-
Postów
4 257 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Ostatnia wygrana kotlet_schabowy w dniu 5 kwietnia 2018
Użytkownicy przyznają kotlet_schabowy punkty reputacji!
Reputacja
2 787 Diamentowy PiesInformacje o profilu
-
Płeć:
mężczyzna
-
Skąd:
Kraków - Nowa Huta
-
Zainteresowania:
Gry, filmy, siłka.
-
Super Mario Bros. Wonder (Switch) Zgodnie z niepisaną tradycją, na okres świąteczny odpalam jakiegoś dużego platformera. Tym razem padło na ostatnią część przygód Mariana i o panie, jakie to było dobre. No po prostu czysty fun i mityczna MAGIA NINTENDO. Zwyczajnie nie mam się do czego doczepić (no dobra, coś później wyszukam). Gra sprawia frajdę od początku do końca, co krok zaskakując nowymi pomysłami czy to gameplay'owymi, czy wizualnymi (słynne już efekty "zażycia" Wonder Flowera). Całość skąpana w tej specyficznej otoczce, za sprawą której co chwilę miałem banana na gębie, czy to widząc jakiś bekowy design postaci, czy to akcje związane z kwiatkami-npcami (i słuchanie ich tekstów, w moim przypadku po japońsku, fajny patent budujący klimat tego świata). Proporcje w rozgrywce są idealne: levele nie są za długie, ale jest ich dużo, jednocześnie nie na tyle dużo, żeby się znudzić (raczej zostałem z lekkim niedosytem). Flow i responsywność: tip top. Padają zarzuty, że to dosyć prosta część sagi, i o ile faktycznie poza levelami specjalnymi (a w zasadzie ostatnim z nich) ciężko tu o jakieś większe wyzwanie czysto platformowe, tak w żadnym razie nie uznaję tego za wadę, bo dostałem dokładnie to, czego od gry z Marianem oczekiwałem: odpowiednio wyważoną zabawę. Gra jest raczej relaksująca, ale też nie prostacka, bo to by skutkowało nudą, a tej tu nie uświadczymy ani przez moment. Przede wszystkim mamy tu sporo sekretów i nieoczywistych znajdziek, których obecność zachęca do poszukiwań lub powtórek poziomów. Podoba mi się czytelny system progresu, ot od razu wiem co ominąłem, wszystko jest klarowne. Nie ma tu też przesadyzmu w liczbie pierdół do znalezienia/zrobienia. Koniec końców, wbiłem 100% bez większych zgrzytów i męczarni, z dosłownie trzema-czterema rzutami oka do "solucji", także elegancko. Do tego dochodzi oczywiście piękna oprawa A/V. Przykład na to, że nie trzeba wodotrysków i potężnych BEBECHÓW sprzętu, żeby gra wyglądała ślicznie (szczególnie na OLEDziku). Wszystko w 60 klatkach. Muzyka wpada w ucho i do paru kawałków będę wracał (Castle Bowser Theme), ale na uwagę zasługują też nawiązania do prequeli czy nowe aranżacje klasycznych motywów. Dobra, to trochę minusików na koniec. Po pierwsze, nowe power upy, poza kozackim słoniem, wypadają tak sobie (świder) lub słabo (bąble). Kiedy nie musiałem, starałem się ich nie używać. Podobnie ma się sprawa z badge'ami: o ile sam pomysł jest trafiony, tak fakt, że możemy używać jednocześnie tylko jednego, w zasadzie pozbawia sensu istnienia ~80% z nich. Bo po co utrudniać sobie zabawę, skoro można przywdziać spadochronową czapkę? Ponownie: poza momentami, kiedy musiałem/była potrzeba zastosowania konkretnego skilla, nie używałem niczego innego. Wkurwił mnie też na sam koniec ostatni level specjalny, co chyba nie jest niczym zaskakującym. No przegięli trochę xD. No i żeby mieć 100% gry, trzeba wykupić wszystkie standy, co kosztuje absurdalne kwoty fioletowych monet i wymaga zwykłego, chamskiego grindu. Pewnie "OCD" mi nie pozwoli tego zostawić, ale powiedzmy wprost: chujowy motyw, nie wnoszący żadnej wartości dodanej czy satysfakcji. Podsumowując: najlepszy Mario w 2D z tych, w które grałem i jeden z najlepszych platformerów w tym ujęciu w ogóle, a i w "konfrontacji" z Odyseją ciężko by mi było powiedzieć, który tytuł wygrywa, choć to dwa różne rodzaje rozgrywki. Tutaj wszystko jest bardziej spójne, szybkie, natychmiastowe, poniekąd prostsze, ale w tej prostocie bardziej giereczkowe. Świetna gra i must have na Switcha, no ale tego nie trzeba nawet pisać.
