Skocz do zawartości

kotlet_schabowy

Użytkownicy
  • Postów

    4 238
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez kotlet_schabowy

  1. Trochę beka, bo tam między jedynką a dwójką zmieniła się chyba cała obsada, z Shepardem na czele xD. No ale w ramach ciekawostki może kogoś skusi. W sumie tak, chociaż i tak robiłem wszystko jak leci, żeby sobie pogadać z różnymi ludkami. Ale te na randomowych planetach, gdzie jeździliśmy Mako to faktycznie generyczne w chuj.
  2. Mnie jakoś 30-40h wychodziło za pierwszym razem w każdą część, starając się robić wszystko, co się da (a ta seria akurat ma spoko side questy, a niektóre, przede wszystkim w ME2, to praktycznie trzon historii). Było to w stu procentach naturalne dla mnie, bo chłonąłem ten świat i cieszyły mnie wszystkie zadania (gorzej, że część można dosyć łatwo pominąć i nie mieć już możliwości ich powtórzenia, ot trzeba zwiedzać huby, słuchać rozmów i się czasem włączać). Oczywiście nie mówię tu o jakichś trofeach na kiju etc.
  3. Fajne te bonusy, chociaż jeśli się nie mylę, to mam cały ten zestaw na kompie jeszcze z czasów grania w trylogię. Ale i tak miło. Fajnie też, że nawet na bazowej PS4 celują w 1080p/60 w trybie "performance" i że w ogóle będzie wybór, nic mi w takim razie więcej nie potrzeba.
  4. Myślę, że: a) nawet takie pozornie niewidoczne efekty dają całościowo piękny wizualnie obraz, nasze oczy/mózg czasem dostrzegają więcej, niż nam się "świadomie" wydaje b) w świat idzie info o takich właśnie ciekawostkach, DF w swoim materiale też nie omieszka o nich wspomnieć, więc koniec końców dowie się o tym sporo graczy i wystąpi tu też efekt marketingowy.
  5. @Kmiot do mnie też już fanty dotarły, w Vanquishu pierwszy boss (chyba) padł, Nier na razie chwilę poczeka jako ozdoba na półce. Pozdrawiam i jeszcze raz dzięki.
  6. Notabene polecam przykładać się do czyszczenia i odkurzania tego cuda, szczególnie jak ktoś ma wersję bez skórzanych obić. W obu przypadkach ta niepozorna "siatka", na której opieramy plecy, lubi zbierać kurz. Trzepanko i odkurzacz, do tego regularne przejechanie wilgotną szmatą, są wskazane.
  7. Ah co za przyjemny prezent na majóweczkę. Wreszcie się coś człowiekowi udało wygrać. Dzięki wielkie dla ofiego za przeprowadzenie losowania no i oczywiście dla Kmiota za cała inicjatywę i zapewnienie DÓBR.
  8. Czasy eksperymentów minęły u mnie jakoś na przełomie PSX/PS2. Wówczas grało się na zasadzie "kumpel pożyczył/w gazetce wysoko ocenili, to sprawdzę". No i po trochę wyrabiało się ten słynny GUST. Próbowałem wyścigów (GT, Colin, NFS, a Porsche Challange to jedna z moich pierwszych gierek na szaraka*), których obecnie nawet nie tykam (absolutnym wyjątkiem są Burnouty). Jakoś wtedy też wszedłem w posiadanie peceta, więc bawił się człowiek w te słynne przygodówki point and click (no fajne to było, jak przeczytało się opis), strategie (po tutorialu i jakichś pierwszych epizodach zazwyczaj zaczynały się schody) i inne cuda. Tych okoliczności nie da się podrobić, bo raz, że człowiek podchodził z ciekawością do wszystkiego, co nowe, dwa, że był dostęp (nie oszukujmy się, z czego to wynikało), a trzy, że podaż różnorodnych gatunkowo i tematycznie tytułów na stosunkowo wysokim poziomie była w czasach PSXa naprawdę duża. Więc grało się w bijatyki, grało się w "car combaty" w stylu Vigilante 8, w beat em upy, nie mówiąc już o potęgach w postaci wszelkiego rodzaju platformówek, przygodówek etc. Teraz takich gier albo nie ma, albo pojawiają się jako hipsterskie indyki, albo człowiek nawet nie zawraca sobie nimi dupy. Jakoś tak naturalnie odrzucały mnie