-
Postów
9 317 -
Dołączył
-
Wygrane w rankingu
10
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Suavek
-
No, super kurier, w dodatku do Poznania. Mnie nawet jeszcze gry nie wysłali, a co tu dopiero mówić o odbiorze. Ale co ja tam wiem. Na marginesie, jest temat o Persona 3 w dziale RPG - http://www.psxextreme.info/topic/39269-persona-3/page__view__getnewpost
-
"We just want to let you know that the release date of Persona 3 Portable (PSP) you ordered has been changed to 07/07/2010." Ech, no to się zaczyna. Ciekawe co eStarland napisze jutro. @Paliodor, tak, ten HM. Podobno całkiem dobry i jednocześnie klasyczny, bez szczególnych udziwnień. Ale pewnie poczeka dość sporo na swoją kolej skoro przyjdzie w paczce razem z P3P ;>.
-
Składał ktoś preorder w eStarland? Gra teoretycznie jest już dostępna ("Usually ships within 24 hours") aczkolwiek w statusie nadal mam preorder. Co prawda dzień u nich się dopiero zaczyna, więc mam nadzieję, że dziś to wyślą. Zamówiłem razem z P3P nowego Harvest Moona na PSP ale jego dostępność zmieniła się z 24h na 1-2 days. A że to jest eStarland to mam obawy czy przypadkiem o niczym nie mówiąc nie czekają teraz na dostawę, która opóźni wysyłkę. Tym samym będę wdzięczny za info jeśli ktoś otrzyma potwierdzenie wysyłki. Cholera, nie mogę się doczekać ;>. PS. Aha, ta preorderowa czapeczka jest tylko w gamestopach i amazonach. W sumie dobrze - nie będą sobie życzyć więcej za wysyłkę jak to miało miejsce z poprzednią Personą.
-
Nie chcę tutaj robić offtopa, ale rozumiem, że Twój bank robi jakieś problemy z płatnościami zagranicznymi (bo opcji, że nie masz konta nie biorę pod uwagę - z jaskiń już dawno wyszliśmy ). Protip - albo zmień bank albo pokombinuj z udostępnieniem płatności bo to ułatwia życie. W razie czego jest też PayPal. Co do StarCrafta 2, prawdę mówiąc jakoś mi przeszedł już ten hype. Jak już wspominałem, multi średnio mnie interesuje, i choć bardzo chętnie bym sobie sprawdził kampanię, tak mam opory by zapłacić prawie 200zł tylko za to już teraz. Pograłem trochę w betę i owszem - gra fajna, ale tak naprawdę to stary dobry StarCraft w 3D z odpowiednimi ulepszeniami. Jedyną rzeczą, która chociaż trochę usprawiedliwiać mogłaby absurdalną cenę jest edytor map i twory graczy, ale te udostępniane są przez nich za darmo (przynajmniej na razie) tak czy inaczej. Sorry, ale AŻ tak mi nie zależy. Pod koniec to mi się już nawet w betę grać nie chciało, a i komentarze HD i Husky'ego jakoś mnie już tak nie pasjonują. Trudno, poczekam - wystarczy, że się właśnie wykosztowałem na Persona 3 Portable, który zapewni mi raczej dłuższą zabawę niż kampania Terran . Może w międzyczasie trafi się jakaś wyprzedaż/promocja. Bo te 200zł (nawet 250zł) prędzej bym dał za kolekcjonerkę nawet chętnie, ale 400zł za EK lub 200zł za podstawową? Kogoś porąbało zdecydowanie.
-
Kupić grę za granicą? Oczywiście jak stanieje, bo hype hypem, ale cena gry skutecznie mnie zniechęciła od jakiegokolwiek pre-orderu. A w dodatku polskiej wersji także nie chcę, więc pewnie trzeba będzie importować (ściąganie instalek mnie nie bawi).
-
No przepraszam, że się rozpisałem tworząc taki problem nie do przebrnięcia. Na przyszłość postaram się dostosować do poziomu intelektualnego pozostałych forumowiczów i pisać posty po dwa zdania, co byście się za bardzo wysilać nie musieli. A na poważnie, miałem zapytać czy jest możliwe (bez łamania sobie przy tym palców) pokonanie pojazdów typu Custom samodzielnie? Bo tylko zaciskam zęby raptem parę sekund po uruchomieniu tych misji, a niestety nie mam znajomych, z którymi mógłbym pograć w to wspólnie. Są może w grze jakieś przedmioty "ułatwiające" tego typu akcje, jak na przykład kamuflaż z poprzednich części lub coś w tym stylu? Jaką taktykę najlepiej zastosować, tudzież jaki ekwipunek dobrać? CoATI, to nie patrz przez pryzmat poprzedników lecz jak na niezależną produkcję i baw się dobrze. Bo chyba o to tu chodzi.
-
Wy się już naprawdę nie macie czego czepiać. Ninja na obcasach - tak samo mądre jak grubas na rolkach czy inny dziwak kontrolujący pszczoły. Nudni jesteście, mówił już Wam to ktoś? Jak już koniecznie musicie marudzić to znajdźcie przynajmniej jakiś w miarę sensowny powód, a nie czepiacie się szczegółów (które tak naprawdę były już obecne w Waszych ukochanych MGS1-3) lub też bazujecie wszystko na podstawie informacji najwyraźniej wyczytanych z kryształowej kuli. Przeżywacie jak gdyby ktoś Was zmuszał do kupna Rising i grania w niego od rana do wieczora w ramach jakiejś pokuty, niezależnie od tego czy faktycznie będzie on dobry czy zły. Nie wiem co Wy chcecie takim ciągłym i nudnym gadaniem osiągnąć.
