Odświeżyłem sobie wszystkie Bondy.
Nadal najlepszy jest Connery ze swoimi pierwszymi 4 filmami, bo potem jest gorzej. To jest esencja Bonda i kina szpiegowskiego. Ładne uległe kobiety, fajne gadżety i głupi złole zdradzający swój plan, tak by James wiedział jak im go zjebać.
Potem leci Dalton. Szkoda, że tylko 2 filmy, ale powiedziałbym, że miał szczęście, bo trzymają dobry równy poziom, czego u innych nie da się stwierdzić.
Następny jest Craig, Casino Royale to najlepszy film z serii, a pogoń za murzynem parkourem to najlepsza scena akcji Bonda. Quantum jest niezłe, ale montaż scen urywanych co chwilę czasem drażni. Jak Bond goni chłopa po Sienie, to nie można zmrużyć oczu by nie przegapić jakiegoś ujęcia. Skyfall trzyma dobry poziom, chociaż pod koniec robi się z tego Kevin z babcią i dziadkiem w domu. Spectre niepotrzebnie próbował spiąć wszystkie poprzednie filmy klamrą, ale opening w Meksyku jest rewelacyjny, szkoda, że reszta jest słabsza. No może jeszcze walka z Batistą w pociągu, która nawiązuje do Pozdrowienia z Rosji.
Kolejny jest Brosnan, poza Goldeneye raczej średnie filmy że słabymi złoczyńcami, a w ostatnim filmie oczy niszczy jedno z najgorszych CGI.
Dalej Moore. Filmy kiczowate, karykaturalne, brak pomysłów na sceny akcji. W co drugim filmie ucieka na nartach. Szpieg który mnie kochał to jedyny film, który w jego erze uznałbym za dobry, reszta do zapomnienia. W ogóle Moore w tych filmach wygląda staro, jakby był z przedziału 50-60 i flirtuje z Moneypenny, która tutaj jest już staruchą, co robi się dziwne.
No i na końcu Lazenby. Aktorskie drewno, jednak jego film jest często uważany za topkę serii. Dla mnie nie, ma bardzo nierówne tempo i poza zaskakującym zakończeniem niewiele już pamiętam.
Wyróżnienie za najładniejsze kobiety leci do Operacji Piorun. Zwłaszcza Claudine Auger, ale i pozostałe są bardzo dobre.