-
Postów
4 238 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
Onimusha fajna gierka, ale poszła w kąt po paru próbach rozwiązania ograniczonej czasowo "zagadki", gdzie skucha cofa nas do checkpointa, jakoś po godzinie gry. Może kiedyś. Ja ostatnio ukończyłem: Road 96 (Switch) Czyli dosyć specyficzny indykowy symulator chodzenia/przygodówka. Rzecz dzieje się w fikcyjnym, autorytarnym państwie (stylizowanym na USA, w domyśle pod rządami quasi-Trumpa, oczywiście w wyobrażeniu "liberałów), a my wcielamy się w kilkoro nastolatków i staramy się dotrzeć tytułową drogą do granicy, po czym ją przekroczyć, co nie jest proste, bo generalnie jest ona zamknięta dla ruchu granicznego. Po drodze spotykamy różne postacie (na które trafiamy po kilka razy w różnych scenariuszach) i mamy okazję podejmować decyzje, które wpływają później na przebieg fabuły. Ogólnie rzecz biorąc, najważniejsze "wskaźniki", to nasza energia (rozumiana tradycyjnie: siła życiowa, którą możemy odnawiać śpiąc, jedząc i pijąc) i posiadamy hajs (ot za kasę możemy choćby kupić jedzenie, ale też opłacić taksówkę, zamiast łapać stopa, choć i to i to może okazać się niebezpieczne). Jak dobrze zrozumiałem, prezentowana przez nas postawa (z grubsza można wyróżnić trzy opcje: podejście rewolucyjne, dążące do rozruchów przeciwko władzy, podejście "demokratyczne" z promowaniem opozycyjnej kandydatki i zachęcaniem ludzi do głosowania, oraz podejście "nihilistyczne": nic się nie zmieni i trzeba uciekać) wpływa na zakończenie, no i mnie udało się chyba całkiem dobre, mimo paru nie do końca zadowalających mnie sytuacji po drodze. Co ciekawe, jak później doczytałem (o ile to prawda), scenariusze i levele są w dużym stopniu generowane losowo, i w sumie dobrze, że dowiedziałem się o tym po skończeniu gry, bo nie lubię takiego patentu w grach. No także nawet ciekawe doświadczenie na mniej niż 10h. Można się całkiem mocno wczuć w klimat (pustynia, motele, kino drogi i te sprawy) i polubić niektórych NPCów (całkiem spoko voice acting). Całość jest, jak to mówią na zachodzie, "cozy". Gameplay to głównie chodzenie, zbieranie przedmiotów i wybieranie opcji dialogowych, ale są też odskocznie w postaci całkiem zgrabnych mini-gierek (choćby udających retro gierki w stylu Ponga) czy jakiejś odmiany w rozgrywce (pościgi itp.). Przygrywa nam przyjemna muzyka, głównie w klimatach synthowych, a wizualnie jest dosyć prościutko, ale w komiksowym stylu.
-
Abstrahując od tego, że można się zupełnie obejść bez tego ruchu, to oczywiście, że zrobisz rzut do góry i to akurat nie jest nawet specjalnie upierdliwe, namierzający na upartego można ale to już całkiem utrudnione i w praktyce bezsensowne.
-
Ja tam 99% czasu grałem w trybie handheld z wpiętymi joy-conami i było git. Jedyna mocno wybrakowana akcja w takim układzie to "wirujący" rzut czapką, jest na to sposób, ale mniej intuicyjny.
-
Ciekawe, jaką wymówkę na swoją mizerną formę ma Ellie. Fani TloU2 wszystko sobie są w stanie wyjaśnić i dopowiedzieć byle pasowało do spójnej wizji (a jak komuś nie pasuje, to nie zrozumiał tego niezwykle głębokiego i odkrywczego scenariusza, wiadomo) no ale nie, nigdzie poza bodaj jednym rzuconym od niechcenia dialogiem, nikt się do tematu nie odnośni. Wszystko poza tym to naciągane tłumaczenia faktu, że w tym postapokaliptycznym świecie pełnym złych i żądnych zemsty ludzi akurat żądna zemsty Abby ma dostęp do sterydów i żarcia z wyjebanymi makrosami. Poza oczywiście faktem, że jest jedną z głównych bohaterek i tak sobie wymyślił Druckmann. Z mojej strony eot, bo to jest poziom dyskusji o babie w ciąży. Jedni po prostu łykają takie motywy w grze aspirującej do bycia realistyczną wizją postapo i relacji międzyludzkich, a drudzy nie. A co do Intergalactic jeszcze, to owszem, biorę pod uwagę, że jakieś wyjaśnienie będzie.
- 2 361 odpowiedzi
-
- semiremaster
- halfremake
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Skończyłem Pingwina no i dobre to było. Co prawda były momenty trochę taniego, serialowego scenopisarstwa (drugi epizod), ale ogólnie wciąga, a postacie są zbudowane (no i odegrane) świetnie. Główny bohater manipuluje nie tylko otoczeniem, ale też widzami, co przypomina nam dosadnie sama końcówka. Mimo wszystko bardziej niż los Farrell jako Pingwin hipnotyzujący, choć może momentami zahacza o groteskę i przegięcie. Sofia też zrobiła robotę i choć większość czasu jedzie trochę na jednej minie, to jak już pojawiają się jakieś niuanse czy większe emocje, wypada wiarygodnie.