-
Metal Gear Solid: Haters Gonna Hate Tak w dużym skrócie mógłbym podsumować MGS: Peace Walker w stosunku do tego co było mówione dotychczas w tym temacie. Odpuszczę sobie na razie dłuższe wywody bo jest zdecydowanie za gorąco, a mnie nie chce się potem wdawać w kolejne "dyskusje" z zaślepionymi fanami MGS1-3, którzy dla zasady muszą sobie ponarzekać - "bo tak". Zgadzam się z tym co powiedział KOMODO, że Peace Walker to tylko epizod serii. Tym samym będąc jedynie uzupełnieniem całości historii nie należy od niego oczekiwać nie wiadomo jakich rewelacji fabularnych. Gadania Kojimy jakoby mógłby to być równie dobrze MGS5 należy olać, bo to nic innego jak kolejna kampania reklamowa. Tym sposobem historia ukazana w Peace Walkerze tak naprawdę ani nie wnosi do ogółu jakichś istotnych faktów, ani nie ma co się równać z "genialnymi" MGS1-3. Ale nie oznacza to, że fabuła jest słaba - wręcz przeciwnie. Jest ona słaba jako Metal Gear, ale całkiem przyzwoita jako gra - jeśli rozumiecie co mam na myśli. Wewnętrzne rozterki Big Bossa są trochę ckliwe, ale sam sposób prowadzenia jego przygody, wliczając w to spotykane postaci oraz nawiązania do MGS3, był nawet w porządku. Ogólnie rzecz biorąc, ani mnie historia nie powaliła na kolana, ani nie zażenowała czy zniechęciła w żaden sposób. Nie wiem skąd wzięły się słowa krytyki, gdyż pomijając tradycyjny Kojimowy styl usilnego wiązania faktów, nic tak naprawdę nie zostało zepsute (no chyba, że ktoś zbyt dosłownie odbierał niektóre dialogi). Urok Peace Walkera tkwi we właściwej rozgrywce. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych esencja Metal Geara to zawiła historia, podczas gdy gameplay jest zaledwie dodatkiem, ale cóż - raz jeszcze sugeruję sprawdzić definicję gry. Przechwałki typu "największy Metal Gear ever" i temu podobne okazały się w 100% prawdą. No, może nie w 100%, ale w większej części tak. Nie tylko stopniowo brniemy przez główny wątek fabularny na wzór starszych MGSów (coś czego brakowało w Portable Ops), ale także tworzymy bazę, rekrutujemy żołnierzy, wysyłamy ich na front, wykonujemy misje poboczne i dodatkowe, bawimy się w bicie rekordów i zdobywanie dodatkowych przedmiotów. Doliczyć do tego należy także tryb Multiplayer, którego niestety nie miałem możliwości przetestowania (wiecie, samotny nerd jestem, nie mam przyjaciół i w ogóle żal), ale patrząc na ilość dostępnych dla niego opcji oraz intrygujących rozwiązań naprawdę zachęca on przynajmniej do spróbowania - szczególnie, że i nagrody z tego mogą być ciekawe. Sumując to wszystko Peace Walker naprawdę jest największym Metal Gearowym przeżyciem dotychczas, w dodatku upchanym na skromnej wielkości płytce. Jasne, MGS miał Special Missions, MGS2 miał Substance, MGS3 Subsistence dorzucił multiplayera, ale to były wydane później dodatki. Peace Walker oferuje od początku zarówno olbrzymią ilość misji pobocznych, jak i rozgrywkę wieloosobową. Można się spierać, że elementy te nie są tak rozbudowane jak w poprzednikach, ale prawdę mówiąc nie przypominam sobie, przy którym MGSie spędziłem dobre kilkadziesiąt godzin i nadal nie miałem po tym dość. Peace Walker zaoferował serii coś nowego, świeżego, a przynajmniej zgrabnie połączył liczne charakterystyczne elementy dotychczasowych odsłon (ogólna skradanka, misje dodatkowe z MGS1 i 2, multiplayer z MGS3, zarządzanie bazą z PO). Jasne, fabularnie jest bez rewelacji, a i do gry wdało się parę wad, ale mimo to oceny pokroju 8,5 a nawet 9- uważam za w pełni zasłużone. Jeśli bowiem do konsoli wracam gdy tylko ponownie się naładuje bateria, nadal nie mam dość zabawy, a podczas gry towarzyszy mi zjawisko "jeszcze jednej misji i spać", po którym okazuje się, że jest piąta nad ranem, to jednak o czymś to świadczy. Ok, Peace Walker nie jest idealny. Większość wad właściwie zostało już wspomnianych, a ja na chwilę obecną nie będę wychodził naprzeciw tym mniej moim zdaniem istotnym. Sterowanie ssie, aczkolwiek da się do niego przyzwyczaić i odpowiednio zmieniać w zależności od sytuacji (np. celowanie przyciskami geometrycznymi w trakcie skradania, a Auto-Aim podczas większej zadymy). Bossowie są nieco monotonni i niezbyt wymyślni - wymagający raczej dobrej siły ognia aniżeli sposobu/taktyki. AI wrogów ssie, wracając do korzeni serii ("what was that noise?"). Podział na misje burzy trochę płynność rozgrywki, sprawiając, że jest ona bardziej umowna i niezbyt logiczna. Natomiast większość misji fabularnych nie jest jakoś szczególnie wymyślna i z reguły polega na dotarciu z punktu A do punktu B, bez większych finezji w stylu wspomnianych przez koso przykładów z MGS1-3. Niby kilka odskoczni jest, pokazujących, że "jednak się dało", ale imo zdecydowanie za mało. Misje poboczne natomiast są podzielone na kilka kategorii