ostatnio troche nad tym myslalem, ale w cala lista wstrzymam sie poki przerobie mniejwiecej to co w tym roku wyszlo (czyli to + wchuj wiecej; jakis miesiac zejdzie). Tak lecac po lebkach to rok baardzo sredni, malo plyt kopiacych dupe a zadna ktora by skopala ja porzadnie. MOOB i Genghis rozwijaja sie bardzo szybko, co sie ceni - kompozycje bardziej przemyslane i skomplikowane. W przypadku Genghisow wyszlo to na plus - z prostej napierdalanki przeniesli sie poziom wyzej. MOOB stracili prawie caly impet z ktorym atakowali sluchacza. Szkoda. NIN - The Slip i Ghosts to srednie plytki. Ghosts mi sie podoba bo gdzies tam tli sie klimat Fragile. Niestety, obu plytom brakuje 'tego czegos'. "Detrimentalist' od VS to bardziej jungle niz breakcore, ale slucha sie swietnie i dupa sama sie wyrywa do baunsu. To samo z "London Zoo" od Buga - nie jest to poziom merytoryczny "tapping the conversations", ale energia wprost rozrywa sluchacza, a ze Martin poszedl troche pod publiczke? Jebac. Melvinsi zanudzaja sluchacza. A Storm of Light to juz nawet usypia. Nowy Nick to dobra rzecz - szybsze kawalki maja niesamowity power i sa w zasadzie jakas bardziej ugrzeczniona wersja Grindermana - I DOBRZE! Tytułowy kawałek to mistrz. Niestety smęty na tej płycie to już nie te same smęty co kiedyś. Czegoś zabrakło. Earth troche bardziej wygladzili swoje brzmienie i teraz jest western jak sie patrzy. Troche nudny, ale jednak western. A Silver Mt. Zion pojechali w bardziej gitarowym stylu a zarazem wydluzyli kompozycje. Dosc ciezkie do zniesienia, ale taki BlindBlindBlind to mały mistrz. W nowe Amenra trzeba sie porzadnie wsluchac, ale jest troche bardziej niz ok. Boris chcieli nagrac drugi "Pink", ale cos nie zagralo. Na Laibachkunstderfuge jestem za cienki w uszach - intepretacje Bacha zostawie sobie na emeryture.
Narazie tyle.