Kurde nie bardzo rozumiem bycie w związku z kimś, kto podcina skrzydła, albo marzenia przybija do ziemi, niczym Aloy w Horizonie pterodaktylowate maszyny. Pasja to pasja. Świętość to świętość.
Granie w gry to granie w gry. Wspomniane podcinanie może dotyczyć nie tylko pasji samych w sobie, ale też innych dziedzin.
Może np tworzenie latawców i puszczanie ich na silnym wietrze jest czyjąś ulubioną relaksującą czynnością pozwalającą zapomnieć o egzystencjalnym cierpieniu, a druga połówka będzie stale nawijać: weź, uszy ci zawieje, ludzie się śmieją, rzuć to w pieruny! Po pewnym czasie sugestia stanie się rzeczywistością i latawce przestaną bawić, a życie straci jeden z niepowtarzalnych kolorów. Tak jest i z graniem, ale tu wymagania są znacząco większe, bo nakład finansowy i ogromne ilości czasu wymagane. To też niejedna nieułożona odpowiednio partnerka może wytaczać ciężkie argumenty.
Morał mało odkrywczy:
jedna zrozumie i będzie wspierać, druga zabroni i każe wybierać.