-
Postów
4 238 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
Dołączam do grona chwalących, czekałem od dawna na jakiś trailer "AAA", który wywoła we mnie tą słynną podjarkę, no i się doczekałem. A że Batman jako postać zawsze na propsie, to tym bardziej jest hype. Casting gra, wizualia grają, klimat wydaje się, że będzie grał. Riddlera w wersji "na serio" w kinie jeszcze nie było, więc nie odczuwam tutaj żadnego zmęczenia materiału, to nie Joker eksploatowany co chwile w każdym wydaniu. Reszty zajawek nawet nie oglądam, nie moja bajka.
-
Old Kurwa jakie to głupie było xD. Ale raczej z kategorii "tak złe, że aż dobre". No bo nie wierzę, że reżyser i cała ekipa robili to na serio. Nawet jeśli, to i tak do filmu należy podejść jak do czarnej komedii, względnie jakiegoś wybryku ala The Room, bo momentami śmiałem się mocniej, niż właśnie na typowej komedii. A że niekoniecznie miały to w zamierzeniu być momenty zabawne, to inna sprawa. Dziwaczne ujęcia, dialogi i przemyślenia bohaterów pojawiające się od czapy w nieprzystających do tego momentach, ekspresyjna mimika bohaterów, pospieszne prowadzenie akcji (by nagle z dupy zamulić jakimiś rozterkami) itd. itp. Aktorstwo jest naprawdę marne, szczególnie recytowanie kwestii przez dwoje "głównych" bohaterów-rodziców (na dodatek aktorzy z racji pochodzenia mówią ze specyficznym akcentem). Gdyby nie to, że w ekipie jest kilka znanych twarzy, które pokazały się widzom w innych filmach od dobrej strony, to uznałbym, że to wina zwyczajnie słabego warsztatu. Ale tutaj to chyba po prostu tak miało być albo Sialajaman tak ich poprowadził xd. O historyjce i logice rządzącej wydarzeniami nie ma się co rozwodzić, bo jest tak absurdalna i niekonsekwentna, że trzeba zawiesić swoje logiczne rozumowanie na kołku i po prostu oglądać w oczekiwaniu na kolejny żenujący lub bekowy odpał (bryluje tutaj doktorek). W skrócie: oczywiście, że polecam. No może nie gekonowi, bo on jedynie utwierdzi się w swojej niechęci do wizjonerskiego reżysera.
-
Dlatego u mnie takie pykanie w gałę to tylko czysto towarzysko, z kilkoma znajomymi. Niektórzy mają zajawkę, jeżdżą co tydzień, nawet z obcym ludźmi się zgadują, byle grać, ale to nie dla mnie. Jeszcze słyszę czasem opowieści świadczące o tym, że niektórym "zawodnikom" nawet w wieku 30 lat nie przeszły nawyki z WFu i wczuwają się jakby grali o złote gacie, nie, dzięki, to ma być relaks a nie potencjalna okazja do spiny z jakimś Mateuszem. Piłeczka zawsze była na dalekim planie jeśli chodzi o sporty, ale bardzo mi pasowała zarówno jako zabawa, jak i forma wysiłku. Ale kontuzje, czas, trudność ze znalezieniem chętnych i w efekcie nie grałem już chyba ze 2 lata. Z boksem u mnie podobnie jak u kanabisa. Na ostatnim prawdziwym treningu byłem ponad 10 lat temu, później zdarzyły się jakieś sparringi własnym sumptem, ale co rok mówię, że trzeba wrócić, i tak to leci rok za rokiem. Cóż, przez siłkę wpadłem trochę w marazm jeśli chodzi o ruch, ale mocniejsze skupienie się na pięściarstwie pewnie skutkowałoby odstawieniem ciężarów plus spadkiem masy. Zwykły człowiek to nie maszyna, ciężko połączyć te dwie zajawki, szczególnie jak nie chce się odwalać treningów na odpierdol się. Jak sobie pomyślę, że jak miałem 17 lat to po 2h wycisku na sali potrafiłem wrócić do domu i zabierać się za ciężarki, to aż nie dowierzam, skąd człowiek miał tyle siły.
-
Powiem tak: a po co pozbywać się najmniej awaryjnej opcji zapasowej? U kumpla spółdzielnia zabawiła się w wielce nowoczesnych i wywaliła zamki w drzwiach do klatki na rzecz wstukiwanego kodu z zewnątrz (to akurat standard) i odbijania "breloka" od wewnątrz. Jedna awaria i nikt (oprócz mieszkających na parterze) nie mógł się dostać i wydostać z bloku xD. Po prostu nie wszyscy uwielbiają rozwalać kasę i potrafią gospodarować. Rozumiem zajawkę swoją pierwszą kasą, kupno TV, auta (ale kurwa nie z salonu tylko jakiegoś gruza) czy nowych butów, no ale tego nie robi się co miesiąc. No i bez urazy, ale to ty przypadkiem nie opisywałeś kiedyś w którymś temacie, że mimo dużych zarobków na nic Ci nie starcza xd? Cóż, ja jestem może typowym centusiem, ale zawsze trochę bawili mnie kumple, którzy co miesiąc wychodzili, z niewielką zresztą pensją, "na zero", ale w każdy weekend musiał być gruby melanż. Spoko, młodość jest do zabawy, ale potem przychodzi czas na powolną wyprowadzkę z domu rodzinnego i nie masz złamanego grosza oszczędności. Inna sprawa, że u mnie się dokładało do budżetu, a nie bawiło w panisko z całą pensją na igraszki, więc mam trochę inną perspektywę.
