-
Postów
4 284 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
Silent Hill: Początki - części 1-4
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Shen temat w Opinie, komentarze - forum, magazyn
Kurde fanem serii nie jestem, bo znam tylko 1 i 2 i to bez wielkiego sentymentu, ale te wasze specjale zawsze kuszą nawet jak z tematyką nie jest aż tak po drodze. Może będzie motywacja do skończenia zaległych trójki i czwórki xD. Za to taki albumik w tematyce MGSowej to bym się długo nie zastanawiał nad zakupem. -
U mnie magazyn obecny też już od środy (okładka z Diablo, w które nawet nie grałem, ale postawiłem na estetykę zamiast sentymentu), co było lekką niespodzianką, bo nie śledziłem aż tak tych dat wysyłek itd. Zapach oczywiście wspaniały, wypełniający pomieszczenie, a treść i wykonanie po pobieżnym przekartkowaniu jak najbardziej na propsie (podoba mi się ponownie zastosowana chronologiczna kolejność recenzji). Wspomnienia na początku spoko, ale odczuwalny jest brak jakichś fotek z przeszłości (lub teraźniejszości-wielu autorów w ogóle nie kojarzę, więc zawsze by to była forma poznania jegomościa). Dobrze, że chociaż grzybiarz utrzymał poziom. No i mam lekki ból dupy, że przez ciągłe odkładanie tego na później, nie wrzuciłem w końcu nic ze swoich wspominek, bo wyrosła z tego cała strona dla forumowiczów i może by się człowiek załapał. Cóż, może innym razem. Szkoda tylko, że akurat z mojego osobistego retro w reckach nie ma tu prawie nic (patrząc na szybko widziałem tylko krótką wzmiankę o Electrobody w dziale z polskimi grami). No ale to może kwestia tego, że postawiliście na raczej duże i znane pozycje, a ja grałem w sporo dosyć niszowych tytułów, ale też w gry, które wyszły na Amigę i opisaliście je już w dedykowanym numerze (choćby Lotusy czy Rick Dangerous). No nic, będzie co czytać, bo akurat kończę ostatnie PE.
-
Jakbym czytał o swoich, tyle, że u mnie jest właśnie zarząd złożony z mieszkańców. Może takiej inby jak ta z rozliczeniem prądu nie odjebali, ale inne aferki były, a ze względu na typowo Januszowe podejście "a komu to potrzebne?", sporo inicjatyw, które mogłyby poprawić nasze finanse czy zwyczajną codzienność, jest uwalanych w zarodku. No bo skoro wszystko we wspólnocie jest decydowane "demokratycznie", to choćbym miał najlepszy pomysł na świecie potwierdzony kosztorysami, twardymi danymi i przykładami z życia, to nie przejdzie, bo januszerka zagłosuje przeciw, a większość mieszkańców w ogóle ma wyjebane. Oczywiście pełno decyzji "ad hoc" jest podejmowana w mitycznym gronie zarządu, bez głosowania mieszkańców (poniekąd to rozumiem, bo trudno o każdą pierdołę organizować głosowanie, ale to łatwa droga do nadużyć). Ogólnie patologię tego zarządu mógłbym opisać w grubym poście i chyba jedyną ich zaletą (poza tym, że te niby sąsiedzkie relacje trochę ułatwiają komunikację, no i czysto teoretycznie powinno im zależeć na jak najlepszym organizowaniu spraw, bo to w końcu też ich własność) jest to, że nie pobierają hajsu za funkcjonowanie, ale i tak konkretną robotę robi księgowa normalnie zatrudniona na etacie, oczywiście znajoma królika, jak zresztą z każdą funkcją związaną z obsługą wspólnoty, co jest charakterystyczne dla takiego układu. A to rodzi dodatkową patologię, no bo jak somsiad z piętra, a przy okazji kumpel od piwa, jest w ekipie sprzątającej, to jakoś tak jakby łatwiej przymknąć oko na to, że się opierdala. W takim układzie szybko rodzi się kolesiostwo do potęgi entej. Także no @_Red_ o ile obecnemu zarządowi nie macie nic konkretnego do zarzucenia, to nie widzę sensu w zmianach, bo jak na moje niekoniecznie będzie lepiej.
-
Też mnie alchemia w giereczkach mierzi i tutaj długo się przed nią wzbraniałem, ale pobyt w klasztorze "zmotywował" mnie do zabawy i faktycznie jest to całkiem fajnie zrobione, choć te wszystkie ruchy (szczególnie jak coś sknocimy i trzeba zaczynać od zera) na dłuższą metę trochę męczą, powinno to być bardziej natychmiastowe i wygodniejsze (choćby to lukanie na przepisy). No i bardziej od samej alchemii wkurza mnie szukanie/kupowanie składników czy dotarcie do samego laboratorium. Reasumując: ciekawy dodatek, ale biorąc pod uwagę stosunek poświęconego czasu do uzyskanych korzyści, to wolę dany eliksir po prostu kupić. A że w praktyce przez całą grę korzystam może ze dwóch, to tym bardziej nie mam dużego dylematu.
- 1 350 odpowiedzi
-
- Kingdom Come: Deliverance
- gra generacji
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Chyba powoli się zbliżam do końca fabuły (ale mam jeszcze kilka większych zadań pobocznych i wszystkie DLC) i mimo prawie 80h na liczniku i pewnych męczących mnie kwestii technicznych, po raz pierwszy od daawna nie chcę, żeby gra się kończyła. To prawdziwy RPG, gdzie wsiąkamy w świat przedstawiony i oddajemy się eskapizmowi. Wspaniały klimat, wciągające wątki główne i poboczne, ciekawe postacie. Dobrze, że mam jeszcze sporo zabawy przed sobą, no i gdzieś tam na horyzoncie czeka dwójeczka, ale to już na nowym sprzęcie. Mimo wszystko grając w jedynkę na konsolach można sobie trochę obrzydzić zabawę, żeby nie powiedzieć, że początkowo zwyczajnie zniechęcić. No ale zagryzłem zęby i zgodnie z oczekiwaniami, warto było.