i jakoś ciężko mi powiedzieć aby były one tworzone na jedno kopyto. Mamy tam całkiem spory wybór, szczególnie po ukończeniu gry (skradanie, eliminacja, bossowie, robienie zdjęć, niszczenie obiektów, odnajdowanie przedmiotów/jeńców itp.), przejawiający się także w postaci tradycyjnych dla serii jajcarskich rozwiązań (Pooyan, duchy, Monster Hunter). Wątpliwości może wzbudzać też ogólne uproszczenie wielu aspektów rozgrywki, jak na przykład odciąganie ciał czy ruch przylegając do ścian. Z jednej strony burzy to trochę element skradankowy, czyniąc go bardziej banalnym, ale z drugiej wiele tych aspektów okazuje się zupełnie niepotrzebne. Nie trzeba przylegać do ściany, gdyż wystarczy się przy niej normalnie skradać. Ciał nie ma sensu odciągać, gdyż jest fulton recovery. Pamiętacie te narzekania na odciąganie ciał w Portable Ops? Myślę, że obecne rozwiązanie jest w tym momencie idealne, nawet jeśli niezbyt logiczne (szczególnie w pomieszczeniach zamkniętych). W sumie twórcy najwyraźniej sami zdawali sobie sprawę z niektórych swoich dziwnych rozwiązań, przez co w dość humorystyczny sposób skomentowali je podczas rozmów z pozostałymi bohaterami. Snake podnieca się wykorzystaniem kartonów podczas gdy Miller uważa to za głupi pomysł, oraz odwrotnie - Miller zachwala Fulton-recovery i karci Snake'a za krytykę tego rozwiązania. Widziałem też wcześniej sporo narzekań na występujące postacie. Powiem tak - dupa. Zastrzeżenia mam raptem do dwóch - Coldmana za bycie raczej przeciętnym bad guy'em bez odpowiednio ukazanej motywacji, oraz Cecille, która jest bo najwyraźniej ktoś uznał, że za mało par cycków do gry wrzucono. Miller został bardzo ciekawie ukazany jako prawa ręka Snake'a. Amanda pełni rolę doradcy militarnego a także otrzymuje swój mały epizod w historii jako przywódczyni rewolucjonistów. Chico wychowany w trudnych warunkach chce być potrzebny siostrze i pobratymcom, a także stanowi swego rodzaju ukłon w stronę Metal Gear 2 (*hint*dzieci*hint*). Co prawda jego zachowanie może irytować, ale cóż - to w końcu dzieciak. W sumie fajnych rzeczy można się dowiedzieć z jego rozmów, a także skutecznie wyjaśnia on niektóre fakty dotyczące misji z duchami i Monster Hunter. Huey to nasz tradycyjny znerdowaciały naukowiec, który pełni rolę swoistego Otacona, co powinno wyjaśniać wszystko. Otrzymuje on także swój tradycyjny wątek kłopotliwej miłości, podobnie jak Otacon przed (a raczej po) nim. Nie rozumiem zarzutów wobec Strangelove, gdyż jest to imo postać typowo MGS-owa (pasowałaby do MGS1 lub 2) i po zapoznaniu się z taśmami nawet wszystko z jej udziałem układa się w spójną (czyt. Kojimowską) całość. Nie widzę jak by ona miała wadzić całej historii. Paz w sumie jest aby być - trochę irytuje oraz nie wnosi jakichś szczególnie istotnych informacji podczas rozmów, ale z biegiem czasu można też zrozumieć jej zachowanie (kto skończył grę ten wie o co biega). No mówię, jedynie Cecile tam wrzucona na siłę, bo ani ona nie jest potrzebna fabule, ani jej rozmowy nie są szczególnie interesujące. Niby można posłuchać o ptakach, ale ja nie lubię Francuzów, a ta baba jest odzwierciedleniem ich stereotypów. A może o to właśnie chodziło...? No i Coldman, który imo jest aby być - zdecydowanie za słabo go ukazano, odbierając jakąkolwiek charyzmę. Lepię się już do krzesła więc kończę, bo i tak wyszło więcej niż planowałem. Chciałem jeszcze zaadresować parę spraw, ale ograniczę się póki co do jednego stwierdzenia - Peace Walker, pomimo wad i pomimo przeciętnej fabuły to cholernie dobra gra, przy której można przyjemnie spędzić dobre kilkadziesiąt godzin, oraz drugie tyle jeśli jest się szczęściarzem ze znajomym(i) również posiadającym(i) swój egzemplarz konsoli. Głęboko w poważaniu mam opinię uber-fanów klasycznej trylogii MGS, narzekających dla zasady na każdy nowy produkt z serii i apeluję aby na ich opinię nie zwracać uwagi. Jeśli chcecie się dobrze bawić przez długi czas przy jednej z lepszych pozycji na PSP, to Peace Walker będzie idealnym wyborem. Tym bardziej, że jego cena obecna jest bardziej niż zachęcająca (~90zł z wysyłką z UK, nówka).
-
Super Gem Fighter
-
Próbuję dokończyć Shin Megami Tensei: Strange Journey ale ostatni dungeon jest tak przekombinowany, że idzie to strasznie ślamazarnie. Do tego zacząłem Super Robot Taisen W.
-
Nie widzę Odin Sphere (RPG) - wstyd! ;p Z innych wartych dodania: RPG - Shin Megami Tensei: Devil Summoner 1 i 2, Shadow Hearts 1-3 Strategiczne - Makai Kingdom, La Pucelle: Tactics, Stella Deus Akcja - Chaos Legion Pozostałe - Harvest Moon: Save the Homeland W bijatykach dziwi mnie obecność Mortal Kombat: Deadly Alliance ale już nie Deception (i ew. Armageddon, chociaż ten ssał ;p). Guilty Gear chyba też miał jakieś nowsze odsłony (Accent Core Plus?).
