-
Postów
4 238 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
No było to złe, choć chyba nie tak złe, jak Geneza (z której, poza generalnymi wrażeniami, w sumie niewiele pamiętam), co też nie jest jakimś wielkim osiągnięciem. Co tu dużo gadać, mimo, że w całej serii dobre są tylko dwa filmy, to i tak marka ma jakąś siłę przyciągania i uniwersum zwyczajnie mnie interesuje. Tylko co z tego, skoro scenariusz i casting skutecznie wszystko psuje? Abstrahując od tego, że cała historyjka (poza początkowym punktem wyjścia dotyczącym młodego Connora, który jest splunięciem w twarz fanom pod płaszczykiem "odważnej" zmiany) to powtarzanie znanych od dekad schematów (nawet niektóre sceny akcji są zwyczajną powtórką), to jest to poprowadzone w mdły i nijaki sposób, bez jaj (mimo Rki, co jest kolejnym przykładem, że kategoria wiekowa sama w sobie gó.wno zmienia, bo dojrzałość to nie tylko prostackie epatowanie juchą, której swoją drogą nie ma aż tyle). Ekipa nowych bohaterów to tragedia: no-name latynoska nie mająca żadnego charakteru, a strong female protagonist na miarę XXI wieku w postaci irytującej i w gruncie rzeczy zupełnie niepotrzebnej Grace (jej "moce" robią więcej szkody, niż pożytku), i nowy Terminator z du.py. Powracająca Sarah i Arnie "ciągną" film, choć ten drugi nie występuje tu zbyt długo. Swoją drogą, fajnie wygląda zestawienie twardej babki w postaci Sary, z próbującą być twardą, Grace. Raczej niezamierzony komentarz do obecnej mody i pomysłu na takie postacie, które wypadają przy dawnych twardzielkach po prostu blado i nieautentycznie. CGI słabe, sceny akcji nudne i rozwleczone, dialogi szczątkowe i raczej marne, pomysł zwyczajnie do du.py. No czyli tak, jak można było się spodziewać po pierwszych materiałach xd. W ramach detoksu odświeżyłem sobie jedynkę, a dziś obejrzę ukochaną dwójkę.
-
Zawsze myślałem, że bliźniak to z definicji dwa "domy", a tu się okazuje, że można być jeszcze jakimś środkowym xd. No to ja w bloku mam trzy mieszkania po sąsiedzku, a na niektórych piętrach da się mieć dwa, więc wychodzi na to samo, a loterię z lokatorami masz zawsze. Nie piszę tego, by negować plusy domu/bliźniaka samego w sobie, bo wiadomo, że blok to więcej mieszkań, więcej polackich mord we wspólnocie etc., ale ten konkretnie argument w ogóle do mnie nie przemawia. Nie wiem, czemu wrzucasz do jednego wora urzędy publiczne (w których wbrew pozorom masę rzeczy można pozałatwiać przez neta, ale ludziom się nie chce ogarniać tematu, na dodatek urzędy miasta są już od lat czynne w wydłużonych godzinach i niektóre placówki w soboty) ze spółdzielnią, zakładam, że prywatną (no chyba, że mieszkasz w bloku komunalnym). Bo to, że ktoś sobie taką patologię jak wymóg płacenia w kasie w 2020 utrzymuje, to już problem wspólnoty mieszkaniowej.
-
Metal Gear Solid V: The Phantom Pain
kotlet_schabowy odpowiedział(a) na Fuji temat w Metal Gear Solid
Hmm. No jak dla mnie to jest kwintesencja anty-trofeów. A długość loadingów tylko dodaje tu smaczku. -
Byłoby to fajne jakby człowiek nie musiał tego ogarniać oprócz normalnej pracy. Zważywszy, że dom zazwyczaj buduje się za miastem, to dojazdy do roboty zaczynają pożerać coraz więcej czasu. No ja tam nie wyobrażam sobie zabawy "w działkę" po 9-10 h poza domem, mając w perspektywie jeszcze ogarnięcie się, zjedzenie, przygotowanie na następny dzień, inne hobby, jakieś załatwienia etc. Jakby ktoś za mnie to wszystko robił, to chętnie xd. No ale ja jestem wygodnicki, całe życie w bloku i raczej się to nie zmieni. Dlatego też idealną opcją na zaspokojenie swoich potrzeb kontaktu z "naturą" jest ogródek działkowy z altanką w mieście (które, swoją drogą, też osiągają obecnie chore ceny) JJ: mimo wszystko bliźniak to dla mnie połowiczny sukces. Największa zaleta własnego domu, czyli maksymalna jak na warunki naszego kraju wolność, pole dookoła etc. w tym przypadku odpada, no bo nadal masz sąsiada za ścianą.
