-
Postów
4 238 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
Trudne sprawy administracyjne i regulamin
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na mariusz81 temat w Opinie, komentarze - forum, magazyn
Skąd w ogóle to przekonanie, że "kiedyś" mu przywrócą reakcje? Wystarczyłoby solidarnie się umówić, że wrzucamy płaczka do ignora (albo zrobić mu shadowbana, nie odpowiadać, nie cytować) i pyk. Ale znając forumowiczów i ich umiłowanie do karmienia trolli i innych dziwolągów, to nierealne. -
Trudne sprawy administracyjne i regulamin
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na mariusz81 temat w Opinie, komentarze - forum, magazyn
Jedna sprawa to spłakanie się o minusy, a druga sam fakt tworzenia przez "górę" jakichś wyjątków dla jednego użytkownika xD A płaczka w ramach "lekcji" najlepiej byłoby masowo wrzucać do ignorów i elo. -
No Ocalenie to typowe 6/10, mdłe, cierpiące na typowe grzechy robionych bez serca blockbusterów, odczuwalne PG-13, ale w tym wszystkim przynajmniej jest "jakieś", pokazało cokolwiek nowego w uniwersum, zamiast maglowania po raz enty tych samych motywów. No i jest tam jedyny po T2 dobry Connor. Ale potencjał zmarnowany. Ja widziałem ostatnio: Kroll Ty no słabo. W pewnym kręgach kult, ale jednak nie na tyle duży, żeby przebił się jakoś mocno do świadomości widzów w takim stylu, jak chociażby Psy tego samego reżysera. Poza Lindą i Pazurą większość aktorów (na czele z kobietami) gra tu na poziomie amatorów-naturszczyków. No żenująco brzmią tu niektóre kwestie i egzaltacja przy ich wypowiadaniu xD. Scenariusz jest naciągany w chuj, decyzje i zachowania bohaterów bezsensowne. No i samego wojska i Krolla tu niewiele, a więcej marnej obyczajówki. Nie polecam. Ostatni Pojedynek Dobre kino, choć rozkręca się powoli, no i w ogóle jest rozwleczone. Odpalałem jako totalną niewiadomą, poza świadomością, że "rycerze" i że reżyseruje Ridley Scott (co w 2022 nie oznacza zupełnie nic pewnego, w żadną stronę). No i mimo bycia raczej antyfanem wszelkiego rodzaju klimatów średniowieczno-rycerskich, oglądało się dobrze, bo to bardziej dramat dotyczący trzech postaci, ukazany z perspektywy każdej zn ich. Zabieg jest ciekawy, dopóki nie oglądamy niemal dokładnie tych samych wydarzeń po raz drugi i trzeci. Owszem, istotą są tutaj różne zniuansowane różnice w przedstawieniu owych wydarzeń, ale koniec końców dla widza jest to momentami po prostu nudne. Plus za ekipę aktorską (na czele z mistrzowskim Driverem), nawet mimo dosyć groteskowo wyglądających w mocno nienaturalnym blondzie Matta Damona i Bena Afflecka. Klimat surowy, zimny, przekaz całości trochę zbyt ostentacyjnie wpisujący się w obecne hollywoodzkie trendy i wątek me too, ale z seansu jestem zadowolony, a końcówka (o ile nie zaspoilerowało się sobie historii, bo film jest oparty na prawdziwych wydarzeniach) trzyma mocno w napięciu. Valerian i Miasto Tysiąca Planet Sam tytuł już odstrasza, do tego strona wizualna na materiałach promocyjnych i odtwórczyni jednej z głównych ról (która, o dziwo, spisała się całkiem znośnie) sprawiły, że film totalnie do tej pory ignorowałem. Jednak jakiś czas temu przeczytałem o nim w jakimś rankingu o "niedocenianych filmach sci-fi", no to sprawdziłem. Nie warto było xD. Valerian... słusznie jest "niedoceniony", bo jest po prostu marny. Chaos, wizualny cgi-przepych i kicz wychodzący bokiem, no i przypadłość adaptacji, które próbują w jednym filmie zarysować obfite uniwersum, budowane w innym medium na przestrzeni lat (tutaj-komiks, ponoć klasyczny), czyli za dużo motywów wepchanych na siłę, po których przeskakuje się jakby były jakąś oczywistością. Pomijając to wszystko, mamy do czynienia raczej ze sztampową historyjką i klimatami buddy movie, gdzie dwoje bohaterów o trudnych charakterach współpracuje, wpada w tarapaty, dociera się itd. Da się to obejrzeć, ale w sumie po co?
-
Przecież wystarczy źle przydzielić zadania postaciom w końcówce w tych momentach typu "ktoś musi popilnować drzwi" (a wcale nie jest to aż tak czytelne) i bęc. A wcześniej to szereg czynników wpływających na lojalność, czasem mocno losowych. Na pewnym etapie w ME2 mamy sytuację, w której para kompanów (z tego co pamiętam Miranda/Jack oraz Legion/Tali) się kłóci i rozwiązać to w sposób kompromisowy (czyli jedyny zapewniający przeżycie w suicide mission) można tylko mając odpowiednio wymaksowane wskaźniki renegade i paragon. Albo można pominąć jakiś upgrade Normandii. Aaa i przypomniałem sobie jeszcze jeden genialny patent, którego, nie czytając opisów i porad innych graczy, nie ma chuja, żeby samemu rozkminić za pierwszym razem (sam przez to poległem i musiałem robić replay). Mianowicie na pewnym etapie fabuły Jako gracz mamy możliwość od razu jechać ich odbić (posuwamy fabułę i nabijamy "punkty" lojalności załogi, ale pozbawiamy się możliwości zrobienia niezaliczonych zadań pobocznych) albo robimy sobie nadal swoje zaległe misje (pozbawiając się możliwości dobrego zakończenia). Lose-lose situation, której uniknąć można tylko zaliczając wszystko, co się da, przed misją triggerującą Generalnie dużo tu elementów można zepsuć, osobiście końcówkę mi zjebała właśnie wyżej opisana akcja, później ściągałem jakieś rozpiski, kogo gdzie przydzielić w ostatniej misji, no taktyka jak chuj xD. W rezultacie kończyłem ME2 kilka razy, bo nagle w kolejnym playthrough w 3/4 gry z jakichś bliżej nieokreślonych powodów okazało się, że nie mogę pogodzić członków załogi. No zjebany w pewnym stopniu był ten system.
