Skocz do zawartości

kotlet_schabowy

Użytkownicy
  • Postów

    4 238
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez kotlet_schabowy

  1. kotlet_schabowy

    ASTRO BOT

    Nic odkrywczego nie napiszę: zapowiada się świetnie i bez naciąganej ironii, Astro Bot to jeden z najciekawszych exów nadchodzących na PS5. Choć fundamentalnie pod względem czysto platformówkowym nie ma tu żadnych rewolucji, to twórcy mają ten dar i talent, że każda część ich serii ma swoją specyfikę i otoczkę sprawiającą, że banan nie schodzi z gęby w czasie gry. Nie bez wpływu jest tu też oprawa, design bohaterów i świata i piękna muzyka, która łechce duszę już od pierwszego odsłuchu motywu przewodniego danej edycji. Astro's Playroom dorzucony do PS5 jest rewelacyjny i w doskonały sposób prezentuje możliwości m.in. Dual Sense'a, natomiast od paru dni ogrywam Rescue Mission na VR i panowie, to jest dopiero sztos. No ale tutaj plus 100 punktów do podjarki, bo to moja pierwsza styczność z VR i mimo, że bawię się przestarzałymi, niezbyt wygodnymi goglami w niskiej rozdziałce, to i tak immersja i zabawa jest niesamowita. Team Asobi wykrzesał z tego sprzętu naprawdę dużo. Kto nie miał okazji, a jara się tym UNIWERSUM, to jest pozycja obowiązkowa, warta nawet tych paru stówek i czasu na upolowanie sensownego zestawu na jakimś olx czy allegro. Playroom VR też fajne, ale większość contentu skrojona jest pod zabawę wieloosobową.
  2. The Quarry (PS4) W ramach "detoksu" po open-worldzie (Horizon: FW) taki samograj wszedł jak złoto. Znając poprzednie/inne dokonania Supermassive Games (czyli twórców m.in Until Dawn) można się poczuć, jak w domu. Czyli świetna oprawa wyciskająca maksimum z leciwej PS4 (o dziwo bez większych spadków animacji, poza epizodem na złomowisku, w deszczu, także tutaj postęp w stosunku do marnie działającego UD), minimum gameplay'u, opierającego się głównie na wychylaniu gałki w przód w celu "eksploracji" (tradycyjnie, niesamowicie ślamazarnej) i bieda QTE (tu akurat na plus ich znaczące uproszczenie, ale trzeba się pilnować), dużo przerywników, wybory mające wpływ na rozwój fabuły (i rzecz jasna na to, ilu bohaterów przeżyje), a to wszystko w klimatach sztampowego do bólu teen slashera klasy B lub nawet C. Przyjęta konwencja wymaga, żeby przymknąć oko na ogólną głupotę scenariusza i to, że bohaterowie robią często najbardziej nieracjonalną i bezsensowną rzecz, jaką w danych okolicznościach można zrobić. Bo gdyby patrzeć na to bez dystansu, to naprawdę ciężko byłoby to przyjąć bez zgrzytu. Oczywiście nasza ekipa to zbieranina maksymalnie (no, może z małymi wyjątkami) stereotypowych ról, typu "głupkowaty sportowiec-cwaniak", pusta lalunia-lambadziara, nieśmiała dziewucha-nerd, prawdopodobnie dziewica itd. No ale tak ma być. Problem z grami tego rodzaju mam przede wszystkim taki, że to, czy w momencie wyboru naszej reakcji/ścieżki wybierzemy dobrze, czy źle (ergo: czy nie przybliżymy się do śmierci którejś z postaci), w większości przypadków jest kwestią losową. No bo ciężko jakoś racjonalnie przeanalizować dosyć niejasno postawioną sprawę, tak samo jak ciężko uzasadnić, co jest słusznym wyborem w sytuacji typu "schowaj się/uciekaj". No bo na logikę, i tu i tu można narobić sobie kłopotu: uciekając narobisz hałasu, zwrócisz na siebie uwagę albo jeszcze gdzieś się wywalisz, natomiast chowając się możesz być zwyczajnie znalezionym i zajebanym xD. Po drugie, to, jak opisana jest dla nas dana opcja, jest niewiele mówiące i efekt bywa mocno niespodziewany. Przykładowo: ktoś próbuje wyszarpać nam broń, mamy opcję "puść" i "trzymaj", przy czym wybierając drugą opcję konsekwencją jest szarpanina, w wyniku której broń odpala i ktoś traci pół głowy xD. Takich zonków jest więcej, ale starałem się do całość podejść na jak największym luzie, bo jakby mi zależało na "idealnym" scenariuszu i przeżyciu wszystkich (za co rzecz jasna jest trofeum), to bym kurwicy dostawał przy kolejnych niespodziewanych zgonach. A no i po skończeniu gry dostajemy opcję przejścia jej od nowa z trzykrotną możliwością "przewinięcia" gry do tyłu w momencie czyjejś śmierci, ale nie oszukujmy się, komu w tego typu tytuły chce się grać po raz drugi, szczególnie zaraz po pierwszym zaliczeniu? To samo zresztą tyczy się opcji obejrzenia całej historii jako filmu, bez interakcji (możemy sprawdzić kilka wersji wydarzeń, na czele z "każdy ginie/każdy przeżywa"). Doceniam ilość rozgałęzień i wpływu poszczególnych akcji na rozwój historii, ale jednocześnie za każdym razem po takiej przygodzie mam uczucie mocnego niedosytu, bo sporo contentu siłą rzeczy umyka, a replayability w takich grach jest na naprawdę niskim poziomie. Całość zajęła mi ok. 13h i w sumie nie nudziłem się, ale dobrze, że nie zostało to już bardziej rozciągnięte, bo czysto gameplay'owo można się tu momentami trochę nudzić (wspomniane ślimacze tempo chodzenia, ale też brak opcji skipowania dialogów) a i historyjka zaczęła w końcówce już brnąć w dziwne rejony. Parę razy dochodzi też do dosyć dziwnych cięć/skrótów fabularnych, wynikających zapewne ze struktury gry i tego, że można, ale nie trzeba zobaczyć coś więcej. W efekcie narracja jest porwana i niektóre sytuacje wywołują lekkie WTF (skąd ten i ten się tutaj w ogóle wziął?). Samo zakończenie jest słabiutkie, nie mamy nawet podobnego do UD pokazania, co dalej się działo z bohaterami którzy przeżyli, tylko jakiś chujowy podcast, którego aż ciężko się słucha przez to tryhardowanie (zamierzone, ale jednak męczące) dwojga prowadzących. Warto natomiast pochwalić świetne modele postaci, głównie wykonanie ludzkich twarzy, wzorowanych ponownie na prawdziwych aktorach, raczej mało znanych, choć jest tu kilka charakterystycznych gęb, choćby Lance Henriksen czy Ethan Suplee (niestety obaj występujący epizodycznie). Notabene właśnie zobaczyłem w necie, jaką przemianę fizyczną przeszedł ten drugi, grubo. Realne odpowiedniki użyczyły też swoich głosów i voice acting wypadł elegancko. Mimika postaci jest na wysokim poziomie, porównywalnym do L.A. Noire, które niezmiennie od -nastu lat jest w ścisłej topce w tym temacie. Na minus obowiązkowe czarne paski z góry i dołu ekranu i pomniejsze graficzne niedostatki. No także przygoda była fajna. The Quarry to dobra odskocznia od bardziej angażujących (zarówno gameplay'owo, jak i fabularnie) tytułów, idealna na sesyjki, w trakcie których zaliczymy jeden-dwa epizody, ot w stylu serialu. Kto lubi taką zabawę, raczej się nie zawiedzie. Mnie podobało się bardziej, niż Until Dawn.
