-
Postów
4 238 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
PSX Extreme 289
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Roger temat w Opinie, komentarze - forum, magazyn
Lepszy jest ten Lucek w alei zasłużonych xD. Co on tam, jedną reckę kiedyś napisał? -
Odpaliłem jeszcze raz, bawiąc się wrobienie stop klatek (na razie nie szukałem na necie żadnych nerdowych analiz) i jak na moje oko to w przebitkach scen w okolicach 12 sekundy widać Neo z wypalonymi oczami "operowanego" przez maszyny, co sugerowałoby dosyć jasno bezpośrednią kontynuację wydarzeń w prawdziwym świecie. Gdzieś tam miga też kawałek ruin, czyżby Syjon i jednak maszyny nie okazały się tak słowne, jak mówił w końcówce trójki Architekt? No ciekawe to mimo wszystko. Trochę łaskawszym okiem spojrzałem też na niektóre scenki akcji, potencjał jest. Szkoda, że casting "Morfeusza" mocno meh, ten koleś grał chyba Dr. Manhattana w serialu Watchmen, (gdzie prezentował się jeszcze gorzej xD), więc widzę, że ma smykałkę do wcielania się w nowe wydania znanych bohaterów.
-
Może i tekst pasuje (za to całokształt utworu, na czele z melodią, do trailera już nie bardzo), ale wykorzystanie tej piosenki w trailerze Matrixa to po prostu taka klisza, że ja pierdolę xD. No ale w sumie Wachowscy ze swoimi Matrixowymi "easter eggami" nigdy bardzo subtelni nie byli. A sam trailer? No pewnie, że zawód. Oczywiście na razie możemy się tylko domyślać "o co chodzi jakby", ale abstrahując od fabuły, wygląda to niezbyt porywająco. W cuda typu "zwodzą nas/historia się wybroni" nie wierzę, bo Matrix już w sequelach słabował w temacie scenariusza, ale nadrabiał wszystkim tym, co w dobrych blockbusterach porywa widza: stroną wizualną, muzyką, epickimi scenami, choreografią walk, efektami, "cool" motywami. Tak, byłem wtedy gimbem i pewne zagrywki pewnie miały u mnie z tego powodu +100 punktów, ale oglądam te filmy co jakiś czas i nadal robią ogromne wrażenie. Tutaj na razie nie poczułem prawie nic. To już te teasery mnie bardziej nakręciły. Może to kwestia wykreowanej w zwiastunie atmosfery, a może tego, że wszystko wygląda tak jakoś tanio i bezjajecznie, jak podróbka oryginału. No trudno zignorować fakt, że Wachowszcze nie zrobiłx przyzwoitego filmu od wielu lat. No i pokazać CGI momentami gorsze, niż w 18 letnich filmach, to jednak jest sztuka (szczególnie to widać przy scenach z mątwami). To w ogóle jakaś choroba Hollywood, z innych dzieł cierpiących na ten syndrom tak na szybko przypominają mi się np Hobbit vs. LOTR albo Dzień Niepodległości vs. sequel.
-
Cóż, po prostu kiedyś "Matrixy" miały swój styl i kreowały modę, teraz moda wpływa na Matrixa. WYMOWNE Czekam i jaram się jak dzieciak, ale na ten moment ze screenów i fragmentów na stronce www jedno rzuca się w oczy: kolorystyka jest absolutnie zwyczajna, nie czuć tego Matrixowego vibe'u (może poza scenami w prawdziwym świecie). No zobaczymy, tak czy siak kino obowiązkowe. Aż mi się wierzyć nie chce, że to już 18 lat od czasu, kiedy jako podjarany gimb leciałem na seans dwójki, a później trojki.
-
Dobra to jak już tak sobie tu wspominacie, to spytam, na czym teraz najlepiej ogrywać RE4? Do tej pory grałem na PS2 i wszystko spoko, no ale jeśli któraś wersja na nowsze sprzęty ma ręce i nogi (bo gdzieś tam do mnie docierały sygnały o skiepszczonych portach), to czemu by nie pograć w wyższej rozdziałce? A co do samego rimjeka to powiem tyle, że jestem go zdecydowanie bardziej ciekaw, niż remake'u Dead Space, choć nie napalony. Jednak zawsze im większy przeskok generacyjny, tym bardziej interesujące efekty i większe zmiany.