-
Różnie bywa. Mam znajomego, który się z takim bólem kolana bujał ponad rok od lekarza do lekarza i skończyło się operacją, coś tam z wiązadłami. U drugiego z kolei ból pojawia się i znika, stosuje metody doraźne i na razie żaden lekarz go do krojenia nie kieruje. Tyle, że ten pierwszy sobie teraz śmiga i robi wszystko jak zdrowy człowiek, a ten drugi przy każdym większym wysiłku się obawia, czy nie obciąży kolana i nie zacznie znowu boleć xD. Mogę zrobić lekki update, bo skusiłem się na prywociorza, ortopeda sportowy, facety wydawał się dosyć profesjonalny i konkretnie, pewnie określił, co jest problemem (jego diagnoza to stan zapalny ścięgna mięśnia podłopatkowego) i skierowanko na zabiegi fizjoterapeutyczne, więc poniekąd trafiłeś. W międzyczasie czekam na TK. Jedno jest pewne: jeżeli ten facet trafił z diagnozą, to znaczy, że straciłem kilka miesięcy na gibanie się do znachorów z NFZ, ale liczyłem się z tym, bo sprawa nie była aż tak pilna. Tyle mojego, że dzięki temu zrobiłem/zrobię badania, za które normalnie dałbym kilkaset złotych. Zobaczymy, co z tego dalej będzie.
-
Ale w niektórych aspektach chamska zrzyna z Crasha 4 (logo, design, kolorystyka) xD. Ale mówią, że jak kopiować, to od najlepszych. Może być sympatycznie, sentymentu wielkiego do Kao nie mam, ale kibicuję, żeby wyszło z tego coś więcej, niż 6/10.
-
Haunting Ground Czyli "ten horror od Capcomu, w którym biegamy po zamku laską w miniówce i pomaga nam pies". Czyż nie brzmi zachęcająco? No i w istocie, założenia wydają się ciekawe. W pewnych aspektach to klasyczny survival horror od twórców RE, czyli statyczne ujęcia kamery, lokacje-labirynty z pozamykanymi drzwiami, "zagadki", mapka, ociężałe sterowanie postacią, specyficzna atmosfera i pretekstowa fabuła. Tyle, że dostajemy tutaj dwa wyróżniające grę elementy. Jeden to wspomniany czworonóg, który "pomaga" nam, czy to w walce, czy w rozwiązywaniu niektórych zagadek. W ograniczonym zakresie mamy na niego wpływ, wydając komendy przypisane do prawego analoga. "Pomaga" ująłem w cudzysłów, gdyż reakcje towarzysza są mocno niezadowalające. Narzekaliście na Trico? Hewie był prekursorem nieposłuszeństwa kilkanaście lat wcześniej. Oj można się powkurwiać, kiedy nie atakuje wtedy, kiedy tego oczekujemy, wstaje mimo, że kazaliśmy mu siedzieć (przyciski w podłodze i te sprawy) czy notorycznie gubi gdzieś w zamku, przez co biegamy połowę gry sami. No czysto gameplay'owo nie udał się ten patent, choć doceniam próbę. Druga ważna kwestia, to niemal całkowita bezbronność bohaterki, a co za tym idzie, postawienie w rozgrywce nie na walkę, a na ucieczkę i chowanie się przed zagrożeniem. A zagrożeniem są upierdliwi, z grubsza nieśmiertelni i nadzwyczaj sprawni w ściganiu nas, mieszkańcy zamku. Jest ich kilku i kiedy pozbywamy się (w określonych przez fabułę miejscach) jednego, za chwilę zaczyna nas ścigać kolejny, więc nie ma tu wytchnienia. Wyobraźcie sobie Nemesisa, którego nie można powstrzymać, tyle, że trochę mniej zabójczego, ale za to pojawiającego się w losowych momentach. Problemy (pomijając to, że w ogóle nie przepadam za tego typu zabawą) mam zasadniczo takie: po pierwsze, niezwykle mało tu miejsc, w których można się schować, a jak już są, to nie mamy gwarancji, że przeciwnik nie wyniucha nas w skrytce. Po drugie, ze względu na raczej monotonną, jednolitą zabudowę i wystrój lokacji, tudzież mało pomocną mapkę, w chwili zagrożenia nie tak łatwo sobie szybko przypomnieć, gdzie jest najbliższa kryjówka i w efekcie latamy po omacku. Po trzecie, ścigający nas brzydale są mocno OP, szybcy, sprawni i "inteligentni", a nasza bohaterka oprócz standardowego HP, które uszczuplają tradycyjne ataki, ma jeszcze status "stresu", który nabija każde spotkanie z czymś strasznym, ale też długotrwały pościg. Gdy miarka się przebiera, Fiona dostaje ataku paniki, biegnie na ślepo, a ekran staje się nieczytelny. Generalnie jesteśmy w wtedy w dupie i w większości przypadków można już nastawiać się na wczytanie save'a (a propos, nie mamy możliwości choćby wyjścia do menu z poziomu pauzy, więc każda chęć wczytania stanu wiąże się resetem lub podłożeniem się wrogom, absurdalne rozwiązanie). Ogólnie gra jest zwyczajnie nieprzyjemna i ciężka, dosłownie. Steruje się niewygodnie, szczególnie gdy jesteśmy w sytuacji przypałowej. Zagadki i rzeczy, które musimy robić, żeby zaliczyć postęp, często są mocno niejasne i niestety musiałem się ratować opisem, żeby nie krążyć jak debil pół godziny po paru pomieszczeniach. Niestety ze względu na design, czasem problem nie wynika stricte z naszej niewiedzy, ot w pewnym momencie po prostu nie wiedziałem, że w danym miejscu jest korytarz, bo układ kamery sprawił, że wejścia do niego po prostu nie było widać xD. Łatwo zginąć, względnie wpaść w błędne koło ataków paniki. Całość zajęła mi 9h i powiem wprost, że momentami mocno się dłużyło, a ja byłem po prostu zmęczony. No ogółem nie polecam, jeśli w ogóle ktoś jeszcze brał ten tytuł pod uwagę.