  3. kotlet_schabowy

    Pomoc

    Wiem, że odkopuję starocia, ale hasło klucz to "spoczynkowe spalanie kalorii". Różni nas (w sensie: różnych osobników gatunku ludzkiego) tyle czynników, na które nie mamy wpływu, że sprowadzanie powodów do dwóch-trzech (dieta, trening, hormony) to duże uproszczenie. Dlatego z wszelkich mądrości typu "jesteś kowalem swojego losu" czy "genetyka to wymówka, odpowiednio dużo pracy i każdy może wyglądać jak Brad Pitt w Fight Club" w pewnym momencie się wyrasta. To już tak trochę poza meritum. Ale z takich elementów, na które mamy wpływ, to np. im więcej mięśni, tym więcej palisz kalorii "z automatu", wykonując zwykłe codzienne czynności. Stąd łatwiej dojść na redukcji do fajnych efektów komuś, kto jednak robił wcześniej tą mityczną MASĘ, niż skinny fatowi, który w życiu nie miał do czynienia ze sportem, ale wyhodował sobie sadło.
  4. Ale tu nie chodzi o sam trzon, który powyżej podsumowałeś, tylko jego otoczkę, warstwę wizualną, jakiś, jak to się mówi, gimmick. Mówisz "Alien", myślisz ciasne korytarze, ciemność, improwizowana broń, paranoja. Mówisz "Aliens", myślisz Marines, jatka, kozackie bronie, Królowa Matka. Trójka: więzienie, wątki religijne, deprecha i brak nadziei, Obcy z psa/wołu. Czwórka: klony, Newborn, ogólna dziwaczność. Oczywiście ciężko się czepiać, kiedy widziało się tylko trailer, ale czysto wizualnie brak tu jakiejkolwiek świeżości i na razie zapowiada się na schemat typu "ciasne korytarze dużego statku, jajko, facehugger, dorosły Alien, Android, kreatywne sposoby pozbywania się kolejnych członków załogi" i tyle, takie The Best Of. Nawet architektura wnętrz podobna do tych z klasyków, sugerująca, że akcja ma miejsce w podobnym przedziale czasowym. No ale tak jak mówię, jakiś mały kredyt zaufania mogę dać. Mi za scenopisarstwo nie płacą i kreatywnością nie grzeszę, ale pierwsze lepsze pomysły: - Obcy na Ziemi (pośrednie lub bezpośrednie nawiązanie do końcówki A:R), tak wiem, było AvP, ale w zasadzie inny gatunek. Tutaj potencjał jest niemal nieograniczony: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość, metropolia, wieś, trzeci świat, cokolwiek - Obcy na jakiejś potężnej stacji kosmicznej, większa obecność ludzi, może jakiś wątek kultu, coś w klimatach Dead Space 2 - statek-kolonia, np. pełny zahibernowanych kolonistów, statek wojskowy, statek-ośrodek badawczy z różnorodnymi strefami - ludzie i Obcy na innej planecie, plus jacyś lokalsi O wspomnianych Inżynierach nawet nie mówię, bo teraz inna bajka i raczej porzucony pomysł, a miało to największy potencjał.
  5. Odrzucając automatyczne uprzedzenia wobec jakichkolwiek nowych dzieł z serii Alien/Predator: z jednej strony to co widziałem wydaje się całkiem spoko, poprawne, z mocnym vibem mroczniejszych momentów serii. Z drugiej cały czas coś mi tu nie do końca pasuje, brak jakiejś "autentyczności". Obwiniam tu ekipę młodych no name'ów, na ten moment nie prezentujących sobą nic ciekawego (tak wiem, to tylko trailer), ale też brak jakiegoś, nie wiem, pomysłu na siebie, czegoś wyróżniającego, ot wygląda to na razie bardziej jakby ekipa powiedziała "zróbmy film jak najbardziej podobny do tych części serii, które wszyscy kochają, wreszcie będzie dobry Alien", co samo w sobie niekoniecznie jest złe, ale też nie ekscytuje mnie jakoś specjalnie. Skończy się pewnie na bezpiecznym, ale bezjajecznym "reboocie" na 6/10, do zapomnienia na drugi dzień po seansie.
