-
Postów
4 270 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
Trzy razy siadałem do tej gry (a pierwszy był prawie rok temu) zanim pyknęło, bo naprawdę nie mogłem się wczuć, jednocześnie wiedząc, że potencjał jest i trzeba jej dać szansę w dobrych okolicznościach, najlepiej mając sporo wolnego. No i w końcu się wkręciłem, ale już widzę, że będzie "wesoło": kiedy po iluś próbach ogarnąłem używanie wytrycha i udało mi się podwędzić potrzebny fabularnie sprzęt, to gra mi się zawiesiła na amen przy wchodzeniu do menu xD. Zważywszy na wspaniały system save'ów: dobry znak (notabene przeczytałem sobie niedawno reckę KC i felieton na temat jej popremierowego stanu w PE, widać, że po 7 latach nie wszystko naprawiono). No ale nic, będzie grane. Ta pierwsza zabawa wytrychem to jest swoją drogą przykład kiepskiego game designu: nie da się tego nauczyć bez praktycznej próby, bo instrukcja jest sama w sobie nic nie warta, ale zanim się nauczysz, to połamiesz wytrych, który jak na początek gry kosztuje sporo kasy i siłą rzeczy nie jesteś w stanie bawić się w powtórki. No to albo load game (jeśli zrobiło się save w odpowiednim momencie), albo nara frajerze xD
- 1 326 odpowiedzi
-
- Kingdom Come: Deliverance
- gra generacji
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
DmC: Devil May Cry (DE na PS4) No fajna gierka. Trylogię z PS2 znam i fanem specjalnym nie jestem, ot lubię trójkę i cenię jedynkę, choć grało mi się w nią te ~20 lat po premierze już dosyć ciężko. Spin-off od Ninja Theory (z których to dorobku znam natomiast Heavenly Sword, Enslaved i Hellblade, każda z nich to takie typowe "spoko", maksymalnie 7/10) mocno mi przypasował, bo jakiekolwiek potencjalne "szarganie świętości" jaką jest oryginalna seria, mi zwisa, za to sporo tu zmian na plus, a całość ma swoją własną tożsamość, jednocześnie będąc fundamentalnie całkiem wierną protoplastom. Przede wszystkim zwyczajnie gra się dobrze. Mimo, że DmC ma już 12 lat na karku, to jednak czuć już tutaj tą nowożytność i, w pozytywnym sensie, "zachodniość" rozgrywki. Oryginalne DMC jest już mocno drewniane, tutaj płynność ruchu jest zdecydowanie lepsza. Dante śmiga żwawo między wrogami, uniki robi się instynktownie, całość jest responsywna i tylko sterowanie wymaga dosyć długiego przyzwyczajenia się, a kiedy dochodzi więcej broni i umiejętności z nią związanych (na czele z "linką z hakiem"), to można zwyczajnie się zamotać. To ogólnie jeden z wartych odnotowania minusów gry. Kombinowałem z różnymi przypisaniami przycisków (fajnie, że można to sobie niemal dowolnie customizować) i skończyłem mimo wszystko z domyślnym. Tak czy siak, przy odrobinie treningu, można odwalać naprawdę niezłe akcje. Standardowo dla serii, walczymy głównie bronią białą, wspomagając się pukawkami (większość gry przejdziemy z klasyczną parą Ebony & Ivory), używając jej głównie do słynnych juggle'i na demonach. System walki jest intuicyjny, a oceny za styl motywują do różnorodności w temacie ciosów czy używanych zabawek. No sprawia to frajdę, choć na "normalu" jest dosyć łatwo. Ja jednak poczytuję to za plus, bo dzięki temu mogłem się bez większej spiny pobawić gameplay'em i czerpać z całości dużą przyjemność. Odpaliłem na wyższym poziomie trudności misje Vergila i od razu zrobiło się jakoś tak nudniej, bo po prostu moby przyjmują dużo więcej razów i starcia się wydłużają. No nie dla mnie to. Tak samo zresztą jak wracanie do gry po 4 razy i zaliczanie jej na różnych dziwnych poziomach trudności, no ale obiektywnie jest to urozmaicenie rozgrywki i dla fanów takiego maksowania jest tutaj dużo zabawy. Poza tym każdy level oferuje trochę znajdziek/sekretów, przypadły mi do gustu Tajne Misje, krótkie i intensywne, ale motywujące do powtórek. Co do oprawy to mam sprzeczne odczucia. Technicznie remaster jest ok (wiem, że pierwotna edycja działała tylko w 30 fpsach, więc jak na slasher to bardzo niefajnie, no ale grałem w DE, więc oceniam DE): płynnie, ładnie, ostro. Nie do końca przypasował mi natomiast design miejscówek i kolorystyka całości. Poniekąd jedno wynika z drugiego, bo mamy tutaj do czynienia z motywem "Limbo", czyli równoległego świata, który jest skrzywioną, alternatywną wersją "naszego" i w którym spędzamy większość gry. O ile czasami łączy się to z oryginalnymi, ciekawymi pomysłami na poziomy (wyróżniam tutaj cały etap związany ze stacją telewizyjną, na czele z kończącym go bossem), tak dosyć często chodzimy po prostu po generycznych, nieciekawych wizualnie korytarzach, a kolorem czerwonym można już momentami rzygać. Fabuła, jak wiadomo, nie łączy się z oryginalną serią, dostajemy raczej dosyć sprawnie przedstawiony "skrót" losów rodziny Dantego i reinterpretację wydarzeń/postaci z jego świata. O ile Vergil i Kat wypadają dosyć mdło, tak Dante z tą swoją wyjebką i cheesowymi tekstami robi robotę. Do tego banda konkretnych, momentami przegiętych popaprańców jako antagoniści i jest wesoło. Dialogi dla niektórych mogą być cringe'owe, ale ja tę konwencję kupuję i nieraz uśmiechnąłem się pod nosem słysząc "one linery" Dantego czy rzucanie mięsem przez bossów. Surrealistyczno-kiczowaty klimat całości jak dla mnie się sprawdził. Spokojne zaliczenie fabuły zajęło mi wg licznika prawie 13h. Nie nudziłem się, nie było dłużyzn, całość zrobiła na mnie dobre wrażenie, fajna, luźna przygoda "na raz".