-
Żeby nie zaśmiecać tematu głównego Intergalactic: zaskoczenie, aktoreczka promuje odpowiednią narrację w realu. Parafrazując klasyka: "ooo zobaczcie jak ona wygląda". Also, inny cytat: "As opposed to having just one character that is LGBTQ or non-binary, make it reflect the way that our society is. Sprinkle more in there". Gotowi na POSYPKĘ? Bo przecież odwzorowywanie rzeczywistego udziału osób LGBT w społeczeństwie literalnie oznacza, że w kilku-kikunasto osobowej grupie bohaterów serialu/gry musi być przynajmniej po jednym Pokemonie z zestawu. No ja też nie mam nic przeciwko, dwie wyżej wymienione serie to jedne z moich ulubionych ever. Tylko wiesz, w powyższych tytułach mieliśmy logiczne uzasadnienie takiego stylu, bo jednak, newsflash, łysy łeb to nie jest totalna oczywistość u kobiet, a jakoś od paru dobrych lat nie jest już nawet zbyt często widywana na osiedlach u ziomków. To tak jak z Abby, której dojebana sylwetka nie była w żadnym momencie wyjaśniona fabularnie. Decyzja czysto designerska.
- 2 361 odpowiedzi
-
- semiremaster
- halfremake
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Resident Evil 4 Remake (PS4) Z tydzień już będzie, ale jakoś nie miałem weny i/lub czasu, żeby coś napisać, a w zasadzie doszedłem do wniosku, że łatwiej i szybciej pisze mi się o grach, w których nie bardzo jest do czego się dowalić, więc jedziemy. Co tu dużo gadać, kolejna świetna gra z serii. W zasadzie od początku do końca sprawia frajdę, chce się grać i aż szkoda wyłączać konsoli. Co prawda to najdłuższy Residencik, ale trzyma poziom i nie nudzi. No ale wiadomo, nic nie jest idealne, zresztą ostatni jestem do tego, żeby wystawiać RE4 na ołtarze, bo oryginał zaliczyłem raz, w 2012 (PS2) i ze "starych" części jest chyba jedyną, do której nigdy nie wróciłem. Zwyczajnie wolę schemat znany z trylogii (a teraz też części 7-8), czyli więcej choćby prostackich zagadek i eksploracji z patrzeniem na mapkę i szukaniem kluczy, wiadomo o co chodzi (choć ktoś mi może zarzucić, że RE:VIII to też strzelanka, tyle, że w FPP, i trochę racji w tym jest, ale jednak to nadal trochę inny styl zabawy, nie mówiąc o klimacie). Fabuła, choć to zawsze w serii była niska klasa B, tutaj też jakoś wyjątkowo mocno po mnie spływa i cała ta banda hiszpańskich pojebów nigdy mnie jakoś mocno nie przekonywała xD No także wracając: naturalne jest, że abstrahując od oprawy, nie odniosę się tu jakoś mocniej do zmian w stosunku do OG. To była elegancka gierka, ale poza wioską i Regeneradorami niewiele z niej pamiętam. Wiadomo, że ogólnie rzecz biorąc, wszystko tutaj jest świeże i (raczej) lepsze. Gra się po prostu dobrze i nie ma sensu tu po kolei wymieniać rajcownych elementów, bo każdy wie, czym RE4 stoi. Strzelanie jest mięsiste, a cała otoczka związana z walką mocno rozbudowana i zapewniająca możliwość zróżnicowanej zabawy zarówno sprzętem, jak i elementami otoczenia. Nóż robi robotę, melee również. Wkurzałem się tylko czasami na celowanie, gdy przeciwnik był już bardzo blisko i robiło się nieczytelnie. Poza tym: gra cymesik. Nawet rozbudowanie jej o poboczne zlecenia okazało się strzałem w dziesiątkę i wsiąknąłem w temat na maksa, choć z dosyć głupich przyczyn nie udało mi się ukończyć ze dwóch. Byłem zmotywowany do przeczesywania mapki i robienia zadań choćby ze względu na potencjalne zakupy u niezastąpionego Sprzedawcy. No po prostu dobry game design, odpowiednio łechtający nasz układ nagrody. To, co się nie zmieniło na plus, to obecność Ashley. Tzn. owszem, konkretne elementy gameplay'u czy game designu są poprawione, ale no kurwa, to nadal Ashley xD. Czyli generalnie jeden z bardziej rakowych pomysłów na zabawę w grze, jakim są wszelkiego rodzaju misje ESKORTOWE, dbanie o NPCa, który za nami podąża itd. No jebać te fragmenty tak ogólnie. Poza tym nie jestem fanem (tak teraz, jak i grając w OG) rozwiązania, jakim jest motywowanie gracza do wkładania hajsu w rozwój pukawek, jednocześnie co parę godzin wrzucając mu nowe, teoretycznie lepsze ich wersje. Wiem, że tutaj i tak jest to w miarę spoko rozwiązane, bo dopakowaną fuzję można sprzedać za uczciwą cenę, ale nadal, nie lubię tego. Coś tam mi jeszcze po drodze trochę wadziło, ale skoro nie mogę sobie teraz przypomnieć, to widocznie nie było tak ważne. Parę słów o oprawie, no bo w końcu rozmawiamy o remake'u. Cóż, jak widać na początku posta, grałem na PS4, więc szału nie było, ale najważniejsze, że udało się utrzymać płynność. Ogólnie rzecz biorąc jest bardzo ładnie, choć dosyć często tekstury są trochę rozmazane. Koniec końców, poprzednie rimejki czy nawet siódemka wizualnie stoją wyżej, no ale pewnie wpływ na taki efekt ma większa skala poziomów w czwórce, może też skupienie się na wersji next-genowej. Za to oświetlenie i szczegółowość wykonania otoczenia, szczególnie wnętrz z tymi wszystkimi bambetlami, jest na naprawdę wysokim poziomie. No także jaki RE4make jest, chyba każdy widzi. Ja byłem w pełni kontent i choć nie było to odświeżenie mojej ukochanej gry, na które czekałem z wywieszonym jęzorem, a po odpaleniu wsiąkłem na 12 godzin, wyszukując każdego szczególiku zmienionego w stosunku do oryginału, to zwyczajnie oceniam całość jako świetną GRĘ. Capcom zwyczajnie robi to jak należy, mają złotą formułę i niech się jej trzymają.