wszelkie twory stawiające na tabelki, statystyki i inne odstraszające dzieciaka motywy, przez co do takiego Finala VII siadłem dopiero na stare lata, no i gierka mi podeszła, co nie zmienia faktu, że w wieku 9 lat mógłbym się od niej mocno odbić (względnie grałbym z opisem na kolanach). Nie gram już w bijatyki, tutaj trochę casus założyciela tematu. Zawsze znajdzie się ten jeden znajomy, który ma akurat nowego Tekkena, i próbuje człowiek wklepywać te kombinacje wykute 20 lat temu (i zdziwiony dostrzega, że efekt już nie ten), ale żeby się wczuwać, uczyć ciosów czy sprawdzać tryby fabularne (lol) poszczególnych postaci? No już średnio. Nie pomagają tu panujące trendy na rozwijanie gierek poprzez milion płatnych DLC z postaciami. Są rzeczy, których za żadne skarby nie tknę. Wszelkie turówki z widokiem izometrycznym, wspomniane visual novele, piłkarzyki i inne sportówki, UFC, no to nie dla mnie i wątpię, żeby na tym etapie życia zaszły jeszcze jakieś zmiany w tym temacie. No to tak w ramach luźnej refleksji. Tak w ogóle, to mam wrażenie, że był gdzieś tutaj podobny wątek kiedyś.
  9. Interesuje mnie wersja na PS4.
  10. Sprawdzę na pewno. Myślę, że prędzej czy później i tak pyknę drugi playthrough na szybko, bardziej w celu naprawienia pewnych nienajlepszych wyborów i sprawdzenia alternatywnych dróg (nie zrobiłem np. questu z Filippą dla Radowida), ale najpierw zamierzam dać jeszcze jedną szansę pierwszej części i jak pójdzie dobrze, to zaliczyć dwójkę.
  11. Wiedźmin 3: Dziki Gon Sześć lat po premierze skończyłem tytuł uznawany przez wielu za grę mijającej generacji, ba, za jedną z najlepszych gier w ich życiu. Dlaczego tak późno? Powodów jest w sumie kilka. Najpierw łudziłem się, że załatwię sprawę "po Bożemu": przeczytam książki, przejdę sequele. No ale zwyczajnie nie ciągnęło mnie do tego świata (ogólnie nie jestem fanem fantasy) i tak sobie lata leciały. Bodajże rok temu spróbowałem Wieśka 1 i mocno się odbiłem, po jakiejś godzince gra wyleciała z dysku. Inna sprawa, że po tylu latach czytania peanów pochwalnych na temat Dzikiego Gonu uznałem, że może to być dobra wisienka na torcie odchodzącej generacji, w końcu często słyszy się, że "po Wieśku żadna gra już nie smakuje tak dobrze". No to dotarłem do momentu, w którym każdy większy hit na PS4 mam już za sobą, spontanicznie zakupiłem więc na promce edycję cyfrową (czego w sumie żałuję, bo pudełkowa była wyjątkowo jak na dzisiejsze czasywydana i ogólnie raczej lubię mieć ważne tytuły na półce) i zabrałem się za granie "na Janusza", nie wiedząc o uniwersum prawie nic, poza tym, że gierka fajna, że Wiedźmin Geralt i jakieś tam czarodziejki, że słowiańsko, że swojsko, że epicko. Pograłem parę godzin, wciągnąłem się trochę w wykreowany świat i poleciałem do biblioteki, bo uznałem, że nie godzi się tak w to brnąć. Wchłonąłem opowiadania i sagę, pykając jednocześnie po 2-3 godzinki dziennie, robiąc głównie misje i inne zajęcia poboczne, niejako grając "na czas". Wyszło w sumie całkiem spoko, bo spojrzenie na wydarzenia, bohaterów i liczne smaczki jest zupełnie inne, kiedy znamy materiał źródłowy. Straciłem natomiast trochę na nieznajomości prequeli, no ale już trudno. Generalnie: można się dobrze bawić na sucho, ale na ten moment nie wyobrażam sobie grać, nie wiedząc, o co w tym świecie chodzi. No, to tak tytułem przydługiego wstępu. Jakie natomiast wrażenia z samej gry? Krótko mówiąc, Wiedźmin 3 to tytuł fantastyczny, zasługujący w pełni na wszystkie nagrody, pochwały i spusty graczy. Jednocześnie to gra z wieloma wadami, tkwiąca niektórymi mechanikami w poprzedniej