-
Postów
4 238 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
Sly 2: Band of Thieves W ramach akcji "trochę PS2, trochę PS4", po paru dobrych latach od zaliczenia jedynki (i czwórki). Cóż, trochę czuć, skąd wzięła się opinia, że Sucker Punch i ich flagowa seria to niestety druga liga jeśli chodzi o "maskotki" PS2. Poniekąd czuć tu też ich rosnącą zajawkę na robienie gier w otwartym świecie. Gameplay to taki trochę miszmasz mechanik, które można by nazwać mini gierkami, wrzuconych jako misje osadzone w dużym levelu: hubie (tych jest chyba 7, każdy to tak plus minus 2h grania). Poza tym głównie skradamy się i włazimy w różne zakamarki. Niestety, sterowanie (a właściwie system przyklejania się do przedmiotów, za które odpowiada osobny przycisk i jest dostępne tylko w przewidzianych przez twórców miejscach) daje czasem popalić i mocno można się zirytować spadając czasem na sam dół wielopoziomowego etapu. Bo te są mocno wertykalne. Sporo tu takich trochę upierdliwych motywów typu mało sensowne checkpointy etc., no ale składam to na karb wieku gry. Dosyć szybko wkrada się powtarzalność, mimo kierowania kilkoma bohaterami. Gra jest dosyć długa, co przy jej przeciętnej dynamice nie jest specjalną zaletą. Sympatyczni bohaterowie (szkoda, że w scenkach brakuje napisów, a żeby było ciekawiej, w przerywnikach na silniku gry już są), ładna oprawa to na pewno plusy, ale nie ma tu tego "czegoś". No w skrócie dla mnie to takie 6/10. Aha, miałem w pewnym momencie glitcha, przez którego nie byłem w stanie normalnie skończyć gry i musiałem użyć kodu na zmianę poziomu. Z tego co na necie wyczytałem, to w tym miejscu ludziom notorycznie się to przytrafiało. Co by nie mówić, potężna wpadka, szczególnie w czasach, kiedy nikt nie mógł uratować sytuacji patchem.
-
Her Story Kto "grał", ten może się domyślić, dlaczego. Kto nie grał: nie warto, bo to w sumie nie jest gra.
-
Halo killer to było hasełko na tamte realia, ale z punktu widzenia czasu mogę bez bawienia się w wojenki stwierdzić, że zwyczajnie lepiej się bawiłem grając w KZ 1-2 niż w Halo 1-2. Mówię tu o singlu oczywiście. Halo to był (patrząc z boku, bo w tym nie uczestniczyłem) fenomen w kontekście multi i tutaj nie ma co zakłamywać rzeczywistości, to była dominacja. No ale nie każdy bawił się w splita/online (szczególnie w 2001-2005), więc no czysto subiektywnie, po mnie to spływało. Co nie zmienia faktu, że seria miała swoje wady i skończyła w nie najlepszy sposób. Trochę szkoda, że Sony nie ma teraz swojego flagowego FPSa. Natomiast czysto wizualnie KZ2-3 to było cudo, i mówię to jako osoba nadrabiająca gry z PS3 dopiero w 2013.
-
Final Fantasy VII Remake Pisząc cokolwiek o tym tytule po prostu nie da się nie zacząć od zarysu "historycznego", osobistych odczuć względem oryginału. Dominują raczej dwie opcje : "to moja gra życia, zaliczona za dzieciaka na szaraku niezliczoną ilość razy" oraz "jakoś mnie ominęła i do Remake'u podchodzę z czystą kartą". No to u mnie jest troszkę pomiędzy: FF VII znam i przeszedłem w całości, ale było to całkiem niedawno, bo trochę ponad 2 lata temu. Siłą rzeczy nie mam więc do niej jakiegoś sentymentu, nie mam związanych z nią intensywnych wspomnień z młodości i z czasów ogólnej szajby (co nie zmienia faktu, że zachwyty i kult na przestrzeni lat mi się udzielił i pewne ikoniczne wydarzenia czy postacie siłą rzeczy w taki czy inny sposób poznałem), jednocześnie doświadczyłem, czym gra jest, poznałem fabułę i postacie no i w jakimś stopniu zrozumiałem, o co tyle krzyku (swoje 3 grosze wrzuciłem zresztą w tym topicu). Co mogę powiedzieć z tej, zdystansowanej wobec nostalgicznego ładunku emocji, pozycji? Że to bardzo dobra gra, sama w sobie. Ma kilka cech, których jakoś mi brakuje w wielu hitach kończącej właśnie żywot generacji, przede wszystkim oferuje poczucie uczestnictwa czymś wielkim (mimo bycia wycinkiem oryginalnej historii, do czego jeszcze nawiążę), brania udziału w przygodzie, podróży, zaangażowania w wydarzenia. Dostajemy ekipę świetnych bohaterów, których losy nas ciekawią, oglądamy epickie cutscenki (wpadające w zalatujący anime przesadyzm), słuchamy przepięknej ścieżki dźwiękowej. To wszystko zaadaptowane do w miarę nowoczesnych standardów gameplay'owych (również z pewnymi minusami tej adaptacji, choćby w postaci słynnych gejmizmów, takich jak powolne spacery, marniutkie elementy "platformowe"), przystępniejsze dla gracza, ale jednocześnie nie prostackie. Całokształt się udał, jednak poszczególne elementy mają zarówno cechy zasługujące na pochwały, jak i krytykę. Po pierwsze, system