-
Numer odebrałem w najgorszy możliwy czas, czyli niedzielę wieczur. Cóż, leży sobie zapieczętowany, by nie ulatniał się aromat i czeka na lepsze okoliczności przyrody, bo takiego specjala wypada celebrować, a nie czytać w krótkiej przerwie między innymi zajęciami.
-
PlayStation Wrap-Up - twoje podsumowanie roku
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na oFi temat w Graczpospolita
Coś błędnie zlicza ten czas, nie ma bata. I nawet nie mówię o sumie i o tym, że nie widać grudnia, tylko patrząc na poszczególne tytuły. -
Akurat argument "oceniacie pochopnie, a przecież parominutowy trailer prawie nic nie pokazał" jest chybiony, bo nie mówimy o pierwszej grze indie developera. Jak ktoś ma rozum, to obserwuje rzeczywistość i wyciąga z niej jakieś wnioski, widzi schematy, zależności, więc nie trzeba być jasnowidzem, żeby próbować coś przewidywać. I oczywiście wcale nie musi się to spełnić, co nie znaczy, że sceptycyzm jest nieuzasadniony. W tym przypadku mamy do czynienia z twórcami, którzy udowodnili wielokrotnie mistrzostwo w kwestii dopracowania technicznego i audio-wizualnego swoich produkcji, jednocześnie ich ostatnia gra w temacie fabuły jest, delikatnie mówiąc, kontrowersyjna, a mówiąc mniej delikatnie, popsuta na wielu płaszczyznach i oblana irytująco ostentacyjnymi elementami mitycznego WOKE. Czyli mamy święte prawo oczekiwać, że z tymi samymi ludźmi u sterów sytuacja może się powtórzyć. Czy to automatycznie dyskwalifikuje grę? No dla mnie nie, choć na pewno psuje mi potencjalny hype, a kiedy już będzie można zagrać, może popsuć zabawę, tak jak miałem zepsutą skądinąd świetną grę, jaką było TLoU 2. Tak czy siak, w skrócie: za samą tematykę plus, bo jaram się sci-fi, podoba mi się zaprezentowana estetyka, choć motyw retrofuturyzmu i soundtracku złożonego z hitów lat 80 robi się już przeruchany, za to oryginalna ścieżka może być wspaniała, czego próbkę mamy już w trailerze (do którego wracam właśnie ze względu na momenty z tym OST), nie podoba mi się cringe'owa i uruchamiająca czerwoną lampkę w kontekście "inkluzywności" i "strong female protagonist" bohaterka (notabene linia włosów gorsza, niż u niejednego piwniczaka po trzydziestce), drażni jej rozmówczyni (głos zakatarzonej nastolatki z mutacją), niepokoi sugerowany kierunek, w którym mogą iść z gameplay'em, ale generalnie wiemy na razie bardzo mało. ND to mistrzowie technologii, każda ich kolejna gra to pokaz kunsztu wykonania i magii w temacie wyciskania ze sprzętu jego maksimum, ale odkąd poszli w "dorosłe" przygody, to mimo bycia pierwszoligowcem tworzącym WAŻNE gry oparte na NARRACJI, dla mnie to już nie jest "to". Ich opus magnum w mojej ocenie to seria Crash, trochę niżej stawiam przygody Jaka i Daxtera (wspaniała jedynka i słabsze sequele). Co nie zmienia faktu, że zawsze gameplay'owo dostarczali. A w Intergalactic na pewno kiedyś się zagra. Ale raczej nie na premierę. I niestety, choćby jak wspaniały to był ostatecznie tytuł, to jeśli główna bohaterka będzie mnie odrzucać, to zwyczajnie będzie to psuło całokształt. No ale zobaczymy, czy pani A. MUN faktycznie nią będzie.
-
No beka z tego była, tym bardziej, że to nie były jakieś początkowe odcinki i otoczka serialu była już mocno profesjonalna/wysokobudżetowa. Ale cameo Stasia w wątku z pewną mityczną kurtką...mocny moment. Szybki research i okazuje się, że o ile w jednym epizodzie Staszka zagrał Polak, tak w następnym już jakiś Rusek lol.
-
W NJ i NY była/jest spora mniejszość polska.
-
Ja to bardzo dobrze wiem, bo już kilka sprawdziłem, chociaż osobiście mogę bez problemu powoli wieczorem wypić całego takiego Komesika. Tyle, że mając szkło 0,2l nie jest trudno na oko, bez podpowiedzi, wlać sobie ~0,1l xD. Całość rozbija się o estetykę, mogło to być bardziej subtelne, a przecież produkt nie jest wymierzony w przypadkowych klientów, którzy nie wiedzą, co piją.
-
Liczy się tylko wersja z ekranem OLED, no chyba, że w ogóle nie zamierzacie korzystać z trybu przenośnego (czyli gralibyście na TV). Natomiast wersja Lite ma na stałe "przytwierdzone" joycony i nie oferuje opcji podłączenia do TV.