-
Brałem to pod uwagę i nawet rozkminiałem, czy ich nie oddać, ale trochę mnie to już męczy, bo na przestrzeni ostatnich 5 lat oddałem już chyba ze 3 różne pary butów, no i zawsze jest zły moment, kiedy nie chcę zostać bez nich. No zobaczę.
-
A propos starych zręcznościówek, kontynuując swoje retro-masochistyczne doświadczenia growe, zaliczyłem ostatnio: Crash: Twinsanity Panowanie Playstation 2 to dla flagowych platformerów z szaraka dziwny okres. Zmiana twórców, zmiana mechanik i dziwne eksperymenty, często zmiana ogólnej atmosfery i feelingu, przy tym średnie recenzje (choć z perspektywy czasu oceny rzędu 6-7/10 to nie tak źle, no ale na generacji PS2 musiałem mocno selekcjonować kandydatów do zakupu). Przez to Crashe i Spyro z ery post-PSX raczej zawsze mi mocno powiewały. Po Wrath of Cortex (który z kolei był skrajnie leniwym, typowym sequelem, notabene przeciętnej jakości) twórcy (Traveller's Tales) ewidentnie szukali nowego, świeżego otwarcia. Twinsanity było pierwszą poważną próbą wrzucenia "lisa" do pełnego 3D. Poszło to w parze z- zupełnie nietrafioną moim zdaniem- decyzją o odejściu od systemu hubów i tradycyjnych leveli, na rzecz "liniowej" przygody przecinanej checkpointami, save'ami i czasem podróżami do innego "świata". Co prawda chyba można ponownie odwiedzać te same miejsca, ale szczerze mówiąc nie sprawdzałem tego i nie miałem na to ochoty. Efekt końcowy jest dosyć dyskusyjny, choć ma swoje momenty i jakiś vibe serii, który mimo wszystko jest w stanie przyciągnąć starych fanów. W każdym razie dostaliśmy dziwną hybrydę. Bo z jednej strony, kiedy przychodzi do faktycznego skakania i biegania po poziomach, to często i tak dostajemy raczej bliskie korzeniom korytarze i bieganie w jednym kierunku. Przestrzenie są może większe, ale generalnie (pomijając pewne aspekty, do których wrócę) czujemy się raczej jak w domu. Z drugiej strony, co jakiś czas trafiamy do jakiejś większej przestrzeni, z kilkoma odnogami, więc tu wchodzi ta niby świeżość i możliwość zabawy w eksplorację, poszukiwanie ukrytych diamentów, skrzynek (tu mała rewolucja: nie mamy licznika rozbitych pudeł i nie stanowią one celu same w sobie) etc. Drugą ważną nowością jest "kooperacja" z naczelnym antagonistą serii, czyli Dr. Neo Cortexem. Okazyjnie poruszamy się w towarzystwie "przyklejonego" do nas naukowca, którym możemy rzucać (żeby dostał się w niedostępne miejsca i np. przestawił dźwignię) czy używać go jako broni. Pomijając uciążliwe sekcje, gdzie można łatwo zginąć, to sam pomysł wypadł nawet nieźle, choć jego podstawa "logiczna" jest absurdalna (jak trzeba dostać się na platformę zawieszoną kilka metrów dalej, to musimy go osobiście tam wrzucić, ale jak Cortex spada w głęboką przepaść, to teleportuje się momentalnie z powrotem do Crasha xD), no ale nie ma sensu się w to wczuwać. Niestety, styl poruszania się Crasha i kamery (która, co wręcz absurdalne, zważywszy na trójwymiarowe środowisko, czasami jest nieruchoma, a żeby było lepiej, ustawia się w ewidentnie niekorzystny sposób) nie nadaje się zbytnio do poruszania się w trzech wymiarach. Zdecydowanie brakuje tutaj czegoś w rodzaju żółtego kółka znanego z Crasha 4 (cień, który podpowiada nam, gdzie wylądujemy po skoku), bo często skacze się mocno po omacku. Ogólnie feeling poruszania się jest trochę dziwny, jakby z lekkim lagiem, a klasyczne ślizganie się zupełnie nie działa (i nie jest przypisane już pod R1, co dla wyjadacza serii, jest moocno niekorzystne). No ale da się grać i jak ktoś lubi skakanie po platformach, to tytuł raczej spełnia swoje zadanie. Gorzej, kiedy wchodzą wszelkiego rodzaju "eksperymenty" i nowości. No nie udało się twórcom parę patentów. Turlanie się "kulą": tragedia, jakaś dziwna moda z połowy lat 2000, która całe szczęście odeszła do lamusa. Poziomy z Niną Cortex: skrajnie nieresponsywne sterowanie "liną", przez które mocno narzucałem się mięsem, całkowicie psuje zabawę. Gra jest bardzo trudna, nawet bez masterowania, i ten mityczny, oldschoolowy poziom trudności to najczęściej upierdliwe i niesprawiedliwe zagrywki, utrudniające życie graczowi i wywołujące grubą frustrację. Często brakuje żyć, a savepointy (od których zaczynamy po game over) są dosyć rzadkie, a co gorsza, ustawione zazwyczaj w mocno kontrowersyjnych momentach. Czasem jest tak, że musimy przelecieć pół skomplikowanego levelu, pokonać bossa, uciec przed goniącym nas stworem, po czym dopiero trafiamy na możliwość zapisania stanu. Skrzynki nitro to instadeath, nawet mimo posiadanej maski ochronnej (co, o ile dobrze pamiętam, inaczej działa w głównej serii). Wisienką na torcie jest brak opcji skipowania scenek na silniku gry, które jak na złość, często występują już po checkpoincie, ale jeszcze przed momentem, w którym potencjalnie często się ginie. W rezultacie niektóre cool żarty bohaterów (bo Twinsanity poszło mocno w kreskówkową "komedię", trochę momentami cringe'ową, ale czasem faktycznie