-
Nie ilość a jakość...
-
Dzięki. W Empiku mają za 29zł, ale nawet za taką cenę się wahałem. Mimo wszystko sobie odpuszczę, bo RPGów do przejścia jest sporo innych ciekawszych, a skoro Rhapsody to gra na jeden raz to raczej nie ma sensu zawracać sobie głowy, nawet pomimo humoru.
-
Mam nadzieję, że Peace Walker i Strange Journey dostały więcej niż 1/3 strony jak to zwykle bywa z pocketami, gdyż to właśnie te recenzje interesują mnie w tym numerze najbardziej.
-
Gdybyś grał w Sons of Liberty to bym powiedział, że film. Niemniej jednak Substance ma sporo VR Missions, dzięki którym można prędzej użyć określenia "gra" ;p. Ja jak zwykle mam pięćdziesiąt zaczętych tytułów i żadnego nie skończonego, i nie mogę się przemóc by do któregoś wrócić. Wszystko poszło w odstawkę na rzecz NDS. A i niedługo Peace Walker przyjdzie, więc i PSP się odkurzy. Niemniej jednak mam plany aby w końcu ukończyć Dragon Quest VIII, Valkyrie Profile 2: Silmeria oraz Ring of Red.
-
Każdy, który nie wymaga ode mnie robienia tego co normalnie można zrobić szybciej lub automatycznie. Będę szczery, nie jestem dokładnie obeznany z trybem "expert", ale ten podstawowy to nic innego jak sztuczne wydłużanie gry. W normalnym RPG koniec potyczki wyglądałby tak - "You've leveled up! AG+2, SRT+1". W Final Fantasy X wygląda to natomiast tak - "Sphere-Level up! Now go to the menu screen, open the Sphere Grid, move your character to the next section, unlock AG+2 grid by using Speed Sphere, move to the next grid, repeat (...) but oh noes! You don't have a Power Sphere! Now go out and kill some more monsters so that you have enough. After that, continue the process for every other character". Ironizuję, fakt, ale tak mniej więcej wygląda ta cała siatka w moich oczach - przynajmniej przez większą jej część, kiedy to tak naprawdę poruszamy się po linii prostej przez większość czasu. Nie zaprzeczę, że opcja ta oferuje możliwość całkowitej zmiany profesji postaci, ale dzieje się to dużo później z reguły, co sami zaznaczyliście. Lepsze rozwiązanie oferował np. taki Digital Devil Saga. Normalne statystyki wzrastały automatycznie (w przypadku głównego bohatera sami je przyznawaliśmy wedle woli) a siatka zdolności była dla każdej postaci dostępna od samego początku, gdzie jedynie należało odblokować kolejne poziomy danego skilla aby zdobyć następne lub lepsze jego wersje. Ot przykład. Nie no, dobra, rozwiązanie FFX nie było tragiczne, ale podobnie jak random encountery było zbyt nużące i w wielu przypadkach zbędne. Zwyrodnialec, jak już wspomniałem, żonglerka to nie problem w kwestii gry - to irytacja gracza w związku z jej częstotliwością i niskim poziomem przeciwników, których chciałoby się po prostu pozbyć jak najszybciej, a trzeba w tym celu dodatkowo żonglować drużyną. Jednym to przeszkadza, innym nie. Ja należę do tej pierwszej grupy niestety. Tu mi się nóż w kieszeni otworzył... ...ale za to masz piwo, zakładając, że to szczere.
-
Jest chyba temat na forum poświęcony zwrotom akcji i twistom w RPG. Tam się wypowiadałem, więc jeśli Cię to interesuje to poszukaj. Jeśli chodzi o Final Fantasy X to problem tkwi w dwóch rzeczach - niemała część gry jest prowadzona tak, że wszystko wręcz sugeruje myślącemu graczowi jaki _może_ być koniec tej historii i nawet jeśli "wyciska łzy" to można się takiej opcji spodziewać. Drugi problem to to, że zwyczajnie się z bohaterami nie zżyłem ani ich nie lubiłem, przez co odbiór tej sceny nie był taki poruszający jak przytoczony przez Ciebie przykład z Persony 3. Większe emocje towarzyszyły mi podczas zakończenia Crisis Core - nawet wiedząc jaki będzie koniec tej historii, efekt był silniejszy dzięki przywiązaniu do bohatera i świadomości jego wcześniejszych wyczynów. A że ostatecznie los bohaterów FFX był mi obojętny to i zakończenie nie wywarło szczególnego wrażenia. Jeśli chodzi o walki to najwyraźniej się nie rozumiemy. Nie mam nic do częstotliwości starć. Bardziej zwracam uwagę na ich realizację i stawiane przez nie wyzwanie. W DDS i innych SMT wyzwanie było niemałe, często nawet wobec pozornie słabszych wrogów (jedno Mudo/Hama i po nas). Muzyka nie odrzucała (no może tylko w P3), a drużynę można było łatwo przygotować na każdą ewentualność. W FFX jest podobnie, a jednak inaczej. Walki nie stanowią wyzwania, przez co mogą się one dłużyć. Mozolna czynność, która w dodatku jest uprzykrzona koniecznością żonglowania drużyny. Co mam tutaj na myśli? Powiedzmy, że w drużynie mam Tidusa, Rikku i Aurona, a przeciwko mnie wyskakują magiczne glutki i jakieś latające dziwadła. Choć ich poziom jest tak żałośnie niski, że nic nie mogą mi zrobić, to ja nie mogę ich pokonać, gdyż glutki przyjmują małą ilość obrażeń, a latające dziwadła