-
Gry w których spędziliśmy/przegraliśmy najwięcej godzin
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na ASX temat w Graczpospolita
Wyników z czasów PSX i wcześniejszych nie jestem wstanie oszacować, bo zazwyczaj albo nie było licznika, albo nie przykładałem do tego na tyle dużej uwagi, żeby to pamiętać. No człowiek był dzieciakiem i grał w coś pół dnia przez kilka tygodni, ale teraz to mi się wydaje krótkim epizodem. Taki Tekken 3 na pewno zjadł u mnie wiele godzin, czy to solo, czy w versusie. Analogicznie z serią THPS, na czele oczywiście z dwójką, którą męczyłem nawet na wakacjach nad morzem. Z drugiej strony taki MGS to gra typowo "fabularna" i krótka, ale zaliczyłem ją z 15 razy i co jakiś czas powtarzam, więc sumarycznie 100h + mogło pęknąć, zresztą dwójkę (plus misje VR) też przeszedłem parę razy, zarówno na szybkości, jak i z pełnym oglądaniem filmów i rozmów. Nie jestem też w stanie podsumować takiego CSa, który był chyba jedynym w moim życiu tytułem, który naprawdę wciągnął mnie w multi i przygoda ta trwała (licząc różne edycje gry) epizodycznie przez kilka dobrych lat. GTA: Vice City to chyba pierwsza duża gierka, którą mogę konkretnie sprawdzić na istniejącym do dziś save, mam tam z 300h, grę zacząłem w wakacje i przez parę miechów to był mój jedyny tytuł na PS2 poza demówkami, więc wszystko jasne. W przypadku San Andreas na zapisie, na którym mam 100%, widnieje coś koło 190h, do tego ze dwa razy pełny playthrough samej fabuły, czyli pewnie dodatkowo z 30-40h. W nowszych częściach nie przekroczyłem już raczej magicznych 100 godzin. W ostatnich latach rekordzistą jest Wiesiek 3 z dodatkami, ale to i tak nadal okolice "marnych" 100 godzin (Gwint mi nie siadł). Gram tylko na PS4, więc sensownych liczników często nie ma, ale wg tych corocznych podsumowań PSN, na Sekiro przeznaczyłem ponad 90h, RDR2 ok. 80. No także przy maniackich wynikach jakie tu wrzucacie to są króciutkie czasy, ale też nie grywam w MMO ani jakiekolwiek gierki multi (w czym na pewno duża zasługa obowiązkowej opłaty za takową przyjemność na konsolach, pomijam F2P), a typowe duże hity zaliczam zazwyczaj raz i biorę się za coś następnego w kolejce. I bardzo pasuje mi taki styl gejmingu. -
Jak najbardziej hard.
-
Czy już czas na zmianę ps4 na ps5?
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na tomekps5 temat w Hardware, Software, Scena, FAQs
Po prostu do sprawy trzeba podejść tak, że kupno PS5 to na ten moment bardziej sytuacja w stylu upgrade'u kompa, niż "przeskok generacyjny" i czynność wymagana do ogrania potężnych nowości, niedostępnych nigdzie indziej (TAK, są exy, no ale skoro zadajesz takie pytania na forum, to zakładam, że raczej marzenia o Returnalu albo nowym Ratchecie nie spędzają Ci snu z powiek). Masz zaległości z PS4, no to nadrobisz je w najlepszej możliwej jakości na nowym sprzęcie. Na pewno jest to gamechanger, no bo w końcu mowa nie tylko o rozdziałce, ale 60 klatkach i szybszych loadingach. No tyle, że ja (i zakładam, że mimo wszystko sporo potencjalnych klientów) zdecydowaną większość hitów AAA i ogólnie interesujących mnie gierek zaliczyłem przed premierą next-genów. Wyjdzie Horizon 2 i GoW 2 to może będę miał wątpliwości, czy nie lepiej będzie je sobie zostawić na nowszą konsolę, ale to nadal będą tylko wątpliwości, a nie KURŁA NIE WYTRZYMIĘ MUSZĘ TO MIEĆ! Choć przyznam bez bicia, że już ze dwa razy grając w coś na PS4 czułem mocny dyskomfort z powodu performance'u (TLG, anyone?). No ale jednak nie na tyle duży, żeby natychmiast przestać grać i lecieć po nową konsolę. To też kwestia osobistej tolerancji i ogólnie pojętego "gadżeciarstwa", a koniec końców i tak rozchodzi się o to, na ile dużym "ciosem" dla czyjegoś budżetu jest 2400 zł (przy dobrych wiatrach), abstrahując od całej zabawy w polowanie na sprzęt i chorej sytuacji cenowej (nie ma co liczyć na szybkie obniżki, to tak a propos tego oczekiwania na 2k w 2022). Z drugiej strony, jakbym miał TV 4K, to miałbym większą motywację, żeby go gierkowo wykorzystywać w pełni, bo gierki w 1080p (i mniej) zapewne już nie robią na nim takiego szału. -
Zwykły lapsus, nie czepiaj się słówek, bo to małostkowe. Cóż, gratuluję, że masz wiedzę na temat rankingów popularności, no tyle, że ja nigdzie nie napisałem, że serial jest zapomniany (słówko "zastanawiające" znaczy, no mniej więcej to, że można rozważyć różne powody takiej decyzji, jak widać jednym z nich może być boom na The Office), ale idąc tym tropem, można by zacząć kręcić polską wersję Przyjaciół, bo przecież niedawno byli na Netflixie i znowu wystrzeliła popularność. Bez przesady, nie porównujmy świeżej, gorącej licencji z, owszem, świetnym i ponadczasowym, ale jednak starszym serialem. Swoją drogą, te rankingi to coś konkretniejszego czy obserwacja w stylu "na necie ludzie postują memy"? Cytując: "coooo xd". Mów za siebie, mi siadł od razu.