- 1 350 odpowiedzi
-
- 1
-
-
- Kingdom Come: Deliverance
- gra generacji
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Też niedawno skończyłem i gdyby nie to, że miałem trochę innych zajęć i rozpraszaczy, to łyknąłbym całość pewnie w 2-3 posiedzenia, bo czyta się to naprawdę dobrze i szybko, a i książka zbyt długa nie jest. Sapek jak to Sapek, pióro ma lekkie, chłonie się to bez zgrzytu (choć niektóre wtręty, jak wspomniane wcześniej "makaronizmy", wrzucał już trochę za często, za to stylizacja języka na "staropolsko-chłopski" jak zawsze spoko, wywołuje u mnie lekki uśmieszek przy lekturze), mimo, że tak po prawdzie to nie ma tu jakiejś niesamowicie frapującej intrygi (wątek Holta ciągnie całość). Na początku śledzimy skakanie po lokacjach jak w jakiejś grze/opowiadaniach, później zaczyna to mieć jakiś większy sens jako całość. Nie jest to może jakiś niesamowity wkład w lore Wieśka, ot taka "przyziemna" przygoda, jakich Geralt będzie miał jeszcze wiele, ale w sumie to chyba największa zaleta Rozdroża Kruków: w końcu Opowiadania miały podobny vibe i były najlepszym, co zostało wydane w książkowym uniwersum.
-
Po jakichś ~30 godzinach (czyli jakieś 30h temu) i może ze trzech otwartych zamkach ogarnąłem, że ten spatchowany sposób włamywania się trzeba włączyć w opcjach xD. Od tego momentu leciałem już ze "ślusarstwem" przy każdej okazji i zabawa wytrychem stała się jedną z moich ulubionych czynności "pobocznych" (włamuję się gdzie się tylko da, najczęściej nawet nie kradnąc itemów).
- 1 350 odpowiedzi
-
- Kingdom Come: Deliverance
- gra generacji
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Cały OST z tej gry to złoto, ale ten kawałek wyjątkowo mi przypadł do gustu:
-
Po raz pierwszy od paru lat zrobiłem sobie sezon Oscarowy i nadrabiam/zaliczam te bardziej interesujące mnie tytuły, z zamiarem obejrzenia gali. Wybraniec: czyli kawałek biografii Trumpa, mniej więcej lata 70-80. Dużą rolę w historii odgrywa jego prawnik i poniekąd mentor, czyli Roy Cohn (grany przez znanego głównie z Sukcesji Jeremy'ego Stronga, trochę czuć vibe tamtej roli). W samego Pomarańczowego wcielił się natomiast Sebastian Stan i o ile sam w sobie zupełnie nie przypomina pierwowzoru, tak dzięki charakteryzacji, a przede wszystkim świetnemu odwzorowaniu różnych Trumpowych elementów mimiki czy sposobu mówienia, wypadł w roli przekonująco i wiarygodne. Grunt, że nie przeszarżował i nie dostaliśmy w efekcie karykatury i tak już przecież momentami karykaturalnie prezentującej się osoby. Co do samego filmu, to ogląda się go dobrze, pomijając jedną scenę, to nie ma tutaj jakiejś skrajnej jednoznaczności w ocenie bohatera, twórca nie krzyczy do widzów "patrzcie, jaki to zły/głupi/parszywy/zimny człowiek", temat jest dosyć zniuansowany (na ile oczywiście można sobie pozwolić w bądź co bądź sztampowym filmie biograficznym). No i pomijając samego Trumpa, na plus zasługuje odwzorowanie tamtych lat, czy to właśnie poprzez charakteryzację, czy inne elementy otoczenia i scenografii. Ogólnie nic nadzwyczajnego, ale można obejrzeć nawet jeśli należy się do groupies prezydenta USA. Konklawe: tu mamy do czynienia z typowym filmem "pod Oscary". Nośny temat z potencjałem na kontrowersje, okazja do zabłyśnięcia dla aktorów (a właściwie do ciągnącego niemal cały film Ralpha Fiennesa), rozmach w temacie kostiumów, w końcu zdjęcia. Szkoda, że zakończenie i wątek wybuchu trochę naciągane i odbierające realizm dosyć wiarygodnej reszcie filmu. Oczywiście wszelkie rozterki polityczne czy watykańskie "koterie" są pokazane w mocno stereotypowy sposób, a jako widzowie od początku mamy jasno pokazane, kogo "należy" popierać, bo jest przyzwoity i nowoczesny, a kto jest "tym złym", zaśniedziałym konserwatystą. Nic nowego pod słońcem, ale ogląda się dobrze, jest trochę humoru i niezłych dialogów, no i sama otoczka tytułowego procesu na tyle ciekawa, że warto film sprawdzić. Dziki Robot: świetna "bajeczka" i w kontekście Oscarów z mojej strony zdecydowanie ponad Inside Out 2. Wygląda wspaniale, bohaterowie są sympatyczni i mają charakter, historia ma dosyć typowy, ale jednak morał i głębszy przekaz, jest humor, są wzruszenia, no po prostu full