Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
własnie ukonczyłem...
O właśnie, miałem to sobie dziś obejrzeć. Co do konia: RDR 1, SotC, TloU (epizody, ale jednak), Horizon, MGS V, to tak na szybko przykłady lepszego sterowania wierzchowcem. DLA MNIE. W Wieśka nie grałem, liczę się z tym, że może być gorzej. No dobra, pupcio przypomniał o Assassynach, tam faktycznie było drewno. Ok, może trochę mocno to ująłem (w sumie z lekką premedytacją), ale wśród jakichś gęściejszych zarośli czy przeszkód albo próbując manewrować w mieście było naprawdę tragicznie. Tu może tkwić sedno tych frustracji: w wyżej wymienionych tytułach raczej poruszaliśmy się po stosunkowo pustych obszarach, a już na pewno nie po dosyć ciasnych uliczkach miast xd. Ogólnie jazdę na koniu w RDR2 poza głównymi ścieżkami porównałbym do jazdy motocyklem po trudnym terenie w Death Stranding. Z tą różnicą, że tam 90% czasu spędzaliśmy na nierównościach, więc efekt był zdecydowanie mocniejszy i bardziej upierdliwy, bo w kowbojach możemy sobie jechać po drogach i wtedy nie bardzo jest się do czego przyczepić.
-
własnie ukonczyłem...
Nie no jak na moje oko to zrobiłem zdecydowaną większość pobocznych, jakoś niefortunnie napisałem wcześniej, że było ich "trochę". W pewnym momencie olewałem "misje" typu polowanie z Charlesem czy wędkowanie z Kieranem, natomiast jeśli chodzi o dłużników Straussa, to odpuściłem może jednego. Poza tym robiłem każdą misję i pytajnik wyskakujący na mapie. Zresztą zamierzam jeszcze na chwilę tam wrócić i przeczesać okolicę już na luzie.
-
własnie ukonczyłem...
Red Dead Redemption 2 Przy takich tytułach zawsze jest problem. Z jednej strony kusi iść w szyderę i ostre sądy, z drugiej można by napisać szczegółową rozprawkę dotyczącą każdego aspektu rozgrywki. Tego drugiego mi się w sumie nie chce pisać (a innym pewnie czytać). Spróbuję jakoś skondensować swoje odczucia, a te były w czasie około 51 godzin potrzebnych na zaliczenie wątku głównego (w tym trochę misji pobocznych i free roamingu) bardzo zróżnicowane. Może miejmy od razu z głowy najważniejsze: RDR2 to dla mnie potężny zawód. Możliwe, że największy "fałszywy mesjasz" tej generacji obok Niera (z tą różnicą, że mimo wszystko Automata to tytuł niszowy, a moje oczekiwania, naturalnie, nie były aż tak wysokie). Jasne, po premierze i przez ostatnie ~2 lata docierało do mnie na tyle różnych opinii, że mogłem się spodziewać pewnych "kontrowersji", ale pewne aspekty przekroczyły nawet moje obawy. Gameplay to niestety największy problem tej gry. Merytorycznie chyba wszystko zostało już powiedziane, każdy wie, o co chodzi: ociężałe poruszanie się bohaterem, żmudne, powtarzalne i wydłużające się czynności typu przeszukiwanie, zabawa w kowbojskie "simsy", upierdliwe "realistyczne" utrudnienia gry. Część to łyka i tłumaczy konwencją, ja tego nie kupuję i zwyczajnie przeszkadza mi to w cieszeniu się grą. Nie ma responsywności, sterowanie ma potężnego input laga, jest niewygodne i przesadnie skomplikowane (nie, wychwalanie go to nie oznaka umiejętności i hardkorowości, tylko dużej tolerancji). Najgorsza jazda koniem w historii nowoczesnego gejmingu? Myślę, że to nie będzie nadużycie. Z naszego bohatera zrobiono kalekę mającą problem z wejściem na lekkie wzniesienia. Problem z tymi niby immersyjnymi motywami w sterowaniu jest taki, że gry R (i otwarte, mocno zapełnione obiektami światy w ogóle) nigdy nie słynęły z idealnej detekcji kolizji. To, co działo się w czasie podróży wśród gęściejszych zarośli czy skał to momentami była nieśmieszna parodia. Koń wypie.rdala się w zależności od humoru, będąc magicznie raz to magnetycznie przyciąganym do drzewa, raz odpychanym xD. Przymusowe