Brutal Legend - Wow, ależ zaprzepaszczony potencjał. Aż boli. Mamy tu wszystkie składniki do wspaniałego, nowego IP - charyzmatyczny główny bohater z Jack Blackiem jako voice actorem, zayebisty soundtrack, bardzo fajny open world (nie za duży, nie za mały, a zróżnicowany), przyjemny system walki (choć mógł być jeszcze bardziej rozbudowany). Fabuła z domieszką metalu to też cud, miód i orzeszki.
I gram tak sobie, ciesząc japę z zabawnych momentów - - a to cio? O, mogę pokierować jednostkami. Hehe, fajna mini gierka. No dobra, skończone - czas siekać kolejne demony. [Kilkanaście minut później] O, znówu ta mini gra. No dooobra. [Chwila potem] Eee, kolejna bitwa, jeszcze większa. Coś tu nie gra. Gra nagle, z dupy, zamienia się w RTSa. Say what?
I ja nie mam nic przeciwko RTSom. Ba, ja kocham ten gatunek na pececie. I nie mam też nic przeciwko zmianie charakteru rozgrywki, tak na odmianę. Za to jestem przeciwko CHUYOWYM RTSom. Za to jestem przeciwko CHUYOWYM ZMIANOM CHARAKTERU ROZGRYWKI. Te poziomy RTSowe są niedorobione, że aż głowa mała. Ja tu nie mam myszki, możliwości zastopowania czasu, szybkiego przemieszczenia się kamery. Jest to po prostu niedorobione, męczące, kierujące gracza w stronę "po chuy ja tracę czas na gierki". Do ostatnich dwóch walk polecam nie podchodzić bez uspokajającej herbatki. Przyznam, że byl w tym pomyśle potencjał, ale nie wyszło.
A mogli zostać przy pierwszym pomyśle. Mogłem zostać tym zayebistym Jackiem Blackiem jeżdżącym po metalowym świecie, robiąc fajne side questy (przywieź piwa zanim będą ciepłe, najs), zabijać stworki swoją siekierą, odblokowując nowe ataki. I tak w sumie jest - i wszystko byłoby idealnie, gdyby nie te przerywniki RTsowe, które w połowie gry stają się głównym daniem, całą resztę wyebując do kosza. WTF, Shafer?
6+/10