walki. Nowoczesny, satysfakcjonujący, łączący dynamikę real time'owego slashera/bijatyki/strzelaniny (w zależności od postaci), z rpgowymi naleciałościami i taktycznym sznytem. Ogólnie powiem: system mi się podoba, ale momentami drażnił. Na polu walki czasami występował mocny chaos, w czym udział miała też wariująca kamera i problematyczne lockowanie się na przeciwnikach. Denerwuje też głupota towarzyszy, motywująca do ciągłego przeskakiwania między nimi (co w skrajnych przypadkach i tak nie pomaga, kiedy np. chciałbym całą trójką schować się za zasłoną). Mimo aktywnej pauzy, wszystko dzieje się trochę za szybko. Na pewno lepiej czułem starcia 1 vs 1 albo 3 vs 1, niż ustawki ekipa na ekipę. Może to dlatego, że raczej nie grywam w RPGi, a może dlatego, że raczej w grach szukam efektywnych i szybkich sposobów na pokonanie przeszkód, co czasem może prowadzić do niecierpliwości wobec systemu (zwyczajnie nie lubię bawić się w porównywanie statystyk każdego itemu, czytanie taktyk i poradników na każdego wroga etc.), ale grając na normalu niektóre starcia sprawiały, że dłonie lekko się pociły, a parę razy po prostu zginąłem (zazwyczaj przy końcówce walki), nieraz zdarzyło się też, że ledwo udało mi się wygrać. Mam taką tezę, że system ma lekki handicap i w zależności od naszego skilla kieruje walką tak, żeby jednocześnie gracz czuł wyzwanie i miał wrażenie, że prawie zginął, z drugiej nie był sfrustrowany i zazwyczaj dawał sobie radę. No ale to takie luźne rozważania. W sumie efekt jest dobry, bo walki, szczególnie z większymi koksami, angażują i oferują jakieś wyzwanie. Generalnie starcia, szczególnie z bossami (których jest tu naprawdę dużo) są długie, co sprawia też, że trochę męczą. Mamy tu też do czynienia z, jak to ujął ktoś w PE, "gąbczastością" przeciwników. Paski HP są długie i spadają raczej powoli, a my sobie siekamy tysiącami ciosów i dziesiątkami spellów. Porażka po 20 minutach takiej sieczki, bo przeciwnik, którego już prawie zaciukaliśmy, odpala w ostatniej fazie jakiś z dupy atak robiący z nas miazgę, może wkurwić, głównie przez perspektywę powtórki żmudnych czynności (całe szczęście takie coś przeżyłem może ze dwa razy). Wiadomo, grunt to zastaggerować bydlaka po ówcześniejszym rozeznaniu, co na niego działa. No ale są wrogowie, o których gówno się dowiemy przy użyciu Assess i pozostaje poznawanie ich słabości metodą prób i błędów. Wszystko spoko, gdyby nie to, że do walki wchodzimy "z ulicy", z ustawionymi na potrzeby dotychczasowych okoliczności materiami, niekoniecznie idealnymi na nowego wroga. Efekt był taki, że nieraz wpadłem na arenę walki bez kulki, która jest fundamentalna dla danej walki (Domek bodajże bez Wind, no tak średnio było). Pozostaje męczyć się innymi sposobami albo poddać walkę i zmienić materie. Podobny problem mam z fabularnym przeskakiwaniem między postaciami, co łączy się znowu z przenoszeniem materii między nimi- upierdliwe. Jasne, teoretycznie mogę nakupić po kilka sztuk tych samych materii, ale raz, że poza wygodą (którą powinien mi zapewnić system) nie jestem do tego zmotywowany, a dwa, nie wszystkie można kupić. W 17 rozdziale ten problem staje się wręcz nie do zniesienia, bo mamy kilka takich przeskoków między ekipami. W ogóle 3/4 tego rozdziału do zaorania, chamskie rozwleczenie nudnymi walkami w nieciekawych miejscówkach, no niemiłe wrażenie na koniec. Oprócz walki głównie sobie chodzimy i rozmawiamy z ludkami, czasem bawiąc się w mini gierki (które, w przeciwieństwie do tych z oryginału, są całkiem sympatyczne i wjeżdżające na ambicję, no może poza tą z rozwalaniem pudeł). Mimo złudzenia pewnej wolności, wszystko jest raczej liniowe, co akurat dla mnie jest mocnym plusem. O dziwo, słynne side questy, z których zdarzyło mi się zakpić przed premierą, wcale nie okazały się najgorszym i najbardziej rozwlekającym rozgrywkę motywem. Ba, nawet chętnie je zaliczałem, choć uważam, że postaci trzecioplanowe to popelina i jak na taki potencjał Midgaru i lore, to wyszło to marniutko i potencjał został zmarnowany. Większy problem mam z rozwleczeniem epizodów stricte fabularnych. Mało znaczące miejscówki, które FF VII przebiegliśmy w parę minut (albo w ogóle ich nie było) zostały rozbudowane do pełnych chapterów, opierających się na raczej powtarzalnej, mało ekscytującej podróży po nijakich miejscówkach, szlachtując kolejnych mobów. Tutaj niechlubne wyróżnienie dla wspomnianego już rozdziału 17, epizodu na serwisowym obszarze górnego plate'a, kanały, cmentarzysko pociągów (za każdym razem, jak myślałem, że to już koniec, pojawiało się coś nowego). No ale da się to