-
Rise of the Tomb Rider Ty no średnio. Trendy, które już wtedy były nie najświeższe, parę lat po premierze tym bardziej irytują. Skrypty, "gamizmy", ukryte loadingi, monotonne i żmudne fragmenty spowalniające flow, no sporo tu tego. Poza tym gra nie jest jakoś szczególnie rozwinięta w stosunku do jedynki, która, mimo braku większych innowacji i bycia mieszanką rozwiązań z innych gier, przynajmniej wprowadzała jakieś tam poczucie świeżości. Trzon rozgrywki to praktycznie to samo, tyle, że w innych miejscówkach i z drobnymi nowościami. Gameplay ma swoje plusy i generalnie spoko sobie biegać, skakać (ale pływać już zdecydowanie nie), odkrywać miejscówki, zaliczać grobowce (przede wszystkim) i czasem postrzelać do ludków (mimo chaosu, również ze względu na sterowanie i kamerę, sekcje akcji są całkiem przyjemne, a strzelanie z łuku jak kiedyś bawiło, tak bawi nadal). Sęk w tym, że wszystkiego mamy tu przesyt. Naje.bane skarbów, przedmiotów do craftu, map, misji pobocznych (mizerne), wyzwań (mocno z du.py), milion ikonek do odhaczenia, a to wszystko oczywiście napędzane przez znany i nielubiany "tryb wiedźmiński". Nie oszukujmy się, mało kto będzie prawilnie wyłączał podświetlanie, zresztą jest to o tyle bez sensu, że gra jest zaprojektowana pod kątem podpowiedzi i podświetleń. Bez tego to bieganie na omacku. No ale w rezultacie mamy problem tego typu trybów, czyli klikanie R3 co 20 sekund i szukanie wzrokiem mieniących się gadżetów, zamiast np. podziwiania miejscówek. Kompulsywne zachowania zamiast zabawy, nie lubię tego. Co do miejscówek, to poza sekcjami "zimowymi", które, jak to śnieżne scenerie, mają swój urok, to nie ma tu jakichś rewelacji. Dostajemy kilka mniejszych hubów z zabawą w swoistą metroidvanię (czego fanem zdecydowanie nie jestem) przeplatane liniowymi miejscówkami. Fabularnie jest marnie, postaci są strasznie nijakie, z Larą na czele. Przerywniki oglądałem z przyzwoitości, żeby wiedzieć co się dzieje, ale już np. notatki (kolejny rak branży) i nagrania po jakimś czasie skipowałem, bo to wszystko było zwyczajnie nudne w chu.j. Ogólnie do całej gry pasuje określenie "nijaka". Pod koniec już mocno się dłużyła i czekałem na koniec. Wizualnie, poza nielicznymi widokami, efektami (woda, lód, śnieg) i może modelami postaci w przerywnikach, jest tak sobie. Razi w oczy aliasing a całość pachnie jeszcze poprzednią generacją, no ale mam na uwadze, że tytuł ma parę lat, więc nie będę się czepiał. Muzyka, poza dosłownie jednym motywem przygrywającym w tle w grobowcach, jest przezroczysta. Voice acting ujdzie, natomiast po pierwszym uruchomieniu chwilę grałem z polskim dubbingiem i to była parodia. Nie wiem, skąd jakiekolwiek słowa uznania dla odtwórczyni roli Lary, ale brzmiało to naprawdę źle. No ale ja jestem w ogóle odzwyczajony od grania w ten sposób i ta sztuczność razi mnie niesamowicie. Tyle dobrze, że wszystkie ustawienia języka są dostępne z menu gry. To tak nawiasem mówiąc. Podsumowując: nie oczekiwałem wiele i nie dostałem wiele. Seria nie ma podjazdu do Uncharted, bo zwyczajnie brakuje jej jaj. Lepiej wspominam jedynkę, a drugiego Tomba oceniam na 6+.