spowolnienie Arthura w obozie i wielu określonych z góry miejscach to też już klasyk. Kolejna sprawa: misje, ich konstrukcja i przebieg. Jak ktoś stwierdza, że RDR2 to odejście od standardów typowych gierek AAA, to niezamierzenie strzela sobie w stopę, bo tutaj występuje przecież schemat złożony z najgorszych cech mainstreamowych gierek. Gejmizmy, skrypty, powtarzalność w rozgrywce. Prawie każda misja fabularna wpycha nam do "pomocy" kompana. Jedziemy razem, obowiązkowo w powolnym tempie, na miejscówkę. Powoli zsiadamy z konia, gadka szmatka, jakieś rozpoznanie terenu (wszystko kure.wsko powolne), akcja w postaci strzelania, filmik, powrót na miejscówkę kończącą misję (jak twórcy się nad nami zlitują, to misja kończy się w tym samym miejscu i mamy wolną rękę, ewentualnie mamy loading i jesteśmy na miejscu). Ale największym w mojej ocenie grzechem jest praktycznie ZUPEŁNE odebranie nam wolności w zabawie (z której przecież tak słynęły gry Rockstar!). Oddal się 20 metrów od kompana: game over. Pobiegnij inną stroną, niż przewidział scenariusz misji: game over albo skarcenie przez kompana. Chcesz pobawić się strzelbą, a twórcy przewidzieli w tej misji zabawę łukiem? Masz pecha. Chcesz wjechać na ostro, a masz się skradać? Zapomnij (no dobra, uczciwie przyznam, że na te kilkadziesiąt misji, ze 4-5 razy mamy wybór podejścia). Misje często prowadzą praktycznie po szynach. Przez upierdliwą obecność NPCów odebrano nam nawet wolność w wybraniu sobie ścieżki i sposobu dojazdu na miejsce. To teraz zróbmy sobie małą wizualizację i wyobraźmy, że większość misji w Vice City przechodzimy w towarzystwie Lance'a, z którym za każdym razem musimy powoli podejść na parking, wsiąść do wskazanego samochodu, jechać przepisowo na drugi koniec mapki, żeby wystrzelać 30 gagatków, po czym wracamy na miejsce określone przez scenariusz, nie mogąc po drodze nawet kupić sobie broni. Co więcej, konwencja nie jest tu wymówką, bo często zwyczajnie nie ma tu konsekwencji i o ile niektóre czynności są "realistyczne" i trwają wieki, tak inne można zrobić już typowo gejmingowo. Ogólnie jazda koniem po kilku czy nawet kilkunastu godzinach zaczyna mocno nużyć. Tu pomocna jest szybka podróż, no ale jest rozwiązana na tyle niewygodnie (a loadingi trwają naprawdę długo), że marna z niej pociecha (nie rozbijesz obozu, jak obok "coś się dzieje"albo "nie jesteś na pustkowiu", dyliżanse i kolej jeżdżą, co logiczne, tylko do odpowiednich stacji, rozsianych dosyć rzadko, a jeśli nasz cel nie jest na drugim końcu mapy, to licząc z ładowaniem i dojazdem często wychodzi na to, że czasu aż tyle nie oszczędziliśmy). Oczywiście, że miejscówki są przepiękne, zapełnione dosyć ciekawymi zdarzeniami losowymi i postaciami pobocznymi, ale przychodzi taki moment (albo decyzja gracza), że chcę grać, a nie, jak już pisałem w temacie dedykowanym, klepać jeden przycisk i podziwiać widoczki. Prędzej czy później i tak już nic specjalnie nas nie zaskoczy, a widoki się powtarzają. Strzelanie też zawodzi. Mamy tu, z małymi wyjątkami (strzelba tłokowa, obrzyn, łuk) te słynne kapiszony, na dodatek powtarzające się i mało między sobą różniące rodzaje broni no i do tego tragiczne sterowanie. Z reguły gram bez wspomagania, tym razem po jakimś czasie uruchomiłem auto-aima, żeby uratować resztki frajdy ze strzelania, ale też zwyczajnie ułatwić sobie zadanie i mieć prędzej z głowy "strzelnice", jakimi są momenty większych akcji. Co nam wynagradza "trudy" związane z graniem? Po pierwsze, prezencja. Gra wygląda wspaniale (PS4 Slim), jest to chyba najpiękniejsze, co widziałem na tej generacji, jako całokształt (nie rozdrabniając się na poszczególne elementy, bo przykładowo woda czy twarze