przełknąć, bo większość czasu po prostu dobrze się gra. Swoją drogą, pościgi też są trochę wydłużone na siłę. Jak zatem oceniam najbardziej chyba kontrowersyjną kwestię, czyli zrobienie ze stosunkowo małego fragmentu FFVII zabawy na co najmniej 40 godzin? No mam ambiwalentne uczucia. Nie będę rzucał hasłami o rozbudowanym demie czy dojeniu graczy (choć nie są one bezpodstawne, szczególnie to drugie), bo po zaliczeniu całości jestem w stanie powiedzieć, że sam pomysł nie był taki zły i generalnie dało się zrobić z tego niezłą, samodzielną przygodę. No ale mimo, że część dodatkowego contentu wypada spoko, tak niektóre elementy rozciągające są nadal mocno na siłę i zwyczajnie obylibyśmy się bez nich. Moglibyśmy się spotkać w połowie drogi i zrobić z Remake'u grę na 20-25h (plus opcjonalna zabawa w symulatorach, NG+ itd. dla chętnych), bardziej mięsistą, szybciej wydaną, po której czekalibyśmy na kolejny epizod trochę krócej (wiem, ktoś mi zaraz powie, że produkcja takich hitów tak nie działa). Albo przedstawić w pierwszej części większą część całej fabuły siódemki, kondensując poszczególne rozdziały (i w rezultacie skończyć np. w Junon). Koniec końców, znając już (choć nie pamiętając dokładnie) historię nie potrafiłem pozbyć się tego uczucia, że co bym nie zrobił i ile nie grał, to jestem na samym początku całości, i tak z Midgaru nie wyjdę i będę zostawiony z takim czy innym cliffhangerem na nie wiadomo jak długo. Łatwiej to chyba przełknąć jeśli nie zna się oryginału w ogóle. Parę słów o fabule ,w końcu to jedna z najważniejszych kwestii. Nie byłem jakoś mocno zachwycony historią w FF VII, ale zarzuty miałem bardziej wobec lekkiego miszmaszu wątków. Tutaj, z oczywistych powodów, wszystko jest bardziej spójne, ale do czasu. Tak czy siak, jest interesująco. Raz, że wiele rzeczy z siódemki już zdążyłem zapomnieć, dwa, że co krok wprowadzane są jakieś, lepsze lub gorsze, zmiany. Patrząc w miarę obiektywnie: dobrze, że nie jest to historia odtworzona 1:1, bo również stare wygi mogą zostać parę razy zaskoczone. No ale nie trzeba od razu robić rewolucji. Tak czy siak, jestem ciekaw, w jakim kierunku dalej to pójdzie, obstawiam, że mimo wszystko z grubsza przygoda będzie się rozwijać tak, jak było w FF VII, z okazyjnymi retconami takimi jak w Remake i może jakimś twistem zmieniającym spojrzenie na całość na koniec. Albo i nie, nie wiem xd. Oprawa: ogólnie mówiąc jest ładnie, a momentami pięknie. Mimo, że technicznie to nie czołówka generacji, to jednak design bohaterów, potworów i świata, efekty (światło i cząsteczki, miodzio) sprawia, że całokształt robi duże wrażenie. No i płynnniutko to działa (oczywiście w 30 klatkach). Jednocześnie są momenty (a raczej elementy), o których po prostu nie da się nie wspomnieć z lekkim zażenowaniem, bo strasznie kontrastują z resztą. Niektóre tekstury czy fototapeta w tle (żeby było lepiej, w jednym chapterze jest zdecydowanie gorszej jakości, niż w reszcie gry), ale też ogólny wygląd miejscówek: hubów, szczególnie za dnia, czy twarze i powtarzalność NPCów, to takie przykłady na szybko. Mimo wszystko mocniej niż brzydkie drzwi zapamiętam piękne modele głównych bohaterów, świetne przerywniki itd. Muzycznie jest rewelacyjnie, z nielicznymi przypadkami albo mało interesujących, nowych utworów, albo zepsucia starych. Ogólnie jednak wielki props za nowe, jednocześnie odpowiednio wierne aranżacje klasyków, zresztą niektóre dodatkowe kawałki też mi wpadły w ucho. Od wczoraj sobie słucham OST i jestem na trzeciej z bodajże sześciu płyt (ponad godzinę każda), więc jest tego ogrom, choć oczywiście część to wypełniacz albo powtórka z lekkimi zmianami. No także mimo pewnych wpadek podobało mi się, zarówno mięso, czyli gameplay, jak i ogólnie pojęty świat przedstawiony, historyjka i bohaterowie. Na liczniku miałem więcej godzin, niż np. w takim TloU2, a w przeciwieństwie do tamtej gry, tutaj ten czas zleciał mi (poza wymienionymi wyjątkami) jakoś szybciej, nie odliczałem do końca. Wyobrażam sobie, jakie wrażenie musi taki tytuł robić na ludziach, którzy na siódmym Fajnalu się wychowali i trochę im tego zazdroszczę, bo dostać taki "prezent" to naprawdę coś wyjątkowego. Nie dziwię się patrzeniu przez różowe okulary i rzucaniu w oceniaczkach dyszkami. Cóż, może doczekam się kiedyś podobnego odświeżenia któregoś z osobistych klasyków, ale mam wrażenie, że ciężko będzie o taką skalę, choćby to był ukochany MGS (który zresztą remake'u się już doczekał). Nie czekam z ręką w majtach na Part 2, ale na pewno w swoim czasie (jeśli w ogóle się pojawi xd) go zaliczę. Ode mnie 8/10.
