Weźnijcie odpocznijcie od tego wojennego śmietnika, pełnego jadu i cynizmu i skupmy się na czymś milszym.
Każdy na pewno pamięta kilka takich momentów w grach poprzedniej generacji, które zapadły wam w pamięci. Dla przykładu podam kilka swoich, które mi teraz leżą w głowie.
Fallout: NV - Samotna, piesza podróż przez smutne pustkowia. Rozpadający się pistolet z paroma nabojami. A w tle jedyny kompan, radyjko grające stare country. Dawno nie miałem takiej wczuwki.
RDR - Wejście do Meksyku. Chyba nie trzeba więcej dodawać. Muzyka plus jazda konna przez spalone słońcem ziemie "robi".
Demon's Souls - Walka z Flamelurkerem. Ciężko to opisać literami. Było coś onieśmielającego w tej walce, ta agresywność wroga przeciwko mnie i mojej słabej zbroi na tak małej arenie. Liczył sie tylko skill. Ja i mój miecz. Każdy mój ruch, mój intynkt, refleks. Ciarki.
Dark Souls - Sporo było takich momentów. Ale wybiorę potyczkę z Sifem. Jeśli zna się kontekst walki, to jest to dosyć emocjonalne starcie. Nie ukrywam, że muzyka odegrała tu ważną rolę. I to jego utykanie gdy ma mało energii... Dem feels.
Kilka jeszcze bym znalazł, np z TLoU, ale nie będę spoilerował. A jakie są wasze "te" momenty?