-
Ori and the Will of the Wisps (Switch) Piękna gra, w każdym tego słowa znaczeniu. Jedynkę ograłem 3 lata temu i bawiłem się dobrze, choć nie wracam do niej od tego czasu jakoś specjalnie myślami. Jak będzie z dwójką, to czas pokaże, natomiast najważniejsze jest, że to nadal świetny tytuł, choć nie wszystkie zmiany oceniam na plus. Na pewno dobrze się stało, że postawiono tym razem na klasyczny system save'ów i checkpointów. Patent z jedynki nie był może dla mnie jakąś straszną zmorą, ale jednak bywał upierdliwy i była to trochę sztuka dla sztuki, bo i tak ewentualne powtórki owocowały po prostu dłuższym bieganiem do miejsca skuchy. Poziom trudności w dwójce ogólnie jest wymagający, ale nie frustrujący i chyba poza ostatnią walką i jednym pościgiem nie miałem momentu dłuższego utknięcia w miejscu i kosmicznej liczby powtórek (w przeciwieństwie do ostatniej ucieczki z jedynki, przy której zginąłem chyba więcej razy, niż w całej dotychczasowej grze xD). No nie powiem, starcia z bossami stanowią wyzwanie, ale po rozkminieniu odpowiedniej metody zazwyczaj szło już dobrze. Oczywiście sporo zależy od tego, jak gramy i czy w trakcie przygody eksplorujemy mapkę w poszukiwaniu upgrade'ów zdrowia i magii, tudzież kupujemy nowe skille. Tutaj dodam, że system rozwoju, poza fabularnie pozyskiwanymi umiejętnościami, jest dosyć chaotyczny i nie wczuwałem się specjalnie w te dodatkowe perki, większość z nich była dla mnie bezużyteczna. Swoją drogą, przypisywanie tych potrzebniejszych skilli do tylko trzech przycisków powoduje w dalszym etapie problemy, bo są starcia z bossami, gdzie trzeba nimi wachlować i zmieniać przypisanie pada na bieżąco. Do ogarnięcia, ale wkurzające. Poza tym to stary, dobry Ori, czyli metroidvania w magicznym, baśniowym świecie, z przygrywającą nam w tle wspaniałą muzyką i wzruszającą momentami historyką, pełną ciekawych postaci. Największy nacisk jest położony na skakanie i inne akrobacje, i tu trzeba przyznać, że gameplay jest naprawdę satysfakcjonujący, ale wymagający czasem niezłego kombinowania. Grunt, że responsywność jest wysoka. No zwyczajnie gra się dobrze i skakanie, dashowanie czy odbijanie się od wrogów tudzież różnych projectile'i sprawia duża frajdę. Odniosłem wrażenie, że konstrukcja świata-labiryntu jest bardziej skomplikowana i zamotana, niż w prequelu, co akurat dla mnie nie jest zaletą. Dosyć kontrowersyjne jest też gdzieniegdzie rozmieszczenie punktów szybkiej podróży, wymagający dosyć bezsensownego zasuwania przez dłuższe fragmenty mapy, żeby dojść do ważniejszych miejsc. Natomiast sam design poziomów, różnorodność otoczenia w kilku "światach" czy pomysłowość twórców w temacie różnych przeszkadzajek zasługuje na pochwałę. Nie przypasował mi za to pomysł na zadania poboczne (mam tu na myśli te "fedexowe"). Po pierwsze, są mi w takiej grze zwyczajnie niepotrzebne i wciśnięte na siłę, po drugie, nie są w żaden sposób zorganizowane w menu, można się w nich pogubić i jest to wszystko po prostu nieprzejrzyste. Finalnie po jakichś 15 godzinach zabawy miałem ok. 80% ukończenia gry i szczerze mówiąc za bardzo nie mam już pomysłu, skąd bez opisu wycisnąć te brakujące procenty. Oprawa wizualna w wydaniu Switchowym chyba wielu graczy zawiodła, ja nie mam porównania do dużej edycji i byłem bardzo zadowolony. Piękne efekty, świetna animacja, płynność, a to wszystko na OLEDziku, pod kołderką: miodzio. Zresztą Digital Foundry zrobiło na temat tej konwersji niezły materiał, który mam jeszcze do nadrobienia. O muzyce już wspominałem, tutaj nie ma co dużo gadać, po prostu cudo. Magiczna atmosfera tego świata to w wielkiej mierze właśnie jej zasługa. Także ogólnie: świetna zabawa i o ile nie zgodzę się z dosyć popularną narracją, że "dwójka robi wszystko lepiej, niż jedynka", tak nie mam też jakichś większych zarzutów i chętnie przytuliłbym kontynuację.
-
@l33t Akurat wczoraj skończyłem gierkę na Switchu i poza okazjonalnymi przycinkami na ułamek sekundy, związanymi z ładowaniem się kawałka levelu, to nie mam żadnych zarzutów technicznych, gra prezentuję się wspaniale i działa płynniutko, w ogóle nie miałem wyżej opisanych przypadłości, a wzrok mam dobry i na babole wizualne jestem uczulony. Jedyne artefakty spotkałem w niektórych przerywnikach, ale nie było to nic, co by mnie zniesmaczyło. Mówimy oczywiście o trybie przenośnym, na TV wyglądało to kiepsko. Także ode mnie głos zachęcający do ogrania Oriego na Switchuniu OLED, tym bardziej biorąc pod uwagę to, co napisałeś. Zresztą na eshopie są chyba demka obu części do pobrania, więc nie ma co tu dużo rozkminiać, tylko sobie sprawdzić.
-
Z tym padnięciem za chwilę to może być różnie, bo kineskopowce bądź co bądź mają już po 20-25 lat. Kupując z rynku wtórnego nigdy nie wiadomo, czy ktoś odpalał go do filmu/grania wieczorem, czy TV chodził po 10 godzin dziennie "w tle". Ekspertem nie jestem, ale warto trzymać się znanych i silnych w tamtych latach w sektorze CRT marek, na czele oczywiście z Sony (linia Trinitron), Panasonic czy LG. Oczywiście wszystko rozbija się o budżet, są maniacy, którzy polują na horrendalnie drogie monitory szpitalne (możesz poczytać o temacie) lub telewizory CRT HD (kiedyś jeszcze do upolowania w sensownych pieniądzach, obecnie białe kruki). Ale jeśli trzymamy się standardowych modeli, to spokojnie można trafić coś fajnego za 50-100 zł. Grunt, żeby miał płaski ekran, a jeśli Ci na tym zależy, to układ 16:9 (w erze PS2 gry już w większości obsługiwały widescreen), ale to zazwyczaj są już duże lochy, nawet 32 calowe. Sam mam LG Flatrona 21 cali (RE-21FB30RX) i jeśli chodzi o sam obraz i dźwięk, to złego słowa nie powiem (poza tym, że akurat mój konkretny egzemplarz wymagał skalibrowania w menu serwisowym, co mi dodało trochę kłopotu, ale to ogarnąłem). Używam go parę godzin tygodniowo już czwarty rok i technicznie wszystko jest git. Rozmiar jest w sam raz, całą erę PSX i PS2 spędziłem na 14'' i to jednak za mało. Minusem tego modelu jest obecność tylko jednego eurozłącza, i to usytuowanego w mocno niewygodnym miejscu. Jeśli zamierzasz podłączyć na stałe więcej sprzętów i nie bawić się w kupowanie jakichś rozdzielaczy, to warto na to zwrócić uwagę i szukać czegoś z dwoma złączami (plus A/V). To trochę jak z tymi TV, loteria. Zależy, na co trafisz, czy ktoś katował konsolę piratami, czy nie ma jakiejś nieudolnie zrobionej przeróbki, czy ktoś grał 100 godzin miesięcznie, czy wręcz przeciwnie, konsola po tym, jak się znudziła dzieciakowi, przeleżała ostatnie 20 lat w pudełku (raczej rzadkość xD). Ogólnie: w przypadku PSXa często lasery na pewnym etapie życia przestawały sobie radzić z gorszej jakości/mocniej porysowanymi nośnikami i pomagało (na jakiś czas) stawianie konsoli bokiem. Lubiły też jebać się porty na pady i memorki. Raczej warto celować w jak najnowsze modele (szok), czyli w przypadku klasycznego szaraka SCPH-9002 (pozbawiony portu parallel) lub PS One. PS2 też słynęła z szybko padających laserów, tutaj dochodziła jeszcze kwestia płyt, bo niektóre konsole nie dawały sobie rady z CD, a DVD śmigały na nich jak trzeba, niektóre nie odczytywały płyt dwuwarstwowych (chociażby God of War 2, MGS2: Substance), także na to trzeba uważać. Tutaj też raczej sprawdza się zasada, że im młodsza edycja, tym lepiej, ale z tego co kojarzę z PS2 Slim były jakieś problemy w kontekście wspomnianych płyt DL. Za to wersja odchudzona jest dużo cichsza od Fata. O oszczędności miejsca nawet nie trzeba wspominać. Ja na to patrzę tak: jeśli upolowana konsola teraz będzie sprawna, to znaczy, że już jej u Ciebie raczej nic nie grozi i jeśli będziesz o nią dbał, to podziała jeszcze długo. A jak trafisz na syfa, to i tak od razu się o tym dowiesz.