  6. Horizon: Forbidden West (PS4) Oj dawno tak nie rozwlekłem sobie dużej gry. Niestety okoliczności "przyrody" i nie tylko sprawiły, że grałem na raty, z długimi przerwami. W rezultacie samą fabułę z dosłownie kilkoma skokami w bok robiłem ponad miesiąc (jakieś 30-35h na liczniku). Inna sprawa, że z premedytacją (mając na uwadze, jaką grą była jedynka, ale dając sequelowi kredyt zaufania na pierwsze parę godzin) przeleciałem przygodę bez angażowania się w side questy, bo szczerze mówiąc cała ta typowa open worldowa otoczka w serii Horizon po prostu mnie nudzi i męczy. Na myśl o tych wszystkich craftingach, polowaniach, arenach, misjach pobocznych, odkrywaniu mapki i setki pytajników robiło mi się po prostu niedobrze. Wiem, że pozbawiłem się tym samym sporej ilości contentu, również związanego z lore i ogólnym chłonięciem tego świata, no ale co ja poradzę, że po prostu nie miałem ochoty, a już na pewno czasu? Koniec końców wyszło to chyba na plus dla samej gry, bo nie zdążyła mi zbrzydnąć, a historyjka, abstrahując od jej wad, jest generalnie całkiem ciekawa, szkoda, że końcówka psuje to wrażenie i wprowadza absolutnie sztampowy motyw Oczywiście całość jest mocno polana sosikiem WOKE i w sumie nie trzeba być nawet jakoś bardzo wyczulonym, żeby w pewnym momencie już zaczęło to drażnić, względnie niezamierzenie bawić. Wiadomo, biały mężczyzna zły, kobieta silna i kochająca inne kobiety xD. Ale ogólnie, tak jak wspomniałem: fabuła nawet wciąga, choć ciekawych postaci tu jak na lekarstwo (standardowo Sylens, ale też Kotallo czy Linda). Niestety, główny wątek jest rozmyty tym całym plemiennym mumbo-jumbo, ale i tak chyba nie jest to aż tak dominujące narrację, jak w jedynce. Cóż, jeden to lubi, drugi nie, mnie nigdy te klimaty nie jarały. Gameplay'owo jest nieźle, choć odpuszczając misje poboczne i z grubsza zlewając rozwój postaci, chyba trochę sobie utrudniłem grę. Starcia z maszynami są spoko, ale przy większych liczbach osobników zaczynają męczyć i kiedy mogłem, wolałem ich po prostu unikać. Nie ma tu jednak żadnej rewolucji w stosunku do Zero Dawn, ot zeskanuj przeciwnika, żeby poznać jego słabe strony i naparzaj z łuku z odpowiedniej amunicji we wrażliwe miejsca, okazjonalnie dorzucając jakąś pułapkę czy coś. Nie powiem, momentami na normalu wyzwanie było całkiem spore, szczególnie w przypadku ostatniego bossa. Poza tym standard: eksploracja, Unchartedowe skakanie po gzymsach (ziew), przeklikiwanie się przez dialogi z "fascynującymi" NPCami. Nowością jest pływanie i przyznam, że rozwiązano je całkiem zgrabnie, a jak już wchodzimy w posiadanie aparatu tlenowego, to w ogóle robi się klawo. Ale przeczesywanie głębin poza wymuszonymi przez historię momentami mimo wszystko sobie odpuściłem. Jak wyżej zaznaczyłem, grałem na PS4, no i wiadomo, że ciężko wykrzesać coś jeszcze z tej maszynki, ale całokształt zrobił na mnie dobre wrażenie, a momentami naprawdę potrafił jeszcze zachwycić. Oczywiście sporo tu braków, rozdzielczość jest dynamiczna, obiekty często uproszczone (nie mówiąc o ich mocno opóźnionym niekiedy wczytywaniu się, czego nie przypominam sobie z jedynki), ale już o płynności animacji złego słowa nie powiem. Loadingi na HDD siłą rzeczy nie mają podjazdu do "next genów", ale poza pierwszym, dłuższym wczytywaniem, później nie jest źle, co zresztą było standardem dla open worldów first party na sprzęcie Sony w tamtej generacji. Muzyka ma swoje momenty (przypadł mi do gustu motyw w naszej bazie, mający zresztą kilka iteracji), ale jest ich niewiele. No także tak to wyglądało. Chcę być w miarę "fair" w stosunku do gry/twórców i przy ocenie mieć na uwadze potencjał, którego z własnej woli nie wykrzesałem, jednak zdaję sobie też sprawę, czym Horizony są. A są grami przesadnie jak na mój gust rozbudowanymi, momentami dosyć drewnianymi, nie zachęcającymi swoim gameplay'em ani wątkami pobocznymi do poświęcania im aż takiej ilości czasu, jaka jest faktycznie potrzebna na poznanie ich wzdłuż i wszerz. Momentami czułem, że FW ma lepsze proporcje i jest bardziej spójna, niż prequel, ale może mi się tak wydawać przez to, że grałem w określony sposób (jedynkę splatynowałem). Tak czy siak, to dla mnie seria max na 7/10 i zdecydowanie nie czekam na kolejne części.
  7. kotlet_schabowy

    Piwo

    Nieaktualne.
  8. Super Mario Bros. 3 (GBA/Switch) Tym razem zamiast oryginału skusiłem się na podkręcony port na GBA. Jednym z powodów jest to, że dawno temu bardzo chciałem kupić tę wersję i ograć ją prawilnie na Gejmboju, ale przegapiłem "okienko" cenowe, a później ceny oryginałów wystrzeliły w kosmos, a dostępność spadła. No to mówi się trudno i gra na Switchu. Trzeci SMB, uważany przez wielu za szczytowe osiągnięcie serii, a już na pewno jeśli chodzi o trylogię z NESa (później ukazała się wersja na SNESa, a na koniec wyżej wymieniona), mnie osobiście trochę zawiódł. Mimo, że mówimy tu o gierce sprzed ponad 30 lat, to "hype" miałem całkiem spory, właśnie z racji na wszechobecne peany pochwalne. Po dwójce, która, jak już tu kiedyś pisałem, nie była tym prawdziwym Mario, tym bardziej cieszyłem się na myśl o powrocie do tradycyjnej, choć stuningowanej formuły. Okazało się jednak, że trójka trochę mnie zmęczyła. Przede wszystkim byłem mocno zaskoczony tym, jak długa to przygoda (licząc oczywiście powtórki, spędziłem z nią prawie 10h!). Niestety, późniejsze poziomy mają sporo przegiętych motywów i bez quicksave'a raczej bym odpuścił (swoją drogą, wersja na GBA ma też opcję save, nie wiem, jak na NESie). Absurdalnym patentem jest dla mnie to, że zgon całkiem wywala nas z levelu, i nie dość, że musimy go rozpoczynać od samego początku (nawet w prequelach były checkpointy), to jeszcze w niektórych przypadkach jesteśmy przesuwani na mapie świata w jakieś inne miejsce, co poza złośliwością twórców nie ma żadnego sensownego uzasadnienia (ot musimy po prostu od nowa przejść do interesującego nas miejsca). Także tutaj regres. Gdzie natomiast są postępy? Przede wszystkim w oprawie, która już na NESie wypadła całkiem spoko, natomiast w remake'u jest jeszcze parę poziomów wyżej, głównie za sprawą użytej palety kolorów. No i Marian mówi! Co prawda ma dosyć wąski zestaw tekstów, które rzucane co chwilę (przy znajdźkach chociażby) mogą w pewnym momencie nudzić/drażnić, ale to i tak fajny patent. Na plus zaliczam też mimo wszystko rozbudowanie i dużą jak na serię różnorodność gameplay'ową. Levele są ciekawie zaprojektowane, choć raczej dosyć krótkie (stąd zapewne wywindowany poziom trudności). Co jakiś czas mamy do czynienia z jakimś nowym patentem na rozgrywkę, więc nudy raczej nie ma. Ciekawie jest też w temacie power-upów: jest ich sporo (na czele z debiutującym w serii, a obecnie kultowym w pewnych kręgach strojem szopa) i obdarzają Mariana ciekawymi umiejętnościami, choć w praktyce i tak największą ich zaletą jest zwiększenie jego odporności. Gra jest trudna w sensie typowo platformówkowym, ale potrafi też "zagiąć" przez swój zamotany level design i momentami po prostu nie wiedziałem, co mam robić, by iść dalej. Ot np. w pewnym momencie musimy unieść się wysoko ponad widoczną planszę, co wymaga posiadania odpowiedniego power upu i maksymalnego rozpędzenia się (co zapewnia możliwość latania, a nie tylko powolnego opadania). Ale na górze okazuje się, że potrzebujemy jeszcze skorupy żółwia, żeby móc przejść dalej. No w każdym razie łatwo nie jest. Co poza tym? Muzyczka, niestety tradycyjnie dla starych części serii, jest bardzo powtarzalna, główne motywy są chyba ze trzy, co jest aż śmieszne przy takiej liczbie światów i poziomów. Obecność mini gierek w sumie szybko robi się obojętna. Idea mapy świata pewnie zrobiła kiedyś wrażenie, ale tak na dobrą sprawę nie wprowadza w praktyce prawie nic ważnego, bo i tak w większości przypadków musimy zaliczać poziomy w liniowej kolejności. SMB3 oczywiście należy znać, a jej "zasług" nie sposób podważać, natomiast nie byłem nią specjalnie zachwycony, a momentami chciałem, żeby się już kończyła. Cóż, tak to bywa z retro. Koniec końców, to nadal klasyczny Mario: przyjemna, klimatyczna platformówka bez przesadnych udziwnień i rozmywania fundamentów gatunku. Skakanie (choć z nieodłącznym poślizgiem i rozpędem) po prostu cieszy.
