Wróciłem ))) Ten post może zostać użyty w celach naukowych. Jest mocnym dowodem wspierającym tezę, iż forumek zachęca do narzekania na gierki, powstrzymując przy tym przed ich graniem. Tak więc jeśli macie growe zaległości, warto może poświęcić tę godzinkę na pyknięcie poziomu, zamiast napisaniu dziesięciu bezmyślnych postów w CW o tym, jaki to Mendrek jest gupi, a Xbox One słaby.
Uncharted 3 – Oh, Drejku... Ileż razy ja Cię odkładałem. Do dziś żałuję, że w jednej rąsi trzymając świeżutkie PS3, drugą łapą wybrałem przed gablotą sklepikową InFamousa zamiast pierwszego Uncharteda. Nie zrozumcie mnie źle, IF to dobra gra, niemniej nie okazała się najlepszym sposobem na ukazanie mocy Czarnulki.
Romans z nowoczesnym Indiana Jonesem przeżyłem więc trochę później, lecz i tak zapewnił mi mocny kop w ryja swoim wizualnym kunsztem. Soczysta zieleń otaczającej dżungli i przyjemnie falująca woda mocno wryły mi się w czajnik. Gameplay był jaki był i swoim bywaniem nie przeszkadzał w przeżyciu miłej, letniej przygody. Potem do drzwi zapukała dwójka – gra była ok, choć prawdziwym bohaterem okazał się multiplayer. No i mój romans z serią został ucięty, chyba nie widziałem siebie w trzeciej odsłonie tak wymęczonej formy, przepełnionej przesadną ilością pifpafu, którą jeszcze inni developerzy zaczęli ścigać (za każdym razem ze złym skutkiem).
Aż w końcu! Tak nagle! Ni stąd, ni zowąd! Na niebie, zwanym Internet, pojawił się błyszczący znak – darmowy U3 od samego Dobrego Sony. Wychodząc z założenia, że wszystko co darmowe, smakuje najlepiej, z uśmiechem na ustach i błyskiem w oczach zacząłem ściągać 40 gigabajtów, z których 80 procent wynosiły filmiki.
Dużo czytałem o tej grze. Dużo złego. Tak więc, siedząc na fotelu, popijając Witaminką i czekając na ściągnięcie (zbyt) wielu aktualizacji, oczekiwałem najgorszego. Z drżącymi rencami oraz padem kapiącym mym lepkim potem, odpaliłem tego oto rzekomego szrota. O dziwo, zamiast zapowiadanego zmartwychwstania Hitlera oraz rozpowszechnienia Super AIDS, dostałem całkiem niezłą grę. Szczerze mówiąc, okazała się być o wiele bardziej przyjemniejsza od poprzedników.
Takowy stan rzeczy mógł być spowodowanym paroma czynnikami. Zniwelowano ilość strzelania z „okropnie i obrzydliwie zbyt dużo” do akceptowalnego „ trochę zbyt dużo”. Zazwyczaj pola bitwy bywały zróżnicowane, czasem musiałeś użyć zmysłu taktycznego – jest ok. Nawet zagadki stanowiły mocny element tego tytułu. Kolejnym powodem, dla którego grało mi się fajnie, był mój pomysł zagrania na easy. Okazał się być strzałem w dziesiątkę. Nagle strzelanie skończyło mi przeszkadzać, przeciwnicy przestali być gąbkami na ołów, a ja mogłem skupić się na chłonięciu historii, podziwianiu widoków i patrzeniu na tyłek Drejka. To znaczy, eee… Do następnego akapitu!
I gdy wyleciały napisy końcowe, poczułem się nawet spełniony. Przeżyłem serio miłą przygodę. Było wszystko – momenty zabawne, chwile zwątpienia, akcje gdzie budynki mnie przygniatały, woda zalewała , a piasek przysypywał. A to wszystko w gronie świetnie napisanych bohaterów. Nie rozumiem narzekań graczy - co dokładnie było takiego gorszego w tej odsłonie? Dla mnie to najlepsza część serii. Proszę we mnie nie rzucać świeżymi pomidorami, szkoda by się zmarnowały.
8/10
Lollipop Chainsaw – Heh. Gra jest podzielona na Stage 1, Stage 2 itd. Przypomniało mi to, jak bardzo tęsknię za czymś tak prostym – głupim podziałem na poziomy.