-
No pewne archaizmy są upierdliwe, ale po to odpalam gierki retro, żeby je chłonąć takimi, jakie były. Jak już zdarzyło mi się grać na emu, to łapałem się na tym, że quick save/load stawał się kuszącym narzędziem do ułatwienia gry i to nie jest to samo. Zaliczyłem tak Dino Crisis no i nie czarujmy się, survival mocno traci, kiedy wiem, że w sumie jak mnie zagryzą w kolejnym pomieszczeniu, to nie muszę się dużo wracać i w sumie natychmiastowo robią powtórkę xD No chyba, że korzystać, ale tylko w momentach, w których gra i tak oferowałaby "save room". Tak w ogóle to pobawiłem się tą "śrubką" od napięcia w laserze PSXa (rozwiązanie podrzucane tu przez @Mejm na poprzedniej stronie), więc krótki raport: próby różnych ustawień skutkowały tym, że lepiej zaczęły działać kopie, a gorzej oryginały, albo na odwrót. Nie znalazłem złotego środka, trochę się z tym pomęczyłem, ale koniec końców uznałem, że najlepiej wrócić do punktu wyjścia i nie przekombinować. Ustawiłem tak, żeby jak najlepiej czytało płyty oryginalne (z naciskiem na płynność FMV), bo większość kopii i tak jest w takim stanie, że nawet po regulacji laser nie daje sobie z nimi rady, a w przyszłości jak będę w coś jeszcze na szaraku grał, to pewnie będą to czarne płytki. Zresztą w mojej konsoli problemem jest chyba bardziej mechanizm "okołolaserowy", prowadnice, niż stricte oko lasera.
-
Heavenly Sword Jakoś mnie nigdy do tej gierki nie ciągnęło, na początku przygody z PS3 ściągnąłem demo i pamiętam tyle, że wywaliłem je po paru minutach gry. Niedawno oglądałem jakiś materiał Rysława i ich topkę na PS3 i coś mnie tknęło "a chuj, sprawdzę", w końcu gra lata za grosze (premierówkę w ładnym stanie kupiłem za 19 zł lol). No i jak wypadł powrót do pierwszych miesięcy życia PS3? No przede wszystkim boleśnie jeśli chodzi o technikalia. Gra notorycznie gubi klatki, właściwie przy większej zadymie działa w slow-mo, a nasze akcje mają sążnego laga, co w przypadku gry w stylu slashera jest zbrodnią. Jak mam wyczuć moment na idealne parry, kiedy gierka klatkuje? Inna sprawa, że pomysł na blok i parowanie to jakaś abominacja i gratuluję każdemu, kto opanował błyskawiczne zmiany "pozycji" w locie. Mój mózg po ponad ćwierć wieku grania jakoś miał problem z przestawieniem się na tryb "blok=puszczenie wszystkich przycisków", no kurwa to jest nienaturalne i nieintuicyjne. Poza tym system walki jest dosyć prosty, kombosów jest sporo, ale i tak skupiamy się na kilku efektywnych kombinacjach (no i może jestem już stary, ale zwyczajnie nie potrafię zapamiętać kilkunastu sekwencji opierających się na dwóch przyciskach). Szkoda też, że walce trochę brak mocy (może poza używaniem tytułowej broni, no ale ona zaś jest powolna i toporna), ot takie ciachanie sobie żyletką. Całość jest mocno drewniana, brak tu skoku, bohaterką steruje się niezbyt płynnie. No i niesamowicie drażnią wszelkie sekcje QTE zaprojektowane w ulubionym przez graczy stylu "nagle w ferworze walki i akcji wyskakuje ci z dupy ikonka klawisza i masz ułamek sekundy, żeby zareagować". Gra króciutka i na normalu raczej łatwa, ale parę razy można dłużej utknąć i trochę powyklinać (końcowa walka to jakaś masakra, jedno z gorzej zaprojektowanych i bardziej frustrujących starć w gejmingu, gówno widać, bo kamera świruje, a efekty graficzne nie pomagają). Urok gry polega na fajnym designie świata i niezłej menażerii postaci (głównie po stronie złych, oczywiście z Bohanem odgrywanym przez Andy'iego Serkisa na czele). W 2007 był to, mimo framerate'u, zapewne piękny pokaz możliwości chlebaka. Teraz nadal czysto wizualnie wygląda to fajnie, ale jako gierka jest mocno archaiczne i ma sporo problemów. Mimo wszystko nie jest to crap i grało się znośnie. Battlefield 1 (kampania) Eh no zawód, szczególnie, że wstęp mocno mnie nakręcił i właśnie czegoś takiego oczekiwałem: epickich starć, emocji, klimatu