wywołującą uśmiech) słyszy się po 3-4 razy i ma się ich naprawdę powyżej uszu. Jebać takie motywy. Dwa słowa o oprawie: graficznie jest znośnie (ogólnie od jakiegoś czasu mam zwiększoną sympatię i tolerancję dla grafiki z PS2, szczególnie gdy idzie w parze z animacją w 50/60 klatkach), trochę lepiej niż w zwyczajnie brzydkim WoC, ale też daleko do pierwszej ligi (a przypominam, że to gra z 2004). Za to muzyka to abominacja, drażniący, męczący eksperyment, który pasuje do serii jak pięść do nosa (nie mam weny, jak to opisać, generalnie OST opiera się na "podśpiewywaniu" i melodiach aranżowanych z ludzkiego głosu). Jak zwykle miało być parę zdań, a wyszła rozprawka. W każdym razie nie mogę powiedzieć, żebym bawił się jakoś dobrze, za dużo niedoróbek, za dużo frustracji, a całość po prostu za mało profesjonalna. Rozumiem sentyment ludzi, dla których to gra dzieciństwa (bo w necie widzę dosyć mocno taką narrację), ale jak na dzisiejsze standardy, szczególnie w porównaniu do lepszych edycji przygód jamraja, jest po prostu nieudana. W zasadzie już od tutoriala nosiłem się z zamiarem rzucenia tego w pierony, ale pseudoambicja i chęć kończenia zaczętych gierek (tutaj przygoda trwała może z 5h, więc tyle dobrze) wzięły górę. Ale za następne eksperymenty z jakimiś mutantami czy innymi chujami mujami już się nie biorę.
-
Oj to byłaby piękna katastrofa, zakończona pewnie po jednym sezonie. Coś w stylu "Joey" (spin off Przyjaciół).
-
Można było iść w prequel (początki działalności Morfeusza, albo jeszcze dalej w przeszłość: geneza i przebieg wojny z maszynami), można było iść w "alternatywne uniwersum", wynikające z tego, co mówił Architekt w dwójce (6 poprzednich Neo do dyspozycji), można było iść w klasyczny sequel, ale oparty na lepszym pomyśle i bez usilnego recyklingu Neo i Trinity (tutaj akurat Resurrections liznęło ciekawy trop, mianowicie wojnę domową między maszynami, ale to było wręcz rzucone półgębkiem). Można było iść w bardziej kameralną historię jakiegoś nowego bohatera, ot coś w stylu niektórych odcinków Animatrix (np. World Record, czyli ten z biegaczem, który poprzez przełamywanie granic swoich możliwości przypadkowo, na ułamek sekundy odłączył się z symulacji). Można było w końcu iść w kierunku, w którym faktycznie poszła Wachowska, ale zrobić to po prostu lepiej. No generalnie można było na dużo lepszych sposobów nakręcić nowego Matrixa, skoro już uznano, że jest to sensowny pomysł. Ale niestety, wyszło jak wyszło, czyli marnie.
-
Swego czasu miałem od nich zimowe buty za ~połowę tej ceny (co i tak wydawało mi się te parę lat temu dosyć dużą kasą) i dokładnie ten sam problem, na dodatek gdzieś tam z przodu coś się zaczęło odklejać. Oczywiście oddałem i dostałem zwrot kasy, ale niesmak pozostał i do marki raczej już nie wrócę. Czasem miałem rozkminy typu "może jak dołożę parę stówek, to tym razem na pewno będą lepsze" i po takich postach widzę, że to niekoniecznie jest rozwiązanie. Producenci zwyczajnie lecą w chuja. Ja nie jestem w stanie kupić zadowalających butów na zimę w mieście od kilku sezonów, nie dość, że raczej nie trzymają ciepła, to jeszcze prawie za każdym razem przemakają. Nie tak, że wyciągam mokrą skarpetę, ale ewidentnie do środka dostaje się wilgoć, nawet po krótkim spacerze. Ostatnio kolejny zawód, czyli mityczny gore tex. Kupiłem Salomony z przeznaczeniem "w góry i na jesień po mieście" no i buciki fajne, dobrze sprawdzające się na szlakach, eleganckie, ale mocniejsza rosa i spacer po trawie zaowocował wilgotną skarpetką. Ja wiem, że ta membrana ma swoje właściwości i bodajże małe cząsteczki wody mogą się przez nią przedostać, no ale kurwa, to co ja mam, gumowce kupić, żeby w tym kraju dało się dojść w deszczu do sklepu suchą nogą?
-
+++ CHCESZ KUPIC/ZMODERNIZOWAC KOMPA?
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na mlodziak1993 temat w Hardware
nieaktualne -
Pewnie było ze sto razy (może nawet sam pisałem), ale jest to zawsze aktualne, więc: brak opcji przerwania cutscenek. O ile jeszcze jest tam zakamuflowany loading, to jestem w stanie to zrozumieć. Ale są gierki (głównie starsze), gdzie zdecydowanie nie to jest powodem. Ot deweloperzy "nie wpadli" na pomysł, żeby dać taką opcję. Zacząłem wczoraj Crash: Twinsanity i tam właśnie występuje ten feler, a żeby było "śmieszniej", to w grze dosyć często się ginie (jest ogólnie trudna), więc niektóre scenki przymusowo oglądałem po kilka razy, poważnie przy tym zastanawiając się, czy nie jebnąć tym w cholerę. Zawsze mnie też denerwował brak napisów (albo jakieś dziwaczne sytuacje typu "napisy są w filmikach, ale nie ma ich przy dialogach w real time" albo na odwrót). Na swój angielski nie narzekam, no ale jednak wolę mieć te jebane suby. Z innych spraw to zdecydowanie wszelkiego rodzaju eskortowanie/współpraca z NPCami, którzy mają swój pasek energii i odwalają różne głupie akcje, jak gdyby zależało im na jak najszybszej śmierci.