package. Całość ma przede wszystkim tą magiczną cząstkę, żeby nie powiedzieć DUSZĘ, która sprawia, że działa i wyróżnia się od masy innych animacji, również na wysokim poziomie. Z perspektywy dorosłego widza mógłbym się doczepić tylko do pewnych głupotek scenariuszowych, ale to już mocno na siłę. Polecam serdecznie. Substancja: pomysł ciekawy, prezencja świetna (zdjęcia, montaż, dźwięk), rola Demi Moore zasługująca na nagrody (za to jej młodsze alter ego jakoś mnie nie przekonało), ale od pewnego momentu to już tylko body horror (a końcówka to już full groteska), a to już nie moje klimaty. Do tego ogólny przekaz jest strasznie prostacki i w kontekście panującego od paru dobrych lat ruchu body positive mocno przeterminowany. Oczywiście wokół tego mamy cały czas wyczuwalny motyw tego złego patriarchatu i uprzedmiotawiania kobiet przez obleśnych, starszych, białych mężczyzn. Zieew. A fakt, że film jest tak mocno nagradzany i pompowany w mediach jako jakieś arcydzieło to już dla mnie w ogóle zagadka (sam Walkiewicz na filmwebie dał 10/10). Diuna: Część Druga: no i to jest kurwa kino. Notabene znowu (tak jak w przypadku prequela) nie udało mi się zaliczyć seansu w kinie, i znowu mocno tego żałuję, choćby ze względu na warstwę audio, która musiała mocno robić robotę. Obie częściu Diuny to przykład na to, że da się jeszcze zrobić epickie, bombastyczne filmy sci-fi, które na dodatek na siebie zarobią. Nie jest to jednak arcydzieło, bo do paru rzeczy mogę się dowalić. Po pierwsze, tempo i sposób narracji, która mimo długiego metrażu sprawia wrażenie pośpiesznej. Bohaterowie (szczególnie w końcówce) skaczą po lokacjach w chaotyczny sposób, momentami pojawiając się gdzieś dosłownie "z dupy". Najlepszym przykładem jest Oczywiście przedstawiłem to skrótowo, no ale wiecie, o co chodzi. Dziwne skoki w miejscach i czasie. Poza tym nadal nie przekonuje mnie część obsady, niestety na czele z najważniejszymi bohaterami, czyli Paulem i Zendayą. Tej ostatniej ogólnie nie lubię, drażni mnie i szkoda, że tak rozbudowano jej rolę w dwójce. Całe szczęście nadrabiają z nawiązką pozostali gracze, szczególnie Harkonnenowie. A scena na arenie na Giedi Prime to w ogóle czyste złoto, piękne uczucie kontaktu z czymś mocno obcym, niepokojącym, ale jednocześnie fascynującym. To jest moment, który chciałbym przeżyć w kinie. Moc. Oczywiście dużą rolę odgrywa tu OST, który w całym filmie jest dobry, ale tutaj po prostu gniecie. W ogóle wielki props dla Butlera za jego kreację Feyd-Rauthy, zdecydowanie jeden z najjaśniejszych elementów filmu. Także mimo jakichś tam braków scenariuszowych film był świetny i zwyczajnie piękny. Czekam na trójeczkę i tym razem już muszę się zameldować na sali kinowej.
-
Dragon Ball (także Z, GT i Super)
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na raven_raven temat w MANGA&ANIME
No i nie zapominajcie, że ta zajebista kreska w GT gdzieś tak co czwarty odcinek idzie się jebać za sprawą potężnej ekipy animatorów pana Uchiyamy: -
No spoko, ale ja rozróżniam temat, do którego trzeba nabrać wprawy i muszę go ogarnąć z czasem, od takiego, który jest marnie zaimplementowany, i wytrychy w KD:C należą do tej drugiej kategorii. I w tej opinii, jak widać po odbiorze wśród graczy, nie jestem odosobniony (a twórcy poniekąd sami się do tego przyznali, poprawiając to w którymś tam patchu). Ciężko bawić się w ćwiczenia, kiedy zmarnowanie kilku wytrychów na jakiejś skrzynce wiąże się z tym, że muszę się fatygować (przy niezwykle przyjaznej graczowi szybkiej podróży) do kupca, a żeby było fajniej, ten item w asortymencie ma niewielu z nich. Więc bardzo chętnie bym się bawił w nabijanie expa poprzez metodę prób i błędów, jak chociażby w temacie walki czy strzelania z łuku (które jakimś dziwnym trafem nie sprawiają mi trudności, a dużo płaczu na temat systemu walki się naczytałem), no ale tutaj jest to zdecydowanie utrudnione ponad normę. Zresztą to nie jest kwestia podejścia do RPGowego rozwoju postaci, tylko czysto manualnej zabawy, gdzie nawet na padzie wygląda to inaczej, niż na myszy. Mogę tylko pogratulować, jeśli suchy i dosyć zdawkowy tekst ci wystarczył do bezbłędnego poradzenia sobie za pierwszym razem z zamkiem.