IWŚ. To ostatnie z grubsza się udało, ale skakanie po mini epizodach i skupianie się w każdym z nich na trochę innym rodzaju gameplay'u trochę wszystko rozmyło. Już druga przygoda szybko zaczyna nudzić za sprawą przeciągnięcia zabawy czołgiem. Ogólnie grając często miałem wrażenie, że bawię się na mapach do multi, do których doszyto na siłę jakiś wątek i zadania singlowe. Kwintesencją są zadania typu CTF czy szukanie skrzynek z bronią. Otwarte mapy jakoś mi tu nie pasowały, choć ostatni epizod i zabawa w bieda-MGSV był nawet nawet. Swoją drogą trochę żenujące jest to ograniczanie wolności gracza i nakazywanie powrotu do głównego obszaru mapy, kiedy tylko wychylimy nos metr dalej, niż główna ścieżka. Gra wygląda i rusza się ślicznie, a samo mięso, czyli strzelanie najróżniejszymi zabawkami, jest świetne i tym bardziej szkoda, że potencjał nie został w pełni wykorzystany w trybie dla jednego gracza. No ale wiedziałem, że nie ma się co nastawiać na wielką przygodę, gierkę kupiłem za grosze z założeniem, że postrzelam sobie parę godzin i w sumie tak się stało. A jak kiedyś kupię tego PS Plusa, to sobie sprawdzę multi.
-
A gdzie to się posty z tego tematu podziały?
-
Jebły mi dwie szprychy w tylnym kole MTB. Koło ma tyle, co rower, czyli ~10 lat. Lepiej iść do serwisu na wymianę szprych+centrowanie (obstawiam, że minimum 50 zł), czy kupić nowe koło?
-
Generalnie sens w tym jest, ale zbyt optymistycznie patrzysz na potencjalny efekt "zniesienia bariery" w postaci kupna konsoli. Moim zdaniem w zdecydowanej większości przypadków kto nie gra, to i tak grać nie będzie i nie zmieni tego to opcja abonamentu za kilka dyszek miesięcznie. A nawet jak go wykupi, to odpali kilka razy jakiś sequel gry, którą kojarzy z młodości i dojdzie do wniosku, że i tak na to nie ma czasu i abonamentu nie przedłuży.
-
Mocno tendencyjny ten screen z oryginalnej wersji (pomijam jego jakość), co jest zresztą dosyć typowe przy takich porównaniach. Mój pierwszy screen z wersji PC, gdy ją ogrywałem w 2009 (a nie były to raczej maksymalne ustawienia):
-
Nobody Z tego co widzę na necie to film ma zadatki na KULTOWCA, ludzie się jarają scenami akcji, porównują do Drive etc. No cóż, zupełnie inna liga, ale film spełnia swoją rolę jako taki trochę staroświecki akcyjniak, przy oglądaniu którego trzeba odłożyć na bok rozkminki na temat logiki i wiarygodności wydarzeń i po prostu oglądać cool akcje głównego bohatera, którego gra tutaj Bob Odenkirk (spisał się poprawnie). Końcówka to już trochę przeginka, ale ogólnie jest spoko. Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz Nie wiem, jakim cudem ten film (z 2007 roku) tak długo umknął mojej uwadze. Raz, że świetna obsada (P.S. Hoffman jak zwykle zjada każdą scenę, reszta też nieźle), dwa, reżyserował Sidney Lumet, trzy, ciekawy punkt wyjścia (bracia planują napad na sklep jubilerskich rodziców, oczywiście coś idzie nie tak) i trochę przeruchany, ale mimo wszystko nadal atrakcyjny motyw zaburzonej chronologii. Nie rozpisując się powiem tylko tyle: mocno polecam. Kino dosyć dobijające bezsilnością bohaterów wobec kolejnych (ściągniętych przez siebie samych), gromadzących się problemów i niepowodzeń, swoistego fatum. Jest ciężko, klimatem troszkę mi się kojarzyło z "25 Godziną". No i jak kogoś jeszcze to nie zachęciło, to dodam simpiarsko, że Marisa Tomei, będąca tutaj chyba w swoim peaku jeśli chodzi o urodę, świeci cysiami bez większego skrygowania. Cienka Czerwona Linia: co tu dużo gadać, klasyk, kino "wielkie" (może trochę pretensjonalne, no ale w końcu to Malick, ja raczej bez zgrzytu łykam jego styl), długie, z po prostu przepotężną obsadą (inna sprawa, że niektórzy to chyba tu wystąpili na zasadzie cameo, bo ich bohaterowie w sumie nic ciekawego nie robią, vide John Cusack czy Adrien Brody). No i scena, w której wjeżdża "Journey to the Line" Zimmera, moc. Trzeba znać.