-
Ty no dobre to było. Muszę przyznać, że nie wierzyłem specjalnie w ten film (na co dowody są w tym temacie), ot wyczuwałem bezpieczne, nijakie 6/10 i o ile generalnie rzecz ujmując część przewidywań się potwierdziło (że to takie trochę "the best of" starych części serii bez specjalnej oryginalności, że nijaka ekipa młodych no name'ów), tak całość po prostu działa. Proporcje poszczególnych elementów są odpowiednie, strona wizualna rewelacyjna (przekonująco wyglądający retrofuturyzm, nawiązujący do tego, co widzieliśmy w Alien/s, ale też kosmiczne widoczki na czele z pierścieniami), a samego Ksenomorfa ani za dużo, ani za mało. Czuć vibe pierwszej części, której osobiście aż tak nie uwielbiam, ale nie da się jej odmówić spójności i klimatu. Na plus główna bohaterka (można stworzyć w 2024 "normalną", ale silną protagonistkę? można), ale też przede wszystkim jej "brat": naprawdę dobrze zagrana i wymyślona postać, coś świeżego w temacie androidów. Reszta to raczej tło, mięso armatnie do "odstrzału" i niestety w temacie dialogów wieje tutaj kliszami i sztampą (obowiązkowy w ekipie "dupek", który 10 razy musi pocisnąć androidowi, że nie jest prawdziwym człowiekiem, żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli, że jest dupkiem). Ogólnie scenariusz jest dosyć wtórny, a nawiązania do sagi są tutaj momentami nie tyle easter-eggami, co po prostu skopiowanymi pomysłami na rozwój fabuły, ale Romulus dodaje też do lore coś od siebie, również w temacie, że tak powiem, wizualnym (akcje z wyłączoną grawitacją chociażby). Oglądało się to po prostu dobrze, choć ostatni akt już był dla mnie trochę przeciągnięty. Tak czy siak: nie jest to wybitne dzieło, ale miłe zaskoczenie i chętnie obejrzę ciąg dalszy.
-
Jakie płaszcze, jakie kieszenie? Do grania w podróży jest licencjonowany, elitarny plecak;
-
No spoko, ja poznawałem tę serię w podstawówce i wywalone miałem na taki kontekst (teraz w sumie też mam, jeśli dostaję dobrą grę). Wolę rzekomy "brak pomysłów", skutkujący trzema pełnoprawnymi, kozackimi grami wychodzącymi w ciągu 3 lat na jednej generacji, niż rewolucję na siłę (wspomniane sequele Jaka, notabene zupełnie nie będące analogicznym do Crashy przypadkiem) albo obecny od dwóch-trzech generacji marazm (i to nie tylko na platformach Sony, bo nawet na mitycznym Switchu dostaliśmy po jednym faktycznie nowym Marianie w 2D i 3D). Warped, poza stałym zestawem zalet, to fun z poznawania ciągle nowych patentów, umiejętności, ciekawej odmiany od zwykłych leveli (czasem irytującej, jak latanie samolocikiem, no ale to były chyba ze dwa z ~30 poziomów). Do tego świetna muzyka i zawsze działający patent skakania po epokach historycznych. Najmniej lubię jedynkę, poza gameplay'owymi archaizmami (system kodów/save) czy najbardziej odstającą oprawą, była po prostu zbyt "jednolita" klimatycznie. No i ten OST...Gameplay to nadal cymesik (no i największe wyzwanie w trylogii, ale też bez przesady, czwórka to to nie jest) i koniec końców to nadal świetna gra i na pewno dużą różnicę w odbiorze robi sentyment, ale też zwykła kwestia gustu (niektórzy, jak widać nawet powyżej, cenią większą spójność tematyczną, brak skoków w bok). Swoją drogą porównania do Mario 64 i odwieczne umniejszanie w ten sposób serii Naughty Dog są nietrafione, bo Crash to w dużej mierze odpowiednik platformówek 2D, tyle, że no w 3D. Idziesz z punktu A do B, zbierasz znajdźki, level zaliczony. PSX dostał sensownego odpowiednika na wyłączność w 1998 w formie Spyro, a takiego naprawdę dopieszczonego, z zadaniami od NPCów, nowymi skillami itd. w 1999 w jego sequelu. Wcześniej były Croc i Gex, ale to druga liga. Mario 64 to przełom, gigant i oczywiście świętość, o której złego słowa powiedzieć nie można, ale ogrywany po latach, z dystansem, pokazuje mocno swoje braki, szczególnie w temacie kamery, sterowania i pewnej ślamazarności, żeby nie powiedzieć "drewna", gdzie wskoczenie do takiego Spyro w 2025 roku jest w zasadzie bezbolesne.