bohaterów są takie se, a niektóre tekstury występują w niskich rozdzielczościach). Przede wszystkim robotę robi przywiązanie do szczegółów, ilość obiektów, ich fizyka (roślinność, błoto!), zastosowany AA, efekty, no praktycznie wszystko. Tutaj widać lata pracy, kapitał ludzki i filozofię dewelopera (że przypłacone męką pracowników, to inna kwestia). Poziom nieosiągalny dla większości twórców w branży. Poza wrażeniami czysto estetycznymi wiąże się to też z wpływem na rozgrywkę, bo różne małe pierdołki mają swoje zastosowanie, często tylko jako ciekawostka. Szkoda tylko, że framerate w niektórych miejscach (Saint Denis, wiadomo) mocno nie wyrabia. Muzyka mnie nie zachwyciła, ot dobrze dopasowana i budująca atmosferę, ale westernowe klimaty to nie mój konik, natomiast z użytymi parę razy w fabule piosenkami miałem ten problem, że dosyć szybko się kończyły (a takie That's The Way It Is zwyczajnie przestało grać po jakichś ~30 sekundach, psując cały efekt, jaki miał przynieść ten moment w grze, no ale to już nie moja wina). Drugi aspekt ciągnący Red Deada 2: szeroko pojęty scenariusz. Postaci (nie wszystkie, bo początkowo dużo tu no name'ów i poza fanatykami, nie bardzo wyobrażam sobie ludzi, którzy polubili czy w ogóle zapamiętali jakoś tak połowę kobiet w obozie) są ciekawe, dobrze napisane. W topce znajduje się oczywiście nasz protagonista, zaraz obok Dutch. Interakcje są mocne i czuć słynną chemię, nawet w takich niepozornych momentach, jak losowe gadki w obozie. Właśnie: obóz. Fajne rozwiązanie, pozwala zżyć się z ekipą, odetchnąć po misji i poczuć ten słynny klimat. Szkoda, że dużo rzeczy może człowieka ominąć, jeśli nie będzie dosłownie co chwilę tam przyjeżdżał, najlepiej w porze wieczornej. Główny wątek ma lepsze i gorsze momenty. Ogólnie: raczej nie urywa du.py, sporo klasycznych motywów, interesujące są raczej relacje między bohaterami, niż samo to, co robią. Trochę nuży też schemat "musimy zarobić kasę i uciekamy-mam plan-plan poszedł nie do końca po mojej myśli, ścigają nas, (pipi)my-powtórz kilka razy). Osobiście wciągnąłem się mocniej w okolicach 4 chaptera, uważam, że historii dobrze zrobiło skupienie się na mniejszej ilości postaci. Co prawda słynny rozdział piąty, choć generalnie spodobał mi się pomysł, mocno się ciągnie, nie oferując zbyt wiele gameplay'owo,, ale potem jest tylko lepiej. No może, poza epilogiem, o którym swoje zdanie już pisałem w temacie dedykowanym. Jego zawartość, oderwanie od ciekawych wątków i rozwleczenie to nieporozumienie. Powoli kończąc: grało się nie najlepiej, momentami zwyczajnie się nudziłem, a dla mnie to jest jeden z największych grzechów jakiejkolwiek gry. Wątek główny jest niesamowicie rozwleczony i rozrzedzony przez mniej ciekawe epizody i powtarzalne czynność. Gameplay na każdym kroku nas spowalnia, misje są schematyczne. Pełno mechanik, które albo są zbędne i szybko można z nich zrezygnować, albo są upierdliwe. Gra zachwyca stworzonym światem, który, w przeciwieństwie do wielu open worldów, faktycznie żyje i zachęca do zwiedzania. Podsumowując moje wrażenia mogę napisać, że najlepiej bawiłem się samodzielnie eksplorując mapę, przeszukując różne miejscówki, zwiedzając. No ale ile można? Tym bardziej, że w powietrzu wisi cały czas niezły wątek główny, którego ruszanie jednak mocno odkładałem, bo zwyczajnie mi się "nie chciało". Idę na misję, słyszę od "zlecającego", że ktoś ze mną pojedzie, i mam już dość. No to jak mogę potem zachwycać się taką gierką? Mnie, jak wspomniałem, RDR 2 zawiódł w najważniejszym w tym medium aspekcie, czyli czystym graniu. Może jakbym był fanem westernów, to inaczej bym to odbierał. Koniec końców, jedynkę uważam za grę zwyczajnie lepszą.