-
Watch_Dogs Ty no spoko gierka. Przykład na to, że ubirakowy styl rozgrywki zdecydowanie mniej męczy i drażni w wydaniu "współczesnym", kiedy nie musimy jeździć na koniach, strzelać z łuków i machać mieczykiem. Plusem jest też to, że klasycznych, miejskich open worldów w ostatnich latach zbyt wiele nie było. Nawet z własnej, nieprzymuszonej woli odhaczałem sobie różne znaczniki na mapie (jednak kiedy skończyłem fabułę i zrobiłem podsumowanie, ile ewentualnie pobocznych, powtarzalnych misji muszę zrobić, żeby mieć 100%, to jakoś mi się odechciało xD).Przede wszystkim robotę robią wszystkie patenty związane z tym słynnym hackowaniem. Owszem, w zdecydowanej większości przypadków cały proces ogranicza się do kliknięcia jednego przycisku, ale nie zmienia to faktu, że dostajemy całkiem świeże i zwyczajnie sprawiające frajdę możliwości, ot choćby słynne zmienianie świateł ma na skrzyżowaniu. Nawet spokojnie jeżdżąc po mieście, mając już kilkanaście godzin na liczniku, lubiłem sobie ot tak doprowadzić do karambolu, uśmiechając się lekko pod nosem. A takich atrakcji jest więcej. Sama zabawa kamerami, dzięki której niekoniecznie musimy osobiście robić rekonesans na danej "planszy", żeby wiedzieć, kto gdzie patroluje (a nawet zdalnie wykończyć niektórych przeciwników) jest wygodnym rozwiązaniem, pasującym do klimatu. Sama gra opiera się na raczej powtarzalnych w skali kilkunastu/kilkudziesięciu godzin motywach: pościgi, strzelaniny, skradanie, hackowanie. Model jazdy jest niestety mocno średni, głównie ze względu na marną fizykę pojazdów (a efekt używania ręcznego to nieporozumienie). Tyle dobrze, że otoczenie jest baardzo podatne na rozwałkę i w sumie jeździ się bezstresowo, kosząc przystanki, słupki i inne badziewia. Strzela się natomiast sympatycznie, a żeby było ciekawiej, nawet na normalu nietrudno zginąć (albo zaliczyć wpadkę wybierając rozwiązanie "po cichu"), za to amunicji już po paru godzinach mamy zatrzęsienie, a pukawek do wyboru po prostu za dużo (w praktyce używa się może po jednej z każdej kategorii). System szybkiej podróży (naprawdę szybkiej, nawet gdy teleportujemy się na drugi koniec miasta) pomaga w uniknięciu znużenia podróżami, zresztą gra ogólnie jest zaprojektowana w, że tak powiem, "wygodny" w obsłudze sposób i poza paroma babolami, problemami z fizyką czy niezbyt sensownymi mechanikami, nie irytuje i nie dłuży się. Dostajemy też oczywiście zatrzęsienie zadań pobocznych (lepszych lub gorszych, często bardzo krótkich), mini gierek (w większości marne) i znajdziek. Jedną z atrakcji jest zwyczajne, bezczelne podglądanie ludzi przez ich kamerki w domach. Tak jak mówiłem, wszystko wplecione w całkiem przekonująco wykreowany świat opierający się na wizji permanentnej inwigilacji i przeniknięciu szeroko pojętych urządzeń "smart" do każdej dziedziny ludzkiego życia. W tle typowa gangsterka, korupcja i zło. Wątek główny jest znośny (tak, głównemu bohaterowi brak charyzmy, a ta naciągana "chrypa" w głosie zalatuje trochę żenadą, ale Aiden nie jest aż tak papierowy, jak to się powszechnie przyjęło), choć momentami mocno się rozmywa, bo poszczególne akty to czasami trwające bardzo długo "dygresje" z własnymi głównymi złymi. Plusik za rzadko poruszany na poważnie wątek handlu