Demonizowanie osiągnięć, czy nazywanie rakiem uważam co najmniej za śmieszne. Jakby ich obecność w jakikolwiek sposób komukolwiek faktycznie przeszkadzała. Wszystko sprowadza się do indywidualnego podejścia i zdrowego rozsądku, czy też zachowania umiaru i dystansu. Piszę to, choć wiem, że u mnie samego bywa z tym problematycznie, bo niekiedy chęć zdobycia "kompletu" potrafi niepotrzebnie wydłużyć, albo nawet w skrajnych przypadkach popsuć zabawę - to przyznaję. W niektórych grach osiągnięcia są fajnym motywatorem do wyciągnięcia z tytułu znacznie więcej, niż normalnie. Czy to za sprawą szukania jakichś sekretów, świecidełek, podejmowania określonych decyzji, pokonania jakiegoś trudniejszego bossa, "lizania ścian", czy nawet zdobycia konkretnego zakończenia, o którym w przeciwnym wypadku moglibyśmy nawet nie wiedzieć. Dla niektórych graczy może to być swego rodzaju nagroda, czy tam "odznaka" dokonania czegoś faktycznie trudnego. Bo co innego komplet osiągnięć po prostu za każualowe przejście gry, a co innego, kiedy faktycznie sprosta się jakiemuś wyzwaniu. Jeśli jest to coś, czego nie da się łatwo oszukać, to można mieć zarówno satysfakcję z danego osiągnięcia, jak i dowód na jego zdobycie, czy przypominajkę. Na zasadzie "Zrobiłem to. Było ciężko, ale fajnie i mile wspominam". W obu przypadkach podoba mi się, kiedy osiągnięcia są widoczne na platformie, a nie w grze. Bo np. gry Nintendo często mają jakieś wewnętrzne systemy osiągnięć, ale o ile nie zrobimy sobie zrzutu ekranu, albo nie śledzimy tego tylko sami dla siebie, to po wyłączeniu/pozbyciu się gry nic z tego nam nie pozostaje. No chyba, że zliczony czas gry komuś to odzwierciedli. Osobiście problemy z systemem trofeów dostrzegam dwa. Tj. przynajmniej takie, na których sam się łapię. Pierwszy, to często zbędne poświęcanie im nadmiernej uwagi, albo tkwiący gdzieś z tyłu głowy pomysł zdobycia "calaka". Czasem jest to fajne, możliwe, osiągalne, a innym razem kończy się tym, że zamiast grać po swojemu przyjmuję jakąś dziwną metodę, taktykę, czy decyzję, robię coś, czego bym normalnie nie robił, tudzież frustruję się nadmiernym grindem, albo kolejnymi czasochłonnymi próbami zrobienia jakiejś pierdoły. No ale tu winić mogę wyłącznie siebie, oczywiście. W końcu nikt mnie do tego nie zmusza, nic nikomu nie mam do udowodnienia, ani nikt mi tego nie wynagrodzi. Kwestia, czy i kiedy uznam, że to wszystko (nie) jest warte zachodu. No bo mam/zrobiłem zarówno fajne, satysfakcjonujące calaki, jak i takie, na które żałuję straconego czasu. Przykładowo, odświeżałem sobie MGS3 HD parę lat temu i tak sobie ubzdurałem, że "zdobędę platynę". No bo w końcu grę przeszedłem wiele razy już na PS2. No i zdobyłem tę platynę, ale wiązało się to z bardzo, ale to bardzo nienaturalną rozgrywką, zwracaniem uwagi na pierdoły, częstymi restartami itp. Po prostu nie grałem po swojemu, naturalnie, tylko jak z poradnikiem. Jakby cały mój czas gry był dyktowany przez ten bzdurny zamiar zdobycia cyfrowego pucharka. Nie była to dobra zabawa i właśnie ta platyna mi uzmysłowiła, że te "odświeżenie" gry było koniec końców bez sensu. I nie zamierzam tego błędu powtórzyć grając w Master Collection, czy Deltę. Na pewno nie przy pierwszym podejściu. Drugi problem, również częściowo tkwiący w głowie, ale częściowo po stronie gry, to sama forma osiągnięć danego