-
My Brother Rabbit (Switch) Totalna nisza, gierka, na którą trafiłem buszując po eShopie i skuszony przyjemnym trailerem i art designem kupiłem za grosze w ciemno. Jakoś się instynktownie nastawiłem, że to platformówka czy coś w tym stylu, odpaliłem gierkę i po paru minutach pomyślałem: co to kurde jest? Mam klikać jak głupek po zawalonych pierdołami planszach i zbierać absurdalne ilości jeszcze absurdalniejszych znajdziek, żeby później odblokować możliwość zbierania...kolejnych znajdziek? Nie powiem, chwilowo mocno się zniechęciłem i myślałem nawet, że nic z tego nie będzie. No ale dałem gierce szanse i wyszło na to, że z odpowiednim podejściem i poznając reguły stała się bardzo przyjemną, relaksującą przygodą. Okazuje się, że istnieje cały gatunek zwany HOPA (Hidden Object Puzzle Adventure) i najwyraźniej deweloper (którym, co też było dla mnie niespodzianką, jest polski Artifex Mundi) specjalizuje się w takiej rozrywce. W skrócie: przeszukujemy plansze/tła i klikamy gdzie popadnie, szukając, przykładowo, ośmiu balonów. Oczywiście część z nich jest na tyle skitrana, że w większości przypadków trzeba wracać się do danego "obrazka" po parę razy i/lub latać kursorem po całej planszy i klikać na ślepo, aż coś się trafi. Ten aspekt akurat mi nie przypasował, bo był zwyczajnie upierdliwy. Druga sprawa, że niektóre przedmioty są "schowane" za jakąś przeszkadzajką i żeby się do nich dostać trzeba- zgadliście- znaleźć inne przedmioty. Wielokrotnie wiąże się to jeszcze z rozwiązaniem jakiejś łamigłówki, raczej prostej, ale nie prostackiej, choć część z nich opiera się raczej mocno na losowości. Czasami trzeba ustawić ciąg "domina", czasami ułożyć obiekty zgodnie z widocznymi na innych planszach wskazówkami, a to uruchomić wyobraźnię przestrzenną, a to wytężyć spostrzegawczość. No także jest to jakaś mocniej angażująca odmiana od z grubsza bezmyślnego szukania gadżetów. Całość składa się z pięciu leveli (a w nich kilka powiązanych ze sobą planszy) i wygląda pięknie. Świat jest bajkowy, ale mocno surrealistyczny, z racji na motyw przewodni, jakim jest podróż dwojga rodzeństwa do świata fantazji jako forma ucieczki od zmartwień związanych z chorobą jednego z nich. Dziwaczne światy łączą elementy baśniowe z przebijającą się tematyką "prawdziwego świata". Pomysłowe i ładnie zaprezentowane. Na pozornie statycznych planszach sporo się dzieje i dużo elementów, nawet niekoniecznie mających znaczenie dla gameplay'u, jest interaktywnych i można się pobawić w sprawdzanie reakcji świata na nasze kliknięcia. W tle przygrywa piękna, dosyć subtelna, melancholijna muzyka, która jest jednym z wyróżniających ten tytuł aspektów. Generalnie atmosfera jest specyficzna i urzekająca. Skończyłem przygody Królika w parę godzin i po początkowym sceptycyzmie (i późniejszych momentach lekkiej irytacji) koniec końców chciałem więcej. Jeśli taki zarys rozgrywki kogoś nie odrzuca, to w cenie, w jakiej gierka lata na promocjach, mogę szczerze polecić. Idealna do walnięcia się w łóżeczku i spokojnego poklikania przed snem.
-
Dużo trzeba zabulić za taki pakiet?
-
Gry "AAA" są droższe między innymi przez to, że marketing jest droższy i coraz bardziej rozbuchany, tylko tyle i aż tyle. Da się zrobić dobrą, ładną i oryginalną grę w miarę szybko i bez gigantycznej forsy. Te wpychane nam w mediach gadki to typowa korpo propaganda, na którą to właśnie m.in. idzie ta kasa z budżetu. I jak widać po graczach, cel osiągnęli. I to nie dotyczy tylko branży gejmingowej, biznes robi co może, żeby roztoczyć wokół siebie otoczkę "walczącego z zewnętrznymi trudnościami", która to ma uzasadniać ciągłe wzrosty cen. To tak jak z AI, które będzie wyręczać devów w coraz większym zakresie prac, na czym oczywiście oszczędzą gruby hajs (choćby zwalniając pracowników), ale żeby ceny gier spadły albo jakość wzrosła? Oj nie byczku, ceny muszą rosnąć, bo NOWA GENERACJA wymaga większych kosztów, wiesz, tekstury 8k, rozdzielczość, śledzenie promieni, inflacja, hemoglobina, taka sytuacja.