- 1 350 odpowiedzi
-
- Kingdom Come: Deliverance
- gra generacji
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Trzy razy siadałem do tej gry (a pierwszy był prawie rok temu) zanim pyknęło, bo naprawdę nie mogłem się wczuć, jednocześnie wiedząc, że potencjał jest i trzeba jej dać szansę w dobrych okolicznościach, najlepiej mając sporo wolnego. No i w końcu się wkręciłem, ale już widzę, że będzie "wesoło": kiedy po iluś próbach ogarnąłem używanie wytrycha i udało mi się podwędzić potrzebny fabularnie sprzęt, to gra mi się zawiesiła na amen przy wchodzeniu do menu xD. Zważywszy na wspaniały system save'ów: dobry znak (notabene przeczytałem sobie niedawno reckę KC i felieton na temat jej popremierowego stanu w PE, widać, że po 7 latach nie wszystko naprawiono). No ale nic, będzie grane. Ta pierwsza zabawa wytrychem to jest swoją drogą przykład kiepskiego game designu: nie da się tego nauczyć bez praktycznej próby, bo instrukcja jest sama w sobie nic nie warta, ale zanim się nauczysz, to połamiesz wytrych, który jak na początek gry kosztuje sporo kasy i siłą rzeczy nie jesteś w stanie bawić się w powtórki. No to albo load game (jeśli zrobiło się save w odpowiednim momencie), albo nara frajerze xD
- 1 350 odpowiedzi
-
- Kingdom Come: Deliverance
- gra generacji
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
DmC: Devil May Cry (DE na PS4) No fajna gierka. Trylogię z PS2 znam i fanem specjalnym nie jestem, ot lubię trójkę i cenię jedynkę, choć grało mi się w nią te ~20 lat po premierze już dosyć ciężko. Spin-off od Ninja Theory (z których to dorobku znam natomiast Heavenly Sword, Enslaved i Hellblade, każda z nich to takie typowe "spoko", maksymalnie 7/10) mocno mi przypasował, bo jakiekolwiek potencjalne "szarganie świętości" jaką jest oryginalna seria, mi zwisa, za to sporo tu zmian na plus, a całość ma swoją własną tożsamość, jednocześnie będąc fundamentalnie całkiem wierną protoplastom. Przede wszystkim zwyczajnie gra się dobrze. Mimo, że DmC ma już 12 lat na karku, to jednak czuć już tutaj tą nowożytność i, w pozytywnym sensie, "zachodniość" rozgrywki. Oryginalne DMC jest już mocno drewniane, tutaj płynność ruchu jest zdecydowanie lepsza. Dante śmiga żwawo między wrogami, uniki robi się instynktownie, całość jest responsywna i tylko sterowanie wymaga dosyć długiego przyzwyczajenia się, a kiedy dochodzi więcej broni i umiejętności z nią związanych (na czele z "linką z hakiem"), to można zwyczajnie się zamotać. To ogólnie jeden z wartych odnotowania minusów gry. Kombinowałem z różnymi przypisaniami przycisków (fajnie, że można to sobie niemal dowolnie customizować) i skończyłem mimo wszystko z domyślnym. Tak czy siak, przy odrobinie treningu, można odwalać naprawdę niezłe akcje. Standardowo dla serii, walczymy głównie bronią białą, wspomagając się pukawkami (większość gry przejdziemy z klasyczną parą Ebony & Ivory), używając jej głównie do słynnych juggle'i na demonach. System walki jest intuicyjny, a oceny za styl motywują do różnorodności w temacie ciosów czy używanych zabawek. No sprawia to frajdę, choć na "normalu" jest dosyć łatwo. Ja jednak poczytuję to za plus, bo dzięki temu mogłem się bez większej spiny pobawić gameplay'em i czerpać z całości dużą przyjemność. Odpaliłem na wyższym poziomie trudności misje Vergila i od razu zrobiło się jakoś tak nudniej, bo po prostu moby przyjmują dużo więcej razów i starcia się wydłużają. No nie dla mnie to. Tak samo zresztą jak wracanie do gry po 4 razy i zaliczanie jej na różnych dziwnych poziomach trudności, no ale obiektywnie jest to urozmaicenie rozgrywki i dla fanów takiego maksowania jest tutaj dużo zabawy. Poza tym każdy level oferuje trochę znajdziek/sekretów, przypadły mi do gustu Tajne Misje, krótkie i intensywne, ale motywujące do powtórek. Co do oprawy to mam sprzeczne odczucia. Technicznie remaster jest ok (wiem, że pierwotna edycja działała tylko w 30 fpsach, więc jak na slasher to bardzo niefajnie, no ale grałem w DE, więc oceniam DE): płynnie, ładnie, ostro. Nie do końca przypasował mi natomiast design miejscówek i kolorystyka całości. Poniekąd jedno wynika z drugiego, bo mamy tutaj do czynienia z motywem "Limbo", czyli równoległego świata, który jest skrzywioną, alternatywną wersją "naszego" i w którym spędzamy większość gry. O ile czasami łączy się to z oryginalnymi, ciekawymi pomysłami na poziomy (wyróżniam tutaj cały etap związany ze stacją telewizyjną, na czele z kończącym go bossem), tak dosyć często chodzimy po prostu po generycznych, nieciekawych wizualnie korytarzach, a kolorem czerwonym można już momentami rzygać. Fabuła, jak wiadomo, nie łączy się z oryginalną serią, dostajemy raczej dosyć sprawnie przedstawiony "skrót" losów rodziny Dantego i reinterpretację wydarzeń/postaci z jego świata. O ile Vergil i Kat wypadają dosyć mdło, tak Dante z tą swoją wyjebką i cheesowymi tekstami robi robotę. Do tego banda konkretnych, momentami przegiętych popaprańców jako antagoniści i jest wesoło. Dialogi dla niektórych mogą być cringe'owe, ale ja tę konwencję kupuję i nieraz uśmiechnąłem się pod nosem słysząc "one linery" Dantego czy rzucanie mięsem przez bossów. Surrealistyczno-kiczowaty klimat całości jak dla mnie się sprawdził. Spokojne zaliczenie fabuły zajęło mi wg licznika prawie 13h. Nie nudziłem się, nie było dłużyzn, całość zrobiła na mnie dobre wrażenie, fajna, luźna przygoda "na raz".