-
Dragon Ball (także Z, GT i Super)
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na raven_raven temat w MANGA&ANIME
Odcinki z pierwszą i drugą formą Cella to dla mnie peak DBZ. Ostatnie faktycznie konkretne momenty Piccolo (walka z 17, później z Cellem), Tien i jego Kiko-ho, Vegeta USSJ, trening Goku i Gohana, no była moc. Dodatkowym smaczkiem było to, że w trakcie emisji Cell Sagi na RTL7 w 2001 zbliżały się wakacje i na dwa miechy trzeba było się pożegnać z nowymi odcinkami. Kiedyś to były cliffhangery. -
Nadrobiłem drugi sezon Wielkich Kłamstewek (pierwszy to była chyba największa pozytywna niespodzianka ostatnich paru lat), swoją drogą sam się zdziwiłem, ile lat już minęło od jego premiery. Cóż, to nadal dobra, świetnie zagrana i dobrze wyglądająca opowieść, tyle, że sporo jej brakuje do "prequela" w kwestii fabularnej. Tam robotę robił sam punkt wyjścia: ginie facet, a my śledzimy wydarzenia, które do tego doprowadziły, poznając przy tym niezwykle barwną i różnorodną grupkę mamusiek z przedmieścia. Tym razem brak jakiegoś mocniej wciągającego wątku. W pewnym momencie na prowadzenie wysuwa się motyw walki o dzieci Nicole Kidman, ale to inny kaliber. Robotę robi tu niezawodna Meryl Streep, naprawdę odpychająca, jednocześnie budząca współczucie, niejednoznaczna postać. Poza nią (i przewijającą się na trzecim planie matką Kravitzowej) nie wprowadzono praktycznie żadnych nowych, znaczących bohaterów, a wątek szkoły zszedł na daleki plan, ogólnie jest tu jakaś taka dziwna mieszanka tematów, z których żaden tak mocno nie angażuje. I mam wrażenie, że trochę mniej tu humoru, choćby czarnego. Ale generalnie to kawał dobrze napisanej historii, z gatunku tych bardziej ludzkich i "przyziemnych".
-
Yoshi's Island (Switch/GBA) Czyli wersja wydana jako Super Mario Advance 3 (przed SMB3, wbrew chronologii wydawniczej oryginałów). Powrót po latach, bo jakoś w okolicach 2002/2003 miałem przez jakiś czas kartridż pożyczony od znajomego. Jak się teraz okazało, przygodę przerwałem dosyć wcześnie, bo chyba nawet nie dotarłem do drugiego "świata". No i o ile wtedy gra mnie totalnie oczarowała, tak teraz było jakoś tak meh. Oczywiście to nadal kawał dobrego platformera, na dodatek praktycznie nie starzejącego się dzięki ponadczasowej, pięknej oprawie w pastelowym stylu (w końcu to już port z SNESa), ale gra mnie trochę zmęczyła. Rzut oka na licznik czasu i okazuje się, że nie bez powodu: grałem ponad 13h, co jak na oldschoolowe przygody ze świata Mario jest rekordem. A przecież skupiłem się na raczej bezpośrednim parciu przed siebie (czyli w prawo), odpuszczając jakieś specjalnie dokładne czyszczenie mapek ze znajdziek czy szukanie sekretów (jest tego pełno). Niestety, trochę brakuje tu mocniejszego zaskakiwania gracza jakimiś nowymi patentami na dalszych etapach gry. Poza zmianą pejzażu, bestiariusza i okazjonalnie jakimś nowym gadżetem, gra się z grubsza cały czas tak samo. Skaczemy, połykamy mobów, składamy jajka, którymi możemy rzucać, pilnując przy tym małego Mario: każda nasza skucha sprawia, że mały nam "odlatuje" i musimy jak najszybciej złapać go z powrotem. Pomysł nieźle odświeżający formułę platformówek z tamtych czasów, więc to na plus. Nie ma tu jakoś dużo momentów irytacji, co najwyżej parę razy trochę się pogubiłem na levelu (niektóre są mocno rozbudowane i porozgałęziane). Na plus walki z bossami, nie są przegięte, ale każda wymaga lekkiej rozkminy, jak go tu ugryźć. Także spoko, ale po latach już bez szału. A no i nadal (a był to rok 1995) OST ogranicza się do dosłownie kilku kawałków, powtarzających się co chwila na przestrzeni tych ~40 poziomów.
-
Przesłuchałem jakiś czas temu całość, no i jak dla mnie mocne meh, może będę wracać do dwóch-trzech kawałków i to raczej jak sobie "przypomnę" o tym albumie. Czysto subiektywnie: nigdy nie lubiłem kobiecych wokali w "cięższej" muzie i nic tu się nie zmieniło (abstrahując już od całej otoczki, o której wspomina przedmówca). Za to jak wjeżdża Shinoda to od razu jakoś zaczyna to mieć ręce i nogi. Cóż, żaden ze mnie die hard fan LP, oczywiście jako gimb z lat 00' uwielbiałem dwa pierwsze albumy i nadal do nich wracam, ale później jakoś mi już było z ich twórczością nie po drodze. Jednak szum wokół tej premiery sprawił, że sięgnąłem po odsłuch. No ale nie.