- Cuphead
-
Red Dead Redemption 2
Ten epilog xd. Mam wrażenie, że biorę udział w jakimś trollingu albo eksperymencie Rockstar.
-
PSX Extreme 276
Co racja to racja, nie wiem, na ile mocno tekst był redagowany, ale bohater artykułu naprawdę ciekawie i lekko opowiadał o swojej działalności i realiach tamtych czasów. Dobrze się to czytało. A numer jako całokształt, poza ww. tekstem, jakoś mnie nie zachwycił. Dużo materiałów albo nie dla mnie, albo mocno meh (może dlatego, że sporo z nich odnosiło się tematycznie do gry miesiąca, czyli GoT, która sama w sobie mocno mnie nie kręci). No ale cóż, czasem wypadnie taki miesiąc. No i dzięki Sobkowi i jego wrażeniom w Regionie Filmowym, skusiłem się w końcu, mimo wcześniejszego sceptycyzmu, na serial Dark. Na razie (kończę pierwszy sezon) jestem zadowolony.
-
własnie ukonczyłem...
Jeśli negatywne ocenianie "bo mi się mało kawałków podobało" jest ignorancją, to stawianie sprawy "stacja X była znakomita i już" w stylu "Słowacki wielkim poetą był" to arogancja. Wkraczamy w temat, czym jest w ogóle podyktowana ocena czegokolwiek, szczególnie w mediach/sztuce. Skoro piszemy na forum dyskusyjnym, to chyba oczywiste, że oceniamy soundtracki na podstawie własnych gustów (nostalgicznych wspomnień i szeroko pojętego "klimatu" też, bo niby czemu nie?), bo obiektywne to mogą być dane z notatki encyklopedycznej dotyczące ilości tracków, gatunków czy czasu trwania piosenek (pomijam skrajności, kiedy w jednej grze cały soundtrack stanowi 10 piosenek, a w drugiej 100, choć i tu sprawa niekoniecznie musi być taka oczywista, bo czasem mniej=więcej).
-
Red Dead Redemption 2
Social Club to jakoś z du.py pokazuje te dane, z jakimś opóźnieniem czy coś.
-
własnie ukonczyłem...
No kilka klimatycznych utworów z Vladivostoku, trochę niezłego rapu i świetny Electrochoc. Trochę mało, żeby aż tak się jarać i klikać śmieszne emotki pod postem Roziego, co najmniej jakby powiedział, że najlepszy soundtrack w serii miało GTA1. A miałem już się nie łapać na bait o nazwie "GTAIV>reszta serii".
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Dla mnie H8>Django, ale i tak momentami się dłużył. Wspólne mają to, że nie mam ochoty do nich wracać. Ostatnio widziałem: Jak zostałem gangsterem: prawdziwa historia (xd) Polski film, jak sam podtytuł mówi, niby oparty na prawdziwych wydarzeniach, w praktyce wygląda to tak, że gdzieś tam w tle padają ksywki autentycznych gangusów i postaci, natomiast główni bohaterowie i wydarzenia, w których biorą udział, to taka fikcyjna mieszanka różnych sytuacji i motywów z półświatka. Film, o dziwo, zbierał całkiem niezłe opinie, zresztą na seans skusiłem się z polecenia ziomka, no i w sumie nie wiem, skąd taki entuzjazm, bo jest mocno sztampowy i zwyczajnie tandetny, a poza drobnymi przebłyskami na drugim planie (trochę przeszarżowany, ale przynajmniej "jakiś" Walden), zagrany nienajlepiej. Historia rozgrywa się na przestrzeni ponad 30 lat, czego, poza krzyczącymi w oczy stylizacjami "z epoki" (notabene mocno nietrafionymi, bo postaci w latach 80-90 wyglądają raczej, jak dzisiejsze Oskarki w dresach vintage, niż autentyczni dresiarze tamtych lat), za bardzo nie czuć. W głównego bohatera wcielił się koleś grający Magika w Jesteś Bogiem. Już wtedy jakoś mnie nie przekonał, natomiast tu zwyczajnie irytował. Ot taki bardziej model-cwaniaczek, niż aktor (szczególnie wypowiadanie kwestii w jego wykonaniu brzmiało mocno nienaturalnie). Klimat filmu balansuje między typowymi veganizmami (cool chamskie teksty, ruchanie dla ruchania) a pozą na "hamerykę" (montaż, soundtrack-mocno pretensjonalny, czego najlepszym przykładem jest wjechanie Koyaanisqatsi), z paroma niezłymi momentami. 10-15 lat temu można by napisać słynne "jak na Polską produkcję jest nieźle, czuć hollywoodzkie wzorce". Obecnie takie coś nie robi wrażenia. Narracja jest momentami dziwnie porwana, historia niespójna, romans infantylny i całkowicie zbędny (film trwa ponad 2h i zdecydowanie zyskałby na ucięciu tego wątku). No ogólnie nie warto.