-
Sama decyzja o nakręceniu polskiej wersji była już zastanawiająca chociażby z uwagi no to, jak dawno oryginalny serial się zakończył, no ale ok, powiedzmy, że HBO Canal+ (przepraszam Figaro za pomylenie stacji telewizyjnych, wstyd mi) wie lepiej, czy dana licencja wzbudza jeszcze zainteresowanie. Jednak sposób podejścia do realizacji (na tyle, na ile można ocenić po trailerze i na podstawie subiektywnego zdania o polskim stylu kręcenia seriali) to już inna sprawa, bo wygląda to po prostu żenująco (i nie, to nie jest równoznaczne z "żenadą", jaką wywoływały odpały Michaela w The Office, jak niektórzy w necie próbują już przekonywać), sztucznie, na siłę i zbyt dosłownie. Ciarki wstydu w czasie oglądania zwiastuna, zero ochoty na sprawdzenie efektu końcowego (może poza potencjalną beką z tego, jakim jest niewypałem), no ale też nie potrzebowałem trailera żeby wiedzieć, że nie wyjdzie z tego nic dobrego.
-
Widziałem, trochę to wszystko meh. Oczywiście dla fana serialu każde pojawienie się znanych postaci, choćby jako cameo, to od razu banan i radocha, no i z takiej też perspektywy będę to oceniał (bo jako "zwykły" film oderwany od serii to naprawdę przeciętniak) ale zachowując jednak lekki dystans. No bo jest mocny niedosyt. Ktoś gdzieś zauważył, że to mógłby być fajny wstęp do całego sezonu nowego serialu, ale upchanie w dwóch godzinach zarówno różnych nawiązań do znanych bohaterów, jak i głównego wątku Dickiego Moltisantiego (jakoś specjalnie nie czekałem na tę historię, w gronie postaci z przeszłości rodziny DiMeo dałoby się znaleźć sporo takich, których pokazanie mogłoby zdecydowanie mocniej ucieszyć widzów), tła historycznego i "rasowego", wątku romantycznego (marnego), do tego w dwóch liniach czasowych, po prostu musiało skutkować skakaniem po wątkach i niedopieszczeniem do końca żadnego z nich. Mam też zarzut odnośnie castingu/gry aktorskiej i charakteryzacji młodszych wersji gangusów znanych z serialu. O ile w niektórych przypadkach jest świetnie (syn Tony'ego: wiadomo, rewelka, ale jeszcze młodsza, niespokrewniona z Gandolfinim "wersja" też trafiona w dziesiątkę), w niektórych dyskusyjnie (Johnny i Junior, szczególnie mając w pamięci aktorów, którzy odgrywali ich młode wersje w serialu), tak momentami wygląda to trochę, jak parodia lub fanowski film (chociażby Silvio, który wygląda na starszego, niż w serialu). Czasem jakaś ksywa/nazwisko jest też rzucona tak bardzo mimochodem (albo w ogóle nie pada), że aż trudno wyłapać, że właśnie widzieliśmy znajomka No także ogląda się przyjemnie, fajnie wyszukuje easter eggi (sam pewnie nie dostrzegłem połowy z nich, ale mimo że kocham serial, to nie jestem aż takim fanatykiem, żeby pamiętać dokładnie poszczególne piosenki czy mniej popularne cytaty), ale oczekiwałem chyba większego skupienia się stricte na znajomych twarzach (tak, widziałem trailery i zdawałem sobie sprawę, kto będzie głównym bohaterem). Całemu przedsięwzięciu zrobiłoby lepiej: a) rozwinięcie w miniserię (4x 1h chociażby) b) wydłużenie do 2,5h c) olanie mniej ciekawych wątków. Bo, jak już wspomniałem na początku, jakby odciąć się od całego dziedzictwa serii, to fabuła i nowi bohaterowie są niezbyt fascynujący. Dla fanów must-see, no ale chyba nie trzeba tego dodawać.