-
Zależy od człowieka. Sam nigdy nie kupuję na zapas, ale swego czasu pożyczyłem kilka gierek od kumpla, bez presji czasowej na oddanie, i prawilnie sobie ogrywałem po kolei, instalując nową po skończeniu poprzedniej. Mental. Co do grania na siłę, to też ma dwie strony. Bo tak obiektywnie patrząc, to coraz rzadziej "chce mi się" grać, w sensie, że jest wieczór po pracy czy tam wolne popołudnie i aż mnie nosi, żeby odpalić konsolę. Muszę się "zmobilizować" i dopiero wciągnąć. Później mijają 2-3 h i bawiłem się (zazwyczaj) dobrze, aż żal mi wyłączać, ale ten pierwszy moment to często jest takie meh. Nie mówiąc o zaczynaniu całkiem nowej gierki. Może dziadzieję i to jest to słynne wychodzenie ze strefy komfortu, ale znam siebie na tyle, że wiem, że czasem właśnie warto przełamać początkową niechęć. Bo jakbym tego nie robił, to bym w ogóle przestał bawić się w cokolwiek innego niż bezsensowne na dłuższą metę klikanie na FPE, wykopach i innych tego typu miejscach w necie. Tak to jest, że nasz mózg lubi szybkie i łatwo dostępne bodźce zapewniające przyjemność.
-
Miewam, ale w moim przypadku jest to zawsze związane ze stresem. I wtedy chu.ja pomagają rady typu nie patrz przed snem w monitor/nie jedz na noc/zmęcz się na siłowni, bo to jest silniejsze niż największe zmęczenie (ludzie z poważną bezsennością nie śpią/śpią parę godzin po kilka dni, więc na "chłopski rozum" przecież wiadomo, że organizm jest wyczerpany). Zapytaj lekarza np. o hydroksyzynę. Mocniejsze, niż jakieś "ziółka" bez recepty, ale żaden hardkor. No ale co by nie mówić, to nadal "chemia" i raczej nie powinno się z tego robić stałego rozwiązania.
-
Było tego trochę ostatnio (czyli na przestrzeni paru miechów, odkąd coś tu pisałem). Na początek zrobię okazyjną "edycję Oscarową": 1917: jeden z tych filmów, o których się mówi "sam nie wiem, co myśleć". Z jednej strony miazga audio-wizualna i totalne wchłonięcie widza w świat przedstawiony (mimo wspomnianej już chyba tutaj, "inscenizacji" poszczególnych scen, ergo lekkiej nienaturalności/teatralności, czego idealnym przykładem jest kliszowe rozbicie się samolotu akurat idealnie obok naszych bohaterów). Zawsze mówiłem, że I WŚ w epickich blockbusterach jest zdecydowanie za mało i samo obcowanie z tymi realiami to już duży plus. Bo tak poza tym to w sumie mało skomplikowany film z papierowymi postaciami i przewidywalnym rozwojem prostej historii. Ale dla momentów takich, jak pierwszy widok oświetlonych flarami zniszczeń, z tą muzyką w tle, chodzi się do kina. Ciareczki. Przykład filmu "w kinie +2 do oceny". Także no polecam. Joker: pisałem co nieco w temacie dedykowanym, dla mnie film ubiegłego roku. Złożony ze znanych elementów, nie odkrywający Ameryki, ale miał to coś (no dobra, wiadomo, że chodzi o fenomenalnego Phoenixa). Historia Małżeńska: trochę inne klimaty, typowa obyczajówka, której początek może być wręcz zniechęcający (ja walczyłem ze sobą, żeby nie wyłączyć), ale odkąd na poważnie wjeżdża postać Drivera (początek to zwyczajnie babska, stronnicza wersja wydarzeń, więc nie dziwne, że irytuje silnie heteroseksualnego mężczyznę) to robi się gęsto. Aktorstwo pierwszoligowe, choć z oceną Johansson mam ten kłopot, że zwyczajnie nie znoszę na nią patrzeć (ani jej słuchać), no odrzuca mnie i wywołuje nieprzyjemne emocje jej fizyczność. Poza tym dobry drugi plan i życiowy (choć w sumie co ja tam wiem, nie rozwodziłem się, a już na pewno nie w USA) scenariusz z kilkoma niezłymi (i paroma mocno cringe'owymi) dialogami. Nic, o czym będzie się za X lat rozmawiać. Parasite: przehypowanie roku, o ile nie dekady. No niezły film, pomysłowy i zaskakujący (choć momentami mocno naciągany) scenariusz, a trochę "egzotyki" w zalewie dzieł Hollywood nie zaszkodzi, ale robienie z tego objawienia? No nie. Pewnego razu...w Hollywood: też pisałem trochę w topicu, w każdym razie lekki zawód z kilkoma niezłymi scenami i dobrymi rolami Pitta i DiCaprio (czy mogło być inaczej)? Tarantino robi swoje, niekoniecznie w tych aspektach, za które ja go cenię. Rozwleczone, nudnawe, przerost formy nad treścią. Sorry. Irlandczyk: no dobre kino. Klasyczne, choć klasykiem raczej nie zostanie. Ponad 3h, ani razu nie męczyło ani nie nudziło, jednocześnie można by powiedzieć, że często "nic się nie działo". Teoretycznie stary dobry Scorsese (atmosfera, narracja, spokojne snucie opowieści, dobre dialogi no i ta ekipa), w praktyce poziomu swoich największych dzieł "gangsterskich" oczywiście nie osiąga. Trochę czuć, jakby to powiedzieć, zmęczenie materiału. Słówko o głośnym odmładzaniu: w domu nie rzucało się aż tak w oczy (np. przeciwieństwie do soczewek DeNiro) i całość byłem w stanie przełknąć bez problemu. Dla samej zbieraniny w obsadzie (rewelacyjny Pesci, którego przecież już od dawna nie mamy możliwości oglądać) warto.