-
Z nowości ostatnio widziałem: Palm Springs: całkiem sympatyczne kino, łączące wątki "sci-fi" (motyw dnia świstaka: pętla czasu i powtarzający się dzień) z, nazwijmy to, obyczajówką. Fajnie skonstruowani główni bohaterowie (nawet laska o dziwo mocno nie irytuje, co jak na dzisiejsze standardy jest coraz rzadsze), kilka zabawnych momentów i sensowne "przesłanie". No i przyjemnie się to ogląda pod względem czysto wizualnym, to chyba zasługa tych letnich (mimo listopada) scenerii. Swoją drogą mocno zaskoczył mnie wiek aktorów wcielających się w główną parkę. The Little Things: czyli wspomniany już parę postów wyżej thriller z Denzelem w roli podstarzałego policjanta "z przeszłością", Rami Malekiem jako młodym, ambitnym karierowiczem i Jaredem Leto na drugim planie. I to ten ostatni jest najmocniejszym punktem programu. Sceny z nim najmocniej przykuwają uwagę (bo w pozostałych momentach przyznam szczerze, że czasami robiło się nudnawo i zwyczajnie łapałem się na myśleniu o czymś innym, niż intryga), trochę szkoda, że jest go w sumie niewiele i pojawia się dosyć późno (a może i nie szkoda, czasem mniej=więcej). Poza tym, jak wspomniałem, trochę zamułka i czasami mocno naciągane zagrywki fabularne (mam wrażenie, że scenarzyści uderzyli w akcję w latach 90 żeby sobie trochę ułatwić zadanie- technologia i te sprawy) . Plus za zakończenie. Ze starszych filmów; Wszyscy ludzie Prezydenta: jak nieraz wspominałem, moja tolerancja na starocie kończy się jakoś w okolicach lat 70, więc tutaj jesteśmy na granicy. Czuć zupełnie inny niż obecnie styl kręcenia i produkcji filmu, mimo, że to hollywoodzki hit. Z perspektywy przeciętnego widza nowożytnego ma to pewne plusy i minusy. Atmosfera jest specyficzna, w filmie praktycznie nie ma muzyki. Za to sposób odgrywania ról, szczególnie w wykonaniu Redforda i Hoffmana, jest godny największych pochwał. Dialogi są bardzo autentyczne, wręcz naturalistyczne. Osobna kwestia to sama historia: jak wiadomo (lub nie), film dotyczy śledztwa dziennikarskiego związanego z aferą Watergate. I dotyka tej sprawy w sposób szczegółowy (jak na warunki dwugodzinnego filmu oczywiście) i skrupulatny. Nazwiska polityków, wydarzenia w Stanach i poza nimi, nastroje społeczne: to wszystko jest rzucane mimochodem, w założeniu: widz powinien to kojarzyć. Nie da się zaprzeczyć, że intryga jest wciągająca, ale jednocześnie uważam, że odbiór filmu przez widzów spoza USA (nie mówiąc o czasie powstania, w końcu w momencie premiery to był gorący temat) siłą rzeczy jest zdystansowany. Produkt swoich czasów. Pan i Pani Smith: taki tam akcyjniaczek zmieszany z elementami komediowymi i obyczajowymi, który można obejrzeć klasycznie "do prasowania". Spodziewałem się trochę bardziej (mimo fabularnego punktu wyjścia) przyziemnych wydarzeń, a dostałem momentami akcje zahaczające wręcz o komiks. Ma to swój urok, bo nie jest nadęte i na serio, ale koniec końców nie byłem jakoś mocno zadowolony. Jakby zmienić trochę proporcje i rozwinąć spokojniejsze momenty kosztem przeciągających się strzelanin, to wyszłoby to filmowi na dobre. Angelinę widziałem niedawno w Changeling (który mocno polecam) i aż ciężko mi uwierzyć, że to ta sama aktorka, bo tutaj wypadła jak dla mnie nienaturalnie i niezbyt przekonująco. Może w okolicach premiery bym się jarał.