-
Avatar: Istota Wody Miałem być w kinie, ale nie wyszło, poniekąd przez to, że nie miałem aż takiego ciśnienia, w rezultacie oglądając 2 lata po premierze w domowym zaciszu. Teraz trochę żałuję, bo choć Avatar 2 to nadal całkiem sympatyczna "bajeczka", tak nie da się ukryć, że stoi ona efektami i bombastyczną stroną wizualną, którą w pełni docenić można tylko na sali kinowej, najlepiej w 3D. W taki sposób doświadczyłem jedynki i zrobiła na mnie duże wrażenie, ale koniec końców 15 lat temu, szczególnie po powtórce w domu, doszedłem do podobnych wniosków, jak teraz po seansie sequela: to filmowe wydmuszki, które poza kinem tracą tak dużo, że jakby chcieć je ocenić w oderwaniu od tej otoczki, to są po prostu średniakami. Historia jest prościutka, postacie to zbieranina totalnych klisz, w zasadzie nie ma tu nic oryginalnego (może poza pomysłem na choć to wygodne rozwiązanie i droga na skróty w celu utrzymania we franczyzie jednej z nielicznych charyzmatycznych postaci). Co gorsza, brakuje tu ciekawych bohaterów, a ekipa z jedynki zeszła na drugi czy nawet trzeci plan, ustępując miejsca maksymalnie stereotypowej zgrai dzieciaków z ich typowymi w filmach rozterkami i kłopotami. A to wpadanie drugi czy trzeci raz w takie same tarapaty robiło się wręcz zabawne. Co gorsza, na pewno nie byłem jedyny, który w scenie do końca nie wiedział, który to który xD. No i ten zjebany Spider... Trochę mierziła mnie też kolejny raz wpychana nam "subtelnie" ekologiczna otoczka, osiągająca nieznośne wręcz apogeum w niezwykle rozwleczonej scenie polowania, gdzie "źli" przedstawieni zostali w sposób niemal komiksowy. Tak, wiemy, chciwość ludzka prowadzi do cierpienia zwierząt, polowania na wieloryby itd. itp. No ale to jest taka łopatologia, że aż boli Poza tym film jest po prostu wtórny, a cały pomysł na niego to po prostu zmiana lokacji z "leśnej" na "wodną" jak w jakiejś grze wideo (żeby było śmieszniej, to trójka pójdzie tym tropem i ma być osadzona w świecie "ognistym" xD). W ogóle często w trakcie seansu czułem się, jakbym oglądał piękną scenkę CGI z gry. Może to trochę efekt tego, że w A2 mocno ograniczono obecność postaci ludzkich i ich "infrastruktury" (nie mówiąc o tle związanym z kolonizacją, bo miałem wrażenie, jakby cały ogromny wysiłek, jaki ludzkość włożyła w zaludnianie Pandory, został sprowadzony do polowania na Jake'a), co uważam za minus, bo o ile oczywistym jest, że wszelkiego rodzaju widoczki i krajobrazy "natury" przyjemnie się ogląda, tak pod względem world buildingu czy fabuły czułem po prostu niedosyt ciekawszych wątków "politycznych", że tak powiem. Jedynka robiła to lepiej, oczywiście mając tę przewagę, że tam dopiero poznawaliśmy zasady rządzące tym uniwersum, Pandorę, Na'vi itd. No ale nie mówimy o sequelu wydanym na szybko po dwóch latach, tylko potężnym przedsięwzięciu rozpisanym w sumie na dekady, więc oczekiwałbym tu czegoś lepszego. A w rezultacie o serii mogę powiedzieć to, co padło już w paru miejscach w internecie i było nawet na FPE przeklejone z wykopu: fenomen, który jest w sumie niezrozumiały, bo filmy zarobiły absurdalne kwoty, a w zasadzie ciężko o widza, który zwyczajnie jest ich fanem. Super Mario Bros: Film (2023) Śliczna, pełna fanserwisu i w sumie poprawna animacja, która jest totalnie skrojona pod dzieciaki i w efekcie dla boomera jakim jestem była zbyt płytka i dosyć nudna. Fabuła jest pretekstowa, wszystko jest przedstawione na szybcika i po łebkach, całość zasuwa do przodu byle odhaczyć kolejne motywy ze świata gier. Wiadomo, że fajnie obserwować znane postacie, przeciwników, nawet elementy leveli i power upy, ale za grosz tu jakiejś oryginalności, pomysłu na siebie. To maksymalnie bezpieczna adaptacja, która teoretycznie mogłaby być cutscenkami w jakimś nextgenowym Mario. Voice acting praktycznie u każdej postaci w wersji angielskiej mi nie przypasował, ale trzeba przyznać tyle, że w przeciwieństwie do growych odpowiedników, tutaj bohaterowie mają jakieś charaktery. Trochę zbyt rozbudowano rolę Piczy (wiadomo, takie czasy, choć pomijając lekką szyderę z Mariana, nie drażni tak jak "silne postaci kobiece" w poważnym kinie), jak dla mnie niepotrzebnie wepchano uniwersum Donkey Konga, ale ogólnie ciężko mi się czepiać, po prostu nie byłem targetem. Koniec końców za parę lat chętniej wrócę do obśmianego filmu z 1993.