unikają ciosów. Wypada tym samym wysunąć do walki Lulu oraz Wakkę. Ci rozprawią się z wrogami, walka się zakończy i super. Idąc dalej natomiast wdajemy się w kolejną potyczkę, tym razem z jakimś opancerzonym żółwiem oraz zwinnym wilkiem. Mogę spróbować pokonać ich obecną drużyną, ale szybciej sprawę załatwię wracając do Aurona i Tidusa. Biorąc pod uwagę, że tak właśnie wygląda większość potyczek, a one same nie stanowią żadnego wyzwania, zwyczajnie odechciało mi się dalej grać, bo miałem wrażenie, że gra śmieje mi się w twarz a ja tracę tylko czas na te bzdury. Dynamiczne starcia przekształciły się w żmudne wydłużanie gry. Dodając do tego fakt, że wspomniana fabuła mnie osobiście odrzucała, nie czułem motywacji do kontynuacji "zabawy". Mój grymas, niech będzie, ale FFX zwyczajnie nie dał mi wystarczającego powodu aby iść dalej przez to wszystko. Inne RPG mogą trwać więcej niż 30 godzin, ale jeśli decyduję się na przebrnięcie przez takowe to z (jednego z) dwóch powodów - albo dlatego, że fabuła jest wystarczająco ciekawa i jestem skłonny przeboleć denny system (np. Odin Sphere - gameplay był znośny, ale zbyt prosty i monotonny), albo dlatego, że system rozgrywki jest wystarczająco wciągający by przyćmić nędzną historię (np. MS Saga, Dragon Quest). Lub też (najlepiej) ze względu na zarówno dobrą fabułę jak i gameplay (sporo SMT). Tymczasem, jeśli dziesiątemu Finalowi nie udało się mnie zainteresować po ~20h zarówno fabułą jak i rozgrywką, to sorry, ale ja nie widzę powodów, dla których miałbym mimo wszystko się zmuszać aby dość do tych rzekomo lepszych momentów. I tak, owszem - mam sporo ciekawszych gier do ukończenia na półce, a za mało czasu, który głupi w dodatku przeznaczam na prowadzące donikąd debaty na forach. Jeśli chodzi o ocenę to _mnie_ się nie chciało gry ukończyć, jednak potrafię dostrzec mimo wszystko jej atuty. Poza tym nigdzie o 8+ nie mówiłem - zacząłem od siódemki, a potem aby temat zamknąć pogodziłem się z Twoją ósemką, do której dodałem minus. Nazwijmy to *cough*"obiektywną"*cough* oceną, jak wolisz (Twoje ulubione pojęcie, zdaje się). Lepsze to niż zdecydowanie przesadzone 9 czy 10 wystawione swego czasu przez większość "recenzentów". Wiesz, jak mi się nie podoba powiedzmy Gears of War do tego stopnia, że bym się nim zachwycał to też nie oznacza, że jest to gra zła. Tak samo nie wystawię 1/10 kolejnej Fifie, tylko dlatego, że mi się nie podoba ogólne założenie rozgrywki. Widzę wyraźnie, że FFX do wielu osób przemawia z różnych powodów, a i sam jestem daleki od równania go z ziemią. Są rzeczy, które są moim zdaniem niezaprzeczalnie kiepskie (lub które mogły być wykonane lepiej), a i są rzeczy, które odrzuciły raptem część odbiorców (naiwny romans, dziecinne postaci, design świata/lokacji/bohaterów, muzyka podczas walki itp.). To tak jak z grą, którą przechodzisz raz, stwierdzasz, że jest dobra, ale jednak nie planujesz już do niej więcej wracać. Ja tak postrzegam FFX, tyle, że nie miałem mimo wszystko ochoty i sił by jej kończyć (zakończyłem parę godzin po zdobyciu wspomnianego Airshipa jeśli dobrze pamiętam). Bo gdybym miał wystawić ocenę typowo odzwierciedlającą moje wrażenia z gry to byłoby to może 5/10. Niemniej jednak nie zaprzeczę, że założenia systemu walki są niezłe, fabuła choć głupia ma swoje dobre strony i wątki, gra oferuje parę odskoczni od głównej historii oraz trochę sekretów/bonusów, grafika jest nawet dziś bardzo ładna a wykonanie cut-scenek może wprawić w zachwyt. Tylko co z tego, skoro z drugiej strony mamy irytujących i dziecinnych bohaterów z "rozbrykanym" Tidusem i głupiutką Yuną na czele, beznadziejny dubbing psujący doszczętnie resztki pozytywnych emocji, które by mogły popłynąć z cut-scenek, proste i niepotrzebnie się dłużące walki, dziury w fabule (lub też brak logiki w zachowaniu i dialogach postaci), dwuznaczne sceny (wypinanie tyłków, robienie obiektu pożądania z piętnastoletniej gówniary itp.) i inne tanie zagrywki. W jednej z wcześniejszych wypowiedzi porównałem FFX do Avatara. Akurat parę godzin temu obejrzałem ciekawą (zabawną, ale prawdziwą) recenzję filmu - . I tak się składa, że wiele tanich chwytów, które autor wypomina Avatarowi zostały w podobny sposób zastosowane w dziesiątym Finalu - spora przykrywka i sztuczność dla tak naprawdę banalnych motywów, igranie z "emocjami" i podświadomością odbiorcy itp. Tak w dużym uproszczeniu. Obie produkcje na pewno nie są złe, ale jednak wiele ich elementów czyni je dalekimi od idealnego wizerunku wykreowanego przez media/recenzje/pierwsze wrażenie. Nie lubię po prostu kiedy dany twór próbuje udawać coś czym nie jest, lub gdy też robione z niego jest coś czym nie jest - jeśli to ma sens. Tyle ode mnie na ten temat.