-
Najmocniejsze 5/10 2021 roku? Jest możliwe. MK jako marka mi lotto, wiadomo, że jakiś sentyment jest, no ale nie mam hajpu. Chociaż Sub Zero i Scorpion zawsze na propsie i ich pojawienie się w zwiastunie od razu +10 pkt. do uwagi. Sceny walki najbardziej cool zabijaków na pewno będą spoko. CGI momentami mocno słabuje.
-
Też niedawno odpaliłem, zaliczyłem tylko pierwszy level (znany niektórym z dema w N+), no i dobrze się w to gra, nie ma co. Brakuje mi tylko mocno jakiegoś sprintu, no i z płynnością bywa różnie.
-
PSX Extreme 282
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Perez temat w Opinie, komentarze - forum, magazyn
Sentymenty sentymentami, sam z Extrimem jestem ponad 20 lat i nie wyobrażam sobie, żeby go zabrakło, ale to mimo wszystko produkt, a czytelnicy to klienci. Także no nie mówię, żeby się obrażać na Pereza, Rogera czy kogokolwiek i "za karę" przestać kupować w ogóle PE, ale koniec końców nabywam pismo, bo chcę je sobie poczytać (owszem, wspierając przy tym twórców, bo przecież zaraz mi ktoś wyjedzie, że mogę poczytać w Empiku), więc w moim przypadku prenumerata odpada i uważam, że tkwienie w takim układzie, kiedy on ewidentnie nie działa, jest zwyczajnie dziwne, już nie mówię o kupowaniu pisma drugi raz xD (nie wiem jak teraz, ale kiedyś na końcu był podany nr konta redakcji, róbcie po prostu regularną wpłatę charytatywną i będzie z głowy). Bo pisanie, że w sumie recki są w necie, felietony mogę czytać z opóźnieniem, a tak w ogóle to kupuję dla wsparcia branży bo i tak mam wszystko w necie, to dla mnie taka trochę racjonalizacja niezbyt prawidłowej sytuacji. -
Gierka przyjemna, ale tak jak mówi Figaro, najgorsza z pełnoprawnych (bo jakichś eksperymentów typu tower defense nie liczę) części serii. Gameplay nawet spoko, ale całość ma mimo wszystko niewiele wspólnego z jedynką, której remakem jest. W sumie apogeum drogi, jaką Inscomniacy obrali po zakończeniu trylogii z PS2: nastawienie na generyczne strzelanie, fabuła i dialogi bez ikry, w stylu sztampowych animacji kinowych Dreamworks, generyczne areny, powycinanie contentu (całych planet!) etc. Mocne meh. A tu jeszcze za tą oczywistość go minusują xD. Co do Rift Apart, to jest mi z oczywistych przyczyn mocno obojętne, ale lekko prychłem pod nosem widząc zawartość, za jaką trzeba dopłacić 50 zł xD.
-
Jak wyżej. Poza tytułami, w które w ogóle nie grałem w ich pierwotnych wydaniach, nigdy nie wydałem złotówki na jakikolwiek remaster (nie liczę trylogii Crasha, bo to remake), ale tutaj chyba zrobię wyjątek. Kocham tę trylogię, ostatnią część skończyłem prawie 8 lat temu, więc chyba najwyższy czas, żeby sobie odświeżyć całość (chociaż zaliczając bodajże piąty playthrough dwójki w celu uzyskania idealnego zakończenia miałem wrażenie, że chyba nigdy już tej gry nie odpalę xd). Graficznie nic tu szału nie robi na razie (porównania do wersji z X360 mogą sobie darować, ja grałem na PC i nie wyglądało to dużo gorzej), ale wizja sensownych zmian w gameplay'u mocno drewnianej jedynki brzmi świetnie. Wszystko w ładnym pakiecie z DLC (wszystkie ograłem, ale dla osób, które z różnych przyczyn ominęła ta przyjemność, to ta edycja tym bardziej jest must havem). To. Też grałem od początku z DLC i patchem, więc końcówka miała jakieś ręce i nogi (choć i tak mnie nie usatysfakcjonowała), również za sprawą Lewiatana, a całość była po prostu dobra. Osobiście spełniły się moje oczekiwania co do samego trzonu gry, czyli latania po galaktyce i zbierania ekipy do spuszczenia wpierdolu Reaperom. Trochę czuć krótki czas developingu (z i tak przekładaną premierą o ile pamiętam) i wepchnięty na siłę multi, ale i tak było fajnie.
-
Indywidualne podsumowanie roku w grach.