-
Mimo wszystko trochę ciężko wystawiać cenzurkę kilkunastoletnim tytułom, w które grałem w dużych odstępach czasowych, na różnych etapach growej kariery, ale niech będzie, że na dzień dzisiejszy jedynce dałbym 8/10, dwójce max 6/10, trójce 7/10. Przy czym, jak wspominałem, kiedyś Jakiem 2 się jarałem i rozumiem pozytywny odbiór z okolic premiery.
-
No ja właśnie mocno sceptycznie podchodzę do pochwał, bo "prequel" to dla mnie absolutny balas i tandeta, a z tego co piszą ludzie, to mamy do czynienia z "godną" kontynuacją. Ostatnio widziałem: Diuna: napisałem parę zdań w innym wątku. Uczta audiowizualna i ciekawy świat, ale trochę to wszystko takie bez życia. 7/10 w skali blockbusterów. Psie Pazury: zarys fabuły mnie trochę zniechęcił, spodziewałem się jakiegoś typowo "woke" przekazu i poniekąd gdzieś tam w tle on wisi, ale nie jest nachalny i film jest sam w sobie całkiem dobry. Poza ładnymi zdjęciami zapamiętam z niego na pewno gęstą, niezręczną czy wręcz otwarcie wrogą atmosferę, którą tworzy swoją obecnością przy każdym pojawieniu się Benedict Cucumber, który jest w ogóle największą zaletą filmu. Są momenty mniej lub bardziej subtelne, postać jest niejednoznaczna (choć "twist" z nim związany mało odkrywczy i szokujący), nie jest to typowy zły psychol, co z każdym kwadransem wychodzi coraz bardziej. Nie jest to arcydzieło, które zrobiło na mnie jakieś piorunujące wrażenie, ale solidny, dobrze obsadzony film, warty sprawdzenia.
-
Przesadzasz, nie jest to mocniej odczuwalne, niż w dwójce.
-
Dziś trochę retro, choć w wersjach HD na PS3: Jak II Powtórka po ponad 15 latach, motywowana bardziej ochotą na przypomnienie sobie fabuły i świata, zanim siadłem do zaległej trójki. No i trochę bolesna to była powtórka. Za pierwszym razem gierka bardzo mi siadła (na co miały też na pewno wpływ czynniki zewnętrzne, wiek, okoliczności etc.), choć zawsze byłem "team Ratchet". Ba, dałem jej nawet ocenę 9/10 na swojej liście ogranych pozycji. Po latach zdanie mocno zweryfikowałem, aż chciałoby się tu wrzucić znanego screena "look how they massacred my boy". Oczywiście w kontekście zmian, jakie zaszły w stosunku do J&D. Co jest o tyle zabawne, że grałem najpierw w dwójkę xD. No ale do rzeczy. Prawie wszystkie fundamentalne zmiany i nowości gameplay'owo-settingowe (że tak to ujmę) oceniam na dzień dzisiejszy jako nieudane. Raz, że zwyczajnie jestem zwolennikiem raczej klasycznej podejścia do platformówkowych światów i zdecydowanie lepiej mi wchodzą typowo "bajkowe" levele, postacie itd., znane właśnie choćby z pierwszych przygód (wtedy) niemowy. Jak pamiętacie (albo i nie), wczesne lata 2000 w grach to właśnie takie trochę pozerskie stawianie na bycie cool, edgy, "dorosłość" i powagę. Inną ofiarą tego trendu był sequel PoP: Sands of Time. Mnie już wtedy to drażniło, mimo, że demograficznie patrząc byłem targetem tych zmian. No ale to, że w jeden dzień rozjeżdżam ludzi w Vice City nie znaczy, że muszę to robić też w luźnej platformówce xD. Tak czy siak: wyszło to nienajlepiej, tyle dobrze, że jest Daxter, który regularnie rozładowuje napięcie. Po drugie, zawodzi realizacja nowych patentów. No bo gra stałą się w dużej mierze strzelanką, a strzelanie jest skiepszczone (brak tu chociażby efektywnej metody celowania czy osłony przed strzałami). Co chwilę musimy poruszać się pojazdami, a sterowanie i ich fizyka są tragiczne i prowadzą tylko do ciągłej frustracji (jazda czy ściganie się to w praktyce ciągłe obijanie się od ścian, co w połączeniu ze śmiesznie małą wytrzymałością pojazdów, skutkuje notorycznym ich rozwalaniem). W ogóle pójście za trendem wyznaczonym przez GTAIII (o czym twórcy mówili wprost) i wepchnięcie do platformówki "otwartego" świata, szczególnie w takiej formie to całkowity niewypał, który nie zapewnił grze żadnej wartości dodanej. Nie ma tam nic do roboty, miasto to tło i po prostu poruszamy się po nim z miejsca w miejsce, a wycieczki te są straszliwie rozciągnięte, bo przemieszczamy się w istocie przez ciasne labirynty, bez skrótów, bez jakiegoś sensownego systemu nawigacji (trzeba dosłownie co zakręt włączać pauzę i podglądać mapę). Dostajemy też cool, modny patent z deskolotką, no ale śmiganie na niej i wszelkie interakcja z otoczeniem są mordęgą. Dark Jak: prawie bezużyteczny, a fabularnie niemal zignorowany. Ogólnie ND zrobiło z tej gry potężny misz masz, nie mogąc się chyba do końca zdecydować, czym ona ma być. Kiedy w końcu staje się prawie-że klasyczną platformówką, to robi się fajnie, choć trudno. No ale tych momentów jest dosyć mało, a poza tym mamy mocarny backtracking. Tu słówko o wspomnianym poziomie trudności: jest kurewsko niesprawiedliwie i frustrująco. Checkpointy są rozstawione bardzo rzadko i w sposób nieprzemyślany, regularnie znajdujemy się w sytuacji, w której powtarzamy level od samego początku. Życie tracimy szybko, a apteczki czasami nie znajdziemy bardzo długo. Analogicznie z amunicją. Żeby było śmieszniej, są momenty, kiedy- jeśli powtarzając dany fragment kilka razy wystrzelamy wszystko- nie mamy amunicji w ogóle i nie ma jej skąd wziąć. W efekcie każda powtórka jest coraz trudniejsza. Wszystko w tej grze wydaje się być złośliwie stworzoną, maksymalnie uprzykrzającą nam życie przeszkodą. Pełno tu zagrywek typu "za pierwszym razem nie masz prawa wiedzieć, że coś tu jest, więc giniesz". Czasówki wyglądają tak, że jeśli masz na