"You're like a kitten, Nick. A kitten that doesn't speak Japanese."
Gameplay jest prosty, masherski, brawlowy i innetrudnesłowa. W grze chodzisz korytarzykiem i najzwyczajniej na świecie nawalasz w przeciwników piłą mechaniczną, zarabiając na swojego score’a. To kolejna rzecz, której mi brakuje w dzisiejszych grach. High score. Walka na punkty. Gra jednak nie pozwala Ci się nudzić – gameplay jest okraszony miłymi dodatkami, typu wykręcone niczym me suty minigierki, zadania (rozjeżdżanie zombiaków za pomocą traktora – O.K), porąbane walki z bossami czy cutscenki. Oh god, cutscenki…
„- What’s your favourite color, Nick? - Blue!... No, green! - Aww, I love learning about you! - Ah, I fucked up, it’s yellow.”
Tak, humor polany jest gorącym sosem slapstickowym, pośladkami Juliet oraz odrąbaną głową Nicka. Dialogi są… eee… jakiego tu słowa użyć. Dziwne? Niezwyczajne? Odmienne? A może genialne? O tak, poproszę jakąś kinówkę. Spin-offa. Komiks. Cokolwiek w tym uniwersum, na Boga! I te wszystkie nawiązania pop kulturowe, mmm.
"Killing people is fun when they're all zombies!"
Gra jest również bardzo krótka. Bardzo dobrze. Chyba zaczynam doceniać pozycje, które nie przeginają ze swą wizytą. Ma być konkretnie i mięsisto. Wyciąć cały ten tłuszcz. Może dlatego też lubię MG Rising. W dodatku gra zachęca do ponownych przejść – wszak każdego gadżetu, stroju czy skillu nie wykupisz za pierwszym przejściem. No i za wykręcenie niezłego haj skora, wyłapiesz też trofea.
(zombiak przed śmiercią) „Noo, I can’t get this Katy Perry song out of my head... What a horrible way to die!"
Tak czy inaczej, dobrze, że jest taka firma jak Grasshopper Manufacture. Ze względu na to, że nie tworzą gier z open worldem, ani takich na 40 godzin, są w stanie wypluwać tytuły co niecałe dwa lata. A każda ich pozycja wybija się swym odmiennym klimatem, wyróżniając się na rynku – co w czasach pełnych brązowych strzelanek, jest mocną zaletą.
8-/10
PS. No i DAT SOUNDTRACK.
Mass Effect – Późno zaczynam swoją przygodę z tą serią. Od zawsze byłem fanem prawdziwych stalowych mieczyków, na te świetlne pogardliwie prychając (tak, wciąż nie obejrzałem Star Warsów ;P). Ale pewnego dnia naszło mnie na jakieś konkretnie uniwersum, w które mógłbym się wtopić i wciągnąć. Padło na ME, okrzykiwanego najlepszym IP ostatniej generacji.
I faktycznie, gra daje radę. Bardzo przyjemna. Dialogi sztampowe, twisty sztampowe, ale klimat mimo tego został zachowany.
Czuję też, że to będzie moja ulubiona część serii. Po pierwsze, będzie mi brakowało w sequelach jeżdżeniem Mako. Nie rozumiem czemu ludzie tak znienawidzili ten pojazd. Steruje się nim zayebiście. Nie ma to jak odlecieć do jakiejś odległej, nieznanej planety i zacząć ją eksplorować. Aż naprawdę czujesz, że masz do czynienia z ogromnym, żyjącym uniwersum. A co masz w kontynuacjach? Jakieś skanowanie na mapie?
Ponoć jedynka jest też najbardziej nastawiona na RPG i eksplorację. Szkoda, że sequele skierowały się w stronę akcji i to bezmyślnej – ja chcę ruszenia głową podczas walki, myślenia nad taktyką, może coś w stylu XCOM. Szkoda.
Tak czy inaczej, gra sprawiła mi wiele przyjemności. Nie ma to jak wieczorkiem odpalić sobie ME i popijając herbatkę, zwiedzać Normandią kolejne planety, poznając problemy mieszkańców, rozwiązując je przy tym.
8+/10
Trzy ósemki. Ładnie.