-
Ori and the Will of the Wisps (Switch) Piękna gra, w każdym tego słowa znaczeniu. Jedynkę ograłem 3 lata temu i bawiłem się dobrze, choć nie wracam do niej od tego czasu jakoś specjalnie myślami. Jak będzie z dwójką, to czas pokaże, natomiast najważniejsze jest, że to nadal świetny tytuł, choć nie wszystkie zmiany oceniam na plus. Na pewno dobrze się stało, że postawiono tym razem na klasyczny system save'ów i checkpointów. Patent z jedynki nie był może dla mnie jakąś straszną zmorą, ale jednak bywał upierdliwy i była to trochę sztuka dla sztuki, bo i tak ewentualne powtórki owocowały po prostu dłuższym bieganiem do miejsca skuchy. Poziom trudności w dwójce ogólnie jest wymagający, ale nie frustrujący i chyba poza ostatnią walką i jednym pościgiem nie miałem momentu dłuższego utknięcia w miejscu i kosmicznej liczby powtórek (w przeciwieństwie do ostatniej ucieczki z jedynki, przy której zginąłem chyba więcej razy, niż w całej dotychczasowej grze xD). No nie powiem, starcia z bossami stanowią wyzwanie, ale po rozkminieniu odpowiedniej metody zazwyczaj szło już dobrze. Oczywiście sporo zależy od tego, jak gramy i czy w trakcie przygody eksplorujemy mapkę w poszukiwaniu upgrade'ów zdrowia i magii, tudzież kupujemy nowe skille. Tutaj dodam, że system rozwoju, poza fabularnie pozyskiwanymi umiejętnościami, jest dosyć chaotyczny i nie wczuwałem się specjalnie w te dodatkowe perki, większość z nich była dla mnie bezużyteczna. Swoją drogą, przypisywanie tych potrzebniejszych skilli do tylko trzech przycisków powoduje w dalszym etapie problemy, bo są starcia z bossami, gdzie trzeba nimi wachlować i zmieniać przypisanie pada na bieżąco. Do ogarnięcia, ale wkurzające. Poza tym to stary, dobry Ori, czyli metroidvania w magicznym, baśniowym świecie, z przygrywającą nam w tle wspaniałą muzyką i wzruszającą momentami historyką, pełną ciekawych postaci. Największy nacisk jest położony na skakanie i inne akrobacje, i tu trzeba przyznać, że gameplay jest naprawdę satysfakcjonujący, ale wymagający czasem niezłego kombinowania. Grunt, że responsywność jest wysoka. No zwyczajnie gra się dobrze i skakanie, dashowanie czy odbijanie się od wrogów tudzież różnych projectile'i sprawia duża frajdę. Odniosłem wrażenie, że konstrukcja świata-labiryntu jest bardziej skomplikowana i zamotana, niż w prequelu, co akurat dla mnie nie jest zaletą. Dosyć kontrowersyjne jest też gdzieniegdzie rozmieszczenie punktów szybkiej podróży, wymagający dosyć bezsensownego zasuwania przez dłuższe fragmenty mapy, żeby dojść do ważniejszych miejsc. Natomiast sam design poziomów, różnorodność otoczenia w kilku "światach" czy pomysłowość twórców w temacie różnych przeszkadzajek zasługuje na pochwałę. Nie przypasował mi za to pomysł na zadania poboczne (mam tu na myśli te "fedexowe"). Po pierwsze, są mi w takiej grze zwyczajnie niepotrzebne i wciśnięte na siłę, po drugie, nie są w żaden sposób zorganizowane w menu, można się w nich pogubić i jest to wszystko po prostu nieprzejrzyste. Finalnie po jakichś 15 godzinach zabawy miałem ok. 80% ukończenia gry i szczerze mówiąc za bardzo nie mam już pomysłu, skąd bez opisu wycisnąć te brakujące procenty. Oprawa wizualna w wydaniu Switchowym chyba wielu graczy zawiodła, ja nie mam porównania do dużej edycji i byłem bardzo zadowolony. Piękne efekty, świetna animacja, płynność, a to wszystko na OLEDziku, pod kołderką: miodzio. Zresztą Digital Foundry zrobiło na temat tej konwersji niezły materiał, który mam jeszcze do nadrobienia. O muzyce już wspominałem, tutaj nie ma co dużo gadać, po prostu cudo. Magiczna atmosfera tego świata to w wielkiej mierze właśnie jej zasługa. Także ogólnie: świetna zabawa i o ile nie zgodzę się z dosyć popularną narracją, że "dwójka robi wszystko lepiej, niż jedynka", tak nie mam też jakichś większych zarzutów i chętnie przytuliłbym kontynuację.
-
@l33t Akurat wczoraj skończyłem gierkę na Switchu i poza okazjonalnymi przycinkami na ułamek sekundy, związanymi z ładowaniem się kawałka levelu, to nie mam żadnych zarzutów technicznych, gra prezentuję się wspaniale i działa płynniutko, w ogóle nie miałem wyżej opisanych przypadłości, a wzrok mam dobry i na babole wizualne jestem uczulony. Jedyne artefakty spotkałem w niektórych przerywnikach, ale nie było to nic, co by mnie zniesmaczyło. Mówimy oczywiście o trybie przenośnym, na TV wyglądało to kiepsko. Także ode mnie głos zachęcający do ogrania Oriego na Switchuniu OLED, tym bardziej biorąc pod uwagę to, co napisałeś. Zresztą na eshopie są chyba demka obu części do pobrania, więc nie ma co tu dużo rozkminiać, tylko sobie sprawdzić.