-
GTA Vice City
Na PS2 można wyłączyć. Trochę klimatu ten blur dodaje, ale jednak na dłuższą metę denerwuje, jest strasznie niewyraźnie a do tego mam wrażenie, że spada framerate. Ja dziś sobie skończyłem fabułę VC - na liczniku 11 h, więc tak jak pisaliśmy wyżej, gierka jak na dzisiejsze standardy króciutka, i to akurat żaden minus. Bardzo mi się podoba pomysł na "prowadzenie" własnego biznesu: trzeba zarobić kasę, żeby kupić firmę, później mamy (lepsze lub gorsze, vide słynny klub Pole Position i "misja" polegająca na oglądaniu kilka czy nawet kilkanaście minut wątpliwej jakości tańca xd) zadania związane z nią, a po wszystkim działalność sobie generuje zyski. No i nie jest to wplecione na siłę, jako dodatek, tylko stanowi integralną część gry. Z czystej ciekawości zainstalowałem sobie też na chwilę wersję na PC (śmiga na Win 7) i nie da się ukryć, graficznie jest mocny przeskok, wszystko wyraźne, ładniejsze tekstury, loadingi błyskawiczne, no i działa płynniutko. Co prawda sterowanie na klawie to jakaś abominacja (pamiętam płacze kumpli - blaszakowców, którzy nie mogli sobie radzić ze sterowaniem helikopterkiem xd), za to celowanie myszką to spory upgrade (z drugiej strony, niesamowite ułatwienie i tak dosyć prostej gry).
-
Red Dead Redemption 2
Dziś mi się udało, działa, więc albo miałem wtedy buga, albo dostępność szybkiej podróży zależy od jeszcze jakiegoś tam czynnika. Gdyby nie upierdliwość korzystania z tej opcji, to wszystko by było cacy.
-
własnie ukonczyłem...
Jeśli chodzi o jedynkę, to na PSX gra się tragicznie, na granicy tolerancji organizmu. Grafika to jeszcze pół biedy, ale framerate daje strasznie popalić. Fizyka w grze jest tragiczna (to akurat niezależne od platformy), no i mamy tu rozwiązania, które już na premierę były mocno nie na czasie, chociażby brak normalnego systemu save (wspomniane przez sutqa zaliczanie całości mapy) czy checkpointów. Co więcej, nie da się powtarzać misji xd. Generalnie przy odrobinie niefarta można się wje.bać w maliny i godzina-dwie gry idzie na marne, bo nie ma z czego dozbierać kasy na zaliczenie mapy (za dzieciaka kombinowałem z rozwałką, szczególnie po zdobyciu czołgu). Dwójkę ogrywałem parę dobrych lat temu na PC i oceniam, że całkiem dobrze się zestarzała. Z London nie miałem do czynienia. Generalnie: jeśli grać, to na PC/emu.
