Wkurza mnie fakt, że grać mi się nie chce i mam wrażenie, że to jedno z mocniejszych wypaleń. Żadna gra nie potrafi ostatnio przykuć mnie do konsoli. Wszystko jest takie... nijakie, nudne, niezainspirowane, nastawione na jak największy zysk, żadnych odważnych ruchów. Te wszystkie cutscenki, beznadziejne dialogi, wycinanie contentu do DLC. Mało kto próbuje być oryginalny, stworzyć coś w innym świecie, zrobić coś inaczej. Przykładowo Killzone 2 na początku miał specjalny lag by poczuć ciężkość broni, ale dla graczy było to zbyt odmienne i ciężkie do przyzwyczajenia po 2414 strzelankach jakie grali więc twórcy musieli się ugiąć. Kolejna zła rzecz jest taka, że ja w tych nowych grach robię coraz mniej. Łapię się na tym ile za mnie gra robi, jakieś cholerne auto aimy, a ile teraz gier nawet pomaga wycelować (nie pamietaj jak to sie zwie)?
Może to ta generacja tak się dłuży i dlatego nic nie potrafi mnie już zadziwić... Ja chyba już po prostu chcę tylko biegać i skakać (nie, Assasins Creed to nie jest kuźwa skakanie, ta gra posiada wszystko co jest złe w obecnej generacji), bez żadnych sand boxów, elementów rpg na siłę, debilnych multiplayerów gdzie są jakieś wkurzające szczeble levelowe, QTE których sensu nie do końca rozumiem (co to, Sega CD?), no i pie.rdolone skrypty... Nie każcie mi gadać o skur.wiałych skryptach. Teraz wkurza mnie nawet muzyka w grach, wszędzie jest ta sama, jakby wzięta z popcornowych filmów, to samo nieodróżnialne gó.wno. Dobija mnie również fakt, że graficznie to te gry też się mało różnią. Nie wiem czy to wina silników tej generacji, ale łapię się na tym, że wiele tytułów nie jestem w stanie odróżnić, dobrze, że są chociaż wyjątki w stylu Mirrors Edge czy FFXIII.
Jest tak mało gier na rynku, które FAKTYCZNIE wymagają od Ciebie czegoś więcej, pomyślenia, powąchania tu i tam, zrozumienia samemu mechaniki gry, że to doprawdy dobija mój duch gracza. Sam Dark Souls tu nie wystarczy. Teraz musi być prowadzenie za rączkę, mówienie Ci wszystkiego, co masz zrobić, jakbym był bezmózgim zombie, konsumentem, który będzie płakał jak zatnę się chociażby na chwilę.