-
Zależy, jak bardzo się zacina, bo moja nie odbiega jakoś bardzo na minus od takiego chociażby PS Store na PS4. Przymula przy wybraniu gry czy zmianie kategorii (tu najbardziej), ale nie ma jakiejś tragedii, a z Twojego wpisu to brzmi, jakby było bardzo źle. Możesz to jakoś doprecyzować czasowo, nie wiem, ile sekund się ładuje chociażby?
-
Do mnie nowy zestaw Komesów wymrażanych już dotarł, ale degustację zostawię na "specjalną" okazję. Szkoda, że na szkle jest tak mało estetyczna (jak dla mnie w ogóle nie potrzebna) miarka 0,1 l. Poza tym: fajne i będzie do kolekcji, jestem niepoprawnym FANEM browaru, więc lubię te gadżety, nawet jeśli są przepłacone.
-
Pumpkin Jack (Switch) Kupiona jakiś czas temu na promce, odpalona w okresie "okołohalloweenowym", dla klimatu, ale mimo, że to krótka gierka (jakieś 4-5h), to z racji na standardowe już u mnie pykanie na Switchu głównie przed snem, cały playthrough rozłożył się na paręnaście dni xD. Tytuł znalazł się na moim celowniku dosyć spontanicznie, niedawno. Gdzieś mi mignął jako "indie Medievil", a że serię ową bardzo lubię, to nie mogłem tematu zignorować. No i faktycznie mocno czuć tu inspirację klasykami z PSXa. Pomijając zalatującą Burtonem (ale nie tak mroczną i ogólnie mniej "dziwną") stylistykę, od początku uwagę zwraca muzyka. Utwory nie są jakieś mocno wbijające się w pamięć i po paru dniach od skończenia gry raczej żadnego nie byłbym w stanie zanucić (w przeciwieństwie do różnych "jingli", np. przy okazji zgonu), ale brzmią dobrze i tworzą fajną atmosferę. Powiedziałbym, że OST to chyba najbardziej pachnący "wysokim budżetem" element gry. Podobieństwa można dostrzec też w samym trzonie gameplay'u, bo to dosyć zwyczajna gra "action adventure". Zwiedzamy całkiem spore (również wertykalnie) poziomy, co krok pozbywając się mobków, którzy raczej nie sprawiają trudności, ale gdy pojawia się większa grupa, to momentami robi się zamieszanie i można nawet zginąć. Nie pomaga prostacki system walki, opierający się na dwóch atakach i uniku w postaci rolki (mało użytecznej). No biegamy w kółko i naparzamy przycisk ataku, okazjonalnie podskakując, tak to w skrócie wygląda. Także tutaj specjalnej frajdy nie ma. Lepiej wypada eksploracja, choć do skoku (a raczej fizyki w locie) mam małe zastrzeżenia. Poza typowym dotarciem do końca poziomu, możemy trochę poeksplorować w poszukiwaniu znajdziek, za które kupujemy bonusowe stroje dla Jacka. Giniemy natychmiastowo po każdym wpadnięciu do wody (to też chyba nawiązanie do słabości sir Daniela), po czym czeka nas powrót do checkpointu. Gra jest generalnie prosta, z okazyjnie występującymi trudniejszymi (czytaj: upierdliwymi) momentami, najczęściej w postaci jakiejś pseudo mini-gierki (a może lepiej to nazwać "odmianą gameplay'u") w rodzaju klasycznej jazdy wagonikiem. Takich skoków w bok jest tutaj kilka rodzajów, z czego wyróżniają się (i znowu kojarzy z największą inspiracją twórców) zadania wymagające ściągnięcia głowy tytułowego bohatera, by za jej pomocą (porusza się na mackach) coś tam zrobić i otworzyć dalszą drogę na głównym poziomie. W sumie spoko. Wracając do oprawy: design poziomów jest całkiem dobry, natomiast od strony artystycznej całość jest dla mnie trochę zbyt kolorowa, z mocno dominującymi fioletami i pomarańczami, przez co początkowe etapy zlewały mi się trochę w całość (w sumie największa świeżość przychodzi wraz z poziomem "śnieżnym"). No i na Switchu technicznie jest niestety biednie. Niska rozdzielczość, mocny aliasing i powolna, dławiąca się animacja. A przecież dużo bardziej okazałe tytuły potrafią śmigać na konsoli N w zadowalający sposób. Tyle dobrze, że OLED robi robotę. Cóż, nie da się ukryć, że gierka nie należy do pierwszej ligi, co oczywiście jest zrozumiałe. Wszystko jest takie trochę "budżetowe", jakby niedoszlifowane, a momentami nijakie. Brakuje trochę głębi zabawy. Fabuła jest pretekstowa i przedstawiona w formie dialogów bez voice actingu (pomijając narratora występującego między poziomami), no i zamiar był taki, że nasi bohaterowie mają jakąś tam ikrę/charakter (Jack to niby złośliwy dupek, Kruk jest tchórzliwym sidekickiem itd.), ale jest to jakieś takie nieprzekonujące i po prostu mało ciekawe. No ale koniec końców grę stworzył w dużej mierze jeden gość (choć lista nazwisk w creditsach temu zaprzecza xD) i jak popatrzy się na to z tej perspektywy, to efekt robi duże wrażenie. Oceniając samą grę, bez dodatkowych kontekstów: klimatyczny średniaczek. Na promce warto spróbować.