coś np. 2 minuty i nie zrobisz po drodze błędów, lecąc jak burza, to i tak zostanie ci max 10 sekund zapasu. No ogólnie to nie była motywująca trudność, która wynagradza trudy satysfakcją. To było znęcanie się nad graczem. Sam feeling poruszania się jest oczywiście dobry, ot kontynuacja tego, co wyszło dobrze już w prequelu. Inną zaletą niewątpliwie jest prezencja, technicznie to topka PS2, wizualnie w sumie też, choć z racji na szarobury, nudny design miasta i wielu lokacji, gra traci w stosunku do kolorowego świata z jedynki. Pochwalić trzeba potężny zasięg widzenia, praktycznie brak loadingów, modele postaci. Wersja HD śmiga w 720p z filtrami i w 60 fpsach, ale z tego co kojarzę, to pierwowzór też był płynny. Do konwersji się nie mogę doczepić, choć przy szczegółowych analizach pewnie wyszłyby jakieś babole. Nawkurwiałem się mocno, momentami wynudziłem/wymęczyłem (żmudne podróże tam i z powrotem). Jestem w stanie zrozumieć zachwyty w czasie premiery i sentyment w czasach współczesnych, ale zachowując trochę dystansu nie da się przejść obojętnie obok wielu wad. Ja jestem zniesmaczony i na ten moment powiedziałbym wręcz, że to najsłabsza gra Naughty Dog. Jak 3 (ciekawe notabene, skąd zmiana zapisu liczby w tytule) No, tu już było lepiej. Wygląda na to, że twórcy mieli jakiś feedback dotyczący problemów dwójki i coś z tym zrobili. Nie jest już tak trudno, Haven City jest mocno ograniczone i wygodniejsze w poruszaniu się, więcej tu też (chyba) zwykłego skakania, a mniej jetboarda. Wyrzucono wyścigi na stadionie, ale wrzucono inne "mini gierki", zazwyczaj na podobnym poziomie wykonania (czytaj: człowiek chce je mieć szybko za sobą). Flagową nowością są natomiast free-roamingowe sekcje poruszania się pojazdami po pustyni w klimatach niemalże madmaxowych. Co prawda ND znowu nie opracowało dobrej fizyki i feelingu pojazdów, przez co często odbijamy i turlikamy się swoim łazikiem jak niedojdy, ale jakieś tam minimum frajdy ze śmigania co lepszymi (i lepiej wyposażonymi w broń) pojazdami jest. No i nie przegięli z ilością takich misji. W ogóle byłem mocno zaskoczony (negatywnie), że ta głośna pustynia i życie na banicji to może 1/3 gry, a potem wracamy do obesranego miasta. Szkoda, bo jak zobaczyłem ekipę z dwójki z ich zajebistymi misjami typu "trzeba rozwalić zbliżające się maszyny", to mi się zrobiło niedobrze. No ale przeplatamy to powrotem do nowych miejscówek, a gra jest ogólnie krótsza niż prequel (ok. 10h), więc nie zmęczy tak bardzo. Nowe funkcje broni są całkiem całkiem. No nie rozpisując się za bardzo, grało mi się lepiej, niż w dwójkę. Szkoda tylko, że końcowy twist miałem (mniej więcej) zaspoilerowany, bo fabularnie poza tym to jest mało ciekawie, a główni źli to lekkie nieporozumienie. Serię podsumuję tak: 1>3>2, przy czym i tak wolę przygody lombaksa.
-
Parę zdań z perspektywy osoby, która książek nie czytała, a o uniwersum nie ma bladego pojęcia (poza tym, że jakieś dziwne/niedoszłe ekranizacje już były i że ponoć materiał wybitnie trudny). Notabene przeszło mi przez myśl, żeby jednak zacząć od lektury pierwowzoru, ale raz, że trochę tego dużo, dwa, że długie, a mam ostatnio co czytać, trzy, że w sumie nie pociągało mnie nigdy jakoś mocno to uniwersum i miałem po prostu ochotę na dobry, wysokobudżetowy film sci-fi. I tę rolę film Villeneuve wypełnił zadowalająco. Podobało mi się, choć od początku miałem uczucie niedosytu związane z tym, że oglądam w domu, a jednak nie zdecydowałem się na kino. Bo z tym twórcą jest trochę tak, że jak bierze się za rzeczy "epickie", to w sumie wychodzą mu dzieła będące ucztą dla zmysłów, ale niekoniecznie zachwycające na małym ekranie jako film per se. Ot chociażby Blade Runner 2049, który oglądałem w kinie i wyglądał/brzmiał naprawdę świetnie, ale na drugi seans w ogóle nie mam ochoty i jestem przekonany, że jakbym obejrzał go na TV, to odczucia byłyby mocno słabsze. To taka trochę dygresja, bo ogólnie twórczość DV, z którego mam wrażenie robi się ostatnimi laty mistrza kinematografii, jest taka trochę Nolanowska. Piękne, epickie, ale też nadęte, poważne do przesady, czasami rozciągnięte kino. I taka też była Diuna. Największy zarzut (abstrahując już- z oczywistego powodu- od wierności książkom) mam wobec tego, że nie widzę tutaj zbytnio prawdziwych ludzi, emocji, odrobiny luzu (Duncan i Guerney to jedyni, którzy trochę się z tego wyłamują). Wszystko jest tak absolutnie wielkie, dostojne ważne, że aż staje się mniej angażujące. Oczywiście ma to swoją wartość, bo nie wszystkie filmy muszą po marvelowsku wpychać co chwilę heheszki, ale trochę więcej życia by tu nie zaszkodziło. Może zabrakło więcej czasu na zarysowanie nam bohaterów, z którymi ciężko się zżyć czy utożsamić (a czasami nawet nie zdążymy). Sporo tu też dłużyzn, co w świetle tego, że materiał źródłowy jest przepotężny, a film trwa aż 2,5h, wydaje się lekkim marnotrawieniem czasu. Poza tym łyknąłem ten świat, te układy i intrygi. Zaciekawiły mnie postacie i rozwój fabuły, choć jak usłyszałem przeruchane w popkulturze do granic "The One" i oglądałem kolejne wizje przyszłości, to trochę mnie zmierziło. Ale ogólnie, mimo trochę krytycznego tonu posta, uważam Diunę za film dobry, gatunkowo coś, czego trochę mi brakuje w ostatnich latach. Na kolejną część już na pewno wybiorę się do kina i liczę, że pociągną to wszystko w jakąś sensowną, większą sagę.