-
Odpaliłem dziś/wczoraj i po jakichś 30-40 minutach gry ciśnie mi się na usta pytanie "to tak będzie cały czas wyglądać?". Na ten moment najchętniej bym to wyjebał w pizdu, no ale dam szansę, choć nie ma w sumie ku temu racjonalnych przesłanek.
-
To nie 2020, jeśli nawet czegoś chwilowo zabraknie, to zaraz wróci. No ale jak komuś z jakichś dziwnych przyczyn faktycznie zależy na tym, żeby mieć sprzęt day one, no to od tego są pre ordery.
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na metalcoola temat w Graczpospolita
Ciekawe, jak im to wyjdzie, ale ogólnie mam jakąś niechęć do CDA i raczej odpuszczę. A to pamiętacie? -
Trochę za ambitnie się tu zrobiło, więc czas na trochę MCU. Thor: Love and Thunder Poprzednie części oglądałem dawno i już w sumie niewiele z nich pamiętam, poza tym, że Thor spoko gość, a filmy średniawe (szczególnie dwójka z tymi potworkami). Można więc powiedzieć, że trzecia część nie odstaje jakoś szczególnie: da się obejrzeć bez krzywienia się, ale to średniaczek do zapomnienia za parę dni. Kolorowa bajeczka bez ambicji i z paroma wesołymi momentami/tekstami. Przysięgły nr 2 Po The Mule i Cry Macho nie oczekiwałem cudów po kolejnym filmie Eastwooda (za to Richard Jewell na propsie) no i faktycznie wyszło tak sobie. Pewnie każdy już wie, jaki jest punkt wyjściowy fabuły, ale powiedzmy, że nie będę spoilerował. Dostajemy w każdym razie kino sądowe, ławników, wątpliwości przy decyzji itd. Momentami taka trochę bieda wersja 12 Gniewnych Ludzi. Niestety przez niemal cały seans czułem jakiś taki brak autentyczności, fałsz. Może to zasługa naciąganego motywu przewodniego (nawet biorąc pod uwagę absurdy systemu prawnego USA, którego to krytyka miała być chyba jednym z głównych przesłań tego filmu), może poszczególnych, mało logicznych wypowiedzi i decyzji bohaterów, może pewnych klisz gatunkowych, ale po prostu nie kupiłem tych postaci i tej historii. Dało się obejrzeć, ale to twór z kategorii "do niedzielnego obiadu". Mimo wszystko szacun dla Clinta, że nadal robi swoje. Prawdziwy Ból Ciepły, kameralny film, poruszający równolegle kilka ważnych i dosyć głębokich spraw (gdzie cały wątek Holokaustu jest tak naprawdę w tle, a skupiamy się bardziej na relacjach i psychologii dwójki głównych bohaterów). Jak zainteresowani wiedzą, fabuła kręci się wokół podróży do Polski dwojga kuzynów-amerykańskich Żydów, których babcia pochodziła z Polski i udało jej się przeżyć wojenną zawieruchę. Chłopaki, poza zaliczeniem typowej "wycieczki śladem historii przodków" i odhaczeniem obowiązkowych punktów na mapie, chcą odwiedzić dom, w którym ich babcia mieszkała przed ucieczką z kraju. Główni bohaterowie odegrani są świetnie, ale aktorzy robią dokładnie to, czego możemy się po nich spodziewać na podstawie ich emploi: Eisenberg to neurotyczny, spięty gość z lekkimi kompleksami, ale mimo wszystko ułożonym życiem, Kieran Culkin to charyzmatyczny śmieszek z inklinacjami do bycia dupkiem, który w głębi duszy mocno cierpi i przeżywa intensywnie całe spektrum emocji. Oglądając go w akcji na początku zbyt mi pachniał Romanem z Sukcesji i widać, że ma pewne manieryzmy, których nie może/nie chce się pozbyć, ale koniec końców zbudował bardziej stonowaną i spokojną rolę. No ale nie oszukujmy się, film robi szum w naszym kraju, bo...pokazuje nasz kraj, i dla mnie też to była główna motywacja do jego obejrzenia. Polski jest tutaj naprawdę dużo (w sumie to niemal cały seans oglądamy mniej lub bardziej znane nam widoki i miejsca), choć interakcji z samymi Polakami już zdecydowanie mniej (co zresztą staje się w pewnym momencie spostrzeżeniem jednego z kuzynów). W necie widziałem różnorodne reakcje na to, jaki obraz Polski wyłania się z filmu, osobiście czułem tu raczej chęć stworzenia pozytywnego, choć nie cukierkowego wrażenia, co zresztą idzie w parze z docierającymi do mnie wypowiedziami reżysera, czyli samego Eisenberga. Jest parę błędów/wpadek, do których można się przyczepić, choć mi przy seansie nie rzuciły się aż tak w oczy. Generalnie: warto obejrzeć, ale nie jest to bynajmniej nic nadzwyczajnego i gdyby nie miejsce akcji, to film przeszedłby raczej bez echa.