-
Cóż, jestem w stanie sobie wyobrazić, że podobne odczucia jak ja w stosunku do tego nieszczęsnego DMC mógłby mieć ktoś, komu w 2021 pierwszy raz "kazałbym" przechodzić np. RE2. On by wyrywał włosy z głowy przez system save, ograniczony ekwipunek, sterowanie i kamerę, kiedy ja do dziś przechodzę sobie stare Residenty z czystą przyjemnością i uważam je za absolutny klasyk. Z drugiej strony nie oszukujmy się, są gry lepiej i gorzej się starzejące. Tak czy siak, potwierdza to tylko, że lepiej nie zwlekać za długo z backlogiem xD. Dwójkę raczej odpuszczę. Natomiast DmC 2013 pewnie kiedyś sprawdzę.
-
Niestety nie xD. Miałem pełne 4 walkthrough i mimo to musiałem grindować jak debil. No ale głupio było tak zostawić jeden pucharek. Tak czy siak, za tak zaprojektowane wymagania do trofeum karny kutas dla From.
- 3 919 odpowiedzi
-
- 1
-
- sekiro
- shadows die twice
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Sporo wrzutek w weekend, to i ja się dołączę. Devil May Cry (PS2) Ależ się nawkurwiałem momentami. No niestety to jest oldschool z kategorii "męczących". Męczących nie z powodu mitycznego "oldschoolowego poziomu trudności" per-se, tylko z powodu "oldschoolowej upierdliwości i dziwnych decyzji designerskich, skutecznie drażniących gracza". Choć jakby się zastanowić, to chyba dosyć często jedno wiąże się z drugim. Ot choćby brak tak oczywistej dziś rzeczy, jak opcja załadowania stanu gry z poziomu pauzy. Albo to, że kontynuacja po śmierci jest możliwa tylko z użyciem określonego itemu (możemy go kupić albo znaleźć). Ok, samo w sobie jest to do przełknięcia, ot taktyka, wyzwanie (zresztą orby są dosyć tanie i można je spokojnie gromadzić w ekwipunku). Tyle, że zamiast zużyć cztery orby, lepiej po prostu załadować stan gry. Żeby było ciekawiej, możemy nosić tylko jednego orba odnawiającego HP, więc jeśli przy pierwszej próbie go zużyjemy, to przy drugiej (o ile respawn nie jest w miejscu bliskim "sklepikowi") już go nie mamy i z automatu jest trudniej. Do czego zmierzam: w 90% przypadków bardziej opłaca się po prostu zrobić load game. A że jest to upierdliwe z wymienionych wcześniej powodów, to dodaje "smaczku" zabawie. Gra utrudnia nam życie również kamerą (obiekty są w pełnym 3D, ale ustawienia kamery statyczne jak w Residentach), której ujęcia przy niektórych walkach wydają się być wręcz trollingiem ze strony twórców. No nie widzimy kompletnie niczego, co robi przeciwnik. Sterowanie też jest marne (a przy wspomnianej kamerze tym bardziej daje popalić, no bo zmienia się ujęcie i nagle wychylenie gałki to nie bieg do przodu, tylko do tyłu), a Dante porusza się jak mucha w smole. Ogólnie ruchy ma mało dynamiczne i niezbyt dokładne (szczególnie skoki). Takie pół drogi między "normalnym" slasherem a residentowym rodowodem. Levele są dosyć małe, ale i tak zdarza się, że po oczyszczeniu kilku pomieszczeń, rozwiązaniu "zagadki" itd. mamy na końcu bossa albo sub bossa, który nas poniewiera i jeśli nie skorzystamy z opcji continue (albo zużyliśmy wszystkie orby), to oczywiście musimy za każdym razem cały poziom przechodzić od nowa. Co więcej, w niektórych miejscach w trakcie gry (bo domyślnie robimy to między misjami) mamy opcję zapisu stanu, ale jest ona bezużyteczna, bo po loadingu cofa nas na początek poziomu xD. Generalnie: idź pan w chuj z takim sztucznym utrudnianiem. DMC na pewno robił wrażenie w czasie premiery, no ale dziś to jest już gra o dosyć wysokim progu wejścia. Sam pomysł wyjściowy jest spoko, a ciachanie przeciwników na zmianę z używaniem broni palnej (granatnik+ Ifrit to połączenie mocno OP, co swoją drogą ogranicza widowiskowość starć) sprawia nawet sporą satysfakcję, choć tak jak wspomniałem, jest to dosyć ślamazarne i mało responsywne. Broni mamy kilka, ale i tak każdy znajdzie sobie raczej swój stały zestaw. Upgrade'owanie to ryzyko, bo jest bardzo kosztowne (orby łapane po rozwaleniu wrogów), a do końca nie wiemy, czy efekt będzie się opłacał i czy w ogóle za chwilę nie znajdziemy lepszej broni, a ta, w którą inwestowaliśmy, pójdzie w odstawkę. No ale to już takie typowo growe "problemy". Wizualnie DMC może się podobać nawet dziś (no i jest płynnie), choć zakładam, że jeśli ktoś do tej pory nie grał a zamierza, to pewnie sięgnie po edycję HD. Muzyka mi natomiast nie przypasowała. Fabuła jest raczej pretekstowa i momentami po prostu głupia, a dialogi to mocny cringe (z jednym tekstem który, z tego co widziałem, stał się już memem, nie bez powodu xd). No ale to jest tylko tło. Mimo, że gierka jest króciutka (ok. 6h), to i tak wydłużono ją mocnym backtrackingiem i recyclingiem bossów (z jednym, wyjątkowo frustrującym skurwielem, walczymy aż 3 razy!), a ostatnie poziomy są zrobione jakby na odczep się. No słabo. Cóż, ciężko mi powiedzieć, że bawiłem się dobrze, skończyłem trochę z rozpędu, trochę przez pseudoambicję, bo momentami robiłem rage quita. Jedyna część serii, którą dotąd zaliczyłem, to trójka, a było to jakoś w 2005 i na ten moment zupełnie nie pamiętam, jak opisywane wyżej kwestie wyglądały w jej przypadku, ale mam wrażenie, że postęp w "przystępności" rozgrywki był duży, a grało mi się po prostu dobrze. Doceniam wkład pierwszego DMC w gaming, ale po 20 latach od premiery to chyba tyle z jej plusów.
