Taka mnie rozkmina naszła.
Czemu raperzy z USA jak np. Travis Scott czy Migosi grają live z pełnym playbackiem i te ich koncerty to takie trap karaoke zamiast legitnego występu? Byłem na obu tych gigach i 2x to była jakaś szopka, gdzie kawałek leci z playbacku z pełną mocą a raper tylko drze ryja "hey hey hey" i "pucz jo hends ap". Trochę to żenujące, myślałem, że w PL taką maniane od(pipi)ali, ale każdy koncert tych gości tak wygląda, a małolatki i tak osikane majty z telefonem w łapie.
Z kolei wykonawcy z UK jak Stormzy, Skepta czy Slowthai nawijają live swoje teksty w całości i też potrafią zapierdalać po scenie i bujać tłumem. To samo polskie chłopaki, wykonują swój materiał z nagrań, a nie szopke z playbacku.
Może jestem boomerem, ale jak ide na koncert to jednak oczekuje wykonania live i innego doświadczenia niż odpalenie spotify.