-
A mnie aż tak Fallout nie zachwycił. Owszem, jako całokształt oceniam serial na plus (średnie pierwsze wrażenie zatarły trochę końcowe, dużo lepsze odcinki), bo zwyczajnie dobrze się to oglądało, a materiał źródłowy (przynajmniej w kontekście znanych mi części serii, czyli F3, NV i F4) jest uszanowany. Ogólnie czuć, że jest to twór dla fanów Falloutów, prawdopodobnie od fanów Falloutów. Tyle, że tak mocne trzymanie się materiału źródłowego i ciągłe epatowanie motywami bezpośrednio z niego przeniesionymi skutkuje lekką, ja wiem, nudą, monotonią? Szczególnie pierwsze parę odcinków wywołało we mnie takie odczucie, jakbym oglądał jakiś porządnie zrobiony fanowski filmik live action. Albo rozbudowaną wersję tych aktorskich reklam chociażby czwórki: Jasne, fabuła (ogólnie bardzo prosta) i postaci (choć oparte na znanych archetypach) są całkiem nowe, nie jest to dosłownie adaptacja gier, ale jednak miałem poczucie jakiejś takiej wtórności. Nawet te retro kawałki były jak na moje ucho w większości (lub w pełni) wzięte żywcem z gier. Bohaterowie zyskiwali z czasem i poza oczywistym faworytem pewnie wszystkich widzów, czyli Ghoulem (choć retrospekcje z nim związane były niespecjalnie ciekawe, poza pierwszą rzecz jasna), daję plusika głównej bohaterce, fajnie zagrana i napisana postać KOBIECA, to już drugie moje pozytywne zaskoczenie w tym temacie w 2024. Zdecydowanie gorzej natomiast wypadł Murzyn (prawie cały sezon sprawiał wrażenie zwyczajnego głupka, tchórza no i dupka), choć też w końcówce trochę się odkupił. Poza tym cóż, niezła rozrywka bez specjalnych ambicji, fajnie się ogląda/wyłapuje (jak już wspomniałem, częste i raczej mało subtelne) motywy z gier, choć nie jestem aż takim fanem, żebym miał wszystko w paluszku i ogarniał każde nawiązanie, ale ogólnie: spoko, z pozytywnym nastawieniem na następny sezon.
-
Tak dla uczciwości, trochę dodając dziegciu to poprzedniego mojego posta, to muszę napisać, że w scenariuszu Romulusa jest strasznie dużo głupot i bezsensownego retconu (na czele z cyklem życia ksenomorfa, co zresztą zapoczątkował w świecie filmu Alien vs Predator z 2004). Ale potwierdza się to, że sporo można wybaczyć w temacie scenariusza, jeśli reszta działa.
-
Wydania specjalne - temat ogólny
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na rodi84 temat w Opinie, komentarze - forum, magazyn
Z jednej strony info o temacie nowego specjala wywołało we mnie lekkie meh, bo jednak do konsol mi bliżej, z drugiej 386 do mój pierwszy sprzęt do grania w życiu i mam do tego okresu potężny sentyment. Co prawda tytuły, w które na nim grałem były raczej specyficzne (niewiele typowych hitów wymienianych do dziś w topkach tamtych czasów, za to "hidden gemy" w postaci polskiego Electro Body czy ciekawostki typu "Gra Colgate"), ale część pewnie się załapie do pisma, no i poza reckami jak zawsze będzie co czytać. @Perezte ewentualne wspominki to wrzucać tu? -
Super Mario Bros. Wonder (Switch) Zgodnie z niepisaną tradycją, na okres świąteczny odpalam jakiegoś dużego platformera. Tym razem padło na ostatnią część przygód Mariana i o panie, jakie to było dobre. No po prostu czysty fun i mityczna MAGIA NINTENDO. Zwyczajnie nie mam się do czego doczepić (no dobra, coś później wyszukam). Gra sprawia frajdę od początku do końca, co krok zaskakując nowymi pomysłami czy to gameplay'owymi, czy wizualnymi (słynne już efekty "zażycia" Wonder Flowera). Całość skąpana w tej specyficznej otoczce, za sprawą której co chwilę miałem banana na gębie, czy to widząc jakiś bekowy design postaci, czy to akcje związane z kwiatkami-npcami (i słuchanie ich tekstów, w moim przypadku po japońsku, fajny patent budujący klimat tego świata). Proporcje w rozgrywce są idealne: levele nie są za długie, ale jest ich dużo, jednocześnie nie na tyle dużo, żeby się znudzić (raczej zostałem z lekkim niedosytem). Flow i responsywność: tip top. Padają zarzuty, że to dosyć prosta część sagi, i o ile faktycznie poza levelami specjalnymi (a w zasadzie ostatnim z nich) ciężko tu o jakieś większe wyzwanie czysto platformowe, tak w żadnym razie nie uznaję tego za wadę, bo dostałem dokładnie to, czego od gry z Marianem oczekiwałem: odpowiednio wyważoną zabawę. Gra jest raczej relaksująca, ale też nie prostacka, bo to by skutkowało nudą, a tej tu nie uświadczymy ani przez moment. Przede wszystkim mamy tu sporo sekretów i nieoczywistych znajdziek, których obecność zachęca do poszukiwań lub powtórek poziomów. Podoba mi się czytelny system progresu, ot od razu wiem co ominąłem, wszystko jest klarowne. Nie ma tu też przesadyzmu w liczbie pierdół do znalezienia/zrobienia. Koniec końców, wbiłem 100% bez większych zgrzytów i męczarni, z dosłownie trzema-czterema rzutami oka do "solucji", także elegancko. Do tego dochodzi oczywiście piękna oprawa A/V. Przykład na to, że nie trzeba wodotrysków i potężnych BEBECHÓW sprzętu, żeby gra wyglądała ślicznie (szczególnie na OLEDziku). Wszystko w 60 klatkach. Muzyka wpada w ucho i do paru kawałków będę wracał (Castle Bowser Theme), ale na uwagę zasługują też nawiązania do prequeli czy nowe aranżacje klasycznych motywów. Dobra, to trochę minusików na koniec. Po pierwsze, nowe power upy, poza kozackim słoniem, wypadają tak sobie (świder) lub słabo (bąble). Kiedy nie musiałem, starałem się ich nie używać. Podobnie ma się sprawa z badge'ami: o ile sam pomysł jest trafiony, tak fakt, że możemy używać jednocześnie tylko jednego, w zasadzie pozbawia sensu istnienia ~80% z nich. Bo po co utrudniać sobie zabawę, skoro można przywdziać spadochronową czapkę? Ponownie: poza momentami, kiedy musiałem/była potrzeba zastosowania konkretnego skilla, nie używałem niczego innego. Wkurwił mnie też na sam koniec ostatni level specjalny, co chyba nie jest niczym zaskakującym. No przegięli trochę xD. No i żeby mieć 100% gry, trzeba wykupić wszystkie standy, co kosztuje absurdalne kwoty fioletowych monet i wymaga zwykłego, chamskiego grindu. Pewnie "OCD" mi nie pozwoli tego zostawić, ale powiedzmy wprost: chujowy motyw, nie wnoszący żadnej wartości dodanej czy satysfakcji. Podsumowując: najlepszy Mario w 2D z tych, w które grałem i jeden z najlepszych platformerów w tym ujęciu w ogóle, a i w "konfrontacji" z Odyseją ciężko by mi było powiedzieć, który tytuł wygrywa, choć to dwa różne rodzaje rozgrywki. Tutaj wszystko jest bardziej spójne, szybkie, natychmiastowe, poniekąd prostsze, ale w tej prostocie bardziej giereczkowe. Świetna gra i must have na Switcha, no ale tego nie trzeba nawet pisać.
