I po koncercie w Sheffield. Sabaci nie zawiedli - być świadkiem występu na żywo legendy takiego kalibru to coś, co będę mógł wspominać i czuć dumę do końca życia. Dzisiejszego wieczora rogaty rozpostarł skrzydła nad kilkoma tysiącami ludzi i przytulił ich do piersi w ojcowskim geście. Moc.
Jako bonus stałem przy samej scenie, jakieś dwa metry od Geezera i cały czas śliniłem się do jego linii basu. Tony stał po drugiej stronie sceny i chociaż pogrywam tez na gitarze to jednak bas stoi na pierwszym miejscu. Ozzy zwyczajowo biegał po scenie jak po(pipi)y i wszędzie go było pełno, więc też widywałem go z bliska.
Jakiś napity fajfus próbował się wbić pod barierki, przepychał się, pyskował i śmierdział. Szybka skarga sprawiła, że pojawił się największy ochroniarz jakiego widziałem w życiu, złapał go dosłownie za łeb, wydarł z tłumu i w akompaniamencie koło dwudziestu faków i okrzyków "fuck off you twat !" gdzieś zaniósł (nie koloryzuję, tak to wyglądało) xD