-
No dokładnie, niesmak spowodowany GTA Online i ogólnie pojętą polityką wydawniczą Rockstar coraz bardziej przesłania ludziom fakt, że GTAV to po prostu świetna gra, szczególnie oceniając ją jako tytuł kończący ósmą generację, i tyle. Może nie najlepsza w historii, no ale wiadomo, że to tylko kolejny internetowy ranking. W każdym razie umniejszanie jej przez to, co później się wydarzyło (i przez mityczną już przewagę czwórki w pewnych aspektach) jest mało merytoryczne, mówiąc delikatnie.
-
No tak, ale nie ma przepisu zabraniającego grać w gry, które wyszły parę lat wstecz xD Wiadomo, ktoś powie, że to "tylko gry", no i z punktu widzenia marketingu każda z nich jest mimo wszystko tworzona jako produkt, który może funkcjonować samodzielnie i zawsze gracz nie znający serii jest brany pod uwagę jako potencjalny target (a że w przypadku takich tytułów, jak ME, tacy stanowią pewnie <10% klientów, to inna sprawa), no ale to jest pozbawianie się z własnej woli i w sumie bez większego powodu dużej ilości DOZNAŃ i przeżyć. Jeszcze pół biedy, jak zaczynamy od gry nowszej, ale chronologicznie pierwszej (ja tak zagrałem w DMC3), choć wtedy też tracimy sporo magii.
-
Zombieland: w okolicach premiery odrzuciłem, bo na zombie reagowałem alergicznie. Teraz obejrzałem i okazało się, że to naprawdę fajny, luźny filmik z kilkoma bekowymi momentami. No i Woody Harrelson, który robi robotę dosłownie wszędzie, gdzie się pojawi. Między członkami ekipy czuć chemię i można ich po prostu polubić. Propsuję. Prawnik z Lincolna: nawet niezłe kino "sądowe" (choć sama rozprawa i momenty kręcące się wokół niej to stosunkowo niewielka część filmu). W pewnym momencie idzie to wszystko trochę za bardzo w przeciętnego akcyjniaka i scenariusz robi się naciągany, ale ogląda się dobrze, czego zasługą jest na pewno grupa aktorów, na czele z jak zawsze charyzmatycznym McConaughey'em. Można obejrzeć. Cry Macho: czyli ostatni Eastwood. No takie sobie to było. Raz, że Clinta ogląda (i słucha) się już naprawdę coraz ciężej (a motywy takie, jak bycie "uwodzonym" przez 2 razy młodszą kobietę zakrawają wręcz na autoparodię, swoją drogą, gdzieś wyczytałem, że scenariusz prawdopodobnie przeleżał w szufladzie jakieś 20 lat, co mogłoby trochę tłumaczyć ten dysonans), dwa, że sama historia nie jest jakaś porywająca. Dialogi mało błyskotliwe, całość raczej w klimatach "feel good movie". Dla tych, którzy nie kojarzą: emerytowany jeździec rodeo z Teksasu na prośbę znajomego jedzie do Meksyku odnaleźć i sprowadzić jego nastoletniego syna. Później mamy klasyczny motyw docierania się różnych charakterów, poznawania się przez bohaterów etc. Przeciętniak, którego oglądanie nie boli, ale liczyłem na jakiś skok poziomu w stosunku do Mule.
-
Chyba ze 3/4 gry nie wiedziałem, że narrator to Patrick Stewart xD. Ale robi robotę, to fakt. Dla mnie GoW (dowolna część) to jednak tytuł w wielu aspektach lepszy, począwszy od samej otoczki, gdzie w przeciwieństwie do Ciebie, zdecydowanie stawiam grecką mitologię nad wilkołaki i wampiry, przez bardziej satysfakcjonujący gameplay (może i w jakimś stopniu prostszy) i zwyczajnie lepsze dopracowanie całości. No ale nie zmienia to faktu, że LoS warto sprawdzić. Dantego zresztą też, choć z tego drugiego już prawie nic nie pamiętam.