-
Ty no dobre to było. Muszę przyznać, że nie wierzyłem specjalnie w ten film (na co dowody są w tym temacie), ot wyczuwałem bezpieczne, nijakie 6/10 i o ile generalnie rzecz ujmując część przewidywań się potwierdziło (że to takie trochę "the best of" starych części serii bez specjalnej oryginalności, że nijaka ekipa młodych no name'ów), tak całość po prostu działa. Proporcje poszczególnych elementów są odpowiednie, strona wizualna rewelacyjna (przekonująco wyglądający retrofuturyzm, nawiązujący do tego, co widzieliśmy w Alien/s, ale też kosmiczne widoczki na czele z pierścieniami), a samego Ksenomorfa ani za dużo, ani za mało. Czuć vibe pierwszej części, której osobiście aż tak nie uwielbiam, ale nie da się jej odmówić spójności i klimatu. Na plus główna bohaterka (można stworzyć w 2024 "normalną", ale silną protagonistkę? można), ale też przede wszystkim jej "brat": naprawdę dobrze zagrana i wymyślona postać, coś świeżego w temacie androidów. Reszta to raczej tło, mięso armatnie do "odstrzału" i niestety w temacie dialogów wieje tutaj kliszami i sztampą (obowiązkowy w ekipie "dupek", który 10 razy musi pocisnąć androidowi, że nie jest prawdziwym człowiekiem, żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli, że jest dupkiem). Ogólnie scenariusz jest dosyć wtórny, a nawiązania do sagi są tutaj momentami nie tyle easter-eggami, co po prostu skopiowanymi pomysłami na rozwój fabuły, ale Romulus dodaje też do lore coś od siebie, również w temacie, że tak powiem, wizualnym (akcje z wyłączoną grawitacją chociażby). Oglądało się to po prostu dobrze, choć ostatni akt już był dla mnie trochę przeciągnięty. Tak czy siak: nie jest to wybitne dzieło, ale miłe zaskoczenie i chętnie obejrzę ciąg dalszy.
-
Jakie płaszcze, jakie kieszenie? Do grania w podróży jest licencjonowany, elitarny plecak;
-
No spoko, ja poznawałem tę serię w podstawówce i wywalone miałem na taki kontekst (teraz w sumie też mam, jeśli dostaję dobrą grę). Wolę rzekomy "brak pomysłów", skutkujący trzema pełnoprawnymi, kozackimi grami wychodzącymi w ciągu 3 lat na jednej generacji, niż rewolucję na siłę (wspomniane sequele Jaka, notabene zupełnie nie będące analogicznym do Crashy przypadkiem) albo obecny od dwóch-trzech generacji marazm (i to nie tylko na platformach Sony, bo nawet na mitycznym Switchu dostaliśmy po jednym faktycznie nowym Marianie w 2D i 3D). Warped, poza stałym zestawem zalet, to fun z poznawania ciągle nowych patentów, umiejętności, ciekawej odmiany od zwykłych leveli (czasem irytującej, jak latanie samolocikiem, no ale to były chyba ze dwa z ~30 poziomów). Do tego świetna muzyka i zawsze działający patent skakania po epokach historycznych. Najmniej lubię jedynkę, poza gameplay'owymi archaizmami (system kodów/save) czy najbardziej odstającą oprawą, była po prostu zbyt "jednolita" klimatycznie. No i ten OST...Gameplay to nadal cymesik (no i największe wyzwanie w trylogii, ale też bez przesady, czwórka to to nie jest) i koniec końców to nadal świetna gra i na pewno dużą różnicę w odbiorze robi sentyment, ale też zwykła kwestia gustu (niektórzy, jak widać nawet powyżej, cenią większą spójność tematyczną, brak skoków w bok). Swoją drogą porównania do Mario 64 i odwieczne umniejszanie w ten sposób serii Naughty Dog są nietrafione, bo Crash to w dużej mierze odpowiednik platformówek 2D, tyle, że no w 3D. Idziesz z punktu A do B, zbierasz znajdźki, level zaliczony. PSX dostał sensownego odpowiednika na wyłączność w 1998 w formie Spyro, a takiego naprawdę dopieszczonego, z zadaniami od NPCów, nowymi skillami itd. w 1999 w jego sequelu. Wcześniej były Croc i Gex, ale to druga liga. Mario 64 to przełom, gigant i oczywiście świętość, o której złego słowa powiedzieć nie można, ale ogrywany po latach, z dystansem, pokazuje mocno swoje braki, szczególnie w temacie kamery, sterowania i pewnej ślamazarności, żeby nie powiedzieć "drewna", gdzie wskoczenie do takiego Spyro w 2025 roku jest w zasadzie bezbolesne.
-
Avatar: Istota Wody Miałem być w kinie, ale nie wyszło, poniekąd przez to, że nie miałem aż takiego ciśnienia, w rezultacie oglądając 2 lata po premierze w domowym zaciszu. Teraz trochę żałuję, bo choć Avatar 2 to nadal całkiem sympatyczna "bajeczka", tak nie da się ukryć, że stoi ona efektami i bombastyczną stroną wizualną, którą w pełni docenić można tylko na sali kinowej, najlepiej w 3D. W taki sposób doświadczyłem jedynki i zrobiła na mnie duże wrażenie, ale koniec końców 15 lat temu, szczególnie po powtórce w domu, doszedłem do podobnych wniosków, jak teraz po seansie sequela: to filmowe wydmuszki, które poza kinem tracą tak dużo, że jakby chcieć je ocenić w oderwaniu od tej otoczki, to są po prostu średniakami. Historia jest prościutka, postacie to zbieranina totalnych klisz, w zasadzie nie ma tu nic oryginalnego (może poza pomysłem na choć to wygodne rozwiązanie i droga na skróty w celu utrzymania we franczyzie jednej z nielicznych charyzmatycznych postaci). Co gorsza, brakuje tu ciekawych bohaterów, a ekipa z jedynki zeszła na drugi czy nawet trzeci plan, ustępując miejsca maksymalnie stereotypowej zgrai dzieciaków z ich typowymi w filmach rozterkami i kłopotami. A to wpadanie drugi czy trzeci raz w takie same tarapaty robiło się wręcz zabawne. Co gorsza, na pewno nie byłem jedyny, który w scenie do końca nie wiedział, który to który xD. No i ten zjebany Spider... Trochę mierziła mnie też kolejny raz wpychana nam "subtelnie" ekologiczna otoczka, osiągająca nieznośne wręcz apogeum w niezwykle rozwleczonej scenie polowania, gdzie "źli" przedstawieni zostali w sposób niemal komiksowy. Tak, wiemy, chciwość ludzka prowadzi do cierpienia zwierząt, polowania na wieloryby itd. itp. No ale to jest taka łopatologia, że aż boli Poza tym film jest po prostu wtórny, a cały pomysł na niego to po prostu zmiana lokacji z "leśnej" na "wodną" jak w jakiejś grze wideo (żeby było śmieszniej, to trójka pójdzie tym tropem i ma być osadzona w świecie "ognistym" xD). W ogóle często w trakcie seansu czułem się, jakbym oglądał piękną scenkę CGI z gry. Może to trochę efekt tego, że w A2 mocno ograniczono obecność postaci ludzkich i ich "infrastruktury" (nie mówiąc o tle związanym z kolonizacją, bo miałem wrażenie, jakby cały