Final Fantasy VI
Przyznam się, że jest masa klasyków które nigdy nie tknąłem a co dopiero mówić o ukończeniu ich dlatego dla mnie biblioteka gier na psx czy snes to wciąż kopalnia świeżych tytułów. Normalni ludzie ogrywają Mariany czy tam inne nowości a ja postanowiłem wyłożyć lachę i nadrabiać zaległość na kochanym PSP.
Z FF skończyłem tylko X i dopiero niedawno udało się to z VII a teraz także i VI. Matko Bosko kochano jakie to było dobre, wciąż mi w głowie gra Aria di Mezzo i Celes w operze, niby banał, ale zaangażowanie gracza w tej scenie uważam za miły zabieg.
Myślę, że teraz rozumiem ludzi, którzy stawiali tę odsłonę na samym podium. Uwielbiam ten moment, kiedy człowiek nie przejmuje się ile czasu z grą już spędził po prostu go zabrała i tyle. Ilość postaci z początku przerażała, myślałem, że nie nastąpi moment, aby jakakolwiek mnie zainteresowała fabularnie, bo tej nie będzie, ale jakimś cudem udało im się to pogodzić i w efekcie większość teamu polubiłem.
Szkoda, że gierka robi się zbyt łatwa, a po zdobyciu Ultimy to już jedziemy każdego bossa jak spółdzielnia mieszkaniowa zadłużonych za ogrzewanie z całego roku, ale to już chyba przypadłość późniejszych odsłon, z drugiej strony jak sobie przypomnę te żmudne grindy w trójce, a i tak jakaś random (pipi)a w lochach nas przypadkiem zaciupie. Tutaj jest lekko, przyjemnie, w miarę szybko i bezproblemowo rozwija się postacie jak się chce.
Teraz czas na Vagrant Story trzecie podejście ;)