generacji, trochę drewniana i irytująca błędami czy niedoróbkami. Mimo to bawiłem się świetnie, przygoda wciąga jak bagno i jest to zdecydowanie najlepszy tytuł z otwartym światem, w jaki grałem na ósmej generacji. Żaden inny nie sprawił, że nie nudziłem się dosłownie ani chwilę przez prawie 100 jebanych godzin. Czyściłem mapę, robiłem pierdoły w postaci niszczenia gniazd potworów czy szukania skarbów (no dobra, ilość pytajników na wodach wokół Skellige to był już absurd i podziękowałem za zabawę w szukanie ich wszystkich), rozmawiałem z kim się da i słuchałem rozmów wieśniaków lub żołnierzy. Gdybym złapał bakcyla w postaci Gwinta, to tych godzin byłoby jeszcze więcej, ale zwyczajnie mi w niego nie szło (co nie dziwne, skoro miałem gównianą talię i notorycznie przegrywałem, bo kończyłem remisem, a przeciwnik miał talię Nilfgaardu). Chłonąłem ten świat i po raz pierwszy od lat czułem się (choć tylko momentami) podobnie, jak grając w ukochane Mass Effecty. Tyle, że zamiast 3x40h, tutaj mam jedną wielką przygodę i dwa dłuższe DLC. Czuć ten klimat żywego świata, zmian, jakie zachodzą pod wpływem naszych działań i wyborów. Dużą robotę robi też muzyka, choć w czasie walki i eksploracji robi się dosyć szybko powtarzalna, co łatwo wybaczyć ze względu na jej poziom. Motyw, kiedy po kilkudziesięciu godzinach na kontynencie i wyczyszczeniu listy zadań, załadowałem się na statek, wylądowałem na Skellige, a po dłuższej chwili dotarłem do Kaer Trolde i w tle pojawił się ten piękny utwór, zapamiętam na długo. Wywoływanie właśnie takich odczuć cenię sobie w grach AAA. Świetne są oczywiście dialogi i najróżniejsze teksty rzucane przez postacie, również na dalekim planie. Bohaterowie (poza kilkoma nudziarzami, zwłaszcza na Skellige) budzą sympatię/antypatię, są barwni i najczęściej po prostu ciekawi. Z bananem na gębie podchodziłem do każdej konfrontacji z trollami, byłem ciekaw, co znowu walnie Lambert i jak zareaguje na moją arogancję Emhyr. Tu oczywiście nie bez znaczenia jest świetny (zazwyczaj) dubbing. To pierwsza i jedyna gra na PS4, w którą grałem po polsku i chyba pierwsza w ogóle od jakichś 10 lat, no ale tutaj nie było innej opcji. Aktorzy w większości spisali się rewelacyjnie, niestety poza prawie wszystkimi głównymi postaciami kobiecymi, no nie wiem co tak słabo wyszło. Yen jojczy i przeciąga z taką manierą, jakby miała wieczną ciotę (to się akurat tyczy tej postaci, jako ogółu, więc nazwijmy to mocnym wczuciem w rolę), Ciri zalatuje przesadną teatralnością i sztucznością, a głosu Triss zwyczajnie nie lubię (w przeciwieństwie do postaci, którą uczyniłem wybranką Geralta). Mały minus też za dosyć szybko powtarzające się też głosy randomów. Ale poza tym: dobra robota. Gameplay'owo nie mamy tutaj do czynienia z odkrywaniem Ameryki, ba, w pewnych kwestiach jest raczej dosyć sztampowo (choć w 2015 zwiedzanie mapki na koniu, zbieranie śmieci, wiedźmińskie zmysły i expienie nie przejadło się może jeszcze wszystkim tak, jak teraz). Mimo swoich wad (o których niżej), zabawa w siekanie potworów (głównie większych bydlaków) jest dosyć satysfakcjonująca, spodobał mi się przede wszystkim system Znaków, który w połączeniu z wymogiem naładowania paska "staminy" ma fajny, lekko taktyczny sznyt. No i dekapitacja/urywanie kończyn na zakończenie starcia zawsze na propsie. Zdecydowaną większość gry zaliczyłem na poziomie będącym odpowiednikiem harda, i trudności raczej nie miewałem. No ale już chyba "każde dziecko wie", że Wiesiek to przede wszystkim fenomen w temacie projektu zadań, szczególnie pobocznych. One są naprawdę tak dobre, jak to wszędzie piszą, a