-
Joker 2 Ty no nie wiem. Nie chcę tu świrować wyważonego centrysty, ale w tym przypadku skakanie od ocen "szmira 3/10" do "niezrozumiałe przez maluczkich arcydzieło, 9/10" mnie trochę bawi. Bo nie jest ani aż tak źle, ale tym bardziej aż tak dobrze. Dobra, miejmy z głowy najważniejszą rzecz: tak, to jest musical, i nie, nie ma tu jakiejś wyjątkowości, czegoś odkrywczego, co sprawi, że jak nie lubisz mieć fabuły co chwilę przerywanej/uzupełnianej piosenkami, to nagle to polubisz. To musical i to niestety ze słabymi piosenkami. Słabymi czysto subiektywnie (melodie, gatunek), ale też, co gorsza, w większości słabo wykonanymi, bynajmniej nie z powodu braków wokalnych artystów. Trafnie to ujął w przeczytanej akurat dzisiaj przeze mnie mini recce Sobek z PE: te utwory są "wymruczane". Często brakuje tu nawet podkładu lub jest on szczątkowy. No generalnie gdy śledziłem sobie jakiś nawet interesujący dialog czy scenę i nagle wjeżdżały nutki, to odruchowo przewracałem oczami i aż kusiło kliknąć przewijanie. Także no pierwsze, instynktowne obawy przed premierą miałem słuszne. Później zaczęły spływać te rozstrzelone po skrajnościach recki i zacząłem się trochę łudzić "a nuż nowy Joker wpisze się akurat w mój gust i wrażliwość i będę w tym gronie szczęśliwców, dla których to świetne dzieło". No nie, niestety. Ale też nie jest to crap. Jest to na pewno film, jak to chyba wiele razy już powiedziano, niepotrzebny. Jedynkę bardzo cenię (choć po 5 latach od premiery nadal do niej nie wróciłem i na razie mnie nie ciągnie, ot nie ten typ kina), ale nie czułem specjalnej potrzeby poznania dalszych losów Flecka. Co gorsza, na koniec Nie mam problemu ze skupieniem się na warstwie psychologicznej czy raczej psychicznej bohaterów, komentarzem społecznym (tutaj akurat niemal go nie ma) czy niemal porzuceniem stricte komiksowego rodowodu, ba, dla mnie to zalety jedynki i, co za tym idzie, sequela. Gorzej, że w dwójce wszystko mocno spłycono, a historia jest trochę naciągana. Co gorsza, znając fabułę jedynki No i w dużej mierze tak jest. Ja tam nie lubię oglądać filmów z takim nastawieniem, odbiera to wagi wydarzeniom. Ale poza tym, gdyby wyciąć śpiewanie, to solidny film, o który w sumie nikt nie prosił. Może to kwestia tego, że generalnie lubię kino więzienne i sądowe, a tutaj dostajemy "dwa w jednym", choć ani w jednym, ani w drugim obszarze nie są to bynajmniej wyżyny narracji. Jest klimat, są charyzmatyczni bohaterowie, parę ładnych ujęć (choć w przypadku dominującej tu estetyki, słowo "ładne" może nie pasować, niech będzie, że dobrych). Aktorsko jest ok, choć poza Gleesonem na drugim planie to teatr dwóch aktorów, co raczej oczywiste. Mimo wszystko Gaga, a raczej Lee, trochę zawiodła, za mało szaleństwa, za mało głębi. Ale to już wina a scenariusza. Phoenix wiadomo, bezbłędny, ale też raczej powtarzalny. Także no co mogę powiedzieć. Sprawdzić i tak trzeba, żeby wyrobić sobie swoje zdanie. Ciężko powiedzieć, że się zawiodłem, skoro oczekiwania były małe. Ten film w tej formie po prostu, powtórzę się, nie był potrzebny. Przerost formy nad treścią, czego dowodem jest nawet to, że mimo ponad dwóch godzin potrzebnych na jego obejrzenie, na koniec i tak miałem poczucie, że w sumie niewiele zobaczyłem.
-
Źle to ująłem, uniki oczywiście są, tyle, że predefiniowane, w momencie, kiedy już jesteśmy atakowani. No i są bezużyteczne przy więcej niż jednym przeciwniku, szczególnie w świetle tego, że brak tu też normalnego locka. Na dodatek wystarczy być lekko odwróconym w kierunku innym, niż morda potwora, żeby "side step" przestał działać. Walka z jednym mobem a walka z kilkoma to w tej grze dwa różne światy. Stąd, jak na ironię, ci w zamierzeniu najtrudniejsi przeciwnicy są w praktyce najłatwiejsi. Sensowniej by było mieć "zwyczajny" uskok, jak w nowych GoWach chociażby.