-
Z tym padnięciem za chwilę to może być różnie, bo kineskopowce bądź co bądź mają już po 20-25 lat. Kupując z rynku wtórnego nigdy nie wiadomo, czy ktoś odpalał go do filmu/grania wieczorem, czy TV chodził po 10 godzin dziennie "w tle". Ekspertem nie jestem, ale warto trzymać się znanych i silnych w tamtych latach w sektorze CRT marek, na czele oczywiście z Sony (linia Trinitron), Panasonic czy LG. Oczywiście wszystko rozbija się o budżet, są maniacy, którzy polują na horrendalnie drogie monitory szpitalne (możesz poczytać o temacie) lub telewizory CRT HD (kiedyś jeszcze do upolowania w sensownych pieniądzach, obecnie białe kruki). Ale jeśli trzymamy się standardowych modeli, to spokojnie można trafić coś fajnego za 50-100 zł. Grunt, żeby miał płaski ekran, a jeśli Ci na tym zależy, to układ 16:9 (w erze PS2 gry już w większości obsługiwały widescreen), ale to zazwyczaj są już duże lochy, nawet 32 calowe. Sam mam LG Flatrona 21 cali (RE-21FB30RX) i jeśli chodzi o sam obraz i dźwięk, to złego słowa nie powiem (poza tym, że akurat mój konkretny egzemplarz wymagał skalibrowania w menu serwisowym, co mi dodało trochę kłopotu, ale to ogarnąłem). Używam go parę godzin tygodniowo już czwarty rok i technicznie wszystko jest git. Rozmiar jest w sam raz, całą erę PSX i PS2 spędziłem na 14'' i to jednak za mało. Minusem tego modelu jest obecność tylko jednego eurozłącza, i to usytuowanego w mocno niewygodnym miejscu. Jeśli zamierzasz podłączyć na stałe więcej sprzętów i nie bawić się w kupowanie jakichś rozdzielaczy, to warto na to zwrócić uwagę i szukać czegoś z dwoma złączami (plus A/V). To trochę jak z tymi TV, loteria. Zależy, na co trafisz, czy ktoś katował konsolę piratami, czy nie ma jakiejś nieudolnie zrobionej przeróbki, czy ktoś grał 100 godzin miesięcznie, czy wręcz przeciwnie, konsola po tym, jak się znudziła dzieciakowi, przeleżała ostatnie 20 lat w pudełku (raczej rzadkość xD). Ogólnie: w przypadku PSXa często lasery na pewnym etapie życia przestawały sobie radzić z gorszej jakości/mocniej porysowanymi nośnikami i pomagało (na jakiś czas) stawianie konsoli bokiem. Lubiły też jebać się porty na pady i memorki. Raczej warto celować w jak najnowsze modele (szok), czyli w przypadku klasycznego szaraka SCPH-9002 (pozbawiony portu parallel) lub PS One. PS2 też słynęła z szybko padających laserów, tutaj dochodziła jeszcze kwestia płyt, bo niektóre konsole nie dawały sobie rady z CD, a DVD śmigały na nich jak trzeba, niektóre nie odczytywały płyt dwuwarstwowych (chociażby God of War 2, MGS2: Substance), także na to trzeba uważać. Tutaj też raczej sprawdza się zasada, że im młodsza edycja, tym lepiej, ale z tego co kojarzę z PS2 Slim były jakieś problemy w kontekście wspomnianych płyt DL. Za to wersja odchudzona jest dużo cichsza od Fata. O oszczędności miejsca nawet nie trzeba wspominać. Ja na to patrzę tak: jeśli upolowana konsola teraz będzie sprawna, to znaczy, że już jej u Ciebie raczej nic nie grozi i jeśli będziesz o nią dbał, to podziała jeszcze długo. A jak trafisz na syfa, to i tak od razu się o tym dowiesz.
-
My Brother Rabbit (Switch) Totalna nisza, gierka, na którą trafiłem buszując po eShopie i skuszony przyjemnym trailerem i art designem kupiłem za grosze w ciemno. Jakoś się instynktownie nastawiłem, że to platformówka czy coś w tym stylu, odpaliłem gierkę i po paru minutach pomyślałem: co to kurde jest? Mam klikać jak głupek po zawalonych pierdołami planszach i zbierać absurdalne ilości jeszcze absurdalniejszych znajdziek, żeby później odblokować możliwość zbierania...kolejnych znajdziek? Nie powiem, chwilowo mocno się zniechęciłem i myślałem nawet, że nic z tego nie będzie. No ale dałem gierce szanse i wyszło na to, że z odpowiednim podejściem i poznając reguły stała się bardzo przyjemną, relaksującą przygodą. Okazuje się, że istnieje cały gatunek zwany HOPA (Hidden Object Puzzle Adventure) i najwyraźniej deweloper (którym, co też było dla mnie niespodzianką, jest polski Artifex Mundi) specjalizuje się w takiej rozrywce. W skrócie: przeszukujemy plansze/tła i klikamy gdzie popadnie, szukając, przykładowo, ośmiu balonów. Oczywiście część z nich jest na tyle skitrana, że w większości przypadków trzeba wracać się do danego "obrazka" po parę razy i/lub latać kursorem po całej planszy i klikać na ślepo, aż coś się trafi. Ten aspekt akurat mi nie przypasował, bo był zwyczajnie upierdliwy. Druga sprawa, że niektóre przedmioty są "schowane" za jakąś przeszkadzajką i żeby się do nich dostać trzeba- zgadliście- znaleźć inne przedmioty. Wielokrotnie wiąże się to jeszcze z rozwiązaniem jakiejś łamigłówki, raczej prostej, ale nie prostackiej, choć część z nich opiera się raczej mocno na losowości. Czasami trzeba ustawić ciąg "domina", czasami ułożyć obiekty zgodnie z widocznymi na innych planszach wskazówkami, a to uruchomić wyobraźnię przestrzenną, a to wytężyć spostrzegawczość. No także jest to jakaś mocniej angażująca odmiana od z grubsza bezmyślnego szukania gadżetów. Całość składa się z pięciu leveli (a w nich kilka powiązanych ze sobą planszy) i wygląda pięknie. Świat jest bajkowy, ale mocno surrealistyczny, z racji na motyw przewodni, jakim jest podróż dwojga rodzeństwa do świata fantazji jako forma ucieczki od zmartwień związanych z chorobą jednego z nich. Dziwaczne światy łączą elementy baśniowe z przebijającą się tematyką "prawdziwego świata". Pomysłowe i ładnie zaprezentowane. Na pozornie statycznych planszach sporo się dzieje i dużo elementów, nawet niekoniecznie mających znaczenie dla gameplay'u, jest interaktywnych i można się pobawić w sprawdzanie reakcji świata na nasze kliknięcia. W tle przygrywa piękna, dosyć subtelna, melancholijna muzyka, która jest jednym z wyróżniających ten tytuł aspektów. Generalnie atmosfera jest specyficzna i urzekająca. Skończyłem przygody Królika w parę godzin i po początkowym sceptycyzmie (i późniejszych momentach lekkiej irytacji) koniec końców chciałem więcej. Jeśli taki zarys rozgrywki kogoś nie odrzuca, to w cenie, w jakiej gierka lata na promocjach, mogę szczerze polecić. Idealna do walnięcia się w łóżeczku i spokojnego poklikania przed snem.