byłem do tego lekko sceptycznie nastawiony przed zagraniem. To jest zupełnie inna liga, niż pozostałe open worldy, i jak sobie teraz wspomnę (wychodzące przecież dobre kilka lat po grze Redów) Assassyny czy nawet całkiem niezłą w tym temacie Cuszimę, to mogę tylko lekko się uśmiechnąć pod nosem. Mimo, że nie każdy NPC jest niezwykle barwną postacią i nie każde tło fabularne warte zapamiętania, to całość zazwyczaj choć trochę intryguje, oferując jakieś ciekawe rozwinięcie lub zakończenie całego miniwątku. Świetna sprawa. Trochę o minusach. Ze spraw czysto technicznych: bugi (również wymuszające ponowne załadowanie stanu gry, chociażby nie reagująca na zagwizdanie Płotka, którą w efekcie "gubimy"), problemy z frameratem (PS4 Slim, w Novigradzie jest słabiutko, poza tym znośnie), KOSZMARNIE długie loadingi przy ładowaniu save'a i podróży między mapami, bodajże najdłuższe w mojej karierze gracza (skutecznie zniechęcające do gry na najwyższym poziomie trudności, gdzie mocno ryzykujemy śmiercią), grafika mająca swoje słabsze strony (aliasing, niektóre tekstury). Takie bardziej gameplay'owe problemy: tragiczne sterowanie koniem i jego reakcje/fizyka (zapewniające tytuł najgorszej jazdy konnej gejmingu), beznadziejne pływanie i akcje z nim powiązane (problemy przy wyjściu z wody, motanie się, gdy pływamy, a w pobliżu jest wróg-momentami walcząc z syrenami i innym wodno-powietrznym tałatajstwem czułem się, jakbym grał w jakąś betę albo alphę, tak bardzo niedorobione to było). Ogólnie "drewniany" i trochę trącący starszymi generacjami feeling sterowania (choć ma swój urok, lepsze to niż IMMERSYJNA ociężałość i powolność znana z innych tytułów AAA). Niezbyt satysfakcjonujący system walki i sama walka (feeling cięć, jakbyśmy machali żyletką a nie potężnymi mieczami). Z początku jest trudno i zniechęcająco, później robi się tak łatwo, że nawet podwyższenie poziomu trudności niewiele pomaga i starcia przestają stanowić jakiekolwiek wyzwanie, chyba, że przeciwnik ma przynajmniej z 5 leveli więcej, niż my. Trochę mało przejrzysty i intuicyjny ekwipunek i upierdliwy crafting (całe szczęście grę da się przejść bez zabawy w wielkiego alchemika, ale czasami uparłem się na jakąś miksturę i szukanie jednego brakującego kwiatka bywało drażniące). System rozwoju postaci też jakoś mnie nie zachwycił, duża liczba zupełnie niepotrzebnych skilli, ale to choroba powszechna w RPGach akcji. Jak dla mnie warto rozwijać dosłownie kilka umiejętności defensywnych, zwiększyć umiejętności perswazji w dialogach, do tego dorzucić skille zapewniające większą pojemność ekwipunku i regenerację żywotności przez 20 minut i mamy kozaka, którym możemy przelecieć całą grę bez większej zadyszki. Nie do końca podobało mi się też zakończenie. Może to efekt niesamowitego rozciągnięcia końcówki (ze trzy razy miałem wrażenie, że to już, zaraz, za moment), która niestety nie oferuje specjalnie wyróżniających się na plus zadań, ale w ostatnich godzinach trochę zacząłem już wyczekiwać prawdziwego zakończenia i napisów. Swoją drogą, sam ending był mało satysfakcjonujący, abstrahując już od samych efektów naszych wyborów, ot zagrywka rodem z Fallouta i tamtejszych plansz podsumowujących efekty naszych decyzji. No nie czułem tej słynnej pustki i "doła", że to już koniec pięknej przygody, może dlatego, że sama w sobie była ona sycąca, a może też przez świadomość, że przede mną potężne DLC. Tak czy siak, łzy nie uroniłem, tęsknoty wielkiej nie czuję. Podsumowując: piękna przygoda, epicka skala, wyjątkowe odczucia związane zarówno z całą otoczką, materiałem źródłowym, swojskością, dubbingiem, klimatem. Do