  9. Ta, choćby w MGS Meryl się czerwieniła, jak się na nią lampiło w FPP.
  10. Akurat te drzewka umiejętności to najmniejszy problem, sam olewam dużą część, bo są po prostu dla mnie niepotrzebne. Grunt to: a) odpuścić melee, bo poza ludźmi, i to słabymi, jest w zasadzie bezużyteczny b) skanować maszyny i skupiać się na efektach, na którą są podatne. Nawalać łukiem w konkretny element, aż odpadnie, zamiast walenia gdzie popadnie Takie tam rady w sumie też od casuala, bo jestem na 20 lvl i lecę praktycznie tylko fabułę xD. Nie jest w stanie ta gra mnie wkręcić na tyle, żeby robić poboczne, strasznie bym sobie ją obrzydził.
  11. Po jednym to może nie, ale w Spiderze mamy skrajność w drugą stronę, czyli klepanie zwykłych leszczy w nieskończoność (plus obijanie elementami otoczenia, strzelanie siecią itd.). Co więcej, starć jest tak dużo (a w każdym najebane mobów) że ten efekt się pogłębia no i też niestety robi się nudnawo.
  12. Podbijam posty chwalące to wydanie. Dobry papier, ładna szata graficzna, dużo ciekawych materiałów, tematy opisane w wyczerpujący sposób, czuć zajawkę, która aż się udziela (klasyczny po obcowaniu z wydaniami specjalnymi syndrom "luknę na olx na używany sprzęt"). No i mimo że mój bezpośredni kontakt z Dreamcastem ograniczał się do jednej czy tam dwóch sesji na konsoli kumpla, to darzę ją sentymentem i naprawdę "lubię". Po prostu zawsze chciałem ją mieć, ale wyszło tak, że nie miałem. Mam natomiast parę małych zarzutów. Po pierwsze, momentami zawodzi korekta. I jest to o tyle ciekawe, że są teksty niemal zupełnie wolne od baboli, a są takie, gdzie błędów jest ponad "średnią krajową", np. ten o graniu bez płyty od NRGeeka. Przy tym ostatnim na chwilę się zatrzymam, bo ze wszystkich do tej pory przeczytanych (obstawiam, że jakieś pół pisma) wyróżnia się najbardziej na minus w kategorii językowej. No po prostu słabo napisany tekst. Stylistycznie, gramatycznie, ortograficznie. Taki strumień myśli, który może przechodzi w wersji ustnej na YT, ewentualnie jako post na forum (a i tu mam wrażenie, że poziom przy dłuższych formach jest wyższy), ale w papierowym wydaniu, do tego SPECJALNYM, to już razi w oczy. Widziałem, że ma jeszcze ze dwa arty, których jeszcze nie czytałem, więc zobaczę, czy to wypadek przy pracy, czy jakaś tendencja. Słabsze momenty mają też niektórzy autorzy gościnni, ale tu nie będę złośliwy, bo raz, że (z tego co się orientuję), nie są to "zawodowi" dziennikarze, a dwa, że w ich przypadku ma to nawet trochę uroku, ot luźna, pełna entuzjazmu forma. Szacun dla tych kilku z nich (Rolly, Cypher), którzy dostarczyli sumarycznie większość zawartości, szczególnie w tej "nierecenzenckiej" części pisma. Grabarczyk za to jakby lekki spadek formy. Miło też poczytać starą gwardię, w tym dawno niewidzianego Urala. Brakuje mi też, podobnie jak w przypadku Saturna Extreme, tekstu jakiegoś lepiej, ogólniej opisującego genezę, premierę i żywot konsoli (jest w zasadzie tylko szersze spojrzenie na jej śmierć). Mamy sporo tekstów dotyczących poszczególnych kwestii czy zagadnień, ale nic takiego bardziej HOLISTYCZNIE podejmującego temat.
  13. Wario Ware Inc. (Switch/GBA) Świetna sprawa, idealna gra na szybkie, krótkie sesje. Pierwszy tytuł z cyklu, który wprowadził formułę błyskawicznych, prościutkich mini-gierek. Dostajemy serię 15-20 plansz, na których w kilka sekund musimy zrobić odpowiednią czynność, najczęściej opierającą się na użyciu jednego przycisku plus kierunków. Co kilka gierek całość przyspiesza, więc czasu na reakcję mamy coraz mniej. Liczy się refleks, ale też niektóre z gierek musimy po prostu poznać (zaliczając skuchę), żeby wiedzieć, o co w ogóle chodzi, bo instrukcję są mniej lub bardziej czytelne (np. widzisz ludzika, piłkę i hasło "BOUNCE" i musisz szybko wykminić, czym w ogóle sterujesz). Mamy kilka "żyć", na końcu serii jest boss, no i generalnie mamy zaliczyć całość zachowując przynajmniej jedną szansę. Przy dalszych etapach nie jest to już takie proste i wymaga już kilku powtórek, ale gra mocno wciąga i motywuje do nich bez większej frustracji. Plusem całości jest stylistyka. Każdy poziom-seria mini gierek ma określoną tematykę przewodnią, ale najczęściej mają one 8 bitowy vibe, ba, niektóre to wręcz żywcem wycinek ze starych gierek Nintendo, głównie z NESa lub GB (ot trafiasz do "uniwersum" Super Mario Land, z zachowaniem odpowiedniej grafiki, i masz walnąć w skrzynkę i zjeść grzyba). Do tego przygrywa niezła muzyczka, a między levelami dostajemy scenki z Wario i jego towarzyszami (specyficzny klimat, ale ma swój urok). Całość bardzo przypadła mi do gustu i tytuł mogę szczerze polecić. Na koniec miałem ok. dwie godziny na liczniku, ale coś tam jeszcze się pojawiło jako endgame. Akurat niedawno kupiłem okazyjnie Wario Ware na Switcha, więc mam dobry wstęp do tego "świata".