-
Dunpeal, może i FFX nie ukończyłem, ale zaszedłem daleko, a w sumie godzin spędziłem przy nim więcej niż powinienem przeznaczyć na jednokrotne przejście. Zakończenie widziałem w formie filmu natomiast, więc nie sądzę abym nie miał jakichkolwiek podstaw do krytyki. Przynajmniej staram się podkreślić co mi w grze nie odpowiada, a nie "wylewać wiadro pomyj" bez powodu. Bez takich emocji tym samym proszę, bo każdy ma tu prawo do własnego zdania. Na marginesie, nie mam zamiaru podejmować tego tematu ale w życiu nie postawiłbym przymiotnika "wspaniały" obok nazwy "FF8" . Co do zarzutów, że niby w jRPG liczy się tylko fabuła. Bzdura panowie (liczba mnoga, bo parę osób się na to krzywi). Jasne, fabuła stanowi nierzadko motywację do ukończenia gry. Często ukazuje ona treści, których nie znajdziemy w filmach czy może nawet książkach. Mimo to, wychodzę z założenia, że jeśli ktoś chce ukazać tylko historię, to niech lepiej skupi się na innych mediach. Gra jak sama nazwa wskazuje służy do grania - ma mi sprawiać frajdę, nie przynudzać, nie dłużyć się niepotrzebnie, nie odrzucać. A ja mam niemałe opory aby przemóc się przez kiepskie rozwiązania w systemie tylko po to aby przebrnąć do zakończenia historii, która także niekoniecznie może mi się podobać (FFX). Jasne, taka Persona 3 na przykład oferuje świetną fabułę, podczas gdy Persona 4 ukazuje naprawdę genialnych bohaterów, ale warto zanotować, że w tym przypadku do czynienia mamy z równie świetnym gameplay'em. Gdyby ten zawodził to w życiu bym się tak nie rozpływał nad tymi grami. W sytuacji odwrotnej natomiast, gdyby fabuła była kiepska ale gameplay pozostał dobry, byłbym mimo wszystko skłonny grę przejść. Frajda ponad wszystko. Jak będę chciał się rozpływać nad fabułą to sięgnę po dobrą książkę. Nie oszukujmy się tym samym, że gry to przede wszystkim historia bo jest to zwyczajnie śmieszne. A wspomniany Dragon Quest VIII tak naprawdę fabuły nie ma praktycznie, lecz nie przeszkadza mu to w byciu przyzwoitą, wymagającą, rozbudowaną i wciągającą grą . Wracając do postaci Tidusa - mówisz, że nawet dzieciak z ADHD jest oryginalny. Czy gdybyśmy sterowali kaczką o postawie Jar Jar Binksa to też byś mówił, że spoko bo to oryginalne na tle madafaków? Wybacz, ale jeśli o mnie chodzi to Tidusa stawiam na pierwszym miejscu najgorszych postaci w grach. A przynajmniej najbardziej irytujących. Yuna, Squall i Riona nie są daleko w tyle . No ale to "tylko" moje zdanie. Zwyrodnialec, nie przeczę, że po ukończeniu gry poziom trudności skacze diametralnie, ale sam zastanów się nad sensem tego zdania. Mam spędzać 20+ godzin na przejście gry, która mi się nie podoba tylko po to aby dotrzeć do "lepszych" momentów? Nie, dziękuję, ja mam lepsze rzeczy do roboty, lub też ciekawsze gry do przejścia w tym czasie. Co trudnego było w FFVII? Nic. Gra była prosta, nie licząc opcjonalnych bossów. Jej urok jednak polegał na tym (co też zaznaczyłem wcześniej), że podczas starć ze słabszymi wrogami wystarczyło ślepo wciskać atak, a nie żonglować postaciami bo pomimo znacznie wyższego poziomu dany bohater nie mógł pokonać określonego wroga. Jasne, można opancerzonego żółwika rozwalić piętnastoma ciosami, ale po co skoro Auron zrobi to jednym. Tak samo glutka można tępić przez pół godziny, a Lulu załatwi go jednym czarem. Biorąc pod uwagę ilość i częstotliwość walk w FFX, takie żonglowanie drużyną mnie zwyczajnie drażniło i nudziło. Tudzież aby przedstawić to w jeszcze prostszym języku - nie sprawiało mi to frajdy. Gdyby wrogowie jeszcze stanowili większe wyzwanie to może bym się nie krzywił. W końcu takie coś mamy w co drugim Shin Megami Tensei, gdzie należy odpowiednio dobierać demony/zdolności do wrogów występujących w danej lokacji. Tam jednak trzeba solidnie pomyśleć przed każdą akcją. W FFX 3/4 zwykłych walk można zakończyć podstawowymi atakami - aby tylko odpowiednia postać atakowała odpowiedniego wroga. Do kompletu dorzucę muzykę, która w FFX mi się zwyczajnie nie podobała i nie pasowała do dynamicznej walki. Battle Theme po konwersji na midi tak naprawdę nic nie traci, a skoro ja mam już spędzać większą część gry na nudnych losowych potyczkach to niech tym przynajmniej towarzyszy coś bardziej żywiołowego w tle. Wspomniany FFVII coś takiego właśnie oferował, milszego do słuchania nawet w formie midi. Nie chcę tworzyć kolejnej dramy bo znowu sobie niepotrzebnie wrogów narobię, ale pragnę raz jeszcze podkreślić, że wcale nie postrzegam FFX jako produkcji beznadziejnej. Wręcz przeciwnie - już niech nawet będzie ta ósemka z minusem, gdybym miał wystawić ocenę w skali dziesięciostopniowej. Ja mam problem tylko z tak wysokimi ocenami w sieci, oraz zachwytami fanów nad elementami w moich oczach infantylnymi. Niech będzie, że to kwestia gustu, ale i takie elementy bym chciał wyjaśnić lub przedyskutować. Przecież setki razy podkreślałem przy opisie niektórych elementów, że to tylko i wyłącznie moje zdanie. A jeśli coś uważam za ogólnie spartolonego to staram się to uargumentować i wyjaśnić (np. Sphere Grid, wpływ dubbingu na odbiór fabuły, dziury w historii lub sztuczne jej wydłużanie np. kolejnymi porwaniami Yuny itp.).