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Kmiot temat w Graczpospolita
Wklejać nie będę, ale u mnie licznik pokazał: Sekiro: 99h (wydaje mi się, że to trochę zawyżony wynik, ale w sumie jest to możliwe) RDR2: 79h Days Gone: 54h -
Jak dla mnie No a tak czysto emocjonalnie to zwyczajnie mocniejsze i lepsze zakończenie.
-
Macham coś tam w domu, ale forma jest chujowa. Niedawno jeden ziomek zaczął kompletować jakiś sprzęt do piwnicy i zacząłem do niego wpadać, od razu poczułem większą motywację i frajdę z treningu, no ale to nadal dalekie od normalności. Wiem, że poprzez różne kombinacje, korzystanie z większych siłowni w mieście nie stanowi tak naprawdę problemu, ale raz, że wygodny jestem i nie chce mi się kombinować, dwa, nie mam obecnie "nastroju" na wbijanie się na nową miejscówkę i do nowych ludzi, a trzy, zwyczajnie mi się to nie opłaca finansowo (pojedyncze wejścia są po prostu drogie). A wisienką na torcie jest zamknięcie mojej wieloletniej pakerni na amen. No posypało się wszystko w temacie.
-
Nie no panowie, musimy to sobie uplastycznić: czekanie na jakąkolwiek promocję na PS4 mija się z celem, rynek zwariował całkowicie. Nie oszukujmy się, minął czas, w którym opłacało się szukać nówki. Byłem w identycznej sytuacji w związku z PS3 pod koniec 2013, sklepowe miały mocno zawyżone ceny (i zazwyczaj latały w jakichś chujowych bundlach), a używek wolałem unikać. Tam jeszcze dochodziła kwestia wyboru między Slimem a tandetnym Super Slimem z 12GB dyskiem xd. Koniec końców wziąłem jakąś używaną Slimkę z przedłużoną gwarancją, ale obiecałem sobie, że ostatni raz bawię się w takie kombinacje. I to samo polecam Mejmowi.
-
No za szybkość szybkiej podróży i częstotliwość występowania jej punktów startowych ocena GoT o pół oczka w górę ode mnie, korzystałem z niej notorycznie (to tak jeszcze odpowiadając na pojawiające się tu zdziwienie, że tak "szybko" wbiłem platynę) i jakbym miał się męczyć z loadingami, to pewnie bym zlał masterowanie gry, bo zwyczajnie nie chciałoby mi się dziesiątki razy wpatrywać w ekran ładowania, skacząc z jednego końca mapy na drugi.
-
No i sprawdziłem. Faktycznie, jest bardzo dobrze, choć u mnie byłoby to raczej 8/10. Brakowało mi ostatnio takich filmów, Clint to jednak Clint. Kino można by powiedzieć klasyczne, bez eksperymentów, no ale jest tutaj to, co liczy się najbardziej: ciekawa historia, dobra reżyseria i świetne aktorstwo, z naprawdę emocjonującymi momentami (każdy będzie propsował, i słusznie, odtwórcę tytułowego bohatera, ale na mnie duże wrażenie zrobiła też Kathy Bates na drugim planie, bardzo autentyczna). Zdecydowany powrót do formy po średnim Mule. Nie wiem, jakim cudem ten film umknął mojej uwadze ponad rok od premiery, ale tym bardziej cieszę się, że tutaj go poleciłeś.
-
Until Dawn Na promocji to się skusiłem. Udało się częściowo dopasować śnieżne widoki za oknem do gry, więc zawsze to +1 pkt do klimatu. Sama gra to dosyć typowy przykład interaktywnego filmu, które generalnie lubię czasem odpalić, ale tutaj parę rzeczy mi nie zagrało. Po pierwsze, wbrew pozorom dostajemy tu sporo "gameplay'u", polegającego głównie na BARDZO powolnym chodzeniu po pomieszczeniach. Typowych akcji QTE i momentów wyboru (nie mówiąc o dialogach, bo na nie mamy bardzo nikły wpływ) jest tu tak naprawdę nie tak dużo. Niestety, spacerowanie często odbywa się w zupełnie nijakich lokacjach typu długi korytarz piwnicy/długa jaskinia/długa ścieżka w lesie. Okazyjnie trafiamy na "znajdźkę" w postaci notatki poszerzającej lore lub totemu, który może nam (teoretycznie) podpowiedzieć coś na temat przyszłych wydarzeń. No także bywa niestety nudno i w rezultacie stosunkowo krótką gierkę, którą niektórzy łykali na raz, podzieliłem sobie na kilka sesji, raczej nie dłuższych niż godzina. Drugi problem (to już bardziej kwestia gustu) to szeroko pojęty gatunek tego "filmu". Fanem horroro-slasherów przedstawiających perypetie grupki nastolatków snujących się po jakimś dziwnym miejscu w odosobnieniu nigdy nie bylem i nie będę, ale tutaj twórcy chyba nie mogli się do końca zdecydować, czy