-
Bez przesady, niecałe 330 zł dałem za używkę niedawno. Abstrahując od chorej decyzji Nintendo w tym temacie. Co do Switcha 2, to co tu dużo gadać, S1 mam niecały rok i posłuży mi jeszcze długo, więc wyjebane na nową wersję, szczególnie dopóki żadnego oficjalnego info nie ma, a nieoficjalne jest raczej mocno studzące. No i też jestem z tych, co nie wyobrażają sobie grać na ekranie LCD, jeśli taka wizja się zrealizuje. Ale jak będzie spoko sprzęt z dużą liczbą sensownych exów, to na pewno nie będę tym razem zwlekał z zakupem 7 lat xD.
-
Tekken 7 (PS4) Ostatni zamknięty tytuł w 2024, dosłownie rzutem na taśmę, bo na Sylwestra została mi jedna walka w trybie fabularnym. No i dała mi trochę popalić, nie powiem (CPU z handicapem jak skurwysyn, ale grunt to znaleźć metodę). Ogólnie jestem Tekkenowym Januszem, ostatnie "poważniejsze" granie w serię to wspaniała piąteczka, wcześniej jak chyba każdy posiadacz szaraka, męczyłem legendarną trójkę. Szóstka na PS3 mocno mnie zniechęciła swoim zjebanym Story Mode, ogólnie szybko poszła w odstawkę, po drodze pobawiłem się jeszcze chwilę w online'owego Ressurection. Także no pisanie w temacie "właśnie ukończyłem" o bądź co bądź rozbudowanej bijatyce, w której skończyłem tylko fabułę (wliczając te epizody poszczególnych postaci) może być lekkim nadużyciem, ale chuj. Nie chciało mi się już zgłębiać meandrów systemu, grałem tak naprawdę na czuja, trochę korzystając z pamięci mięśniowej i ciosów/kombosów wyuczonych lata temu, trochę instynktownie, stosując ogólne, znane elementy systemu, niezmienne od lat. Online nie grywam, bo nie mam Plusa xD. Swoją drogą trochę żałuję, że nie kupiłem T7 przez rok, w którym posiadałem abonament, ale z drugiej strony znam siebie na tyle, że wiem, że starcia online albo by mnie zaczęły wkurwiać jakimiś problemami technicznymi, albo dostałbym parę razy po ryju i niezdrowo zirytował. Także wpis taki trochę dla zasady, bo gry tak naprawdę nie poznałem, ale wszystko przede mną. Sama frajda z walk jest niezmienna od lat, sterowanie jest responsywne i intuicyjne, roster spory, ale i tak wysysanie przez Namco kasy za dodatkowe postacie nawet lata po premierze jest aż niesmaczne. Graficznie jest nieźle, choć design/wygląd podstawowych strojów jest taki sobie. OST bez wyróżniających się specjalnie utworów, może poza dwoma kawałkami. Gra idealna do kupna wersji cyfrowej i odpalania jej kiedy ma się akurat smaka na bitkę, bo wachlowanie płytkami kiedy ogrywa się jakiś inny "poważny" tytuł jest trochę drażniące. Historyjka jest rzecz jasna słabiutka. Nie wiem, kto wpadł na pomysł męczenia nas jakimiś zamulastymi wynurzeniami sennego dziennikarza, no ale ten ktoś nie zasłużył na awans. Dobrze, że pojawiło się trochę ładnych jakościowo CGI, ale żaden raczej nie zapadł mi w pamięć, zmarnowany potencjał. W sumie większą atrakcją były te epizody poboczne, szybko i konkretnie można było sobie pyknąć różnorodnym zestawem postaci.
-
Indywidualne podsumowanie roku w grach.
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Kmiot temat w Graczpospolita
Do tego jeszcze Spider 2 pękł xD. Ale zgadzam się, że Dual Sense jest świetny i jest dużą wartością dodaną PS5. Oj tak, szkoda, że polityka N jest jaka jest i niektóre porty wypuszczają z dużym opóźnieniem (vide DKC: Returns), niektórych w ogóle nie ma na horyzoncie, a z takich, które proszą się o pełny pakiet (Metroid Prime choćby), dostajemy tylko jedną część. Swoją drogą nintendofagia to straszna choroba, niedawno kupiłem za ~3 stówy zestaw Mario 3D All Stars, gdzie z rok temu popukałbym się w głowę w reakcji na taką propozycję... -
Indywidualne podsumowanie roku w grach.