-
Niezły chochoł albo wybiórcze czytanie dwóch postów z 18 stronicowego topicu, ja jakoś widzę z 5-6 stron (od premiery) bardziej lub mniej rozbudowanych opinii o filmie i dosłownie kilka rzuconych mimochodem żartów odnośnie twórców.
-
Spider-Man: Miles Morales (PS4) Nie zawsze zaznaczam od razu, na czym grałem, ale w tym przypadku warto to podkreślić na początku, bo co by nie mówić o nowej generacji i tytułach wydanych na jej start, to nowy pająk był chyba najbardziej reprezentatywny jeśli chodzi o te słynne NOWE DOZNANIA, czy to przez (tu piszę na podstawie opinii, bo sam nie miałem styczności z tą wersją) dobry RT, błyskawiczne loadingi, czy rozdziałkę, framerate i ogólny przepych. Nawet przeszło m przez głowę, żeby go sobie zostawić na kiedyś, ale w sumie jebać, PS5 nieprędko kupię, a miałem ochotę na coś w typowo świątecznych klimatach (jak niektórzy może zauważyli, przygody Moralesa brylują we wszelki rankingach "top 10 gier do ogrania w gwiazdkę", nie bez powodu). No i zadanie wykonane, gra spełniła oczekiwania w niemal każdym calu. Bo oczekiwałem z grubsza tego, co dała mi "podstawka", czyli przyzwoitego open worlda, w którym bez przymusu i bólu odhaczam kolejne zadania z mapki, z przyjemnym gameplay'em, oblanego sosem wspomnianych świątecznych klimatów. Szczególnie to ostatnie siadło mi idealnie, bo zabawę zacząłem jakoś 3-4 dni przed Wigilią i kontynuowałem (z przerwami) praktycznie do Nowego Roku. Tak, trochę to rozwlekłem, ale mimo wszystko gra nie jest tak krótka, jak się przyjęło, przynajmniej gdy chcemy wbić 100% każdej dzielnicy (o platynie nie mówię, bo wymaga NG+, a to już nie moja bajka). Obstawiam, że 15-20h nabiłem spokojnie. W każdym razie te wszystkie obecne w Nowym Jorku lampki, świecidełka, choinki czy w końcu śnieg i warunki pogodowe robią robotę i podkręcają mocno atmosferę. Gra ogólnie to stary, dobry Spider-Man z 2018, z pewnymi kosmetycznymi zmianami. To, co zagrało wtedy, gra nadal, na czele oczywiście ze słynnym lataniem wśród wieżowców. Po mieście śmiga się rewelacyjnie, obijanie mord wrogom też daje frajdę (dostaliśmy trochę nowości w temacie systemu walki i rozwoju bohatera w tym kontekście, ale nic, co by jakoś niesamowicie wywracało doświadczenie do góry nogami, a nowe umiejętności praktycznie się nie przydają), wszystko wygląda i rusza się cudownie (wiadomo, na past genie tylko 30 klatek, mniej efektów i niższa rozdziałka, ale i tak można się jeszcze zachwycić, photo mode odpalany był ze skrótu co chwilę), choć muzyka, choćby z racji na postawienie na czarne "nowoczesne" klimaty, mocno straciła. Tu przejdę płynnie do największej wady MM, czyli bohaterów i fabuły. Abstrahuję już od unoszącego się w powietrzu klimatu inkluzywności i innych amerykańskich odlotów "społecznych (bo w większości są dosyć subtelne, może poza jednym, wprost wjebanym nam na cały ekran "BLM" xD). Bohaterowie (i antybohaterowie) są po prostu słabi. Nieciekawi, niecharyzmatyczni, nie do polubienia. Kolekcja kolorowych (i nie chodzi tu o kolor skóry), cool i edgy postaci na miarę dzisiejszych blockbusterów i filmów Netflixa. W tym wszystkim całe szczęście jakąś sympatię budzi chociaż tytułowy bohater, niestety jego głos jest absolutnie irytujący i zwyczajnie źle się go słucha. A słucha się sporo, bo, jak to w dzisiejszych AAA, postaci non stop coś pierdolą. A jak nie pierdolą, to włącza się audycja radiowa xD. Samouczki, porady, telefony- ciągły zalew informacjami staje się momentami nieznośny. Sama historia i antagoniści to totalne meh, nie wiem, jak tam wygląda sprawa materiału źródłowego, ale z pozycji laika nie siedzącego w komiksach to cała ta zbieranina wygląda mi na stworzoną specjalnie na potrzeby gry. "Godni" następy Mr. Negative ze Spider-Mana, tyle, że tam oprócz niego była cała ekipa znanych i lubianych złoczyńców. No ale można to przełknąć, bo liczy się sama gra, a ta jest na dobrym poziomie i poza powtarzającymi się parę razy akcjami "w bazach", opierającymi się na eliminowaniu (czy to po cichu, czy w bezpośrednim starciu) tłumów przeciwników, raczej nie ma tu mocniejszego spadku poziomu. Całokształt siłą rzeczy stawiam niżej, niż oryginał z 2018 roku, co nie zmienia faktu, że bawiłem się dobrze, w czym niemały udział ma specyficzna atmosfera.