ludźmi. Abstrahując od całej dramy dotyczącej downgrade'u (słusznie rozkręconej, bo jawnego oszukiwania zwyczajnie nie znoszę), to gierka jak na 2014 prezentuje się całkiem ładnie i płynnie (PS4). Razi dosyć mocny aliasing i uproszczenia np. w temacie odbić (zwykła rozmazana tekstura). Podobały mi się natomiast modele samochodów i efekty pogodowe, szczególnie deszcz w nocy. No i wspomniana fizyka i destrukcja otoczenia: nie będzie przesadą jeśli powiem, że wiele dużo młodszych gier nawet nie zbliżyło się w tym temacie do poziomu W_D. Godny pochwały jest też surowy, elektroniczny OST, za to muzyka w radiach to mocne meh. No i bezsensowne jest resetowanie się jej po każdym wyjściu z pojazdu. No także taką ósemeczkę z minusem spokojnie mogę dać. Co prawda nie jestem jakoś nakręcony na dwójkę, ale jak kiedyś znowu nabiorę apetytu na tego typu zabawę, to pewnie będzie brana pod uwagę. Bulletstorm Pomijając to, że grałem na PC, co rzadko jest dobrym pomysłem (szarpanie, zabawa z ustawieniami, bugi), to było dosyć przyjemne doświadczenie. Dobrze jednak, że wątek główny jest dosyć krótki (ok. 7-8h), bo stosunkowo szybko robi się monotonnie, mimo odkrywania nowych pukawek i innych atrakcji wraz z postępem. Jak wiadomo (lub nie), BS to mocno arcade'owy FPS, którego najbardziej charakterystyczną cechą jest system skillshotów, czyli nagradzanych punktami, ciekawych i różnorodnych sposobów na wykończenie wrogów, wymagających momentami sporej gimnastyki. Czy to nabicie na wielkiego kaktusa, kopnięcie w przepaść, czy bardziej wyszukane połączenie kilku akcji (podpalenie, wybicie w powietrze, urwanie łba). Patent chwilowo bawi, ale odpuściłem zaliczanie wszystkich możliwości z listy, bo część była zwyczajnie przekombinowana, a w ferworze starć (czasem zalewające nas fale wrogów są naprawdę "niekończące się") nie taka łatwa do wyegzekwowania. Punkty wydajemy w regularnie występujących na levelach "sklepikach". Do tego ważnym elementem zabawy jest smycz, na którą łapiemy i przyciągamy nią atakujących zwyroli (niby spoko, ale mogłaby być bardziej "natychmiastowa"). Pukawki mają moc (może poza podstawowym karabinem, którego naboje moby łykają jak pestki) i ciekawe tryby ognia, przeciwnicy ładnie się rozwalają na kawałki i reagują na różne atrakcje w postaci np. obowiązkowych, czerwonych elementów wybuchowych, jest mięsiście i zwyczajnie czuć fun. Ale schemat jest i nie ma co ukrywać. No i gra po prostu na każdym kroku krzyczy, że jest przedstawicielką siódmej generacji. Styl graficzny, design postaci i "chemia" między nimi, korytarzowość, niewidzialne ściany, UE3, wygląd świata, nieinteraktywne momenty, QTE, skrypty. Niestety tytuł nie jest zbyt dopracowany technicznie, co w najgorszym przypadku (trafiło mi się raz, a z tego co widziałem, jest to powszechny problem, na różnych etapach gry) może spowodować zacięcie się NPCa w złym miejscu i konieczność powtarzania całego chaptera. Niefajnie. Ogólnie jak ktoś ma ochotę na dosyć nietypową, intensywną i szybką strzelankę w klimatach "buddy movie", z dogryzającymi sobie, ironicznymi dupkami w rolach głównych, to śmiało. Mnie tam jakoś mocno nie porwało i raczej szybko o grze zapomnę, ale zawsze to jakaś odskocznia.
-
Forumkowy Giveaway, kliknijcie suba i dzwoneczek.