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Kmiot temat w Graczpospolita
Jeśli chodzi o ogólne podsumowanie minionego roku w kontekście gejmingu, to powiedziałbym krótko: mocny niedosyt. Listy nie będę tu robił, bo zwyczajnie mi się nie chce, a i tak raczej mało komu się to chce czytać, swoje mini recki wrzucałem w miarę na bieżąco we "właśnie ukończyłem". No ale przejdźmy do konkretów: zaliczyłem w całości 31 gier po raz pierwszy, ze trzy-cztery powtórki retro (ukończony Spyro 2, rozgrzebana jedynka i trójka, w zasadzie ukończony po łebkach THPS4, nie pamiętam teraz, czy trójkę ograłem w ubiegłym roku, czy jeszcze wcześniejszym) i jedno DLC (Bloodborne: TOH). Zważywszy na fakt, że większość z tych tytułów to stosunkowo niedługie przygody: wynik jest średnio zadowalający. Wiadomo, że to nie wyścigi i lista to tylko takie podsumowanie, zabawa, ale wkładając w to hobby niewiele więcej czasu w skali tygodnia (lub lepiej ten czas organizując), mógłbym ją naprawdę mocno rozszerzyć. Gdybym przycisnął w końcówce roku, to na listę wskoczyłby jeszcze Super Mario Wonder (rewelacja), odpalony z premedytacją dopiero na Święta, ale musiałbym być chory, żeby z tego powodu się spieszyć i grać na siłę. Sporo rzeczy, które planowałem ograć, nadal jest nietkniętych. Retro w kategoriach PSX/PS2/PS3 niemal całkiem poszło w odstawkę, gdzie w 2023 nadrobiłem naprawdę sporo staroci (za to w 2024 odhaczyłem dużo retro ze stajni Nintendo). Ciągłe poczucie (bardziej i mniej rzeczywistego) braku czasu, inne sprawy, inne zajawki (kupiłem motor, sporo energii i czasu poszło też w siłkę, w sezonie wiosenno letnim próbowałem maksymalnie wykorzystać aurę na "prawdziwe życie"). Problem mam od lat ten sam: źle mi się gra w tygodniu roboczym i źle mi się gra w ciągu dnia. Jedno łączy się z drugim: czas mam głównie za dnia, bo rano trzeba wstać, a nie jestem z tych, co zarywają nocki dla gierek. Ten rok ogólnie był mocno zawirowany. Long story short: zostałem z PS4, temat PS5 z takich czy innych przyczyn został zawieszony. I szczerze mówiąc: dobrze mi z tym. Lubię "infrastrukturę" poprzedniej generacji konsol Sony, kulturę pracy Slima, menusy itd. a poza tym uwaliło mi się, że wyciągnę z tego sprzętu ile się da i pokończę wszystkie interesujące mnie cross-geny właśnie na niej, zaczynając "nową" generację od faktycznie dedykowanych jej gier. Efektem ubocznym jest zabawa w bieda porty jak Jedi: Survivor, no ale różne ludzie mają zboczenia xD. Faktem jednak jest, że większość gier międzygeneracyjnych wygląda i działa na PS4 naprawdę dobrze, a największe ich technologiczne wady to dłuższe loadingi i słabszy framerate. Żeby nie było jednak nudno, to postawiłem na innego rodzaju "nowinki" technologiczne, poniekąd odhaczając przy tym część backlogu. Po pierwsze: Nintendo Switch OLED. W okolicach siódmych urodzin konsoli w końcu mnie tknęło, żeby po prostu "wziąć i kupić", bo ogólnie na jakiegoś przenośniaka Nintendo czaję się chyba od czasów DSa xD. I o panie, jak ja żałuję, że nie wszedłem w to wcześniej! Zakochałem się w tym gadżecie niemal od razu, a jak już odpaliłem swój tytuł startowy, czyli Super Mario Odyssey...cudo. Koniec końców, przez cały rok ograłem tylko kilka "dużych" gierek, za to bawiłem się sporo w starocie od GB, przez NESa, na SNESie kończąc (na N64 przyjdzie czas) i zaliczyłem parę indyków. Mimo braków technologicznych, sprzęt jest świetny, a ekranik OLED sprawia, że praktycznie nie gram w trybie stacjonarnym. Tylko kurde, jakoś łatwiej się zasypia z konsolką w rękach pod mityczną KOŁDERKĄ (te mądrości o unikaniu niebieskiego światła