-
The Callisto Protocol (PS4) Czyli "Przeciskanie Się Przez Szczelinę: The Game". Gra miała naprawdę wszelkie predyspozycje, żeby być przynajmniej bardzo dobrą, a twórcy zawiedli w takich kwestiach, że aż żal, bo naprawdę stosunkowo niewiele trzeba było zmienić, żeby wrażenia były dużo lepsze. Z jednej strony jest tu pełno cech tytułu z najwyższej półki, z drugiej ciągle jakiś element czy patent sprowadza nas na ziemię przypominając, że "no nie, to nie jest pierwsza liga". Grałem na PS4 i abstrahując od oczywistego downgrade'u graficznego (generalnie nie jest źle, przynajmniej czysto wizualnie, bo już technicznych baboli jest sporo, na czele z notorycznie występującymi opóźnieniami w ładowaniu tekstur i potężnymi spadkami framerate'u), największym utrapieniem tej wersji są loadingi. Po każdym zgonie (a jak wielu z was wie, TCP nawet na normalu potrafi dać w kość) czekałem na powrót do gry prawie 2 minuty! To są rekordy poprzedniej generacji i szczerze mówiąc uważam to za efekt niedbalstwa programistycznego, bo na chłopski rozum nie ma żadnego uzasadnienia, żeby tak skonstruowana gra wymagała aż tak długiego wczytywania się (toż to w open worldach AAA szybka podróż potrafi trwać kilkanaście sekund). Wygląda to bardziej tak, że skoro na nowej generacji mamy już SSD, to kto by się tam przejmował optymalizowaniem kodu pod stare dyski twarde. Jestem zdania, że najlepszą grę na świecie można skutecznie zepsuć i obrzydzić, jeśli często się w niej ginie, a jednocześnie loadingi są koszmarnie długie. Momentami rozważałem obniżenie poziomu trudności tylko dlatego, że szkoda mi było czasu na wpatrywanie się w czarny ekran po śmierci, bo wyzwanie samo w sobie nie było aż tak wielkie, ot parę prób w przypadku co trudniejszych starć i szło się dalej. W ogóle gra ma jakiś dziwny "efekt" czerni i strasznie ciężko ustawić mi było odpowiednio relację TV-suwaki w grze. Albo miałem ładną czerń, ale było ciemno jak w dupie (klimatycznie i estetycznie, ale wpływało to na orientację w terenie i chociażby trudność walk), albo znowu wszystko było zalane szarawo-mleczną poświatą, psując totalnie efekt i atmosferę. No ale to już dygresja. Jednym z elementów charakterystycznych TCP są dosyć liczne walki, a dokładniej walki melee, bo to właśnie taki styl jako dominujący zaproponowali nam twórcy. Nie wiem, czy chodziło o jakieś mocniejsze odróżnienie przygody Jacoba od jego protoplasty z serii Dead Space, ale efekt niestety zawodzi. O ile samo zadawanie razów jest satysfakcjonujące (generalnie dobrze przedstawiono reakcję potworów na ciosy/strzały, więc jest "mięsiście"), a niektóre elementy systemu walki są nawet miodne (unik, parę uderzeń batonem w pysk, strzał z pistoletu, poprawienie, ewentualnie but na ryj, gdy przyjemniaczek już leży), tak samo poruszanie się w czasie starć jest ogólnie do dupy. Przede wszystkim system nie sprawdza się, gdy atakuje nas więcej zarażonych (a takich akcji jest sporo), wkrada się wtedy spory chaos, a z racji tego, jak zaprojektowano sterowanie i poruszanie się naszym protagonistą, walka robi się po prostu nieznośna. Tym bardziej, że 90% starć ma miejsce w naprawdę ciasnych obszarach. Zapomnijcie o sprawnym manewrowaniu, jakimkolwiek uniku czy nawet opcji szybkiego odwrócenia się o 180 stopni. Jacob porusza się jak wóz z węglem, że pozwolę sobie użyć wyświechtanego już nieco porównania. Ucieczka czy nawet taktyczny odwrót na dogodniejszą pozycję jest w większości przypadków niemal niemożliwy i każdą taką próbę przypłaca się zazwyczaj zdrowiem lub życiem bohatera. Żeby było "śmieszniej", użycie apteczki trwa dłużej, niż w jakichś soulsbornach, w zamierzeniu dodając element TAKTYKI, w praktyce po prostu irytując. No także jak mówiłem, bywa trudno. Poza batonem mamy do dyspozycji kilka odmian broni palnej, przy czym w praktyce można zaliczyć grę stosując zwykły pistolet i "strzelbę". Strzelanie jest przyjemne, a nadmiar amunicji (może poza końcówką gry) raczej nam nie grozi. Urozmaiceniem jest tu odpowiednik kinezy z DS (mało subtelnego zrzynania z tamtej serii jest tu sporo), przy pomocy której możemy "skutecznie" ułatwić sobie pokonywanie przeciwników (teoretycznie złapanie i nabicie ich na występujące gdzieniegdzie kolce, wiatraki czy inne ostrza to one hit kill). Cudzysłów wynika z tego, że sterowanie, sposób działania samego modułu tudzież ogólny bałagan sprawiają, że nie jest on zbyt efektywny i w praktyce po prostu często robi więcej złego, niż dobrego. Poza walką jedynym jego zastosowaniem jest okazjonalne chwytanie jakiejś lepiej schowanej skrzynki z lootem, żadnych zagadek czy czegoś w tym stylu. Upierdliwy jest też ekwipunek. Jak ktoś tęskni za oldschoolowymi częściami Residentów, to tutaj poczuje się jak w domu, bo przez dużą część gry (póki nie zdobędziemy kombinezonu, a i wtedy bywa z tym różnie) mamy tak mało miejsca w kieszeniach (a poszczególne sloty zajmuje dosłownie każda rzecz, od amunicji, przez baterię do kinezy, po schematy produkcji nowych broni), że wielokrotnie musiałem coś wyrzucić, żeby zebrać