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Kmiot temat w Graczpospolita
No jak w grę wchodzi Tony, to trzeba znowu spróbować szczęścia. PS4 -
Nie, żebym jakoś śledził te gejmingowe EVENTY, ale z tego, co widziałem go w akcji, to w sumie wydaje się sympatyczny. Choć ta jego egzaltacja, gdy mówi o Kojimie, to mocny cringe, no ale spoko, wierzy w to, że są przyjaciółmi xD.
-
PSX Extreme 288
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Roger temat w Opinie, komentarze - forum, magazyn
No tak, ale idąc tym tropem, nic się w magazynie nie zmieni (a przynajmniej nie na podstawie głosów czytelników), bo na każdego, kto omija wypociny Myszaqa przypada jeden, który je czyta i sprawdza opisywane tam filmy. A jednak w odniesieniu do "głosu ludu" w skali makro (chociażby właśnie na podstawie tych mitycznych ankiet) jakiś ruch w temacie treści warto by było zrobić. No chyba, że idziemy całkiem w autorytarność i instynkt redakcyjny naczelnego (czego nie uważam z automatu za coś koniecznie złego, ba, takie podejście może skutkować zachowaniem jakiejś konsekwentnej tożsamości pisma), ale wtedy w ogóle nie bardzo jest sens się udzielać ze swoimi opiniami. No także w skrócie: jestem za tym, żeby zrobić jakaś porządną ankietę dotyczącą naszej wizji pisma i jeśli próba okazała by się w miarę liczna (czyli nie 20 osób z forum albo 140 z PPE), to mogłoby jakimś tam bodźcem do zmian być. A nawiązując do wątku nowych twarzy, to osobiście, patrząc na dzisiejszą "wrażliwość" internautów, wolałbym skład redakcji bez zoomerów. Zresztą wątpię, żeby sami byli zainteresowani pisaniem do papierowego magazynu. Ale ktoś świeży w znaczeniu: bez stażu w redakcjach, wolny strzelec- czemu nie? -
Może coś w tym jest. Jak już przejdę rejon Wysokich wzdłuż i wszerz to pewnie zwrócę się w stronę tych mniej popularnych terenów. Mimo wszystko polecam Ci zaliczyć te klasyczne, obowiązkowe punkty na mapie stricte w Bieszczadzkim Parku Narodowym. U mnie w tym roku w temacie zaliczania gór na razie nie ma szału, ale i tak jest lepiej, niż w poprzednim. Dwa razy odwiedziłem Tatry, raz typowo Januszowo-rekreacyjnie, raz górsko (Kopa Kondracka, niestety bez Kasprowego ani innych dodatków, bo zabrakło czasu) i ostatecznie utwierdziłem się w raczej powszechnie znanej prawdzie, że Zakopane w sezonie, w słoneczny weekend, to jest bardzo zły kierunek na spokojną turystykę (koreczek w drodze z Krakowa, w pobliżu startu na popularne szlaki ciężko nawet o płatne miejsce parkingowe, na szlakach w godzinach "przedobiadowych" ruch jak w markecie). Szczęście w nieszczęściu, przez opóźniony start mieliśmy umiarkowany luz już na górze (no i bliskie spotkanie z kozicami, które pewnie wyłaniają się, gdy turystów jest coraz mniej): Poza tym Pieniny i podwójny strzał w postaci będących wręcz symbolem tego miejsca Sokolicy (pierwszy raz) i Trzech Koron (powtórka po 10 latach). Wrażenia wizualne na szczytach cudowne, mocno polecam, tym bardziej, że wejście na każdą z nich z osobna to dosyć krótka wędrówka (aczkolwiek nie taka lekka).