  14. Maniak to był, jak to mówi młodzież, sztos. Jak wychodził to miałem tylko PSXa i Game Boy'a (a może kompa już też, bo jakoś kojarzę, że sporo tytułów z działu zapowiedzi rozkminiałem już w kontekście przyszłego ogrywania), ale i tak jarem się tym, że wyszło porządne pismo opisujące wszystkie liczące się sprzęty. Do tego pełno dodatkowych "pobocznych" działów (retro, emulatory), dobry papier i gruba okładka, no i znajoma ekipa (z bonusami). Strasznie mi się ta forma podobała, spójna, wypełniona treścią i różnorodna. Szkoda, że tylko 3 numery wyszły. Z takich retro wspominek, to miałem w podstawówce bibliotekę/czytelnię porządnie zaopatrzoną w komiksy i czasopisma hobbystyczne. Kaczory Donaldy i Giganty to jedno, ale dział z prasą giereczkową to było TO. Wszelkiego rodzaju Gamblery, Top Secrety, całe roczniki (to były okolice 1998-1999), oj spędziło się tam trochę czasu. Wtedy pierwszy raz wtedy spotkałem się z pojęciem "Nude Raider" xD.
  15. No ok, czysto technicznie pewnie tak było (ale też nie zawsze), ale mi chodzi ogólnie o ten mental, typowy dla pisemek bardziej pecetowych, gdzie konsole i porty z nich były trochę jak ubogi kuzyn z prowincji. Ja na ich miejscu bym się jarał (zresztą byłem na "ich miejscu", bo nawet MGSa pierwszy raz w pełni zaliczyłem dopiero na PC), że wyszła oryginalna gra, ciekawe mechaniki, fajna fabuła, japoński klimat, którego generalnie na PC nie ma, a nie przeżywał, jakie to brzydkie. No i często te porty wychodziły rok-dwa lata później, gdzie w tamtych czasach to było naprawdę dużo czasu w kontekście postępu technologicznego. Abstrahuję już od czegoś takiego, jak warstwa artystyczna i słynna DUSZA, gdzie taki MGS, mimo, że dwa lata starszy, i tak wygląda dla mnie lepiej, niż Deus Ex, z całą sympatią do tej gry, i to, że Denton rusza ustami jak mówi, a Snake nie, nic tu nie zmienia. I żeby nie było, trochę tego mentalu były po "obu stronach", bo w starych PE bardzo często pół recki to było skupianie się na grafice.
  16. Carmageddon 2 z Playa, ależ w to się grało. Parę miechów/lat później do któregoś pisma dorzucili trójkę, strasznie się jarałem, a koniec końców prawie w ogóle w to nie pykałem, chyba mój PC miał już problemy z tak "nowoczesnym" tematem. Jestem niemal pewny, że w Clicku tytuły konsolowe pojawiały się wybiórczo już od początku żywota tego pisma, jeszcze jak wychodził na tym marnym papierze w stylu Życia na Gorąco (mam tego sporo i te pierwsze roczniki są już w naprawdę marnym stanie). Zawsze obrywało się im za słabą grafikę xD. Dziś już mi się nie chce, ale mogę to potwierdzić jak sięgnę do pudła z tymi "mniej ważnymi" czasopismami. A propos słabej grafiki i konsolowych gier: porty z PSXa też zazwyczaj obrywały za archaiczną oprawę. Blaszakowcy zamiast się cieszyć, że spadły im resztki z pańskiego stołu i mogli w końcu odpalić jakieś cuda typu FF VII, Residenty czy MGS, to zawsze narzekali, że dziadoska grafa, analizowali wsparcie akceleratorów 3D i płakali, że gry nie obsługują myszki xD. I jak tu można było traktować tę społeczność poważnie? CDA nigdy mnie nie przekonało, z jednej strony wizja PEŁNIAKÓW i potężnej zawartości z dorzuconych płytek robiła wrażenie, z drugiej i tak gierki się głównie piraciło, a pismo samo w sobie było dosyć drogie. Zresztą mimo wejścia w PC gejming jakoś w 2000 (retro pomijam), to zawsze konsole miały u mnie pierwszeństwo i specjalne miejsce w sercu. Inna sprawa, że mój komp wyjątkowo szybko się zestarzał, na upgrade nie było specjalnie ani kasy, ani ochoty. Ale to już taka dygresja. Zdecydowanie większy sentyment mam do KŚG, naprawdę niezłe perełki (słynne przygodówki, na czele z Księciem i Tchórzem) tam wrzucali, a i cena była przystępna. Za to samo pismo raczej odstraszało, szczególnie te ich mityczne recki z tabelkami xD. Play i Click faktycznie miały ten "casualowo-dzieciakowy" vibe, ale i tak ich lubiłem, choć będąc wychowanym na ironii z Neo Plus i patologii z PE, ich czerstwe i dosyć grzeczne próby "luzactwa" były dla mnie trochę cringe'owe (słynny Clickers). A w Clicku było sporo fajnych materiałów okołogrowych: sprzęt, media, popkultura, powoli robiący w Polsce zamieszanie internet (mówię tu o złotych, przynajmniej dla mnie, latach 99-02). A no i wydali też kilka kalendarzy.
  17. Super Mario Bros. 2 Sukcesywnie zaliczam klasyczne części Mario, odpalane na Switchu. Jak wiadomo (lub nie), dwójka, jaką znamy, to "przerobiona" na potrzeby zachodnich rynków, japońska gierka Doki Doki Panic. No i jak dla mnie czuć, że "coś tu jest nie tak". W sensie, że jakiś taki dziwny ten Mario. Ot choćby skupienie się na patencie z wyrywaniem różnego rodzaju bulw spod ziemi czy dziwne uniwersum i postacie, na czele z bossami (i powtarzającym się wielokrotnie starciem z Birdo). No i gra jest bardzo trudna i irytująca, zdecydowanie bardziej, niż SMB. Żeby było śmieszniej, prawdziwe SMB2 nie zostało pierwotnie wydane na zachodzie m.in z powodu zbyt wysokiego poziomu trudności, także aż jestem ciekawe, jak to tam wygląda xD. Tutaj już musiałem ratować się regularnym quick savem, bo inaczej bym po prostu odpuścił. Pomijając klasykę tamtych czasów, czyli małą liczbę żyć i brak save'a, to design leveli i rozłożenie przeciwników jest maksymalnie złośliwe, szczególnie na dalszych poziomach, i ścieżki trzeba zwyczajnie uczyć się na pamięć. Na pewno w tym kontekście zapamiętam "maski", które nas ścigają, gdy zabieramy klucze do zamkniętych drzwi xD. Ogólnie bawiłem się średnio, jakoś nie siadł mi ten styl rozgrywki, choć to nadal niezły platformer, wjeżdżający na ambicję. No i warto pochwalić spory postęp graficzny. Aha, grałem w wersję z NESa, ale SMB2 było też dosyć popularne w edycji dedykowanej GBA (będącej konwersją edycji z SNESa, wydanej na składance Super Mario All Stars), wydanej jako Super Mario Advance (będące bodajże jednym z tytułów startowych, przynajmniej w Europie), notabene ta wersja to był mój pierwszy kontakt z SMB2 i wtedy dosyć szybko odpadłem.
