma, model itp. Sama obudowa nie musi być ładna, lecz funkcjonalna. Resztę już sobie obadam sam, ale chciałbym wiedzieć od czego zacząć. Obecna blacha ma już swoje lata i chwilami doprowadza mnie do szału - musiałem na ziemię zestawić przy przemeblowaniu, bo całe biurko mi wcześniej buczało przez nią. Teraz nawet na ziemi z podkładkami teflonowymi dźwięk przy większych obrotach bywa odczuwalny w całym pokoju, więc w miarę możliwości chciałbym to ograniczyć w miarę możliwości.
-
Może miał być najważniejszy. Tylko co z tego, skoro wyszła żenada? Nawet nie sposób zwalić winę na aktorów - po prostu Lucas tak żałosne dialogi i sceny napisał, że przyprawiają one tylko o odruch wymiotny. Phantom Menace oglądałem jakoś na premierę w kinie jako nastolatek. Prawdę mówiąc wtedy to jeszcze się nie podchodziło do tego jak obecnie. Z seansu wychodziło się bardziej pod wrażeniem efektów specjalnych. I przyznaję, że jako młodziak to było chyba jedyne, co mnie wtedy obchodziło. Walki Jedi, robociki, muzyka, trochę blasterków. Anakina nie lubiłem, ani Jar Jara, ale o nich się po prostu zapomniało. Film widziałem tylko ten jeden raz i więcej do niego nie wracałem, za wyjątkiem adaptacji w grach komputerowych, komiksach itp. Na tej samej zasadzie poszedłem na dwójkę i trójkę. Wrażenia? "Fajno się szczelali", a o filmie zapominało się stosunkowo szybko i w żadnym wypadku nie miało ochoty na ponowny seans. Jedyne co uznam za plus nowej trylogii, to zakończenie Ep. III - do przewidzenia, ale nawet dramatyczne. Szkoda, że reszta filmów prezentowała zupełnie odmienny poziom. Co do tworów JJ'a - zawsze się śmiałem, że jego Star Treki to bardzo fajne Star Warsy, jak na ironię. Dlatego myślę, że przy jego reżyserii, oraz scenariuszu osób odpowiedzialnych za Empire Strikes Back może z tego wyjść solidny film. Na pewno do kina się wybiorę z większym entuzjazmem, niż na Ep. 2-3.