Po pierwszym przesłuchaniu faktycznie dupy nie urywa niestety, ale jest trochę momentów, których bym się po nich nie spodziewał, jak np.w Adderall (w sumie sam nie wiem czy ten kawałek mi się podoba). Wbrew zapowiedziom z vol. 3 nie ma zbyt wiele wspólnego, ale ogólnie jednak to chyba najbardziej "stone-sourowy" album do tej pory. Najlepsze kawałki to Hivemind (imo powinien być singlem zamiast Dying Song), H377 i chyba Warranty. Acidic i Heirloom to chyba z kolei najgorsze wysrywy w karierze. Ogólnie tragedii nie ma, ale w rankingu albumów slipknota wylądowałby jakoś blisko AHIG i Gray Chaptera (czyli na dole).