-
Don't Look Up W internecie się jarajo, to jakoś tak odruchowo włączył mi się lekki sceptycyzm, no i w końcu to Netflix. Cóż, tym razem (z grubsza) pochwały są zasłużone, bo to dobry film. Oczywiście jeśli dosyć wysoko zawiesimy swoją niewiarę i przyjmiemy pewne głupoty z przymrożeniem oka. Bo generalnie mamy do czynienia z satyrą, ale momentami scenarzyści odlecieli trochę za mocno, jednocześnie próbując nam co krok mówić "patrzcie, to właśnie my, głupi ludzie, tacy jesteśmy!", z czym momentami, ze względu właśnie na mocny absurd, ciężko się zgodzić. Mimo wszystko ogląda się to dobrze, seans mimo dosyć długiego czasu trwania zlatuje szybko i bez nudy, cała ekipa aktorska, na czele z DiCaprio, spisuje się naprawdę dobrze (abstrahuję od tego, że za Lawrence nie przepadam, a jeszcze w obecnej tu stylizacji wypada podwójnie drażniąco), można czasem prychnąć, a reżyser wrzuca co jakiś czas (co staje się już jego sztandarową zagrywką) jakieś ciekawe zabiegi formalne. No spoko film i tyle, można oglądać śmiało nawet będąc zgryźliwym boomerem.
-
Nie powiedziałbym, że tutaj winny jest wiek filmu. BR po prostu taki jest i zawsze był, nie bez powodu nie stał się po premierze hitem, a z upływem lat uzyskał miało kultowca, ale w pewnej niszy. Ja widziałem go pierwszy raz jakoś w 2005 będąc nastolatkiem, drugi z 10 lat później, i za każdym razem oceniłbym go tak na 7. No ale choćby przez warstwę wizualną i ten mityczny klimat, należy mu się wyróżnienie. Sequel był filmem pięknym i pochłaniającym uwagę widza światem przedstawionym, ale całokształt wypada podobnie: to specyficzne, powolne kino, które musi dobrze człowiekowi siąść. Ale zachowując dystans, nie dziwi mnie ich odbiór wśród mas. Widziałem ostatnio: Matrix: Zmartwychwstania: napisałem co nieco w temacie dedykowanym. No słabo, ale nie był to totalny crap. Ot taki fanfik w znanym uniwersum. Brak tu ikry, emocji, czy jakiejś sceny choćby wizualnie robiącej wrażenie. Naciągany powrót do latach, gdzie cała ekipa robi wrażenie, jakby im się nie chciało. Uncut Gems: film, który jest znany chyba głównie z tego, że to jedna z "tych dobrych" ról Adama Sandlera (a że w opinii krytyków jest ich raczej niewiele, to łatwiej skojarzyć). Chyba trochę przypadkiem wyszło tak, że momentami napięcie i ogólna nerwówka przypomina Punch, Drunk, Love, również znany z tego powodu. Ogólnie: dobrze się ogląda, choć momentami czułem się wręcz fizycznie zmęczony (hałas, atmosfera przypału, krzyki, wszystko oczywiście zamierzone). Sandler się spisał, momentami trochę zalatując młodszym Alem Pacino (akcent). Sonic the Hedgehog: no całkiem sympatyczny filmik. Największy zarzut mam do, niestety dosyć ważnej kwestii, czyli doboru aktora głosowego dla tytułowego bohatera. No drażnił mnie cały seans i sprawiał, że niektóre potencjalnie spoko teksty wypadały niekiedy krindżowo. Poza tym: spoko Carrey. Niezobowiązująca "bajka" na niedzielę. On wrócił: czyli film, z którego wziął się mem "are you crying, my fuhrer?". W sumie nie wiedziałem do końca, na co się szykować, trochę zakładałem, że będzie to głupawa komedia oparta na prostym patencie "Hitler wrócił i mamy śmieszne gagi związane z jego spotkaniem z teraźniejszością", a dostałem całkiem mądry film z paroma niezłymi diagnozami "społecznymi". Oczywiście żarty, mniej lub bardziej ambitne, występują tu co chwilę i przyznam, że jest momentami całkiem śmiesznie, a także dosyć, jak na dzisiejsze standardy, odważnie. Polecam.
-
Może w przypadku Andromedy można się pokusić o takie porównania (jetpack, ogólna płynność ruchu). Ale pisanie, że GotG jest dwie klasy niżej od drewna w trylogii to już mocne słowa, z którymi ciężko się zgodzić, no ja w każdym razie na pewno się nie zgadzam. No chyba, że podchodzimy do tego tak, że sama większa ilość opcji z automatu stawia ME wyżej niż Strażników. A porównania wzięły się z prostego powodu: aktywna pauza i wydawanie poleceń kompanom, których "specjale" się co jakiś czas regenerują. Tylko tyle i aż tyle. Wśród gier AAA to raczej naturalne skojarzenie. Mi tam gameplay pasował i trochę mnie zaskakują te zarzuty. W dzisiejszych czasach raczej nie robię sobie maratonów z żadną grą, więc takie sesje 2-3h (zazwyczaj jeden lub dwa chaptery) zlatywały mi bez poczucia monotonii, może z wyjątkiem końcowych rozdziałów, bo tam już faktycznie przesadzili z killroomami. Przeplatanie się poszczególnych rodzajów zabawy sprawia, że raczej ciężko się nudzić. Jasne, to nadal typowa gra "na raz", ale bez przesady, że to drugi Hellblade.