-
Zazdro. Ja od 3 lat jeżdżę w Bieszczady we wrześniu (a raz byłem w lipcu) i mam wrażenie, że i tak już mocno się spóźniłem z odkrywaniem tych terenów, a czasy naprawdę dzikich Bieszczad to już śpiewka przeszłości. Z roku na rok obserwuję coraz większy ruch na szlakach, rok temu w okolicach Rawek to się czułem prawie jak w Tatrach. Mam wrażenie, że przez epidemię efekt jest jeszcze mocniejszy, zresztą w ogóle ludziom odwaliło i wszędzie jest ich w chuj, chyba na Podlasie trzeba by teraz jechać, żeby poczuć trochę spokoju. Oczywiście mowa o, bądź co bądź, popularnych szlakach, ale w sumie w samych Bieszczadach tras jest stosunkowo niewiele i ciężko o coś "niszowego", jeśli nie chce się iść w zupełną dzicz poza wytyczonymi szlakami (raczej nie polecane dla przyjezdnych). Chociaż to też kwestia godziny: kiedyś wbiliśmy z kumplem na szczyt Caryńskiej koło 19:00 i byliśmy tam zupełnie sami. Chyba pierwszy raz miałem do czynienia z tak absolutną ciszą i spokojem. Ale i tak jeśli chodzi o klimat i obcowanie z naturą to poziom jest nieporównywalny z innymi terenami górskimi w kraju. Jednak najmocniejsze oderwanie od cywilizacji poczułem na spacerze w stronę Beniowej (a można iść jeszcze dalej, do źródeł Sanu). Sam dojazd na parking to już dla osób ze słabszymi samochodami niezły surivival, ale kilka km dalej już serio czuć, że to "koniec kraju". Do tego przebywanie na wysiedlonych terenach zniszczonych wsi i cała historia tego obszaru dodają wręcz mistyczną atmosferę. No i każdemu, kto jedzie "w Bieszczady", a przebywa głównie w rejonie Soliny, zawsze polecam pojechać w rejon Ustrzyk Górnych, bo to tam tak naprawdę można poczuć, o co tak naprawdę chodzi. Jak dobrze pójdzie, to za miesiąc znowu się tam zamelduję na parę dni. Wspaniałe miejsce.
-
Oj tak byczku, też mi się zdarza takie coś, oczywiście w zależności od nastroju i ochoty wjeżdżają najróżniejsze gatunki muzyki, ale jednak OSTy ze starych gierek idealnie komponują się z pijacką melancholią. To jest właśnie ta słynna nostalgia. Tak jak wspomniałeś we wstępie, muzyka chyba najmocniej potrafi uruchomić odpowiednie "styki" w mózgu, odpowiedzialne za to specyficzne uczucie i cofnięcie się w czasie. Jest to jeden z powodów, dla którego tak cenię dobry soundtrack. I dlatego też, pozostając trochę w temacie Twojego wpisu, Tenchu 2 (mimo, że darzę ogromnym, nawet większym, niż jedynkę, sentymentem) nie rozpieściło w tym temacie i wrócić warto jedynie do intro (wspaniały utwór) i melodii w menusach, ewentualnie w czasie walk z bossami. Ale czasem ten mechanizm w głowie uruchomi nawet odgłos przeskakiwania po menusach czy użycia jakieś przedmiotu. Tak mam chociażby w przypadku Dead Space'a: jak słyszę odgłos otwierania HUDa, podnoszenia przedmiotów czy stukania ciężkimi buciorami przez Isaaca, od razu przenoszę się do wakacji 2009 i zwiedzaniu Ishimury w upalne noce. Fajnie, jakby ten wątek (pomijając to, że pewnie szybko się wypali) nie polegał na spamowaniu samymi linkami do YT, ale też wstukaniu paru zdań z nawiązaniem do osobistych odczuć, wrażeń z tamtych lat. Bodajże 2002 rok, chyba wiosna albo lato. Nawet nie pamiętam motywacji stojącej za kupnem tego tytułu, bo w jedynkę nie grałem. A może to był 2003 i impulsem były recki trzeciej części? Ale to trochę nie pasuje, bo jakoś wtedy już miałem PS2 i skupiałem się w pełni na niej. No nieważne. Puszczam to intro i jakoś tak przypomina mi się wieczorny spacer z psem, to uczucie, że jutro znowu do szkoły, ale jednocześnie ekscytacja na myśl o dalszym graniu po lekcjach. Ciekawość, co to będzie się dalej działo w fabule, no bo przecież intro to w dużym stopniu zlepek FMV z całej gry.
-
Cóż, w momencie w którym podjęto decyzję o zamianie rodzinki Joela z typowych teksańskich białasów z południowym akcentem na Latynosów, to jakiekolwiek dyskusje o podobieństwie lub jego braku do oryginałów są bezcelowe. Abstrahując od sensu i drugiego dna tej decyzji.