to ma być Koszmar Minionego Lata, Piła czy generyczny zombie movie. Straszny miszmasz. Co więcej, mamy lekki nadmiar bohaterów (szczególnie zważywszy na długość gry), między którymi co chwila przeskakujemy i w rezultacie ani z nikim szczególnie mocno nie można się utożsamić, ani nikogo naprawdę poznać. A sami bohaterowie to arcy klisze. Jock, pusta lalka, przemądrzała zołza, skromny chłopak, dziwak, stonowana i mądra dziewczyna etc. Na plus chyba tylko psychiatra. Te słynne wybory z jednej strony tworzą niezłe napięcie (szczególnie mając świadomość, że autosave uniemożliwia nam naprawę błędów), z drugiej są często niejasne, a efekty konkretnych działań wydają się czasem mocno losowe. Skończyłem grę z uratowanymi 5/8 postaciami, co jest o tyle frustrujące, że ta trójka zginęła mi w wyniku dosłownie dwóch błędów pod sam koniec gry. Na początku dosyć mocno się wciągnąłem i udzieliła mi się atmosfera, później już trochę się nudziłem. Na plus na pewno rewelacyjna oprawa (tym bardziej, że to 2015 i tytuł przeniesiony z PS3), szczególnie wykonanie modeli ludzkich (twarze i mimika to top generacji i poziom, którego na jej początku oczekiwaliśmy od nadchodzących gier) i oświetlenie. No ale dostajemy te cuda kosztem okropnych i notorycznych spadków framerate'u (PS4 Slim). Skutecznie psuje to doznania wizualne. O muzyce się nie wypowiem, bo jej w ogóle nie pamiętam, pochwalić za to trzeba efekty dźwiękowe. Generalnie ujdzie, ale to nic ponad przeciętność. Nie straciłbym wiele, gdybym sobie UD odpuścił. Wracać i sprawdzać alternatywne ścieżki po prostu się nie chce. Zobaczę co mam zobaczyć na YT i elo.
-
Odpaliłem GTA IV na PS3 podpiętej do starego telewizora CRT i mam wrażenie, że gra działa mocno płynniej, niż na LCD w trybie "HD" xd. Ma ktoś informacje, czy w istocie jest taka możliwość? Na logikę nie ma przeciwwskazań: tryb 4:3 i rozdzielczość 480i (czy ileś tam) siłą rzeczy jako niższe ustawienia mogłoby poprawić działanie, no ale jak wiadomo konsole to nie PC, żeby sobie suwaczki ruszać, stąd moje wątpliwości. Oczywiście w obu przypadkach gra leci na surowo, bez żadnych dodatkowych opcji w TV.
-
No ja mam na liczniku 45h i platynę (swoją drogą trochę mnie zastanawia, co tam można robić dłużej) i też porównuję to do AC, bo niby czemu nie, skoro mają dużo wspólnego? Oczywiście, system walki tutaj to jest przynajmniej jedna klasa wyżej, poszczególne elementy też są bardziej dopieszczone i mają "duszę", no ale nadal podobieństw jest sporo.
-
Zachęciłeś Rudiok, na dniach sprawdzę. Mule zupełnie mi nie siadł, więc ciekaw jestem, jak to będzie z tą formą Clinta. Ja ostatnio widziałem: polecany na poprzedniej stronie Karmazynowy Przypływ. Na pierwszy rzut oka klimaty podobne, do Polowania..., ale mimo wszystko to mocno odmienny film. Tamten wydaje się bardziej pompatyczny, tutaj mimo dużej stawki, jest trochę bardziej przyziemnie. Z przyjemnością śledzi się konfrontację Denzel: Gene Hackman. Aktorskie i fabularne starcie mocarzy, no jest napięcie. Scenariusz momentami zahacza o mocne klisze (cały ten wątek "trzymającego w napięciu" naprawiania przekaźnika, meh), ale ogólnie ogląda się to dobrze. Everybody's Fine: takie tam ciepłe kluchy z DeNiro jako nestorem rodu, który próbuje nawiązać bliższy kontakt z czworgiem potomstwa rozsianym po całej Ameryce. Sentymentalne kino, skłaniające trochę do refleksji (zapewne z perspektywy dojrzałego widza-rodzica ogląda się to inaczej). Jak to się mówi, do niedzielnego obiadu jak znalazł. Człowiek z Żelaza: kino tak ważne, że aż ciężko o nim pisać. To w takim razie ujmę to tak: lepszy był Człowiek z Marmuru. Tutaj czuć, że coś jest nie tak z montażem i scenariuszem, a jak się poczyta o procesie twórczym, to wszystko staje się jasne (pośpiech, krótki czas produkcji). Na pewno należy pochwalić Opanię, przekonująca rola. Czuć unoszącą się w powietrzu atmosferę "ważności" pokazywanych wydarzeń, w końcu film miał premierę stosunkowo szybko po wydarzeniach sierpnia 1980 roku (no i jakby nie było udział w filmie "na bieżąco" bohaterów autentycznych protestów, to ewenement).