tego, mimo swoich słabszych momentów, bardzo ładna oprawia wizualna (wyróżnię tu szybko efekty pogodowe i gęstą roślinność, niekiedy fakturę materiałów, oświetlenie i fantastyczne widoczki) i wspaniała muzyka. No i chyba najważniejsze, co może cechować grę wideo: nie nudzi, wciąga w takim stopniu, że ciężko się ją wyłącza, bo ciągle chce się odkryć jeszcze jeden znacznik, zrobić jeszcze jedną misję, znaleźć jeszcze jeden element rynsztunku. Pomyśleć tylko, o ile bardziej bym się jarał, gdybym perypetie Geralta i spółki śledził od dawna, chronologicznie. No ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, Dziki Gon zachęcił mnie do poznania, trochę od dupy strony, książkowej historii Białego Wilka (choć jakoś mocno zachwycony twórczością Sapkowskiego nie byłem-jak by to kogoś interesowało, to napisałem parę zdań na ten temat w odpowiednim temacie w dziale o grach CDPR). Po tym, co dostarczyli twórcy, tym bardziej nie dziwię się oczekiwaniom, jakie pojawiły się przed premierą wobec Cyberpunka. Mimo wszystkich jej problemów, liczę na to, że w temacie scenariusza, questów i ogólnie pojętej atmosfery, najnowsza gra Redów i tak mnie nie zawiedzie. No ale to już może na PS5. Tymczasem, Wieśkowi wystawiam 9/10, bo jednak za dużo tu czysto growych wad i problemów, żeby przymknąć na to oko.
  12. Malcolm i Marie: mam słabość do filmów w stylu "jedno miejsce, dużo rozmów, mało bohaterów", więc skusiłem się, bo poza tym raczej nic mnie szczególnie nie zachęcało (Zenday'a jakoś mnie drażni, syn Denzela mało przekonuje). No i przez przeważającą część seansu było naprawdę dobrze. Sporo zwykłych, ludzkich emocji, niezłe dialogi (choć często to bardziej monologi, przez co miałem wrażenie lekkiej nienaturalności i wręcz teatralności, kiedy to bohaterowie zamiast wymieniać zdania, pokornie słuchają całych tyrad swojego partnera) i ta słynna autentyczność (obśmiana zresztą w scenariuszu). Tyle, że formuła nie starcza na długo i w pewnym momencie film zaczyna już męczyć, niemal fizycznie, szczególnie jeśli widz potrafi się utożsamić z bohaterami. Podobało m się kilka celnych i ironicznych uwag na temat showbiznesu, mediów i społeczeństwa przemyconych w rozmowach naszej parki, choć momentami robi się to trochę nachalne (hej patrzcie, dostrzegam absurdy przemysłu filmowego i bedę o tym krzyczał 20 minut). Washingtona oglądam dopiero w drugim filmie i o ile w przypadku Tenet zarzucałem mu mocną nijakość, wręcz senność występu, tak tutaj momentami przeszarżował (choć wiem, że taka miała być jego postać). Obejrzeć warto, ale żadne to objawienie. The Rainmaker: młody prawnik z ideałami kontra stare zgredy i zepsuty, cyniczny świat. Typowa historyjka i w sumie typowo hollywoodzki dramat sądowy, ale ogląda się zwyczajnie dobrze. Reżyseruje Coppola (co zupełnie mi umknęło i nawet w trakcie seansu o tym nie pamiętałem), to już pierwsza zachęta. Druga to mocarna ekipa aktorów, z Mattem Damonem w roli głównej. Nie przypasował mi tylko wątek dziewczyny, nad którą znęca się mąż, szczególnie rozwiązanie tego epizodu w sposób mocno oderwany klimatycznie od całości. Film bez tego by tylko zyskał, no ale musiał być jakiś "romans" w tle. Polecam, bo z tego co wiem to nie jest to zbyt popularne dzieło. Mała Syrenka (1989): ciąg dalszy nadrabiania animacji Disney'a, no i to chyba najsłabszy film z tych nowożytnych. Kreska średnia (twarze i mimika postaci ludzkich czasem są niezamierzenie śmieszne), piosenki w ogóle mi się nie podobały, fabuła prosta i naiwna, a momentami głupia. Props za główną złą i Sebastiana.
  13. kotlet_schabowy

