Legend of Zelda: Twilight Princess - Huh. Koniec epickiej przygody.
Gameplay i jego różnorodność powala - w jednej chwili walczę z goblinami w zamku, po jakimś czasie galopuję Eponą strzelając z łuku w złe ptaszyska, po czym zamieniam się w wilka, następnie ścigam się z Yetim na snowboardzie, by potem jeszcze złowić na łódce różne rybki, wybierając nawet haczyki. Ta gra jest bogata w każdym aspekcie. Sidequesty, ogrom świata, szczegóły w otoczeniu, sekrety... No i te zayebiste itemy! Spinner! Double hookshot - genialne! Czuć, że gra miała długi developing i nie był to czas stracony. Gra jest pełna mięska. Prawdziwa gra konsolowa.
Na początku nie byłem przekonany do art style'u, który chyba próbował być zbyt poważny i mroczny. W pewnym sensie dalej podtrzymuję tę opinię - mogli bardziej zaszaleć z kolorami, takiej Majorze udało się połączyć smutniejszą atmosferę z kolorami. Ale rozumiem tę konwencję i z każdą godzinę coraz bardziej ją akceptowałem. Muzycznie to też nie są wyżyny serii, niemniej jest baaardzo dobrze. Niektóre kawałki są genialne (szczególnie ta jedna związana z Midną oraz Hyrule Field). Kawałki przy niektórych dungeonach sprawiały, że po czasie niemalże wpadałem w szaleństwo, co może było zamierzonym efektem. No właśnie, dungeony...
Dungeony to dla wielu główny powód grania w Zeldy. Dla mnie - nie. Niemniej jestem w stanie docenić te obecne w TP. Niektóre są wielowymiarowe, zmuszające do główkowania i znów jest obecny ten "good-feel" gdy pokonujesz bossa na końcu lochów. Muszę pochwalić Snowpeak, Arbitary Ground i City in the Sky - były wprost świetne. Ostatni też był niczego sobie, a ostatnia walka zapewniła niezłą epickość. I te widoki... To wtedy ostatecznie zaakceptowałem ten artstyle.
Fabuła była - bardziej niż zwykle - zakręcona, mam wrażenie, że czasem trochę czerpali z LotRa. Link wydaje się być niemalże postacią dwuplanową, co było dosyć dziwne. Wszystko skupia się wokół Midny, która okazała się być świetną postacią, choć nie jest to takie oczywiste z początku. Zelda też zeszła na drugi tor. Dziwna część pod tym względem. Ale były mocne momenty.
A teraz akapit na psioczenie. O troszkę wyblakłych kolorach wspomniałem. Co mnie rozwala w tej części, to... twarze. Serio, coś jest nie tak z twarzami w tej grze. Jakby pracowało nad nimi dwóch rysowników, jeden lubujący się w realizmie, a drugi w kreskówkowym klimacie. To małe gadające dziecko? Ten afro koleś? Aż mózg mnie swędzi. Jakby nie pasowali w tym świecie. Nie podeszły mi też niektóre momenty jako wilk, ale chyba nie jestem w tym osamotniony. To szukanie Tears of Light... Mogliby sobie darować. Myślę też, że nadszedł czas małych zmian w sterowaniu, a głównie dodanie przycisku skoku. Czasem jego brak potrafił zirytować przy platformowych sekcjach. No i Midna, przestań mi pomagać. W połowie drogi po prostu przestałem zwracać uwagę na jej hinty. Gra też jest dosyć łatwa, w trakcie grania ani razu nie musiałem zaglądać do poradnika ani nic, z czego jestem trochę dumny. Ci co grali, wiedzą jak łatwo utknąć w tej serii ;p.
Ogółem, gra nie jest ani zła, ani idealna. Jest gdzieś pomiędzy. Gra przez cały czas trzyma równy, wysoki poziom. Jest to naprawdę dobra Zelda, mega solidna. Nie żałuję tych 50 godzin. Epicka przygoda. Polecam wersję na Wii, strzelanie z łuku jest zbyt zaje.biste
9/10