W końcu ... Po 91 godzinach.
To była długa przygoda i powiem wprost – najżmudniejsza gra jrpg, w jaką kiedykolwiek grałem? Bardzo możliwe Po 91 godzinach (w bibliotece konsoli nawet 103h nabite) teraz rozumiem czemu nazywają tą odsłonę czarną owcą serii i często jest porzucana w połowie fabuły. Poprzednio psioczyłem dużo na DQ6 ale problem siódemki jest znacznie bardziej złożony. O ile są tacy, co mogą wymiękać przy grindfeście i trywialnym poziom trudności jaki ta seria od zawsze oferowała tak zabiegi, jakie zaserwowali w tej odsłonie sprawiają, że chciałbym żeby to był tylko grind.
Tradycyjne Jrpgi lubię za ich prostotę, nie wymagają z reguły dużego wglądu w rozwój postaci, lore świata etc. Wszystko da się przetrawić nie czytając grubych poradników i właśnie takie były pierwsze Finale czy Dragon Questy. By przykuć uwagę gracza w takim prostym rpg'u jest jednak ważne by zbudować dobry pacing i nie zanudzić go na śmierć odbębniając w kółko te same czynności no i DQ7 niestety taki jest.
Grałem w dobre odsłony tej sagi i uwierzcie mi na słowo świetnie się bawiłem. Gdyby wszystkie części takie były jak 7 nawet bym nie myślał sięgać po pozostałe. Ta odsłona znacznie odbiega od poprzedniczek, chcieli stworzyć naprawdę długą przygodę i w tym celu robili wszystko co możliwe by sztucznie ją wydłużyć. Jasne, że istnieją Jrpgi znacznie dłuższe ale mówimy tutaj o oldschoolowym rpg, gdzie nie ma takiej głębi jak w wielu dzisiejszych produkcjach pokroju Xenoblade etc.
Przygodę zaczynamy na małej wyspie, która jest wg mieszkańców jedynym lądem na całym świecie. W wyniku fabuły naszym celem jest znajdowanie kamiennych tablic i odbudowywanie świata kawałek, po kawałku. Udajemy się na każdą z wysp reprezentujących te tablice w przeszłość i rozwiązujemy problemy ich mieszkańców. Zazwyczaj przebijamy się przez ściany tekstu, latamy za konkretnymi npcami po wioskach (nie ma tu takich podpowiedzi jak w najnowszej odsłonie na Switcha) i jest to naprawdę monotonny proces. Często nawet nie wiemy dokładnie z kim mamy pogadać albo co dokładnie zrobić i to pomimo podpowiedzi kamratów, jak i zakładki "story so far" w menu. Do wielu dungeonów przyszło mi wracać nawet 6 razy, bo tak każe fabuła handluj tym.
Remake na 3DS przeszedł wiele zmian z tego co czytałem. Prolog na PSX trwał 4 godz, gdzie nie było ani jednej walki tylko non stop zagadki (chwała im za to), tablice nie miały znacznika pokazującego gdzie się znajdują, zapewne zredukowali też poziom trudności walk, bo ich część fabularna jest najłatwiejszą z wszystkich ogrywanych do tej pory przeze mnie DQ.
Bossowie byli miażdżeni bez specjalnego wysiłku a podkomendnym nawet rozkazów nie wydawałem, wszystko na auto
Myślę, że największą siłą DQ7 jest postgame, bo zawartość jest większa niż kiedykolwiek wcześniej. Mamy tzw Download bar gdzie możemy ściągać dodatkowe DLC dungeony. Nasz kochany miłujący Square Enix nie wyłączył jeszcze serwerów i wciąż można na poczciwym 3dsie wszystko sobie zrobić. Jeden ma nawet wątek fabularny dotyczący jednego z towarzyszy, słowem jest co robić po ukończeniu story.
Przemęczyłem to i mimo wszystko były chwile, gdzie dobrze spędzało się czas przy niej. Za plus można jeszcze wypisać śliczną grafikę, postacie jak na 3dsa są bardzo przyzwoicie wykonane w technice cell shading tak samo jak i potwory pana Akiry Toriyamy, ale tu też problem pokrywa się z pustym światem, gdzie tylko grasujące stwory i skrzynie wypełniają zieloną monotonnie bliźniaczych wysp. Bardzo mała różnorodność npc sprawia też, że ciężko jest zapamiętać każdego ważniaka, bo widzimy po 20 godzinach w innej wiosce tego samego sołtysa Dobra nie chcę mi się już więcej o tej grze pisać.
TL;DR Jak przyjdzie komuś ochota po DQ Builders 2/ DQ XI spróbować inne części unikajcie VII albo zostawcie ją sobie na samym końcu. Ode mnie 3/6 czas na DQ8.