Wkulwia mnie ze moja ulubiona burgerownia tak się rozrasta, ze właściciel sam już nie siedzi w foodtracku, tylko zatrudnia Ukraińców.
Przez co ciężko się dogadać, a poza tym za dwa burgery (duży i mały) 62 zl to sporo, jak na taki standard gdzie nie ma kibla, talerzy i miejsca do siedzenia, ale to akurat taki urok foodtracka.
Co jeszcze? Właściciel wrzuca na fejsa jakieś zajebiste foty, burgery ociekają serem, wczoraj takiego wziąłem co miał 4 plastry sera, a dostałem chyba jeden - co widziałem już w domu. Po prostu pracownikowi za najniższa (a może nawet jeszcze mniej mają płacone) nie zależy na robocie i robią te buły na odpierdol.