-
PSX Extreme 281 + Kalendarz Gracza 2021
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Perez temat w Opinie, komentarze - forum, magazyn
Poczytałem trochę no i tak czysto subiektywnie, to w tym numerze wyjątkowo dużo materiału nie dla mnie. Cóż, bywa. Spropsuję jednak tekst o Pewexach, mimo, że to nie moje czasy, to taki typ twórczości dotyczącej oldschoolu zawsze spoko. Jeszcze taka luźna refleksja dotycząca wypocin Zooltara (czy to koło HP, czy w Tetrykach): często mam wrażenie (a najświeższy tekst jest tego idealnym przykładem), że gość odnosi się do jakiejś dziwnej niszy i problemu, który istnieje tylko dla osób, które śledzą specyficzne źródła w internecie, i robi z tego jakiś "głos ludu". Co mam na myśli: Tadeusz trafił w swoich internetowych wojażach na jakieś forum czy grupkę na FB, gdzie ktoś się zesrał na jakiś temat, i robi z tego jakiś big deal, pisząc tekst o tym, jak to GRACZE MAJĄ PROBLEM z jakąś sprawą. Tymczasem przykładowo ja i 99% forumowiczów nawet nie wie, że w Fortnite pojawił się Kratos i dla kogoś to jest w ogóle problem xd. Wiem, może to mocno osobiste spojrzenie, no ale tak to widzę. Co do kalendarza, to zawsze byłem przeciwnikiem i w sumie nadal uważam, że idealnie by było mieć wybór między PE z dodatkiem i bez (tak, ktoś mi już kiedyś wytłumaczył, dlaczego to jest nieopłacalne), ale jakoś od poprzedniego egzemplarza zacząłem się do niego przekonywać i wieszać na ścianie, także niech już będzie. Nawet zacząłem wyrabiać nawyk patrzenia na wiszący kalendarz zamiast klikania na PC, żeby rzucić okiem, jaki mam dzień. -
Sek w tym, że jakoś tak "przypadkowo" porzucam zazwyczaj gry rozpoczęte na PC. Ale w sumie spojrzałem na profil i mogę dopisać: Bloodborne: porzucenie z myślą "może kiedyś". No odbiłem się, a jakoś w owym okresie nie miałem na to klimatu, więc odpuściłem bez większego żalu. Driveclub: potwierdziłem poniekąd to, o czym dobrze wiedziałem: nie lubię wyścigów, szczególnie "poważnych". No ale liczyłem na dający fun arcade, i chwilę nawet tak było. Ale nie mówię, że kiedyś nie odpalę sobie jakiegoś wyzwania. Mortal Kombat (IX): tu sprawa była prosta. Przez chwilę miałem mocną zajawkę, aż w trybie fabularnym dotarłem do walki, którą kilka razy powtarzałem i o ile pamiętam, nie dało się tam przerywać cutscenek. Parę powtórek i się pożegnaliśmy, szkoda mi było czasu.
-
Z porzuconymi grami mam tak, że muszę się mocno wysilić, żeby sobie o nich przypomnieć, bo po prostu wyrzucam je z głowy. Ostatnio był to chyba Prince of Persia (2008). Nie wiem, może wystąpiło na raz kilka zniechęcających czynników (grałem na PC, czego raczej nie lubię), ale po bodajże dwóch godzinach tytuł wyleciał z dysku. Ciężko określić "o co poszło". Jakieś takie, nie wiem, płytkie mi się wydawało to wszystko. Co więcej, na jednym z początkowych etapów pogubiłem się w tym, gdzie mam iść (mamy dostępne kilka ścieżek), a na samą myśl o powrocie na drugi koniec mapy bawiąc się w te samograjowe (jednocześnie nie takie intuicyjne) skoki przez przeszkody, zrobiło mi się niedobrze.
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na metalcoola temat w Graczpospolita
Ja to zazdroszczę OPSMów, do dziś mi serce przyspiesza na widok tych okładek i wizji magicznej zawartości w środku. No i bądź co bądź to w praktyce pierwsze pismo tylko o PSXie i to jeszcze tak profesjonalne. -
Contratiempo Jakoś tak polecany bywał. No dla mnie niewypał lekki. Straasznie naciągana ta intryga i mocno na siłę wielkie zwroty akcji, ktoś chyba zapomniał powiedzieć scenarzyście, że moc twistu spada, jeśli występuje ich kilka po sobie w odstępie paru minut. To jeden z tych filmów, w których mówisz do ekranu "kurwa co ty robisz idioto/idiotko?". Nie polecam. Świąteczna Gorączka Czyli Arnie w wydaniu komediowym. No nie wyszło mu to zbytnio xd. Typowy overacting: gdzie miało być śmiesznie, jest cringe, gdzie miało być chyba poważnie, jest śmiesznie. Co ciekawe, facet potrafi sobie poradzić z komediowymi rolami (no chyba, że tylko mi się tak wydaje, bo Bliźniaków i Juniora widziałem ostatnio daaawno temu). No ale to tylko świąteczna familijna popierdółka, wiec bez spiny. Parę razy nawet prychnąłem, ale w miarę znośne ogólne wrażenie mocno psuje końcówka. Przesadzili i tyle.