  18. Kingdom Come: Deliverance: porzucenie raczej tymczasowe, bo wiem, że gra ma potencjał na dobrą, wciągającą przygodę, ale po prostu to nie ta chwila. Dwie próby rozpoczęcia i dwa razy wyłączenie po paru minutach. Przerasta mnie ten natłok opcji, ikonek, menusów, spraw itd. Do tego długie loadingi i niezbyt zachęcająca oprawa. Idealny zestaw do zniechęcenia, no ale tak jak mówię, wrócić raczej wrócę. Trochę analogicznie z Disco Elysium. Po prostu nie siadło, nie trafiło w odpowiedni moment życia, wyłączyłem po obudzeniu się w pokoju. Muszę być w formie mentalnej, wyspany, chętny na wsiąknięcie, a tego ostatnio trochę brakowało. Ale na pewno dam kolejną szansę, prędzej czy później.
  19. No marna to gra i tyle. Każdy element, może poza graficzką (ale to też tylko czysto technicznie, bo od strony artystycznej to podjazdu nie ma), jest słabszy niż w trylogii.
  20. Super Mario Odyssey Jaki inny tytuł mogłem wybrać na początek przygody ze Switchem? Od ukończenia "fabuły" minęło już parę dobrych dni, więc i spisanie wrażeń jest trochę trudniejsze, ale zacznę od tego, że mimo mocnego i wciągającego endgame'u i licznych nowości/ciekawostek, które nas czekają po pokonaniu ostatniego bossa, to jednak zajawka po creditsach już mocno opadła i nie dziwię się, jeśli ktoś kończy przygodę bez wyciskania z gry ostatnich soków. Może to taki efekt psychologiczny, że nic "dużego" już się nie wydarzy, znam wszystkie światy, muzyczki itd., może to, że wymagania do niektórych nowych księżyców są mocno zniechęcające (powtórki bossów, tylko utrudnione w złośliwy sposób, vide gang królików, których mamy pokonać jeden po drugim za jednym zamachem). Tym bardziej cieszę się więc, że w trakcie pierwszego przejścia przyjąłem taktykę wyciskania ostatnich soków (w miarę możliwości) z każdego królestwa, dzięki czemu na koniec przygody miałem ponad 30 godzin na liczniku, z apetytem na więcej. Co tu dużo gadać, gra jest po prostu świetna. Levele są wspaniale zaprojektowane, każdy ma swój charakter, kreowany również przez wpadającą w ucho ścieżkę dźwiękową. No i jest ich dużo. Są większe (wręcz "sandboxowe"), są mniejsze, są i takie trochę mniej ciekawe, ale generalnie: cymes. Co krok dostajemy jakiś nowy patent, sekret, cały czas coś odkrywamy i ciągle coś zostaje nieodkryte. Szukanie sposobów na dostanie się w odpowiednie miejsce, skróty, eksploracja, movement: wszystko to tworzy jedną, spójną, doskonale przemyślaną, rewelacyjną całość. No właśnie, movement: sterowanie jest intuicyjne i responsywne, choć trzeba się go początkowo chwilę uczyć, a niektóre ruchy nawet po wielu godzinach potrafią nie wejść jak należy (skok przed siebie, który przy złym timingu może zamienić się w mocno niepożądane tąpnięcie w ziemię). No i to nadal Mario: jest charakterystyczna fizyka, specyficzne rozpędzanie się hydraulika, lekki poślizg itd. Ale to i tak niebo a ziemia w porównaniu do takiego Mario 64 (szok, w końcu między nimi jest tylko 21 lat różnicy xD), który to jest jedynym trójwymiarowym Marianem, którego zaliczyłem. W SMO grałem niemal cały czas w trybie przenośnym, no i momentami musiałem dać odpocząć rękom, odpinając joy-cony, które to same w sobie nie są może wymarzonym i topowym kontrolerem, ale nie będę narzekał. Funkcje ruchowe są fajne, ale z oczywistych powodów raczej ich nie używałem. Motywem przewodnim jest oczywiście obecność Cappy'iego, czyli czapki, dzięki której przejmujemy kontrolę nad różnymi postaciami czy obiektami. No i tutaj twórcy naprawdę wykazali się kreatywnością. Nie dość, że kolejne nasze wcielenia oferują różnorodność gameplay'ową, czasami zahaczającą wręcz o zupełnie inny gatunek gry, to jeszcze zwyczajnie wywołują swoimi efektami banana na gębie. Zresztą całą grę mógłbym tak podsumować: po prostu bawi i cieszy. Kierowanie Mario zwyczajnie sprawia frajdę. Oczywiście, są pewne słabsze momenty czy elementy (trochę kuleje kamera, którą trzeba regularnie korygować, a i tak czasami sprawia, że mamy zaburzoną perspektywę i ciężko wymierzyć skok), ale nie zmienia to faktu, że Odyseja to gra kompletna, wzór platformówki na miarę naszych czasów. Nie za duża, nie za mała, odpowiednie proporcje wyzwania i zabawy, pełno aktywności dla dociekliwych. No i oczywiście piękna prezencja (mimo tego, że czysto technicznie są tu pewne braki, no ale łatwo na nie przymknąć oko, kiedy całokształt jest po prostu śliczny z tymi swoimi kolorami, efektami, projektami postaci). I to wszystko w atmosferze autentycznej przygody, bo mimo, że "fabuła" jest pretekstowa, tak sama otoczka podróży, zwiedzania globu (i nie tylko) robi robotę. Dużo przemyśleń, które miałem w trakcie jej zaliczenia w tym momencie wyleciało mi z głowy, ale koniec końców liczy się to: Odyseja mnie urzekła, to gra, którą się zapamiętuje i którą się będzie wspominać po latach. Przypomniała mi, czym jest porządny platformer 3D i wręcz trochę żal ją kończyć, no ale na razie jeszcze sporo zabawy przede mną. Screeny oczywiście nie oddają sprawiedliwości grafice (jestem wręcz zaskoczony ich marną jakością), ale coś wrzucić wypada:
  21. Jak widzę w ogłoszeniu coś takiego: to już wiem, żeby trzymać się z daleka xD. Ja rozumiem, że kumpel z Poznania, sam jestem żyła, ale w temacie nowoczesnych TV, i to jeszcze OLEDów, to naprawdę nie ma co kombinować po taniości.