-
Young Leosia - sprawa jest poważna
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Soban temat w HHC - HaIPe HaOPe Crew
Dla mnie to jest trochę sytuacja w stylu klasycznego mema: A co do tego różowego tworu to w sumie szkoda klawiatury na pisanie o czymś, czego, po pierwsze, nie zamierzam dotykać, a po drugie, czego "sukces" jest ewidentnym memem. No ale jak ktoś nieironicznie sobie słucha, to spoko, każdy miał kiedyś 13 lat i zaczynał przygodę z hiphopem (chociaż szczerze mówiąc nie przypominam sobie, żebym słuchał czegoś, o czym po latach mogę powiedzieć, że to żenada w chuj). Tylko proszę, niech to przestanie być wciskanym wszędzie "żartem", bo już męczy. @Rozi no nie, tak to nie działa. Wtedy była różnorodność i teraz jest różnorodność. Jak coś jest chujowe/tandetne/płytkie/żenujące, to jest, i tyle. Pseudozdystansowane podejście "muzyka to tylko zabawka" jak to mówił Popek, to jest jakaś racjonalizacja chujowizny. W 2003 był dobry rap i było słynne hiphopolo (inna sprawa, że po latach można śmiało powiedzieć, że "scena" powinna przeprosić Mezo i innych, bo teraz w głównym nurcie latają i są propsowane przez dinozaurów rzeczy, które nie dorastają do pięt obciachowym kawałkom sprzed lat), tak samo w Twoim 2012 roku były rzeczy dobre i rzeczy chujowe. Chyba jakoś wtedy Pikej rozkręcał swoją hiphopową działalność, a jednak poza trollingiem na glamrapie jakoś nie przebił się do mainstreamu na zasadzie "tak chujowe, że aż dobre". Czemu? No myślę, że boomerskie "bo były inne czasy" jednak tutaj jest wyjaśnieniem. Ja rozumiem, że ktoś może lubić disco polo, filmy klasy Z, ot takie guilty pleasure. Ale dorabiać do tego ideologię "młodzi wyluzowani kontra spięte dziady" to już lekki absurd. -
Castlevania: Lords of Shadow (PS3) Gierkę miałem na uwadze już parę lat temu, ale bez specjalnego ciśnienia. Niedawno (tak, jak w przypadku Heavenly Sword) przypomniał mi o niej pewien jutuber, no i jakoś tak postanowiłem sprawdzić obie te pozycje. W stare Castlevanie nie grałem, więc nie będę tutaj się odnosił do tego, czy odświeżenie serii poszło w dobrym kieurnku, czy jest zbeszczeszczeniem jej dziedzictwa. W skrócie: no fajny God of War w klimatach średniowiecznego fantasy. Mówienie o kopiowaniu patentów z przygód Kratosa nie jest na wyrost, bo obok Dante's Inferno to gra, która naprawdę najmocniej z nich czerpie. Oczywiście ma sporo wyróżniających ją patentów, na czele z podziałem na "misje", do których możemy wracać z poziomu mapy i odkrywać wcześniej niedostępne miejscówki. Osobiście nie miałem ochoty na takie powroty i zaliczanie całego etapu od nowa tylko po to, żeby znaleźć jedną pierdółkę, zresztą charakter gry i "flow" rozgrywki (zamulanie w postaci jakichś wspinaczek, łażenia po bagnach etc.) nie pasuje do takiego niby arcade'owego podejścia. Innym elementem jest opcja używania odnawialnej "dobrej" (zadając ciosy leczymy naszego bohatera) i "złej" (zabieramy więcej HP wrogom) energii, dodaje to ciekawego taktycznego sznytu. Gra ma całkiem ciekawy i mięsisty system walki, bez nawrzucanych na siłę różnych broni do wyboru (dla mnie to zaleta). Oczywiście, jak to w gierkach, wiele umiejętności czy kombosów, które możemy nabywać wraz z postępem gry i zdobywaniem "waluty", jest mało efektywnych i raczej niezbyt przydatnych, ale i tak gra zachęca do kombinowania z ciosami i raczej nie przejedziemy całej przygody klepiąc stereotypowe trzy ciosy w kółko. Ogólnie gra się dobrze, walki są intensywne i ciekawe, ale dobrze wyważone jeśli chodzi o poziom trudności (normal), a przeplatane są one momentami eksploracji (gra jest mocno liniowa z okazyjnymi skokami w bok) i zagadkami (nic niesamowicie trudnego, ale jednak zmuszają do zastanowienia się), na minus natomiast wspomniane już wcześniej elementy zwalniające tempo poruszania się, a także mocno zepsute QTE, których jest niestety multum i przypominają boleśnie o jednym z najgorszych trendów siódmej generacji. Jest tu cała klasyka gatunku: wyskakujące z dupy w samym środku zadymy QTE z nanosekundowym okienkiem na reakcję, QTE, którego zepsucie skutkuje naszą natychmiastową śmiercią, QTE, które trzeba powtarzać do skutku, żeby w ogóle ruszyć z fabułą itd. Żeby było "śmieszniej", twórcy wpadli na cudowny pomysł wyeliminowania z tych momentów symboli przycisków pada, ot, dostajemy komunikat