Black Sabbath (+Rival Sons) w Leeds, dwa dni temu. RS takie se, po trzech piosenkach zastanawiałem się, czy zaczęli grać je od nowa, bo wszystko takie same. Gitarzysta zmieniający gitary co kawałek, dosłownie, co kawałek i skaczący co chwilę po chyba 20 kostkach i efektach i dalej brzmiał chujowo. Sabbathy jak na dziadzie pod 70 dali miażdżący występ. Brzmienie Iomiego (dwie gitary i ledwo co kostek, chyba ze dwie + wah) zmiotło gościa z Rival Sons. Geezer miał za(pipi)iste solo i napieprzał po strunach jak oszalały, perkusja chyba 5 solówek (!), Ozzy w doskonałej formie, wyciągał 95% nut, a do reszty dostosowywal się tak, że nie było słychać, żeby miał trudności. Długi set, same hiciory, podczas Children of the Grave i Paranoida był nawet mosh, coś wspaniałego. 4 lata temu stałem od strony Geezera, teraz zaraz przed Tonym, miałem gościa na wyciągnięcie ręki. Potężne pożegnanie twórców metalu, dziękuję im za wszystko, niech żyją długie lata.