-
Dużo trzeba zabulić za taki pakiet?
-
Gry "AAA" są droższe między innymi przez to, że marketing jest droższy i coraz bardziej rozbuchany, tylko tyle i aż tyle. Da się zrobić dobrą, ładną i oryginalną grę w miarę szybko i bez gigantycznej forsy. Te wpychane nam w mediach gadki to typowa korpo propaganda, na którą to właśnie m.in. idzie ta kasa z budżetu. I jak widać po graczach, cel osiągnęli. I to nie dotyczy tylko branży gejmingowej, biznes robi co może, żeby roztoczyć wokół siebie otoczkę "walczącego z zewnętrznymi trudnościami", która to ma uzasadniać ciągłe wzrosty cen. To tak jak z AI, które będzie wyręczać devów w coraz większym zakresie prac, na czym oczywiście oszczędzą gruby hajs (choćby zwalniając pracowników), ale żeby ceny gier spadły albo jakość wzrosła? Oj nie byczku, ceny muszą rosnąć, bo NOWA GENERACJA wymaga większych kosztów, wiesz, tekstury 8k, rozdzielczość, śledzenie promieni, inflacja, hemoglobina, taka sytuacja.
-
A mnie aż tak Fallout nie zachwycił. Owszem, jako całokształt oceniam serial na plus (średnie pierwsze wrażenie zatarły trochę końcowe, dużo lepsze odcinki), bo zwyczajnie dobrze się to oglądało, a materiał źródłowy (przynajmniej w kontekście znanych mi części serii, czyli F3, NV i F4) jest uszanowany. Ogólnie czuć, że jest to twór dla fanów Falloutów, prawdopodobnie od fanów Falloutów. Tyle, że tak mocne trzymanie się materiału źródłowego i ciągłe epatowanie motywami bezpośrednio z niego przeniesionymi skutkuje lekką, ja wiem, nudą, monotonią? Szczególnie pierwsze parę odcinków wywołało we mnie takie odczucie, jakbym oglądał jakiś porządnie zrobiony fanowski filmik live action. Albo rozbudowaną wersję tych aktorskich reklam chociażby czwórki: Jasne, fabuła (ogólnie bardzo prosta) i postaci (choć oparte na znanych archetypach) są całkiem nowe, nie jest to dosłownie adaptacja gier, ale jednak miałem poczucie jakiejś takiej wtórności. Nawet te retro kawałki były jak na moje ucho w większości (lub w pełni) wzięte żywcem z gier. Bohaterowie zyskiwali z czasem i poza oczywistym faworytem pewnie wszystkich widzów, czyli Ghoulem (choć retrospekcje z nim związane były niespecjalnie ciekawe, poza pierwszą rzecz jasna), daję plusika głównej bohaterce, fajnie zagrana i napisana postać KOBIECA, to już drugie moje pozytywne zaskoczenie w tym temacie w 2024. Zdecydowanie gorzej natomiast wypadł Murzyn (prawie cały sezon sprawiał wrażenie zwyczajnego głupka, tchórza no i dupka), choć też w końcówce trochę się odkupił. Poza tym cóż, niezła rozrywka bez specjalnych ambicji, fajnie się ogląda/wyłapuje (jak już wspomniałem, częste i raczej mało subtelne) motywy z gier, choć nie jestem aż takim fanem, żebym miał wszystko w paluszku i ogarniał każde nawiązanie, ale ogólnie: spoko, z pozytywnym nastawieniem na następny sezon.
-
Tak dla uczciwości, trochę dodając dziegciu to poprzedniego mojego posta, to muszę napisać, że w scenariuszu Romulusa jest strasznie dużo głupot i bezsensownego retconu (na czele z cyklem życia ksenomorfa, co zresztą zapoczątkował w świecie filmu Alien vs Predator z 2004). Ale potwierdza się to, że sporo można wybaczyć w temacie scenariusza, jeśli reszta działa.