o zbliżającej się akcji kontekstowej i w ułamku sekundy trzeba skojarzyć, czy powinniśmy wykonać cios, chwyt czy coś jeszcze. Bleh. Na plus oprawa A/V. Abstrahując od niskiej rozdziałki w wersji na PS3 i mocno widocznego aliasingu, Castlevania prezentuje się naprawdę ładnie i na początku byłem wręcz zaskoczony, że scenka przerywnikowa się skończyła, a gameplay wygląda tak dobrze. Dużo świetnych efektów (deszcz, światła), ciekawy design miejscówech (oraz imponująca niekiedy skala) i przeciwników, szczegółowe obiekty i tekstury. Szkoda, że framerate mocno szarpie. Co ciekawe, jest on odblokowany i momentami śmigamy sobie po mniej skomplikowanych miejscach w 60 fpsach, a kiedy indziej w czasie większego rozpierdolu mamy spadki do 15-20. Cóż, typowe klimaty PS3. Za to muzyka to cymesik, kilka utworów jest naprawdę cudownych i wracam do nich poza grą. Bez tego epickość całości byłaby dużo mniejsza. OST kupił mnie od prologu i był jednym z powodów, dla którego gierka mnie tak szybko przyciągnęła. LoS jest niestety trochę rozwleczona. Wiem, że dla niektórych długi czas gry to plus (a tutaj mamy spokojnie 20 godzin), ale wg mnie tego typu tytuł zyskałby na lekkim skróceniu. Nie dzieje się tutaj aż tak dużo ciekawych rzeczy, żeby dopatrywać się w tym potężnej zalety, choć skłamałbym mówiąc, że się nudziłem. Ot po prostu po paru dniach siadałem do konsoli bez wielkiego entuzjazmu i wolałbym, żeby całość była bardziej skondensowana. Szkoda też, że stosunkowo krótkie "etapy" są tak często przerywane loadingami, czasem pojawiającymi się dosłownie w momencie przeskakiwania z platformy na platformę. Podsumowując: niezła przygoda, ale żadne cudo. Dla mnie to po prostu spoko slasher-action adventure w klimatach mocno przypominających o generacji PS3 i dla kogoś, kto ma ochotę na tego typu zabawę z rozmachem godnym AAA (o co trudno w ostatnich latach), to polecam.
-
PSX Extreme 289
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Roger temat w Opinie, komentarze - forum, magazyn
No nie wiem, to już jest gdybanie, ja tam ze swoich niewielkich doświadczeń z pisania tekstu z narzuconym limitem znaków wiem, że zazwyczaj na końcu trzeba dużo ciąć w stosunku do wersji surowej, a wierzę, że autorzy w PE to mimo wszystko nie wyrobnicy, którzy leją wodę jak licealista na rozprawce. Słuszna uwaga, ale myślę, że tu wchodzi bardziej aktualny trend w kwestii strony czysto wizualnej, niż wypychanie stron na siłę. -
Eh zewsząd głosy, że Old to gówno, ale i tak to jedyny popcorniak z ostatnich miesięcy, który mnie interesuje. Wiem, że się zawiodę, ale i tak muszę to obejrzeć. Co do krótkiej dyskusji o Batmanach, to tylko dodam od siebie, że trudno nie zgodzić się z Mejmem. Lubię trylogię, ale trójka mnie mocno zawiodła (a hajp miałem ogromny) i mimo, że to nadal niezły film, to jest po prostu w wielu momentach tak głupi i naiwny, że po prostu nie mogę go brać na poważnie (a chce być na poważnie brany, oj chce, jak zresztą każde dzieło Nolana, ten kij w dupie na dłuższą metę też jest męczący). W TDK mieliśmy scenę z barkami, której się dostawało. Tutaj jest tego dużo więcej. No i to, co zrobili w końcówce z Banem to chyba gorsze splunięcie na tę postać, niż w Batman & Robin. Ja ostatnio widziałem: Mechaniczna Pomarańcza: że też tyle lat zwlekałem z tym seansem. Gdybym go zaliczył w czasach gimbazy, kiedy pierwszy raz zetknąłem się z tematem i docierały do mnie informacje o kulcie, jakim jest darzony, to pewnie byłby to dziś jeden z moich osobistych klasyków. Kto widział, ten wie o co chodzi, kto nie widział, ten powinien szybko nadrobić. Bardzo specyficzne dzieło, szczególnie w kwestiach formalnych. Wszystko jest tu dziwaczne, ale w bardzo intrygujący sposób. Bałem się trochę, że będzie pretensjonalnie (może i momentami jest) albo nudno, ale nawet podchodząc do tworu Kubricka jak do kolejnego, zwykłego filmu, byłem wciągnięty w wydarzenia. No i mocną ciekawostką był dla mnie epizodyczny występ aktora wcielającego się w Darth Vadera (w sensie: gościa, który nosił jego kostium). Kawał byka. Ciemna Strona Miasta: film Scorsese z mocną obsadą i ciekawym zarysem fabuły (weekend z życia ratowników medycznych w patologicznych rewirach Nowego Jorku), którego jeszcze nie widziałem, a w rozmowach o kinie praktycznie się nie pojawia? No nie powiem, byłem zaintrygowany, ale