Gdybym znalazł jedno z pierwszych wydań Magii i Miecza w którą pykaliśmy z chłopakami w bodaj, że 1988 w ciemnej piwnicy bloku moich rodziców tocząc walki z ŚP " kociarą' która dokarmiała koty na osiedlu i zawsze przy naszej piwnicy czekała foremka z wątrobami i innym shitem dla catsów i opierdalała nas ta kobieta, że "normalne dzieci bawią się na trzepaku" i nie gonią kotów. No, ale przecież nikt ich nie gonił.
Ta edycja gry Games Workshop była splamiona woskiem świec przy których godzinami graliśmy, potem rozgrzanych wyobraźnią młodzieńczych czerepów, oraz naszym chłopięcym, czystym zapałem do gier zespołowych, a zamiast figurek były podstawki plastikowe do kartoników.
Barbarzyńca, to zawsze ja. Mag, to cherlawy ziom z czwartego piętra. Reszta to z reguły randomy z innych bloków.
Niepowtarzalne chwile.
Jakiś czas później Kaliber 44 poleciał z kawałkiem " magia i miecz" i wspomnienia wróciły. Piękne i zarazem chujowe czasy. Tak było.