ogromny wysiłek, jaki ludzkość włożyła w zaludnianie Pandory, został sprowadzony do polowania na Jake'a), co uważam za minus, bo o ile oczywistym jest, że wszelkiego rodzaju widoczki i krajobrazy "natury" przyjemnie się ogląda, tak pod względem world buildingu czy fabuły czułem po prostu niedosyt ciekawszych wątków "politycznych", że tak powiem. Jedynka robiła to lepiej, oczywiście mając tę przewagę, że tam dopiero poznawaliśmy zasady rządzące tym uniwersum, Pandorę, Na'vi itd. No ale nie mówimy o sequelu wydanym na szybko po dwóch latach, tylko potężnym przedsięwzięciu rozpisanym w sumie na dekady, więc oczekiwałbym tu czegoś lepszego. A w rezultacie o serii mogę powiedzieć to, co padło już w paru miejscach w internecie i było nawet na FPE przeklejone z wykopu: fenomen, który jest w sumie niezrozumiały, bo filmy zarobiły absurdalne kwoty, a w zasadzie ciężko o widza, który zwyczajnie jest ich fanem. Super Mario Bros: Film (2023) Śliczna, pełna fanserwisu i w sumie poprawna animacja, która jest totalnie skrojona pod dzieciaki i w efekcie dla boomera jakim jestem była zbyt płytka i dosyć nudna. Fabuła jest pretekstowa, wszystko jest przedstawione na szybcika i po łebkach, całość zasuwa do przodu byle odhaczyć kolejne motywy ze świata gier. Wiadomo, że fajnie obserwować znane postacie, przeciwników, nawet elementy leveli i power upy, ale za grosz tu jakiejś oryginalności, pomysłu na siebie. To maksymalnie bezpieczna adaptacja, która teoretycznie mogłaby być cutscenkami w jakimś nextgenowym Mario. Voice acting praktycznie u każdej postaci w wersji angielskiej mi nie przypasował, ale trzeba przyznać tyle, że w przeciwieństwie do growych odpowiedników, tutaj bohaterowie mają jakieś charaktery. Trochę zbyt rozbudowano rolę Piczy (wiadomo, takie czasy, choć pomijając lekką szyderę z Mariana, nie drażni tak jak "silne postaci kobiece" w poważnym kinie), jak dla mnie niepotrzebnie wepchano uniwersum Donkey Konga, ale ogólnie ciężko mi się czepiać, po prostu nie byłem targetem. Koniec końców za parę lat chętniej wrócę do obśmianego filmu z 1993.
-
Odpaliłem dziś/wczoraj i po jakichś 30-40 minutach gry ciśnie mi się na usta pytanie "to tak będzie cały czas wyglądać?". Na ten moment najchętniej bym to wyjebał w pizdu, no ale dam szansę, choć nie ma w sumie ku temu racjonalnych przesłanek.
-
To nie 2020, jeśli nawet czegoś chwilowo zabraknie, to zaraz wróci. No ale jak komuś z jakichś dziwnych przyczyn faktycznie zależy na tym, żeby mieć sprzęt day one, no to od tego są pre ordery.
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na metalcoola temat w Graczpospolita
Ciekawe, jak im to wyjdzie, ale ogólnie mam jakąś niechęć do CDA i raczej odpuszczę. A to pamiętacie? -
Trochę za ambitnie się tu zrobiło, więc czas na trochę MCU. Thor: Love and Thunder Poprzednie części oglądałem dawno i już w sumie niewiele z nich pamiętam, poza tym, że Thor spoko gość, a filmy średniawe (szczególnie dwójka z tymi potworkami). Można więc powiedzieć, że trzecia część nie odstaje jakoś szczególnie: da się obejrzeć bez krzywienia się, ale to średniaczek do zapomnienia za parę dni. Kolorowa bajeczka bez ambicji i z paroma wesołymi momentami/tekstami. Przysięgły nr 2 Po The Mule i Cry Macho nie oczekiwałem cudów po kolejnym filmie Eastwooda (za to Richard Jewell na propsie) no i faktycznie wyszło tak sobie. Pewnie każdy już wie, jaki jest punkt wyjściowy fabuły, ale powiedzmy, że nie będę spoilerował. Dostajemy w każdym razie kino sądowe, ławników, wątpliwości przy decyzji itd. Momentami taka trochę bieda wersja 12 Gniewnych Ludzi. Niestety przez niemal cały seans czułem jakiś taki brak autentyczności, fałsz. Może to zasługa naciąganego motywu przewodniego (nawet biorąc pod uwagę absurdy systemu prawnego USA, którego to krytyka miała być chyba jednym z głównych przesłań tego filmu), może poszczególnych, mało logicznych wypowiedzi i decyzji bohaterów, może pewnych klisz gatunkowych, ale po prostu nie kupiłem tych postaci i tej historii. Dało się obejrzeć, ale to twór z kategorii "do niedzielnego obiadu". Mimo wszystko szacun dla Clinta, że nadal robi swoje. Prawdziwy Ból Ciepły, kameralny film, poruszający równolegle kilka ważnych i dosyć głębokich spraw (gdzie cały wątek Holokaustu jest tak naprawdę w tle, a skupiamy się bardziej na relacjach i psychologii dwójki głównych bohaterów). Jak zainteresowani wiedzą, fabuła kręci się wokół podróży do Polski dwojga kuzynów-amerykańskich Żydów, których babcia pochodziła z Polski i udało jej się przeżyć wojenną zawieruchę. Chłopaki, poza zaliczeniem typowej "wycieczki śladem historii przodków" i odhaczeniem obowiązkowych punktów na mapie, chcą odwiedzić dom, w którym ich babcia mieszkała przed ucieczką z kraju. Główni bohaterowie odegrani są świetnie, ale aktorzy robią dokładnie to, czego możemy się po nich spodziewać na podstawie ich emploi: Eisenberg to neurotyczny, spięty gość z lekkimi kompleksami, ale mimo wszystko ułożonym życiem, Kieran Culkin to charyzmatyczny śmieszek z inklinacjami do bycia dupkiem, który w głębi duszy mocno cierpi i przeżywa intensywnie całe spektrum emocji. Oglądając go w akcji na początku zbyt mi pachniał Romanem z Sukcesji i widać, że ma pewne manieryzmy, których nie może/nie chce się pozbyć, ale koniec końców zbudował bardziej stonowaną i spokojną rolę. No ale nie oszukujmy się, film robi szum w naszym kraju, bo...pokazuje nasz kraj, i dla mnie też to była główna motywacja do jego obejrzenia. Polski jest tutaj naprawdę dużo (w sumie to niemal cały seans oglądamy mniej lub bardziej znane nam widoki i miejsca), choć interakcji z samymi Polakami już zdecydowanie mniej (co zresztą staje się w pewnym momencie spostrzeżeniem jednego z kuzynów). W necie widziałem różnorodne reakcje na to, jaki obraz Polski wyłania się z filmu, osobiście czułem tu raczej chęć stworzenia pozytywnego, choć nie cukierkowego wrażenia, co zresztą idzie w parze z docierającymi do mnie wypowiedziami reżysera, czyli samego Eisenberga. Jest parę błędów/wpadek, do których można się przyczepić, choć mi przy seansie nie rzuciły się aż tak w oczy. Generalnie: warto obejrzeć, ale nie jest to bynajmniej nic nadzwyczajnego i gdyby nie miejsce akcji, to film przeszedłby raczej bez echa.