  22. Obudziłem się z tematem zamówienia i widzę, że już po aukcji. Jak to było przy poprzednich numerach specjalnych, jak preorder się kończył, to wjeżdżały później ponownie, ale już w wyższej cenie?
  23. Kirby's Dream Land 2 (Switch) Klasyczny sequel, czyli więcej, lepiej, dłużej, w ładniejszej oprawie. Z drugą częścią spędziłem ok. 4,5h, co jak na gierkę na klasycznego Game Boy'a (i w porównaniu do prequela z ok. 1/4 tego czasu) jest niezłym wynikiem. Sporo w tym było powtórek po skuciu się, bo zdecydowanie częściej niż w pierwszej części miałem do czynienia z trudniejszymi/bardziej upierdliwymi momentami. Ot, level design i rozstawienie przeciwników jest typowo "złośliwe" i czasami po prostu nie da się na kogoś nie nadziać, przynajmniej za pierwszym razem. Do tego w późniejszych etapach gry bossowie robią się dosyć irytujący, na czele oczywiście z ostatnim szefem. No ale generalnie jest raczej lajtowo i przyjemnie, na dodatek twórcy, idąc z duchem czasu, zaoferowali opcję kontynuacji i save. Także jest "nowocześnie". Grafika to wyższa półka GB, jest przejrzyście i płynnie, postacie mają uroczy, charakterystyczny design i są całkiem ładnie i szczegółowo animowane (ot choćby różne reakcje Kirby'ego na kontakt z otoczeniem), a tła nie są monotonne. Muzyka też wpada w ucho. Jedną z ważniejszych nowości jest tutaj możliwość współdziałania z jednym z trzech zwierzaków: chomikiem, sową i rybą. Kirby "doczepia się" do towarzysza i jako tandem zyskują nowe sposoby poruszania się/umiejętności. Fuzja następuje w określonych z góry momentach, ale nie zawsze jest obowiązkowa, co więcej, możemy stracić kompana po paru skuchach i dalej znowu przemieszczamy się samotnie. Poziomy oferują sporo sekretów, których zdobycie wymaga kombinowania albo ze wspomnianą menażerią, albo z umiejętnościami, które przejmujemy po połkniętych wrogach. No także jak na tytuł "tylko" na Game Boy'a, KDL2 jest naprawdę rozbudowane i różnorodne. Mimo wszystko sam feeling poruszania się i dosyć proste fundamenty rozgrywki sprawiają, że trochę grze brakuje do topki, przynajmniej mojej. Ale to nadal fajna, klasyczna platformówka, której cała otoczka momentalnie przenosi w lata świetności Game Boy'a (osobiście sam rzut oka na okładkę uruchamia we mnie ten specyficzny, nostalgiczny klimat).
  24. Jutro miną trzy tygodnie, odkąd wszedłem w posiadanie Switcha (OLED) i wzięło mnie na spisanie paru zdań wrażeń. Pierwsze, co powiem: dlaczego ja tego kurwa nie kupiłem wcześniej? Tak chociaż z pół roku-rok wstecz. Przecież taki Mario w okresie świątecznym siadłby jak złoto. Owszem, przechodziło mi to przez myśl od dawna (ba, parę dobrych lat wstecz miałem podobne rozkminki jeszcze dotyczące 3DSa, nie mówiąc o innych konsolach Nintendo), ale zawsze odkładałem na kiedyś, bo albo nie było luźnych funduszy, albo sobie tłumaczyłem (poniekąd słusznie), że i tak mam aż za dużo grania i bez nowej konsoli, albo po prostu nie było motywacji. No ale to już osobna kwestia. Sprzęt pierwsze wrażenie zrobił na mnie bardzo dobre. Nie napiszę może, że się w nim zakochałem, ale naprawdę uległem urokowi tej konstrukcji, designowi, rewelacyjnemu ekranowi, temu, że mogę sobie wypiąć joy-cony, pomachać nimi, ustawić ekranik na nóżce, no całokształtowi. Sam fakt, że po wielu latach mam w rękach konsolkę, którą mogę wziąć pod tą mityczną już KOŁDERKĘ, kupił mnie w stu procentach. Tym bardziej, że nie gram na telefonie. Switch jest tak naprawdę pierwszym moim handheldem od czasów GBA, na którym to nie gram już kilkanaście lat, a jego faktyczny "prime" w moich rękach przypadł na okolice lat 2001-2002. Switchem, z racji na OLEDowy wyświetlacz i po prostu moje preferencje, bawię się niemal wyłącznie w trybie przenośnym. No i bawię się naprawdę dobrze. Moim pierwszym tytułem jest, a jakże, Super Mario Odyssey, o którym pewnie więcej napiszę po skończeniu, ale na ten moment mogę tylko powiedzieć, że gra jest świetna (mój pierwszy Marian w 3D po Mario 64), wygląda świetnie i co krok bawi jakimś nowym patentem. Poza tym ograłem parę demek (w tym dosyć zaskakujące mnie gierki korzystające z cloud gamingu) i trochę retro z NS Online, który to, pomijając cenę i sam fakt, że na dużo tańszych gadżetach mógłbym sobie za darmo odpalić tysiące staroci bez niczyjej łaski, mocno mnie zachęcił swoją ofertą. Ale i tak katalog ma duużo braków w obowiązkowych pozycjach. Tak czy siak, przede mną pełno giereczkowego dobra z DUSZĄ, exów (i nie tylko), które będę sobie spokojnie nadrabiał i nie ukrywam, że jestem lekko nakręcony. Na ten moment nie chce mi się w ogóle sięgać po stacjonarne konsole. Warto było wprowadzić w swój gierkowy świat trochę świeżości, innych IP i szeroko pojętej "filozofii" gejmingu Co natomiast na ten moment mi nie pasuje: - ergonomia konsoli jako handhelda jest niespecjalna. Sprzęt jest mimo wszystko dosyć ciężki i daje się go odczuć w dłoniach przy dłużej sesji. Co więcej, kontrolery wymagają takiego uchwytu, że zwyczajnie po jakimś czasie zaczyna mnie boleć jeden z palców, a właściwie śródręcze. W takich momentach wypinam joy-cony i daję trochę odpocząć dłoniom. - same kontrolery zaprojektowane są średnio, mam tu na myśli zarówno rozmieszczenie przycisków (najbardziej niewygodnie sięga się do + i -), jak i ogólną jakoś wykonania. Wiem, że sprzęt słynie już z dryfowania analogów, ale nawet abstrahując od tego, bawiąc się gałkami cały czas mam wrażenie, że mam do czynienia z czymś nie najlepszej jakości, co może za chwilę się zjebać. Wiem, że są różne alternatywy, na czele z pro controllerem, ale na ten moment to nie dla mnie., no i ciężko używać sprzętu kosztującego 300 zł jako argument w obronie słabego wykonania nietaniej przecież podstawowej konsoli - panel OLED jest wspaniały, ale ma jedną zasadniczą wadę: odbija otoczenie jak lustro. Gram głównie wieczorem i w nocy, w raczej zaciemnionym pomieszczeniu (póki dni są krótkie, to nie jest problem), ale kilka sesji w ciągu dnia, w tym jedna w trasie, w słoneczną pogodę, pokazały, że w takich okolicznościach granie robi się uciążliwe. - brak dosyć podstawowych funkcji w sofcie/małe wsparcie dla apek zewnętrznych. Poza YouTubem (który z racji reklam i tak jest prawie nieużywalny) w zasadzie nic tu nie ma. Twitcha niedawno wyłączyli, HBO brak, innych streamingów też. Ba, nie ma tu nawet oficjalnie normalnej przeglądarki internetowej! Słabo, oj słabo. Ja wiem, że żyjemy w czasach, kiedy każdy ma przy sobie smartfona, często dużo mocniejszego, niż Switch, ale to żadne tłumaczenie. - zdaję sobie sprawę, że konsola jest już "na wykończeniu", technologicznie nie domaga, a kolejnych dużych premier za bardzo na horyzoncie nie ma. Samo w sobie to nie jest dla mnie problemem (inaczej bym jej nie kupił), natomiast sam fakt, że sprzęt i gry (o edycjach cyfrowych nawet nie wspominam) nadal są tak drogie, jest trochę dziwny. No ale "widziały gały, co brały". Coś by się jeszcze pewnie znalazło, ale nie przychodzi mi teraz do głowy.