coś potrzebniejszego, a później wracać się w to samo miejsce np. po sprzedaniu bambetli w kiosku i zwolnieniu slotów. Bo-szok, mamy tu system sklepików, w których możemy kupować i sprzedawać stuff, a także wytworzyć/upgrade'ować przedmioty. Tu mowa głównie o pukawkach i w sumie całkiem fajnie się obserwuje ich rozwój, choć nie jest on konieczny do zaliczenia gry. Aha, nie można też nie skomentować totalnie spierdolonego sposobu zmiany broni. Takie coś w 2023 po prostu nie przystoi. Inna rzecz, która mi nie przypasiła, to klaustrofobiczna struktura poziomów. Ja wiem, że takie przestrzenie to klasyka kosmicznego horroru sci-fi, ale bez przesady, tu jest po prostu za ciasno. Raz, że nie współgra to ze starciami z grupą wrogów, a dwa, że wpływa na ogólne wrażenia z zabawy. Lubię liniowe gry, ale The Callisto Protocol (abstrahując od okazjonalnych odnóg czy opcjonalnych obszarów) jest aż zbyt korytarzowe i przez to trochę, ja wiem, prostackie? Co więcej, dosłownie co krok mamy tu klasyczne gejmingowe PRZECISKANIE się. Tunele wentylacyjne, szczeliny między drzwiami, przesmyki w skałach. No nie przypominam sobie innej gierki, gdzie byłoby to tak notoryczne. Zamula i tak już dosyć powolną rozgrywkę. O scenariuszu nie ma się co rozpisywać, bo to raczej sztampa oparta na przeruchanych w gatunku kliszach. Szkoda tylko, że w zasadzie żaden bohater, czy to pozytywny, czy negatywny, nie ma jakiejś większej charyzmy. Są po prostu nijacy. Plus jedynie za zakończenie, ale w sumie w kontekście DLC to i tak nie jest prawdziwy koniec, więc lol. No także z jednej strony zawód (nie powiem, miałem spory hajp na tę gierkę, może nie aż taki, jak niektórzy na forumie, ale jednak miłość do DS swoje zrobiła), z drugiej jak już się wkręciłem (chyba takim momentem przełomowym było zdobycie kombinezonu, szkoda, że to jakaś 1/3 gry xD), to bawiłem się przeważnie dobrze i na koniec miałem nawet lekki niedosyt (kiedy przeszedł mi już wkurw związany z bossem). Nie na tyle duży, żeby płacić za zakończenie (tfu za takie praktyki), ale jednak fundamentalnie nie była to zła gra. Klimat robi robotę, warstwa wizualna nawet na past genie ma mocne momenty, design otoczenia, przedmiotów itd. prezentuje wysoki poziom i skutecznie tworzy przekonującą otoczkę zasyfiałego kosmicznego więzienia/bazy. Fajnie się obserwuje ten HUD, różne interakcje, no i koniec końców starcia, kiedy nie naskakuje na nas cały gang, sprawiają frajdę. Każdy, komu bliskie są serie Obcy czy, rzecz jasna, Dead Space, będzie się tu czuł jak w domu. Niestety, wspomniana seria gier robi w zasadzie wszystko lepiej i TCP gameplay'owo wypada trochę jak taka biedniejsza próba naśladownictwa. Szkoda, że pewnych rzeczy nie doszlifowano, natomiast inne były nie najlepszymi pomysłami już na starcie. Ale to w żadnym przypadku nie gniot. Ot takie 7/10, ale "z sercem".
-
Nadrobiłem i pomijając już to, że takie oglądanie po roku przerwy oznacza, że w sumie nie pamiętam prawie nic z poprzednich sezonów, to faktycznie czuć tu spadek formy. Nie ma sensu, żebym powtarzał to, co wielokrotnie było powiedziane (o niepotrzebnych wątkach, dłużyznach, głupotkach). Ogólnie większość bohaterów, i pozytywnych i negatywnych, jest jakaś taka bezjajeczna, mają mało fajnych akcji (i nie chodzi mi tylko o typową rozpierduchę, bo ta akurat najczęściej mnie nudziła), a ich działania i motywacja raczej irytują. Na plus odcinek z wizytą pewnego supka w pewnym labolatorium, no ale w kontekście całej fabuły jest to trochę mało wiarygodne, bo niby czemu nie zrobił takiej akcji przed ostatnie parę/naście lat? Inna sprawa, że albo ja stałem się na to bardziej wyczulony (wątpię), albo twórcy idą w tą swoją "subtelną" szyderę z określonej opcji politycznej/grupy społecznej już tak bardzo, że robi się to zwyczajnie prostackie i wkurwiające. Bo wiecie, to takie ironiczne, że tępe prawaki IRL robią z Homelandera swojego bohatera (co prawda to raczej urojenia twórców i publicystów, ale mniejsza z tym) i trzeba mieć wysokie IQ jak wyborcy Demokratów, żeby wychwycić tę delikatną satyrę na amerykańskie społeczeństwo i podziały, bo przecież wiadomo, że hehe chrześcijańskie antyszczepy wierzące w płaską ziemię, zmanipulowane przez "Fox News" (która leci na okrągło w każdym domu) literalnie mają w domach ołtarzyki z Hitlerem i marzą o strzelaniu do lewactwa, które uważają za krzywdzicieli małoletnich i największe zło świata. Ogólnie taktyka pomieszania z poplątaniem mniej i bardziej skrajnych poglądów i przedstawienia ich w przekoloryzowany sposób (dla niepoznaki dorzucając jako listek figowy jakąś minimalną dwuznaczność moralną tych złych, w stylu "ktoś się z nich wyśmiewał w młodości), wszystko to polane sosikiem dewiacji i przemocy (bo wiecie, znowu IRONIA, że świętojebliwi są najbardziej zboczeni). Zbyt ostentacyjne i zbyt jednostronne. Ale jako mityczny serial do kotleta/prasowania, to spoko, choć powtarzające się klisze i epatowanie obrzydlistwem już trochę nudzi. Finał obejrzę, wiadomo, ale do podjarki z początku serialu jest już baardzo daleko.