wrażenia były taki sobie. Nie, żeby to był jakiś paździerz, ale w sumie nie dziwię się, że jest to dosyć zapomniane dzieło. Całość dosyć szybko zaczyna trochę przynudzać, a wątki "psychozy" Cage'a raczej męczą. Rzeczy, które odwalają ratownicy są momentami mocno przesadzone, zahaczające wręcz o jakiegoś akcyjniaka, no mało wiarygodne. Film, o którym sam szybko zapomnę (już teraz musiałem sprawdzać tytuł). Na Rauszu: przewijał mi się swego czasu dosyć często w różnych miejscach, zdobył zresztą Oscara dla filmu zagranicznego. No w każdym razie oglądałem w ciemno, licząc na poważnie przedstawiony wątek alkoholizmu, a okazało się, że film jest mimo wszystko dosyć luźny, a sam fabularny punkt wyjścia i rozwój historii mooocno oderwany od rzeczywistości (ekipa nauczycieli próbuje poprawić swoje "osiągnięcia" w codziennym życiu poprzez dawkowanie małych ilości alkoholu i byciu w ciągle trwającym tytułowym stanie). Nie wchodząc w szczegóły powiem tak: kto serio zna problem alkoholu, ten dostrzeże płytkość przedstawienia go w tym filmie, choć nie powiem, bo kilka obserwacji jest całkiem trafnych, no i aktorsko wszyscy dają radę, nie wpadając (powiedzmy) w przesadę, o którą łatwo, próbując zachowywać się jak ktoś pod wpływem. Dick i Jane: Niezły Ubaw (swoją drogą od zawsze drażnił mnie ten tytuł): wzięło mnie jakiś czas temu na nadrabianie/powtarzanie filmów ze złotej ery Carrey'a no i o ile taki Telemaniak mnie momentami zajebiście rozbawił, tak już powyższa pozycja to mocny cringe. Taka mieszanka kina gimbo-sensacyjnego (para mająca kłopoty finansowe próbuje zdobyć kasę dzięki przestępstwom) z komedią, niestety z niskim poziomem poczucia humoru, brakiem logiki w działaniach bohaterów i strasznie przesadzonych motywach (szczytem wszystkiego jest sytuacja, w której bezrobotnych bohaterów nie stać na opłaty i wyprzedają swój majątek, ale w tle cały czas krząta się opiekunka do dziecka xd) . Powiedziałbym, że to to prostu film dla dzieciaków, ale to żadne wytłumaczenie. Słabe.
-
PSX Extreme 289
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Roger temat w Opinie, komentarze - forum, magazyn
Regularnie czyta się gdzieś tam w losowych okolicznościach, że "napisałbym więcej, ale magazyn nie jest z gumy" etc. Z tego co się orientuję to autorzy tekstów przed publikacją raczej muszą je mocno ciąć, niż na siłę rozciągać, więc myślę, że zapełnieniem magazynu nie byłoby nigdy problemu. -
No raczej, klony to był dramat i właśnie wisienką na torcie było to, że jak zawaliłeś którąś fazę (albo chciałeś wyłączyć konsolę), to całość zaczynało się od nowa, i to bez skipowania scenek. Jeszcze ochrona tłumacza w dwójce dawała popalić. Z trójki nic jakoś bardzo ciężkiego nie pamiętam.
-
O ile samą niechęć do TASM i Garfielda mogę jeszcze zrozumieć i tłumaczyć sobie kwestią GUSTU, tak pisanie, że dwójka jest "sporo" lepsza od jedynki już zakrawa na trolling. Nie no ja wiem, że dla wielu pająk Raimiego ma na starcie +100 punktów za to, że wyszedł jak mieli po 8 lat (sam byłem wtedy niewiele starszy, ale już wtedy mi coś nie pasował ten film) i za memiczne scenki, ale pomijając jego wartość jako luźnego, zahaczającego wręcz o pastisz, letniego filmu, to ja tam nie widzę za bardzo powodów do kultu i stawiania na podium nowożytnych adaptacji komiksu. Inna sprawa, że dla mnie punktem odniesienia do tego, jaki "powinien" być Spidey, jest co najwyżej kreskówka z Fox Kids albo gierki z szaraka, bo komiksów zwyczajnie nie czytałem (no ale w nich było pewnie już tyle wariacji jego charakteru, że podchodzenie do adaptacji w ten sposób nie ma za bardzo sensu). TASM ma przede wszystkim dobrze napisanych bohaterów i dialogi i tą mityczną chemię, szczególnie między Peterem i Gwen- to jedyny film, w którym jako widz wierzę w romans Petera (w trylogii Raimiego relacja z MJ to chyba największa wada, pomijając jej miscast). No ale wiadomo, co kto lubi. Osobiście zwyczajnie nie lubię tego klimatu wczesnych lat 2000 w kinie superbohaterskim, który potężnie wyziera z trylogii. Ot taki plastik. Jeśli Garfield to Chad, to Maquire jest skrajnością w drugą stronę, virgin-loser do przesady.
-
Bebech mu wyjebało i ogólnie zalało, ale po łapie widać, że "pod spodem" nie jest źle. Zresztą większość aktorów z boską formą zrobioną do filmu, poza sezonem zdjęciowym wyraźnie kapcanieje.