-
Red Dead Redemption 2
Ty no ale wrażenia z gry to nie jest kwestia zero jedynkowa, że jak mi w niej parę motywów nie pasuje, to powinienem wyje.bać crapa z dysku, a jak bawię się dobrze, to od razu 10/10. Dużo rzeczy mnie w RDR2 męczy, ale pod płaszczem tych wad skrywa się sporo zalet, a przede wszystkim chcę sam poznać do końca historię, która może nie jest na ten moment jakoś wybitnie wciągająca, ale przynajmniej paru charyzmatycznych bohaterów dostarczyła. Mogę odwrócić tę złośliwość i powiedzieć "nie będę przekreślał gierki, która nie trafia 100% w mój gust, żeby czym prędzej odpalić następną, którą hajpują na forum". Już pomijam zwyczajną uczciwość w ocenie całości (a nuż będzie lepiej/zaskoczy?). Nie mam adhd żeby odrzucać w życiu każdy twór kultury, który nie dostarcza mi natychmiastowo, już, teraz, potężnej dawki dopaminy. Zrezygnowałbym tak z wielu serialów, filmów, gierek czy książek, które na początku mnie nie wciągnęły. Oczywiście, gra to trochę inny temat: wiadomo, że fundamenty rozgrywki nie będą już inne, niż do tej pory i mogę śmiało założyć, że gameplay będzie mnie męczył już do końca. No ale to jest właśnie charakterystyka tego medium: rozgrywka i wrażenia poza gejmplejowe to często dwa różne światy. Zresztą co ja tu tłumaczę, będę sobie grał i narzekał jeśli mam ochotę i tyle xd. Zresztą jakby ci, którzy się nie jarają do końca, od razu odpuszczali, to od kogo byśmy dostali konstruktywną krytykę i wyważone opinie? Bo chyba nie od tych, co łykają bez popity każdy aspekt gry i uznają ją za GOTG? Also, przypominam powszechną bekę z oceniania Niera po jednym "przejściu" xd. Tak bardziej na temat samej gry: szukałem tej szybkiej podróży z ogniska i nie wyświetliła mi się w ogóle taka opcja. Uznałem, że może coś przeoczyłem i spróbuję znowu, ale za każdym razem jak próbuję rozłożyć obóz to coś stoi na przeszkodzie, albo nie jestem "na pustkowiu", albo "w pobliżu coś się dzieje" xD. Dzięki za takie ułatwienie.
-
własnie ukonczyłem...
Nie no GTAIII spoko gra w 2001, rewolucja i te sprawy, ale nie oszukujmy się - każda następna część ery PS2/PSP jest od niej zwyczajnie lepsza w praktycznie każdym aspekcie. Zresztą, tak jak Pupcio czy Ludwes uważam, że Liberty City to nie jest "to". I ta tendencja utrzymała się w następnej generacji.
-
Konsolowa Tęcza
W sumie nie pamiętam jakoś szczególnie tego konkretnie trailera, choć raczej sprawdzałem wtedy co głośniejsze zwiastuny. Bardziej utkwił mi w pamięci ten pierwszy, "prototypowy" (wizja gry, którą RE4 w rezultacie się nie stało). RE4 przed premierę i w jej okolicach nie podniecał mnie specjalnie z dwóch prostych przyczyn: status exa na konsolę, której nie mam, oraz zasadnicze zmiany w gejmpleju, którym jako stary gejmingowy konserwatysta, jakoś specjalnie nie ufałem. Myślę, że nie tylko ja miałem takie odczucia, bo nie przypominam sobie jakiegoś potężnego hype'u, chociażby na FPE. No ale nie powiem, oceny w PE i ogólna ekscytacja "branży" po trochę się udzielały. Koniec końców, zagrałem dopiero w 2012 xd.
-
Days Gone
Nowa marka, do tego niezbyt gorąco przyjęta przez krytykę, no myślę, że jest spoko
-
Red Dead Redemption 2
Tyle, że nie robiąc pobocznych odebrałby sobie resztki interesującego contentu tej gry.
-
Sekiro: Shadows Die Twice
No niestety szarpanie na zwykłej PS4 jest dosyć częste. W grze, w której często liczy się reakcja wyliczona co do ułamka sekundy, płynność rozgrywki to jednak ważna rzecz. Jak widzę na twitchu, jak to ślicznie śmiga w 60 fps, to aż mi się żal robi. Także wersja na PC to dobry wybór. Co do DLC, to ja sobie odpuszczę, nie przekonuje mnie taka zabawa. Boss rush xd? Jak cała gra to praktycznie boss rush, a jak się jest obcykanym na NG+, to fragmenty między szefami można praktycznie przebiec. Ja zostawiam grę w spokoju, zrobiłem co miałem zrobić, co się nawku.rwiałem, to moje, misja zaliczona.