    Fallout 4

    Nie no jak BoS wlecieli cali na biało to jakieś tam ciareczki były. Ale po za tym nic sobie nie przypominam. DG>F4>HZD jeśli chodzi o ogólne wczucie w świat przedstawiony (chyba nawet jakoś w podobnym okresie ogrywałem Fallouta i Horizona i w swoich mini reckach zaznaczyłem, że byle wioska w Commonwealth miała często lepsze lore, niż pozornie ciekawy obszar który zwiedzamy Aloy), abstrahuję od gameplay'u. No i historyjka Deacona może i jest przyziemna i pełna klisz, ale przynajmniej są tam postacie, które można polubić (lub znielubić, ale przynajmniej wywołują jakieś odczucia).
  14. kotlet_schabowy

    God of War

    DI nie wyszło na PC. A gierka spoko, ale tylko spoko, tak jak łom napisał, typowe 7/10. Mechaniki są praktycznie na bezczela skopiowane ze starych GoWów, ale otoczka i klimat wyjątkowy.
  15. Słynny camel toe EDI chyba też zniknął. W ogóle by mnie nie zdziwiło, jakby jeszcze zmniejszyli te cycki przez jakichś internetowych płaczków xD Ogólnie dobrze to wygląda, choć kolorystyka jakaś zmieniona, trochę bardziej "nijaka", ale to już czepianie się.
  16. kotlet_schabowy

    God of War

    Też po zaliczeniu gry miałem odczucie, że muzyka strasznie nijaka, przynajmniej klasę gorsza od utworów z trylogii, ale z czasem, słuchając sobie OST już poza grą, zacząłem doceniać kilka kawałków coraz mocniej, a motyw z walki (a właściwie walk) z Nieznajomym jest genialny i wracam do niego regularnie po 3 latach od pierwszego usłyszenia. Deliverance, The Dragon, Stone Mason, The Valkyries: świetne, moje ulubione utwory. Main Theme zupdate'owany do nowych klimatów też na propsie. No także nie jest tak źle, tyle, że kawałków nie ma ~30, jak w prequelach.
  17. kotlet_schabowy

    Fallout 4

    Dobrze, że grałem w to przed Wieśkiem 3, bo jakbym odpalił to jak ludzie grający na bieżąco, w 2015, pół roku po Wiedźminie, to bym pewnie mocno prychnął poznając potężne lore i robiąc sidequesty xD. Ale i tak bawiłem się całkiem dobrze, wciąga i tyle.
  18. kotlet_schabowy