-
Czy są jakieś gry pokroju Divine Divinity, które skutecznie łączą w sobie formułę hack'n'slasha z w miarę przyzwoitym RPG nie sprowadzającym się tylko i wyłącznie do zdobywania EXP za zabite potwory? Nie grałem co prawda w Beyond Divinity ale słyszałem, że raczej nie dorasta do pięt swemu poprzednikowi. Sam Divine Divinity był dla mnie swego rodzaju nieodkrytą wcześniej perełką, dlatego chciałbym wiedzieć czy jest coś jeszcze równie dobrego czemu nie udało się wyjść ponad przehype'owane Morrowindy i inne bzdety?
-
Może być ósemka. Z minusem, ale może. Zawsze to lepsze niż przesadzona dziewiątka czy dziesiątka. Sphere Grid mi się nie podoba co uzasadniłem we wcześniejszym tekście. Potem może i faktycznie można z każdej postaci zrobić speca od wszystkiego, ale nie zmienia to faktu, że mówimy i bardzo późnym stadium gry. Cała reszta to w dużej mierze podążanie po linii prostej o mozolne odblokowywanie kolejnych pól. Teraz gdyby to wszystko zastąpić całkowicie zautomatyzowanym systemem, w którym jedynie otrzymywalibyśmy informacje o otrzymanych bonusach, a od czasu do czasu tylko decydowalibyśmy się na obranie takiej a nie innej ścieżki dalszego rozwoju, większych różnic by nie było, a gracz zaoszczędziłby mnóstwo czasu, który obecnie spędza na ręcznym odblokowywaniu poszczególnych pól. Nie jest to system zły, ale raz jeszcze czepić się muszę bardziej osób, które nim się zachwycają z niewiadomego powodu. Jak już wspomniałem, już zwykłe kulki materii w FFVII dawały podczas właściwej gry (a nie pod jej koniec lub po zakończeniu) szersze pole do popisu w kwestii kreowania postaci. Natomiast w Digital Devil Saga, który SG się najwyraźniej inspirował, mogliśmy odblokować co chcieliśmy od samego początku, bez dziwnego poruszania się po planszy. Świat ukazany w FFX mi się nie podobał, co także już uzasadniłem. Podkreślam jednak, że w dużej mierze jest to tylko moje osobiste odczucie, gdyż jak wiadomo każdy ma inne gusta. Nie przemawiały do mnie po prostu kompletnie nielogiczne i przekombinowane budowle, dziwne (co by nie powiedzieć głupie) ubiory mieszkańców, którzy łażą pół nago lub robią sobie z włosów spiczaste ostrza, czy też dziwne kreatury, które były najwyraźniej inspirowane tworami Georga Lucasa. Nawet coś pokroju Jar Jar Binksa się w grze trafia. A świątynie to bardziej mnie denerwowały (sztuczne wydłużanie gry w monotonnych lokacjach) niż fascynowały. No trudno, zwyczajnie świat FFX do mnie nie przemawia. Co by nie było - w FFXII wcale nie jest lepiej, aczkolwiek tam wszystko przynajmniej stara się wyglądać nieco bardziej poważnie, czy też realnie, jakkolwiek to zabrzmi. Co do fabuły to nie - nic mnie nie zaskoczyło, nawet zakończenie. Gra jest strasznie liniowa, bohaterowie głupi i naiwni, dubbing odzwierciedla charakter postaci w negatywnym tego słowa znaczeniu, w związku z czym wiadomo kto jaką pełni w grze rolę. Wszystko jest też monotonne i naciągane - ciągłe porwania Yuny, "genialne" plany, które z góry są skazane na zagładę, rola summonerki i "pomysły" na nieco inne rozwiązanie sytuacji Sina. Sorry, ale nie przypominam sobie niczego co by mnie jakoś szczególnie zaskoczyło w FFX. Jeśli już coś takiego miało miejsce to raczej w niezbyt pozytywnym kontekście. Ogólnie jednak same założenia historii FFX nie są złe - co także już zaznaczyłem wcześniej. Problem tkwi w bohaterach tej całej "wędrówki". Może inaczej bym odbierał istotę problemu gdyby nie fakt, że los tych postaci mnie absolutnie nie obchodził i zamiast powodzenia życzyłem im bolesnej śmierci. Sorry, ale taka jest prawda. Tylko Lulu i częściowo Auron oraz Wakka byli do zniesienia. Reszta mnie albo irytowała (Tidus, Yuna, Rikku) albo nie obchodziła (Khimari, NPC). Widocznie za stary już na to jestem, ale przygody dzieci emo lub innych dziwaków z ADHD mnie odpychają a nie interesują. Jak będzie mi się kiedyś bardzo nudziło to może zmuszę się po raz czwarty do ukończenia FFX (tym razem od ostatniego save'a, nie początku). Niemniej jednak na chwilę obecną mam dużo innych i ciekawszych jRPG do ukończenia. Ot na przykład takiego pozbawionego fabuły Dragon Quest VIII, który mimo to wciągnął mnie na dłużej niż FFX zapewniając o wiele przyjemniejszą i bardziej wymagającą rozgrywkę.