- 3 919 odpowiedzi
-
- sekiro
- shadows die twice
- fromsoftware
- ps4
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Red Dead Redemption PS3
Nie zgadzam się, a mówię to ogrywając właśnie Vice City. Trochę drewna trzeba przeboleć (system save'ów, TRAGICZNE celowanie i brak swobodnej kamery), ale cała otoczka, misje i scenki są eleganckie. Ta formuła "minuta scenki przed misją i lecisz" sprawdza się idealnie. W ogóle, odpalasz grę na godzinkę, rach ciach parę misji, miasto stosunkowo małe, wszystko sprawnie i szybko. A nie 10 minut dojeżdżania w narzuconym tempie na misję, słuchając opowieści towarzysza, żeby później chwilę postrzelać i wracać. No i charyzmatycznych postaci (czego zasługą jest też świetny casting) z dobrymi dialogami jest tam pełno. Umberto Robina, Ricardo Diaz, Phil Cassidy: goście mieli kilka scenek, a czasem dosłownie parę linijek dialogów, a po 17 latach pamiętałem ich nazwiska i niektóre teksty. Co dostaliśmy później? Steve Haines, bracia McReary, PLAYBOY X xd? Potężne, charyzmatyczne mordy. W porównaniu do "ery HD" czuć tu duży luz i wręcz arcade'owy sznyt. R zdecydowało się iść w trochę poważniejsze i realistyczniejsze klimaty, bo takie czasy, ale część graczy, takich jak ja, oczekuje od serii czegoś innego. Dlatego właśnie IV była dla mnie może nie tyle zawodem, co na pewno nie wymarzonym next-genowym GTA i dopiero w piątce poczułem trochę dawnej serii. Zdaję sobie sprawę, że to już nie wróci i zawsze mogę pograć w Saints Row, no ale jednak. To jest właśnie kwestia preferencji i oczekiwań. Kiedyś sprawa była prosta: chcesz zabawnej zadymy i satyry, masz GTA. Chcesz powagi: masz Mafię i The Getaway. Grałem i propsowałem i jedno i drugie podejście. Oczywiście nie umniejszam fabule czwórki, bo sama w sobie jest chyba najlepszą w serii, ale oprócz scenariusza ten klimat był wyczuwalny w całości.
-
Red Dead Redemption 2
To są właśnie te detale xd. I gierka ma takich upierdliwych "immersyjnych" motywików sporo. A co do szybkiej podróży, którą jakiś czas temu mi tu podpowiedziano, to działa tylko w jedną stronę, z obozu gangu xD. A że obóz jest zawsze na jakimś wygwizdowie, to w sumie o kant du.py takie rozwiązanie rozbić. Szczególnie, że z obozu zazwyczaj ruszamy na misję z obowiązkowym przydupasem. Ostatnio nie grałem 4 dni, w ogóle nie miałem ochoty odpalać kowbojów, jak już miałem okazję pograć, to wolałem odpalić PS2 i VC po raz setny, co świadczy samo za siebie. W RDR2 dobrze się bawię w zasadzie tylko w czasie samotnego free roamingu. Jak włączam jakąś misję i słyszę "trzeba podjechać tu i tu", myślę sobie-no dobra. Ale zaraz słyszę "Micah/Sean/Swanson/inna niezwykle charyzmatyczna postać z tobą pojedzie", i już humor zepsuty xd.
-
Ghost of Tsushima
Masz na myśli Genichiro? Jeśli tak, to animacja jest zmieniona (no chyba, że kiedyś tak nie było i zmienili patchem czy coś, ja grałem niedawno). Łatwo to sprawdzić robiąc NG+, kiedy to raczej już można sobie poradzić w prologu.
-
Jaką grę wybrać?
A ja grałem w oba tytuły i oba warto sprawdzić, bo różni je bardzo wiele, ale jeśli miałbym decydować "albo/albo", to zdecydowanie Days Gone. Zwyczajnie przystępniejsza i zapewniająca więcej funu giereczka.
-
Odżywki, Gainery itp.
No niestety to pierwszy sygnał, że coś jest nie tak. Universal czy nie, tekturka zawsze powinna być. Co więcej, jeśli kreatyna leżała rok w takim niehermetycznym opakowaniu, to w ogóle śmiem twierdzić, że raczej nie nadaje się do jedzenia. Nie lepiej pojechać normalnie do sklepu stacjonarnego? Kupowanie odżywek przez allegro to jakoś w ogóle mało przekonujące dla mnie.
-
Ostatnio widziałem/widziałam...
Jasne, to jest chlubny wyjątek, świetny film. Zresztą spotkałem się już nie raz z głosami osób, które mają za sobą cały "kanon" złotej ery Holly, że "12 Gniewnych Ludzi" zestarzało się najlepiej.