-
Bez przesady, niecałe 330 zł dałem za używkę niedawno. Abstrahując od chorej decyzji Nintendo w tym temacie. Co do Switcha 2, to co tu dużo gadać, S1 mam niecały rok i posłuży mi jeszcze długo, więc wyjebane na nową wersję, szczególnie dopóki żadnego oficjalnego info nie ma, a nieoficjalne jest raczej mocno studzące. No i też jestem z tych, co nie wyobrażają sobie grać na ekranie LCD, jeśli taka wizja się zrealizuje. Ale jak będzie spoko sprzęt z dużą liczbą sensownych exów, to na pewno nie będę tym razem zwlekał z zakupem 7 lat xD.
-
Tekken 7 (PS4) Ostatni zamknięty tytuł w 2024, dosłownie rzutem na taśmę, bo na Sylwestra została mi jedna walka w trybie fabularnym. No i dała mi trochę popalić, nie powiem (CPU z handicapem jak skurwysyn, ale grunt to znaleźć metodę). Ogólnie jestem Tekkenowym Januszem, ostatnie "poważniejsze" granie w serię to wspaniała piąteczka, wcześniej jak chyba każdy posiadacz szaraka, męczyłem legendarną trójkę. Szóstka na PS3 mocno mnie zniechęciła swoim zjebanym Story Mode, ogólnie szybko poszła w odstawkę, po drodze pobawiłem się jeszcze chwilę w online'owego Ressurection. Także no pisanie w temacie "właśnie ukończyłem" o bądź co bądź rozbudowanej bijatyce, w której skończyłem tylko fabułę (wliczając te epizody poszczególnych postaci) może być lekkim nadużyciem, ale chuj. Nie chciało mi się już zgłębiać meandrów systemu, grałem tak naprawdę na czuja, trochę korzystając z pamięci mięśniowej i ciosów/kombosów wyuczonych lata temu, trochę instynktownie, stosując ogólne, znane elementy systemu, niezmienne od lat. Online nie grywam, bo nie mam Plusa xD. Swoją drogą trochę żałuję, że nie kupiłem T7 przez rok, w którym posiadałem abonament, ale z drugiej strony znam siebie na tyle, że wiem, że starcia online albo by mnie zaczęły wkurwiać jakimiś problemami technicznymi, albo dostałbym parę razy po ryju i niezdrowo zirytował. Także wpis taki trochę dla zasady, bo gry tak naprawdę nie poznałem, ale wszystko przede mną. Sama frajda z walk jest niezmienna od lat, sterowanie jest responsywne i intuicyjne, roster spory, ale i tak wysysanie przez Namco kasy za dodatkowe postacie nawet lata po premierze jest aż niesmaczne. Graficznie jest nieźle, choć design/wygląd podstawowych strojów jest taki sobie. OST bez wyróżniających się specjalnie utworów, może poza dwoma kawałkami. Gra idealna do kupna wersji cyfrowej i odpalania jej kiedy ma się akurat smaka na bitkę, bo wachlowanie płytkami kiedy ogrywa się jakiś inny "poważny" tytuł jest trochę drażniące. Historyjka jest rzecz jasna słabiutka. Nie wiem, kto wpadł na pomysł męczenia nas jakimiś zamulastymi wynurzeniami sennego dziennikarza, no ale ten ktoś nie zasłużył na awans. Dobrze, że pojawiło się trochę ładnych jakościowo CGI, ale żaden raczej nie zapadł mi w pamięć, zmarnowany potencjał. W sumie większą atrakcją były te epizody poboczne, szybko i konkretnie można było sobie pyknąć różnorodnym zestawem postaci.
-
Indywidualne podsumowanie roku w grach.
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Kmiot temat w Graczpospolita
Do tego jeszcze Spider 2 pękł xD. Ale zgadzam się, że Dual Sense jest świetny i jest dużą wartością dodaną PS5. Oj tak, szkoda, że polityka N jest jaka jest i niektóre porty wypuszczają z dużym opóźnieniem (vide DKC: Returns), niektórych w ogóle nie ma na horyzoncie, a z takich, które proszą się o pełny pakiet (Metroid Prime choćby), dostajemy tylko jedną część. Swoją drogą nintendofagia to straszna choroba, niedawno kupiłem za ~3 stówy zestaw Mario 3D All Stars, gdzie z rok temu popukałbym się w głowę w reakcji na taką propozycję... -
Indywidualne podsumowanie roku w grach.