-
Ja miałem Celerona 433 Mhz, 64 MB RAM i zintegrowaną grafę i gra działała może w 5-10 fpsach xD. W sumie sprawdziłem ją bardziej dla sportu, bo dobrze wiedziałem, że mi po prostu nie pójdzie, a chyba nawet miałem już wtedy PS2. Cóż, póki GTA III znałem tylko z recenzji i okazyjnego grania u kolegów, to wydawała mi się najwspanialszą grą na świecie. A jak już miałem PS2, to na rynku było VC, po którym trójka smakowała już tak sobie i wydawała się mocno biedna. Oczywiście i tak z radością bawiłem się w misje (a i kilka drobnych patentów nieobecnych w sequelu można było tam znaleźć), ale grając w wakacje 2004, trójka była swego rodzaju zastępnikiem w oczekiwaniu na premierę SA. Inna sprawa, że nigdy nie jarało mnie Liberty City. No i nie przekonał mnie OST. Choć jego "niszowość" w stosunku do bombastycznej, licencjonowanej playlisty w sequelach ma swój urok i przypomina o korzeniach serii.
-
Ciekaw jestem procesu twórczego stojącego za wybraniem dla nowego filmu nakręconego przez tego samego reżysera dokładnie tego samego tytułu, co jego starsze, klasyczne już dzieło. Trolling? Utrudnienia dla internautów googlujących "Wesele Smarzowski"? Drugie dno i nawiązania, które poznamy dopiero po seansie? A samo nowe Wesele oczywiście obejrzę, bo jednak nazwisko Smarzola nadal gwarantuje przynajmniej dobre kino.
-
Siła licencji to chyba jedyne, co tłumaczy chęć skończenia takiego crapa. W sensie: kocham uniwersum Rambo, więc zagryzam zęby i gram, oglądając cameo, znajome miejscówki i słuchając znanych aktorów (lub nie xD). Miałem tak z Watchmen (w sumie to nie crap, ot średniak, ale mocno nużący), za sprawą chwilowej zajawki na film zaliczyłem też ultramonotonnego Avatara, ale już takie The Sopranos na PS2, mimo dosyć mocnego wykorzystania licencji, było tak absolutnie spierdolone, że gry nie dałem rady ukończyć, chociaż całość trwała chyba z 6h
-
Na paroletnim 40 calowym LCD Full HD wyglądają po prostu paskudnie, więc na nowszych i większych może być tylko gorzej i nie ma co owijać w bawełnę czy pocieszać się, że "jest znośnie", bo owszem, grać się da, ale wystarczy mieć porównanie do efektu na CRT, żeby poczuć, jak wiele się traci. Nawet kabel component i mityczny progressive scan wiele nie daje. Technikaliów nie przeskoczysz, rozdzielczość jest niska, aliasing mocny (na kineskopowcach niwelowała go trochę technologia wyświetlania), kontrast i kolory też często wygrywają na tiwiku "z dupom". Lubię co jakiś czas sobie coś odpalić na PS2 i jako ten słynny PURYSTA robię to tylko na CRT i nie wyobrażam sobie inaczej. No może na jakimś małym LCDku HD Ready po komponencie wyglądałoby to znośnie, względnie można się bawić w jakieś HDMI konwertery. No ale myślę, że łatwiej kupić sobie za 20 zł na olx telewizorek 14 cali i wrzucić gdzieś w kąt pokoju (nie, to nie zajmuje AŻ tyle miejsca), niż odwalać jakieś kombinacje alpejskie. A jeszcze co do Onimushy, to jakiś czas temu zacząłem jedynkę i ogólnie mi się podobało, ale jak trafiłem na mającą losowe rozwiązanie "zagadkę" ograniczoną czasowo, gdzie przy nieudanej próbie musiałem za każdym razem od nowa ładować save i pokonywać kilka pomieszczeń, to przygoda się skończyła.
-
Też jakoś do wersji na PC nie mogłem się nigdy przekonać. Paradoksalnie, wydawała mi się zbyt gładka i czysta, a wysoki draw distance sprawiający, że wieżowce San Fierro widać już z Los Santos, psuł trochę to poczucie dużej odległości dzielącej te miasta xD. No i to sterowanie... Ale framerate to gamechanger, na PS2 jak zacznie padać deszcz w SF, do tego jeszcze dodać policyjny pościg, jakieś wybuchy etc. to momentami dostajemy slideshow w okolicach 10 klateczek na sekundę. Z innej beczki: zrobiłem sobie wczoraj tak z dupy "porównanie generacji". Od razu po sesyjce z SA na PS2 odpaliłem GTAV na PS3 (na tym samym CRTku) i przeskok wizualny to jest kosmos.