    Dwa pedały

    Ile Cię wyszła taka usługa?
  19. A propos jeszcze całego tego wątku hałasowania, sąsiadów etc. Sam znajduje się teraz w sytuacji analogicznej do "wrogów" Wiśniera i niestety o ile ich metody i reakcje są przesadzone (aczkolwiek niektóre pomysły sobie muszę odnotować xd), tak jestem w stanie zrozumieć ich wkurw. Są rzeczy, które raczej każdy normalny przyjmie ze zrozumieniem, bo są zwyczajne niezależne od nikogo (płacz chociażby, ale u mnie tego prawie nie słychać). Ale to bieganie po mieszkaniu jak po wybiegu, skakanie, rzucanie jakimiś przedmiotami czy chujwi czym i inne zwierzęce harce, mogą naprawdę wyprowadzić człowieka z równowagi, bo to nawet nie tyle hałas, co niosące się po ścianach wibracje. Czuję się coraz częściej jak Miauczyński. Wolność działa w obie strony i ja w swoim mieszkaniu nie zamierzam żyć wg harmonogramu sąsiadów. Jeszcze pół biedy, jak faktycznie ktoś ma tłumiący to dywan. A ta gadka, że dziecku nie przetłumaczysz (wiadomo, zależy od wieku), to dobra wymówka na wychowywanie osoby nie zwracającej uwagi na innych, co zresztą obserwuję wszędzie dookoła. Jeżeli rodzic nie potrafi powiedzieć 2-3 latkowi stanowczego "nie krzycz/nie skacz", to co będzie jak gówniak zostanie nastolatkiem xD? Ludzie mają w dzisiejszych czasach pierdolca na punkcie swoich dzieci (co samo w sobie jest naturalne, ale idzie to w kierunku jakiejś bezkarności) i broń Boże zwrócić uwagę ich skarbowi, bo gotowi chwytać z a sztachetę. Kraj kultu kobiet i dzieci, ehhh.
  20. Abstrahując już od całej otoczki i realiów jakie panowały w momencie premiery Kosmicznego Meczu (moda na NBA, również w Polsce, postać samego MJa, szczytowe lata popularności klasycznych kreskówek, trendy muzyczne, no ogólnie 90s w pigułce) i które w dużej mierze przyczyniły się do sukcesu filmu, mimo jego wątpliwej dla wielu jakości (sam nie jestem w stanie go na zimno oceniać, dla mnie to ultraklasyka i złego słowa nie powiem): parę lat temu jeszcze miałem naiwną nadzieję na fajny sequel, łechcący nostalgicznie starych pryków, jednocześnie będący świeżym i odnoszącym się do teraźniejszych realiów. Teraz nie liczę już na nic więcej, niż pstrokaty, tandetny, nijako prezentujący się misz-masz (śmierdzi to Player Number One, i to bynajmniej nie pochwała), wszystko polane sosem dzisiejszej poprawnej, bezjajecznej popkultury. No i animacja 2D>CGI, wiadomo. Ale może się zaskoczę pozytywnie. A co do tekstów, że to i tak film dla dzieci i nie nam się ma podobać: no tak, bo przecież nie pojawiają się każdego roku "bajki" zachwycające nie tylko dzieciaki, ale też dorosłych xd.
  21. Brzmi to wszystko fajnie (cieszę się, że nie zrezygnowali z systemu przegrzewania broni w ME1), choć poza sensownymi zmianami w upierdliwych i źle rozwiązanych kwestiach (ekwipunek) czuć, że mocno to idzie w uproszczenie całości dla dzisiejszych odbiorców.
  22. Skończyłem całość bez Sezonu Burz i wzięło mnie na napisanie paru zdań na ten temat. Tytułem wstępu: zbierałem się poważniej za czytanie chyba od czasu premiery pierwszej albo drugiej części gry (a pierwszą styczność ze światem Wieśka miałem prawie 20 lat temu na zielonej szkole, niestety nie poszedłem wtedy za ciosem, a przyznam, że przeczytany fragment zrobił na mnie wielkie wrażenie), po boomie jaki nastąpił w 2015 to już przygody Geralta wskoczyły na listę lektur obowiązkowych, no ale koniec końców kupiłem niedawno W3 (nie grając w żadną poprzednią część xd), pograłem parę godzin i dostałem impuls "nie no kurwa to nie w porządku", po czym poleciałem do biblioteki po opowiadania. Wchłonąłem oba tomy w dwa dni (dla mnie naprawdę świetny wynik czasowy) i w sumie poczułem, że już poznałem trochę świata. Sukcesywnie czytałem kolejne tomy sagi, grając sobie po trochę i nie pchając fabuły jakoś mocno do przodu. W skrócie: opowiadania>>>saga. Zacząłbym od rzucenia wyświechtanego (chyba) stwierdzenia, że saga o wiedźminie jest "o wiedźminie" bardzo na wyrost. Główną bohaterką jest Ciri i tyle. Momentami to wręcz powiedziałbym, że Geralt jest postacią trzecioplanową. No mi to nie pasowało. Nie chodzi tylko o to, że chciałem czytać o przygodach Wieśka i jego walkach z potworami (choć epizodyczna formuła opowiadań zdaje tutaj egzamin w całości). Sęk w tym, że Ciri nie jest zbyt ciekawą postacią (przeznaczenie, moc, geny, przepowiednia, zieeew), w sumie nie budzi też sympatii. To w ogóle problem wielu postaci, na czele z Yen (w ogóle ten pseudo romans to dla mnie duży niewypał, a Geralt to zwyczajny simp). Nie mam problemu z klimatami polityczno-wojennymi, wręcz przeciwnie, ciekawiły mnie bardzo i czekałem na fragmenty z mocniejszym zarysowaniem sytuacji geopolitycznej (Sapkowi średnio wyszło zarysowanie świata, ja wiem, że nie każdy jest Tolkienem, ale gość lubi zarzucać czytelnikami nazwami krain, miast czy miejsc, które w wyobraźni odbiorcy nie bardzo jest jak ulokować, bo wiemy o nich tyle, co nic. Brakowało mi więcej takich momentów, jak wizyta Dijkstry w Kovirze, fajne zarysowanie realiów i sytuacji tego obszaru). Ogólnie całość jest trochę chaotyczna (swoją drogą autor ma styl rozpoczynania rozdziałów, którego nie lubię, mianowicie pisząc o kimś/czymś, czego nie znamy, osobiście mam problem z wkręceniem się w każdy nowy epizod). W ogóle brakuje tu dobrze łączącego całość głównego wątku, głównego złego, jakiejś stawki. W praktyce skaczemy po lokacjach i szukamy Ciri xd. To już wolałbym chyba sztampową walkę z jakimś "złem", w jakiejś mocniej zmaterializowanej postaci. Tak czysto subiektywnie to drażniła mnie ta feminocentrycznść całości, Sapek wyprzedził zachodnią popkulturę i wpychał co krok strong female protagonist. Momentami mocno na siłę. Na plus mimo wszystko większość postaci i oczywiście dialogi, szeroko pojęty język i styl. Generalnie Sapek pióro ma lekkie, pomijając nudniejsze (raczej z powodów fabularnych, niż pisarskich) fragmenty, czyta się to bardzo dobrze i szybko, po książki po prostu wciągają.
  23. kotlet_schabowy