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Kmiot temat w Graczpospolita
Jeśli chodzi o ogólne podsumowanie minionego roku w kontekście gejmingu, to powiedziałbym krótko: mocny niedosyt. Listy nie będę tu robił, bo zwyczajnie mi się nie chce, a i tak raczej mało komu się to chce czytać, swoje mini recki wrzucałem w miarę na bieżąco we "właśnie ukończyłem". No ale przejdźmy do konkretów: zaliczyłem w całości 31 gier po raz pierwszy, ze trzy-cztery powtórki retro (ukończony Spyro 2, rozgrzebana jedynka i trójka, w zasadzie ukończony po łebkach THPS4, nie pamiętam teraz, czy trójkę ograłem w ubiegłym roku, czy jeszcze wcześniejszym) i jedno DLC (Bloodborne: TOH). Zważywszy na fakt, że większość z tych tytułów to stosunkowo niedługie przygody: wynik jest średnio zadowalający. Wiadomo, że to nie wyścigi i lista to tylko takie podsumowanie, zabawa, ale wkładając w to hobby niewiele więcej czasu w skali tygodnia (lub lepiej ten czas organizując), mógłbym ją naprawdę mocno rozszerzyć. Gdybym przycisnął w końcówce roku, to na listę wskoczyłby jeszcze Super Mario Wonder (rewelacja), odpalony z premedytacją dopiero na Święta, ale musiałbym być chory, żeby z tego powodu się spieszyć i grać na siłę. Sporo rzeczy, które planowałem ograć, nadal jest nietkniętych. Retro w kategoriach PSX/PS2/PS3 niemal całkiem poszło w odstawkę, gdzie w 2023 nadrobiłem naprawdę sporo staroci (za to w 2024 odhaczyłem dużo retro ze stajni Nintendo). Ciągłe poczucie (bardziej i mniej rzeczywistego) braku czasu, inne sprawy, inne zajawki (kupiłem motor, sporo energii i czasu poszło też w siłkę, w sezonie wiosenno letnim próbowałem maksymalnie wykorzystać aurę na "prawdziwe życie"). Problem mam od lat ten sam: źle mi się gra w tygodniu roboczym i źle mi się gra w ciągu dnia. Jedno łączy się z drugim: czas mam głównie za dnia, bo rano trzeba wstać, a nie jestem z tych, co zarywają nocki dla gierek. Ten rok ogólnie był mocno zawirowany. Long story short: zostałem z PS4, temat PS5 z takich czy innych przyczyn został zawieszony. I szczerze mówiąc: dobrze mi z tym. Lubię "infrastrukturę" poprzedniej generacji konsol Sony, kulturę pracy Slima, menusy itd. a poza tym uwaliło mi się, że wyciągnę z tego sprzętu ile się da i pokończę wszystkie interesujące mnie cross-geny właśnie na niej, zaczynając "nową" generację od faktycznie dedykowanych jej gier. Efektem ubocznym jest zabawa w bieda porty jak Jedi: Survivor, no ale różne ludzie mają zboczenia xD. Faktem jednak jest, że większość gier międzygeneracyjnych wygląda i działa na PS4 naprawdę dobrze, a największe ich technologiczne wady to dłuższe loadingi i słabszy framerate. Żeby nie było jednak nudno, to postawiłem na innego rodzaju "nowinki" technologiczne, poniekąd odhaczając przy tym część backlogu. Po pierwsze: Nintendo Switch OLED. W okolicach siódmych urodzin konsoli w końcu mnie tknęło, żeby po prostu "wziąć i kupić", bo ogólnie na jakiegoś przenośniaka Nintendo czaję się chyba od czasów DSa xD. I o panie, jak ja żałuję, że nie wszedłem w to wcześniej! Zakochałem się w tym gadżecie niemal od razu, a jak już odpaliłem swój tytuł startowy, czyli Super Mario Odyssey...cudo. Koniec końców, przez cały rok ograłem tylko kilka "dużych" gierek, za to bawiłem się sporo w starocie od GB, przez NESa, na SNESie kończąc (na N64 przyjdzie czas) i zaliczyłem parę indyków. Mimo braków technologicznych, sprzęt jest świetny, a ekranik OLED sprawia, że praktycznie nie gram w trybie stacjonarnym. Tylko kurde, jakoś łatwiej się zasypia z konsolką w rękach pod mityczną KOŁDERKĄ (te mądrości o unikaniu niebieskiego światła i używania konsol przed snem uważam tym samym za gówno warte). Po drugie: odkładane od dawna gogle PS VR. Parę stówek, trochę przeglądania ofert (w rezultacie i tak nie byłem do końca zadowolony ze stanu sprzętu, ale pewne rzeczy wychodzą dopiero przy spokojnym sprawdzeniu go w domu, a miałem okazję przetestować gadżet u sprzedającego), a w efekcie największy gamechanger i szczękopad wywołany technologią od wielu lat. Zaliczyłem kilka intensywnych tygodni (niestety w najcieplejszym okresie roku, co niezbyt współgra z zakładaniem na łeb sporych gogli z gumowymi "uszczelkami" i machaniem rękami w trakcie zabawy), korzystając z wrzuconych kiedyś przez Sony za darmoszkę gier. No super sprawa i co prawda na razie sprzęt poszedł w odstawkę i nie mógłby wyprzeć "tradycyjnego" grania, ale może spokojnie funkcjonować równolegle z nim jako forma odskoczni. Muszę po prostu nabrać na niego odpowiedni apetyt, bo mam jeszcze parę potencjalnych kozaków do zaliczenia. Można więc powiedzieć, że sprzętowo i mentalnie zatrzymałem się jakoś w okolicach 2017-2020 xD. Nie ograłem chyba żadnej gry z 2024 (pomijam wspomnianego Jedi: Survivor, bo to port gry z 2023), co dosyć naturalne. Nie uwzględniając dat premiery, moim GOTY będzie chyba Astro Bot: Rescue Mission. Niesamowita immersja, magia VR, świetna grafika i muzyka momentalnie wkręcająca się w głowę, no i sam Astro. Piękne wejście w świat wirtualnej rzeczywistości i jednocześnie jego szczytowe osiągnięcie. W zasadzie ex aequo mógłby stanąć wspomniany Super Mario Odyssey, kwintesencja platformera 3D, pokaz możliwości Switcha, no nie ma się do czego przyczepić, świetna przygoda. Z "tradycyjnych" gier wyróżnię na pewno Resident Evil 4 Remake (nie ma chyba sensu specjalnie uzasadniać), zdecydowanie najlepsza stosunkowo nowa "dorosła" gierka AAA, w jaką grałem w 2024. Dużym zaskoczeniem na plus było The Evil Within 2, bardzo miło grało mi się też w Unravel 2 (jedynka mnie niespecjalnie porwała i nie planowałem prędko grać w sequel). Lekkim zawodem był Horizon: FW (mimo, że jedynka mnie nie zachwyciła i oczekiwań nie miałem dużych, to i tak wyszło słabiej, niż się spodziewałem), nie będę specjalnie ciepło wspominał Ratcheta: Rift Apart (poprawna i cudownie wyglądająca zręcznościówka, ale to tylko tyle), potężnym niewypałem był/jest Beat Saber, ale dam mu jeszcze szansę. No, także było ciekawie i innowacyjnie, ale w nowym roku zamierzam przycisnąć mocniej z graniem. -
Nie mam wpisu sprzed roku, więc nie skonfrontuję z nim tego, co udało się zrealizować, ale mogę powiedzieć tyle, że raczej wyszło inaczej, niż zakładałem xD. Na 2025 planuję, standardowo, zmniejszać backlog (który niestety urósł do prawie 70 pozycji, z czego wykreślenie z listy przewiduję gdzieś połowie z nich, myślę, że skupię się mocniej na Switchuniu, jednym z dużych zaległych tytułów jest Zelda BOTW), może na koniec roku zakup PS5 (gdyby Prosiak z napędem staniał do sensownych pieniędzy, to najchętniej tę wersję, ale równie dobrze może się skończyć na polowaniu na używkę Fata za 1200 zł xD), w premierę GTA VI w tym roku nie wierzę, więc nie mam jakiejś mocnej motywacji, ale powiedzmy, że zebrałoby się już te 10-15 gierek, których na PS4 nie odpalę xD. Może jakieś minimalne usprawnienie kompa. Niezmiennie jak co rok uzupełnianie kolekcji retro, idzie to baardzo powoli, ale coś tam się udało ostatnio dokupić, może upoluję jakiegoś sensownego Dreamcasta i parę gierek na PSX w znośnym stanie. Za sprawą PS3 Extreme nabrałem ochoty na dokupienie paru gierek na ten sprzęt, co jest na ten moment w zasięgu ręki. I to chyba tyle.