  25. Z racji tego, że zakupiłem niedawno Switcha, a tydzień temu odpaliłem darmowy trial NS Online, który to oferuje sporo klasyków z ich retro sprzętów, to skończyłem ostatnio: Super Mario Bros. Tak, żeby zmotywować się do zaliczenia tego ultraklasyka w 2024 roku, potrzebowałem ostatniej konsoli Nintendo. Cóż poradzę, że z "tradycyjnymi" emulatorami jakoś mi nie po drodze? W wersji na NS mamy kilka podstawowych opcji ustawień ekranu oraz szybkie menu podręczne z quick savem. No i nie wstydzę się przyznać, że z owego udogodnienia korzystałem, bo jakbym miał zaliczyć SMB "po Bożemu", jak na NESie, to bym chyba zwariował. Chodzi rzecz jasna o typowe dla dawnego retro patenty, na czele z brakiem save'a i brakiem kontynuacji po wyzerowaniu licznika żyć. A te uciekają szybko, oj szybko. Za to w drugą stronę już tak łatwo nie jest, bo magiczne "1 UP" dostajemy po zebraniu 100 monet (niech was pamięć nie zawodzi, żeby ogarnąć takie liczby trzeba zaliczyć przynajmniej dwa poziomy), ewentualnie po znalezieniu "żyćka" (zdarzyło mi się chyba raz przez całe walkthrough). Żeby jednak nie lamić już do końca, to nie robiłem sejwa dosłownie przed każdym skokiem, tylko trzymałem się zasady (z może jednym, dwoma wyjątkami), że stan zapisuję tylko na początku każdego levelu. No i grając w ten sposób zaliczenie całości jest już w zasięgu ręku. SMB, co zrozumiałe patrząc na datę jej premiery, to gierka oparta na dosyć prostych, podstawowych zasadach, nieco powtarzalna i krótka (dwie godzinki na liczniku). Levele to w sumie na zmianę "normalny świat" (za dnia i w nocy), zamek i (najrzadziej) podwodny świat, wszystko z powtarzającymi się assetami, że tak nowocześnie to określę. Wiadomo, pierwsze koty za płoty, przygody Mario pokazały swoje ciekawsze oblicze w sequelach, no ale trzeba oddać "jedynce" to, że zapoczątkowała tyle kultowych elementów i motywów, na czele oczywiście z legendarnym muzycznym motywem przewodnim. Gameplay: wiadomo. Archetyp platformówki i gry z Mario. Odpalasz SMB i działasz wręcz instynktownie. Idziesz w prawo i skaczesz. Grzyby, kwiatki, gwiazdki, rury, monety itd. itp. Elementy wręcz wpisane w DNA gracza. Do tego nostalgia, no bo kto w wieku 30+ nie ma jakiegokolwiek wspomnienia z tą grą? Sam nie miałem Pegaza ani jego klona, ale zagrywałem się w Mariana u kuzynostwa. Teraz, poznając tę przygodę w pełni, widzę, jak niewielkie postępy robiliśmy za dzieciaka, ale zupełnie mnie to nie dziwi. Najlepsze jest to, że nie zniechęcało nas to wtedy i każde odpalenie levelu 1-1 od nowa wiązało się z wizją dobrej zabawy. A moim pierwszym Mario "na własność" był Super Mario Land 2 na Game Boy'a, cudowny tytuł. Patrząc chłodnym okiem, SMB jako platformówka ma sporo drażniących cech, które z jednej strony stały się jej znakiem rozpoznawczym (a w takiej czy innej formie były kontynuowane w sequelach), z drugiej mogą odpychać od serii. Mowa o tak fundamentalnej sprawie, jak fizyka i sterowanie hydraulikiem. To nabieranie rozpędu, ślizganie się i specyficzne spowolnienie w locie może doprowadzić do mocnej irytacji, mówiąc delikatnie. Tak czy siak, fenomen popkulturowy. Kolejna giereczka to Kirby's Dream Land Tym razem emulator Game Boy'a. Z tytułowym stworkiem nigdy nie miałem styczności, ale mimo to jego wizerunek jest jednym z tych wspomnień z dzieciństwa, które na tyle mocno utknęło w głowie, że od lat zamierzałem sięgnąć w końcu po tę serię. W zasadzie to zasługa drugiej części tej gry, której pudełko gdzieś tam w czasach boomu na hipermarkety i działy z grami podziwiałem przez szybkę lub plastikowe etui ochronne. W każdym razie odpaliłem w końcu tytuł, który dał światu tę pocieszną, różową (przynajmniej w teorii) kulkę. No i cóż, jest to gra o prościutkich założeniach, bardzo krótka (5 leveli i boss, godzina na liczniku) i trochę monotonna. Kirby na tym etapie jeszcze nie umiał "przejmować mocy" innych postaci, tutaj jego słynne zasysanie ma właściwie dwie funkcje: unoszenie się w powietrzu (fajne, ale sprawia, że większość poziomów można przelecieć w miarę bezstresowo) i atak, a konkretniej plucie różnego rodzaju przedmiotami/wrogami. Ma to swój urok, wygląda naprawdę nieźle jak na GB, ale nie mogę powiedzieć, żebym jakoś wspaniale się bawił, ot zaliczyłem i z ciekawością sięgnę po sequel.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...