-
Wydania specjalne - temat ogólny
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na rodi84 temat w Opinie, komentarze - forum, magazyn
Z jednej strony info o temacie nowego specjala wywołało we mnie lekkie meh, bo jednak do konsol mi bliżej, z drugiej 386 do mój pierwszy sprzęt do grania w życiu i mam do tego okresu potężny sentyment. Co prawda tytuły, w które na nim grałem były raczej specyficzne (niewiele typowych hitów wymienianych do dziś w topkach tamtych czasów, za to "hidden gemy" w postaci polskiego Electro Body czy ciekawostki typu "Gra Colgate"), ale część pewnie się załapie do pisma, no i poza reckami jak zawsze będzie co czytać. @Perezte ewentualne wspominki to wrzucać tu? -
Super Mario Bros. Wonder (Switch) Zgodnie z niepisaną tradycją, na okres świąteczny odpalam jakiegoś dużego platformera. Tym razem padło na ostatnią część przygód Mariana i o panie, jakie to było dobre. No po prostu czysty fun i mityczna MAGIA NINTENDO. Zwyczajnie nie mam się do czego doczepić (no dobra, coś później wyszukam). Gra sprawia frajdę od początku do końca, co krok zaskakując nowymi pomysłami czy to gameplay'owymi, czy wizualnymi (słynne już efekty "zażycia" Wonder Flowera). Całość skąpana w tej specyficznej otoczce, za sprawą której co chwilę miałem banana na gębie, czy to widząc jakiś bekowy design postaci, czy to akcje związane z kwiatkami-npcami (i słuchanie ich tekstów, w moim przypadku po japońsku, fajny patent budujący klimat tego świata). Proporcje w rozgrywce są idealne: levele nie są za długie, ale jest ich dużo, jednocześnie nie na tyle dużo, żeby się znudzić (raczej zostałem z lekkim niedosytem). Flow i responsywność: tip top. Padają zarzuty, że to dosyć prosta część sagi, i o ile faktycznie poza levelami specjalnymi (a w zasadzie ostatnim z nich) ciężko tu o jakieś większe wyzwanie czysto platformowe, tak w żadnym razie nie uznaję tego za wadę, bo dostałem dokładnie to, czego od gry z Marianem oczekiwałem: odpowiednio wyważoną zabawę. Gra jest raczej relaksująca, ale też nie prostacka, bo to by skutkowało nudą, a tej tu nie uświadczymy ani przez moment. Przede wszystkim mamy tu sporo sekretów i nieoczywistych znajdziek, których obecność zachęca do poszukiwań lub powtórek poziomów. Podoba mi się czytelny system progresu, ot od razu wiem co ominąłem, wszystko jest klarowne. Nie ma tu też przesadyzmu w liczbie pierdół do znalezienia/zrobienia. Koniec końców, wbiłem 100% bez większych zgrzytów i męczarni, z dosłownie trzema-czterema rzutami oka do "solucji", także elegancko. Do tego dochodzi oczywiście piękna oprawa A/V. Przykład na to, że nie trzeba wodotrysków i potężnych BEBECHÓW sprzętu, żeby gra wyglądała ślicznie (szczególnie na OLEDziku). Wszystko w 60 klatkach. Muzyka wpada w ucho i do paru kawałków będę wracał (Castle Bowser Theme), ale na uwagę zasługują też nawiązania do prequeli czy nowe aranżacje klasycznych motywów. Dobra, to trochę minusików na koniec. Po pierwsze, nowe power upy, poza kozackim słoniem, wypadają tak sobie (świder) lub słabo (bąble). Kiedy nie musiałem, starałem się ich nie używać. Podobnie ma się sprawa z badge'ami: o ile sam pomysł jest trafiony, tak fakt, że możemy używać jednocześnie tylko jednego, w zasadzie pozbawia sensu istnienia ~80% z nich. Bo po co utrudniać sobie zabawę, skoro można przywdziać spadochronową czapkę? Ponownie: poza momentami, kiedy musiałem/była potrzeba zastosowania konkretnego skilla, nie używałem niczego innego. Wkurwił mnie też na sam koniec ostatni level specjalny, co chyba nie jest niczym zaskakującym. No przegięli trochę xD. No i żeby mieć 100% gry, trzeba wykupić wszystkie standy, co kosztuje absurdalne kwoty fioletowych monet i wymaga zwykłego, chamskiego grindu. Pewnie "OCD" mi nie pozwoli tego zostawić, ale powiedzmy wprost: chujowy motyw, nie wnoszący żadnej wartości dodanej czy satysfakcji. Podsumowując: najlepszy Mario w 2D z tych, w które grałem i jeden z najlepszych platformerów w tym ujęciu w ogóle, a i w "konfrontacji" z Odyseją ciężko by mi było powiedzieć, który tytuł wygrywa, choć to dwa różne rodzaje rozgrywki. Tutaj wszystko jest bardziej spójne, szybkie, natychmiastowe, poniekąd prostsze, ale w tej prostocie bardziej giereczkowe. Świetna gra i must have na Switcha, no ale tego nie trzeba nawet pisać.
-
Ty no dobre to było. Muszę przyznać, że nie wierzyłem specjalnie w ten film (na co dowody są w tym temacie), ot wyczuwałem bezpieczne, nijakie 6/10 i o ile generalnie rzecz ujmując część przewidywań się potwierdziło (że to takie trochę "the best of" starych części serii bez specjalnej oryginalności, że nijaka ekipa młodych no name'ów), tak całość po prostu działa. Proporcje poszczególnych elementów są odpowiednie, strona wizualna rewelacyjna (przekonująco wyglądający retrofuturyzm, nawiązujący do tego, co widzieliśmy w Alien/s, ale też kosmiczne widoczki na czele z pierścieniami), a samego Ksenomorfa ani za dużo, ani za mało. Czuć vibe pierwszej części, której osobiście aż tak nie uwielbiam, ale nie da się jej odmówić spójności i klimatu. Na plus główna bohaterka (można stworzyć w 2024 "normalną", ale silną protagonistkę? można), ale też przede wszystkim jej "brat": naprawdę dobrze zagrana i wymyślona postać, coś świeżego w temacie androidów. Reszta to raczej tło, mięso armatnie do "odstrzału" i niestety w temacie dialogów wieje tutaj kliszami i sztampą (obowiązkowy w ekipie "dupek", który 10 razy musi pocisnąć androidowi, że nie jest prawdziwym człowiekiem, żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli, że jest dupkiem). Ogólnie scenariusz jest dosyć wtórny, a nawiązania do sagi są tutaj momentami nie tyle easter-eggami, co po prostu skopiowanymi pomysłami na rozwój fabuły, ale Romulus dodaje też do lore coś od siebie, również w temacie, że tak powiem, wizualnym (akcje z wyłączoną grawitacją chociażby). Oglądało się to po prostu dobrze, choć ostatni akt już był dla mnie trochę przeciągnięty. Tak czy siak: nie jest to wybitne dzieło, ale miłe zaskoczenie i chętnie obejrzę ciąg dalszy.
-
Jakie płaszcze, jakie kieszenie? Do grania w podróży jest licencjonowany, elitarny plecak;