-
Bo ja jestem z tych co muszą zerknąć w każdy możliwy kąt, otworzyć wszystkie skrzynki w lokacji, pogadać ze wszystkimi NPC, sprawdzić wszelkie opcje w menu itp. Nie spieszę się grając w jRPG - staram się zwiedzić/odkryć wszystko aby mieć ewentualne podstawy do marudzenia . Przy pierwszym podejściu byłem chyba tak gdzieś w 3/4 gry, ale odstawiłem to na dłuższy czas po czym zdecydowałem się zacząć od nowa - bo mało pamiętałem już. Jak będę chciał poznać ciekawą historię to sięgnę po dobrą książkę . FFXII jest dużo ciekawszy od FFX pod względem rozgrywki, rozwoju postaci oraz ogólnego gameplay'u - nawet jeśli przypomina on MMO(ffline). Jasne, wady też są (monotonia, summony), ale nie zmienia to faktu, że grało mi się przyjemniej niż w dziesiątkę. A co do fabuły - nie wiem w co Ty grałeś, ale FFXII ma całkiem przyzwoitą historię. Sęk w tym, że jest ona nieco bardziej poważna i "dorosła" niż dotychczasowe dziecinne bzdury, a w związku z tym mniej "epicka". Bardziej podobały mi się także postacie - stonowane, poważniejsze. Ten minus, że zdecydowanie za słabo je rozwinięto, a taki Vaan czy Penelo to piąte koło u wozu tak naprawdę. Plus natomiast za brak naiwnego romansu i innych pseudo-komediowych wstawek. Brak jakiegoś typowo złego bishonena pokroju Seymoura także uważam za atut. Nie twierdzę, że FFXII to gra rewelacyjna, ale dla mnie zdecydowanie ciekawsza niż naiwna dziesiątka. Także preferuję czasem brak rozwoju postaci, niż gdybyśmy mieli sterować kolejnym idiotą z ADHD pokroju Tidusa .
-
Ale 7/10 to wcale nie marna ocena Przyznaję się bez bicia, że FFX nie przeszedłem do końca (znam fabułę, ale gry nie ukończyłem). Co prawda spędziłem przy nim dobre kilkadziesiąt godzin (trzy podejścia, każde po 15-30h), ale system walki oraz naiwna fabuła mnie wcale nie zachęciły do przebrnięcia przez grę. Potrafię wybaczyć produkcji jeśli historia i postacie ssą kompletnie, ale system walki tudzież inne aspekty powodują, że nie mogę się oderwać od konsoli (vide MS Saga), lecz w Final Fantasy X niestety oba te elementy zawodzą. Może nie kompletnie, bo jak już wspomniałem walki są nieźle zrealizowane z założenia + ładne i efektowne, ale niestety zbyt proste i monotonne (plus ta muzyka... - arrrgghh). Nie wątpię, że później poziom wyzwania idzie w górę, ale ja zwyczajnie nie lubię kiedy gra wymaga ode mnie kilkudziesięciu poświęconych godzin abym mógł dojść do tych "lepszych momentów". System rozwoju postaci nie powala, historia jest przewidywalna, wykreowany świat przypomina nową trylogię Gwiezdnych Wojen a bohaterowie to infantylni idioci, mówiąc delikatnie. To wszystko w połączeniu skutecznie odrzucało mnie za każdym razem gdy próbowałem przebrnąć przez grę. Ostatecznie zadowoliłem się streszczeniem fabuły, która - tak jak się spodziewałem - nie zaskoczyła mnie ani trochę. Mimo wszystko, swoją krucjatę przeciwko FFX prowadzę tylko z tego względu, że do dziś pojąć nie potrafię tak wysokich ocen i zachwytów graczy stawiających grze ołtarzyki w domu, twierdzących, iż Tidus to ich ulubiony bohater a romans z Yuną to poezja . FFX to dla mnie wspomniane 7/10 - ocena subiektywna, bo uwzględniam tu też wizerunek świata i design bohaterów, które ani trochę mi się nie podobały, ale zdaję sobie sprawę, że mogą komu innemu. Gra w żadnym wypadku zła czy już w ogóle beznadziejna - po prostu dobra, ale zdecydowanie nie zasługująca na noty 9-10/10. Pisałem o tym na blogu - nawet będąc w okresie fascynacji Finalami, świeżo po zakupie upragnionego PS2, spodziewając się rewelacji pokroju FFVII, dziesiątka mnie zwyczajnie nie zachwyciła. Gdyby FFXII dostał tak wysokie noty to pewnie też bym marudził, ale nie - to także jest dobra odsłona, ale także bez rewelacji, tyle, że dopiero tym razem recenzentom i graczom coś się nie spodobało. Zapewne brak naiwnego romansu ;p. (na marginesie, imo i tak FFXII > FFX).
-
Ostatnio u mnie w Empiku na półce leżał MGS2 Substance za bodajże 70zł. Zabawne o tyle, że jeszcze parę miesięcy/lat temu był to rarytas, który kosztował prawie 100zł używany. Niemniej jednak to chyba (na pewno) jest jakaś reedycja, bo pudełko jest niebieskie, a nie przezroczyste jak przy premierówce.