i używania konsol przed snem uważam tym samym za gówno warte). Po drugie: odkładane od dawna gogle PS VR. Parę stówek, trochę przeglądania ofert (w rezultacie i tak nie byłem do końca zadowolony ze stanu sprzętu, ale pewne rzeczy wychodzą dopiero przy spokojnym sprawdzeniu go w domu, a miałem okazję przetestować gadżet u sprzedającego), a w efekcie największy gamechanger i szczękopad wywołany technologią od wielu lat. Zaliczyłem kilka intensywnych tygodni (niestety w najcieplejszym okresie roku, co niezbyt współgra z zakładaniem na łeb sporych gogli z gumowymi "uszczelkami" i machaniem rękami w trakcie zabawy), korzystając z wrzuconych kiedyś przez Sony za darmoszkę gier. No super sprawa i co prawda na razie sprzęt poszedł w odstawkę i nie mógłby wyprzeć "tradycyjnego" grania, ale może spokojnie funkcjonować równolegle z nim jako forma odskoczni. Muszę po prostu nabrać na niego odpowiedni apetyt, bo mam jeszcze parę potencjalnych kozaków do zaliczenia. Można więc powiedzieć, że sprzętowo i mentalnie zatrzymałem się jakoś w okolicach 2017-2020 xD. Nie ograłem chyba żadnej gry z 2024 (pomijam wspomnianego Jedi: Survivor, bo to port gry z 2023), co dosyć naturalne. Nie uwzględniając dat premiery, moim GOTY będzie chyba Astro Bot: Rescue Mission. Niesamowita immersja, magia VR, świetna grafika i muzyka momentalnie wkręcająca się w głowę, no i sam Astro. Piękne wejście w świat wirtualnej rzeczywistości i jednocześnie jego szczytowe osiągnięcie. W zasadzie ex aequo mógłby stanąć wspomniany Super Mario Odyssey, kwintesencja platformera 3D, pokaz możliwości Switcha, no nie ma się do czego przyczepić, świetna przygoda. Z "tradycyjnych" gier wyróżnię na pewno Resident Evil 4 Remake (nie ma chyba sensu specjalnie uzasadniać), zdecydowanie najlepsza stosunkowo nowa "dorosła" gierka AAA, w jaką grałem w 2024. Dużym zaskoczeniem na plus było The Evil Within 2, bardzo miło grało mi się też w Unravel 2 (jedynka mnie niespecjalnie porwała i nie planowałem prędko grać w sequel). Lekkim zawodem był Horizon: FW (mimo, że jedynka mnie nie zachwyciła i oczekiwań nie miałem dużych, to i tak wyszło słabiej, niż się spodziewałem), nie będę specjalnie ciepło wspominał Ratcheta: Rift Apart (poprawna i cudownie wyglądająca zręcznościówka, ale to tylko tyle), potężnym niewypałem był/jest Beat Saber, ale dam mu jeszcze szansę. No, także było ciekawie i innowacyjnie, ale w nowym roku zamierzam przycisnąć mocniej z graniem. -
Nie mam wpisu sprzed roku, więc nie skonfrontuję z nim tego, co udało się zrealizować, ale mogę powiedzieć tyle, że raczej wyszło inaczej, niż zakładałem xD. Na 2025 planuję, standardowo, zmniejszać backlog (który niestety urósł do prawie 70 pozycji, z czego wykreślenie z listy przewiduję gdzieś połowie z nich, myślę, że skupię się mocniej na Switchuniu, jednym z dużych zaległych tytułów jest Zelda BOTW), może na koniec roku zakup PS5 (gdyby Prosiak z napędem staniał do sensownych pieniędzy, to najchętniej tę wersję, ale równie dobrze może się skończyć na polowaniu na używkę Fata za 1200 zł xD), w premierę GTA VI w tym roku nie wierzę, więc nie mam jakiejś mocnej motywacji, ale powiedzmy, że zebrałoby się już te 10-15 gierek, których na PS4 nie odpalę xD. Może jakieś minimalne usprawnienie kompa. Niezmiennie jak co rok uzupełnianie kolekcji retro, idzie to baardzo powoli, ale coś tam się udało ostatnio dokupić, może upoluję jakiegoś sensownego Dreamcasta i parę gierek na PSX w znośnym stanie. Za sprawą PS3 Extreme nabrałem ochoty na dokupienie paru gierek na ten sprzęt, co jest na ten moment w zasięgu ręki. I to chyba tyle.