tytułu. Bo co dla kogo jest faktycznym osiągnięciem? Podam przykład dla mnie bieżący w postaci dwóch wersji Persony 5: Oryginalna P5 miała osiągnięcia faktycznie wymagające. Zdobycie kompletu przy jednym podejściu chyba nie jest nawet możliwe. Od gracza wymagano pierdół pokroju przeczytania wszystkich książek, wymaksowania statystyk, pokonania opcjonalnych bossów itp. Część sprowadza się do grindu, część do planowania całej zabawy z wyprzedzeniem, a część jest faktycznym wyzwaniem. Zrobiłem ile mogłem i odpuściłem, bo nie była to gra, którą wtedy miałem ochotę powtarzać. Tymczasem P5 Royal ma tak banalną platynę, że w niektórych aspektach gra nawet nie oczekuje od gracza nic więcej, jak po prostu jej ukończenia. Są tam opcjonalne wyzwania, sekretni bossowie, jak to na serię przystało, ale nie ma za to żadnych "nagród" w postaci achivów. Jestem pod koniec gry i już teraz wiem, że calak to tylko kwestia czasu. No i na mnie działa to jakoś tak, że totalnie nie czuję potrzeby, czy motywacji wyciągać z gry więcej "niż niezbędne". Nie myślę o opcjonalnych bossach i temu podobnych. Bo mózg gdzieś tam będzie widział, że gra jest "ukończona", bo Steam pokaże komplet osiągnięć. Zależy oczywiście od gry. W niektórych mnie to akurat odpowiada, że nie muszę męczyć się z jakimiś chorymi wyzwaniami. W innych zaś chciałby się właśnie, żeby osiągnięcia odzwierciedlały coś więcej, niż tylko ukończenie gry po linii najmniejszego oporu. Bo często tak to właśnie wygląda, że już odpuszczam, choć mógłbym jeszcze coś porobić więcej. Koniec końców wiadomo, że to od nas jako graczy powinno zależeć, jak się bawimy z danym tytułem, no ale mimowolnie gdzieś te trofea siedzą w głowie. Jedyne czego szczerze nie pojmuję i raczej już nie pojmę, to wspominane wyżej sztuczne zbieranie platyn, czy nabijanie jakiegoś Gamer Score. Ja nie patrzę na ludzi to praktykujących z podziwem, tylko żalem. Tracenie czasu na jakieś pseudo-gry polegające na klikaniu w słoik majonezu, czy granie w coś, co komuś totalnie nie leży. Co prawda nie moja sprawa, co kto robi w swoim czasie wolnym(?), ale nie zmienia to faktu, że akurat takiego hobby nie pojmuję. Jedyne, czego bym chciał się pozbyć, czy bym chciał, aby zniknęło, to właśnie te pseudo-gierki, które istnieją tylko i wyłącznie dla banalnych calaków. Nie lubię, jak te śmieci zasyfiają sklepy danej platformy, nic sensownego nie wnoszą, a często jeszcze pozwalają jakiemuś cwaniakowi trochę dorobić. Cały ten chłam wbijający platyny w 5min za cenę 2$ powinien zniknąć całkowicie. No skomplikowany jest ten stosunek do osiągnięć, ale jako sam zamysł, to mnie one odpowiadają. Tj. wole kiedy są, niż kiedy ich nie ma. A to, czy i ile ich będę zdobywał, oraz czy w ogóle będę im poświęcał jakąś uwagę, zależy tylko i wyłącznie ode mnie. A ja akurat bywam sentymentalny i czasem po prostu sobie odpalam listę osiągnięć na Steam, czy PSN i wracam pamięcią do danych gier, co w nich robiłem, ile czasu spędziłem, jak się bawiłem itp. Podobnie jak zdarza mi się rzucić okiem na osiągnięcia e-znajomych. A i w niektórych przypadkach do gier wracałem po latach, zarówno celem ich odświeżenia, jak i podjęcia próby zdobycia platyny. Przy zdrowym podejściu/rozsądku ja cały ten system postrzegam bardziej jako bonus dla gier, niż cokolwiek negatywnego. tl;dr achivy spoko jak się gra z głową i nie ma ocd