    OFFTOPIC

    To na jakich zasadach, skoro "bez kombinacji"? Jeśli mówisz o lokalach operujących typowo na czarno, dla wtajemniczonych, to inna bajka i od tego abstrahuję, bo wiadomo, że w ten sposób to można ćwiczyć cały czas od marca 2020, no ale jednak zakres klientów i dostępność jest mocno ograniczona. A jeśli mówimy o oficjalnie działających, to zważywszy, że już przed najświeższymi zmianami było z nimi ciężko (w Krakowie funkcjonowało praktycznie tylko Platinium i to w jednej lokalizacji, wyrabianie licencji included, a od paru tygodni prawie nie dało się zapisać na normalne godziny) to ciekaw jestem, jak to niby funkcjonuje teraz.
  24. kotlet_schabowy

    Dwa pedały

    Mój ma już prawie 9 lat i jest to raczej "staromodny" góral, ale i tak nie odważyłbym się go zostawić bez przypięcia, ba, planuję na dniach zaopatrzyć się w jakieś solidniejsze, niż mam. No ale to Kraków, coraz częściej docierają do mnie sygnały, że rowery lubią znikać. Oczywiście jest różnica między zostawieniem na 10 minut pod sklepem, a przechowywaniem cały sezon w garażu, gdzie przez noc złodzieje mogą zrobić, co chcą. W jeździe jako formie przemieszczania cenie sobię też pewnego rodzaju "wolność", oderwanie od ludzi, których nie muszę mijać na chodnikach, przejściach czy spędzać z nimi czas w MPK. A i jak mnie ktoś podkurwi na drodze, to zawsze bezpieczniej pokazać faka i zawinąć się szybciutko na rowerze xd.
  25. Grałem na nowoczesnym. W późniejszych światach zdarzały się sytuacje, że przy pierwszym podejściu do levelu ginąłem kilkanaście razy, więc bawiąc się w stylu retro można by się lekko wkurwić (i pewnie po game over pełne ładowanie poziomu, nie, dziękuję). W praktyce pewnie lootowałbym wumpa i nabijał życia w łatwiejszych miejscach, generalnie niepotrzebna uciążliwość. To ja zapytam, czy gracie z cieniem-kółkiem? Ja tak zacząłem i już zostawiłem i to trochę broń obosieczna, bo wyrabia się nawyk skupiania na tym elemencie, przez co można ominąć inne szczegóły akcji na ekranie. Ale ciężko się potem przestawić na latanie "na czuja". Mimo wszystko skoki i fizyka są dużo bardziej fair niż np. w trylogii, gdzie takie ułatwienie by się chyba bardziej przydało.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...