-
Star Wars Jedi: Survivor (PS4) Udało się załapać na listę ukończonych w 2024, bo fabuła pękła trochę po północy. Tak tak, ograłem wersję na past geny, można by po forumowemu powiedzieć, że jest w tym jakiś heroizm. Niestety nawet jako osoba z dużą tolerancją na wizualne braki muszę przyznać, że tutaj niedostatki konwersji odbijały się nie tylko na wrażeniach estetycznych, ale na zwyczajnej przyjemności z grania. Jako punkt odniesienia mam oczywiście filmiki wersji PS5 z neta, bo na żywo jej nie widziałem, no ale to wystarczy żeby powiedzieć, że przeskok jest potężny. Czysto wizualnie: niska rozdzielczość (720p), 30 klatek (z reguły utrzymane, ale jak już są spadki przy jakiejś większej zadymie, to potężne), aliasing, duuże ograniczenia w efektach świetlnych (gra prezentuje się przez to jakoś wyblakle, "płasko") i oczywiście rozmazane tekstury. Ale to było raczej do przewidzenia i samo w sobie aż tak nie boli. Większy problem to opóźnienia w doczytywaniu tekstur i elementów otoczenia, szczególnie przy przejściach między pomieszczeniami czy szybkim obracaniu kamerą. Jest to niestety notoryczne i skutkuje widocznymi przez moment białymi "kwadratami" w miejscu ładujących się danych. Do tego klasyczny pop-up czy tekstury ładujące się ze sporym opóźnieniem, no i oczywiście loadingi. Ten na początku to około 2 minuty, natomiast w trakcie gry już tragedii nie ma, choć upierdliwe bywa oczekiwanie kilka-kilkanaście sekund przed drzwiami pomieszczenia, do którego "normalnie" powinniśmy wejść od kopa. Występuje tu też sporo zwyczajnych bugów (głównie kolizje obiektów, ale też często szwankujący dźwięk czy wyciszająca się nagle muzyka), miałem też ze trzy poważne zwiechy, wymagające wyłączenia konsoli z prądu. No niefajnie. No dobra, ale z grubsza wiedziałem, na co się piszę, odstawmy na chwilę kwestie techniczne i skupmy się na samej grze. Ta jest jak dla mnie...słabsza od poprzedniczki. Po pierwsze, zbyt rozbudowana. Zgodnie z modą twórcy poszli w otwarty świat i zamiast w miarę spójnej fabuły i skakania po ciekawych miejscówkach jak w Fallen Order, dostajemy tak naprawdę dwie większe planety, zasrane znacznikami i misjami pobocznymi (które zwyczajnie zlałem) i znajdźkami opierającymi się na metroidvaniowym zdobywaniu wraz z postępem gry umiejętności pozwalających przejść przez jakieś początkowo niedostępne przejście, w efekcie znajdując nagrodę w postaci np. skórki dla naszego miecza/blastera. Niesamowite. O ile w jedynce chciało mi się bawić w powroty do znanych miejsc i szukanie pierdół, tak tutaj odpuściłem. Kiedy robimy główne misje, to abstrahując od raczej monotonnych miejscówek, gra się dobrze i zabawa wciąga. No chodzimy rycerzem Jedi, ciachamy wrogów mieczem świetlnym (kilka różnych postaw/sposobów dzierżenia miecza, w praktyce korzystałem z trzech) tudzież odbijamy strzały z blasterów, eksplorujemy (z pomocą BD-1) i pokonujemy sekcje platformowe. Te ostatnie o dziwo są całkiem przyjemne, choć niekiedy problemy z kolizją czy lekka dezorientacja w terenie może trochę drażnić. Walka to nadal bieda Soulsy i co do zasady jest satysfakcjonująca (a efekt "rozkładania" świetlówki i wszelkie jej zastosowanie, nie tylko w szermierce, niezmiennie bawi): zadawane razy mają moc, a odpowiednio wyczute uniki i kontry cieszą, ale z racji na dosyć niesprawiedliwy system i pewne jego braki, sporo tu chaosu i irytacji. Wrogowie, nawet słabe mobki, ciągle spamują nieblokowalnymi atakami, Cal jest jakiś niemrawy i drewniany, unik ma dziwnego laga i nie można nim przerwać zadawanego przez nas ciosu, no ogólnie nie powiem, żebym dobrze się bawił, szczególnie przy starciach z paroma mocniejszymi wrogami jednocześnie. Jakoś lepiej wspominam ten aspekt w jedynce. O dziwo, walki z bossami (poza ostatnim, na którym zginąłem chyba więcej razy, niż łącznie na wszystkich poprzednich) były stosunkowo łatwe, może z uwagi na układ 1 vs 1. No generalnie grało się nawet spoko, ale trochę to zbyt rozwleczone, a w środkowej części historii wdzierała się lekka nuda i powtarzalność. Najlepiej wypadło ostatnie parę godzin, fajne miejscówki i ciekawy rozwój fabuły, która sama w sobie mnie specjalnie nie porwała, choć parę postaci napisano dobrze i budzą sympatię lub intrygują (na czele z Calem). Gra jest solidną przygodówką, której trochę zaszkodziły zmiany w formule (choć fundamentalnie jest bardzo podobna do protoplasty, którego ciepło wspominam). Niby można sobie to w miarę możliwości samemu "regulować" chociażby odpuszczając poboczne zadania, no ale to jednak nie to samo. Jedynka była lepsza i tyle. Inna sprawa, że ogranie Ocalałego w lepszej wersji mogłoby wpłynąć pozytywnie na wrażenia końcowe. Ale i tak szacun, że zrobili ten port (który wg analiz momentami ma nawet elementy przewagi nad wersjami next gen xD). I mimo wszystko nawet tutaj zdarzają się ładne momenty.