-
Może dostać w obu kategoriach. Po raz pierwszy od chyba dwóch lat jestem dosyć mocno ciekaw rozdania, oczywiście Oscary to nadal Oscary, z całym dobrodziejstwem inwentarza, ale zestaw filmów w ważniejszych kategoriach jest całkiem niezły, a że większość już widziałem (i to "naturalnie", bez spinania, że filmy Oscarowe), to tym bardziej się wczuwam. Typy: film 1917, zagraniczny Parasite, reżyser Mendes, aktor Phoenix/Driver, aktorka Johansson, scenariusz Parasite/Pewnego razu w Hollywood, drugoplanowy Pitt/Pesci.
-
Jak dla mnie była zayebista w 2000 i jest zayebista teraz. Ale druga połowa zdania Pupcia jest prawdą. Niektórzy recenzenci i gracze mocno się wtedy (a może i nadal) zafiksowali na tych strasznych pistoletach, na "braku" klimatu, bo przecież gdzie som zamki i cmentarze, pokazując mocne zamknięcie się na poszerzenie horyzontów. Tak jakby płakać, że Crash 1 to był jedyny prawdziwy Crash, bo wyspa, dżungla i bębenki w soundtracku (w sumie są tacy xd). A mroczność może mieć różne odcienie, na dzieciaku taki Kuba Rozpruwacz robiący pewnej pani kuku i załamany Dan uciekający przed kontynuowaniem misji doktorka (potem kanały) miały swój mocny klimacik. A soundtrack to nadal cymesik.
- 744 odpowiedzi
-
Reasumując, do niczego się nie przydają.
-
Muspelheim: spoko, ot rozwinięcie znanej i lubianej (przynajmniej przeze mnie) idei challange'y z poprzednich części. Nifelheim: porażka.
-
To ciekawe, bo ja tam co chwilę natykam się na info, że gra powstaje pod konsole. To, że z oczywistych względów na PC będzie można wycisnąć najwięcej to wiadomo tak mniej więcej od czasów wejścia akceleratorów 3D, ale z takim podejściem to bym w ogóle na konsolach nie grał xd. Przecież w dniu premiery PS5 złożysz kompa, w którym sama grafika jest droższa od całej konsoli, więc po co w ogóle czekać na port na next-geny? Zresztą dwa zdania niżej sam sobie przeczysz pisząc, że "ograsz na sprzęcie pod który robią tę gierkę". To w końcu wiadomo już, pod co ją tworzą? No to się okaże za parę miechów. Bełkot jak bełkot, GTA V też wyszło w przeddzień premiery nowych konsol a na port trzeba było czekać około roku. Oczywiście realia się pozmieniały, ale jeśli na jesień miałbym siedzieć i czekać na jakieś potwierdzone info o wersji na PS5, zamiast cieszyć się grą jak miliony innych ludzi, to lekki lol. A piszę to jako człowiek, który z reguły na nic się nie hajpuje i nawet nie zamierza kupować CP na premierę.
-
A tak mocną ocenę uzasadniasz czym konkretnie? Bo ja jestem świeżo po Death Stranding na PS4 Slim i śmiem się nie zgodzić. Rozumiem, że są gry jak nowe SW, gdzie devi się nie przyłożyli i wersje na podstawowe wersje sprzętu zauważalnie odstają i robią im zły "PR", ale to jest kwestia niechlujstwa/pójścia na łatwiznę. Rozumiem, że REDzi po tym, jak na premierę śmigał Wiesiek 3 nie budzą w tym temacie pełnego zaufania, no ale jak wspomniałem, to już nie wina sprzętu. No ja chociażby i nie rozumiem robienia z tego jakiegoś big dealu. Naoglądaliście się podkręconych materiałów przedpremierowych i wkręciliście sobie, jaki to będzie wizualnie i technicznie przekozak, którego ledwo uciągną next-geny xd.
-
Tak bardzo to. Casus MGS V jak nic. Fajnie się człowiek bawił, ale to jedyny MGS z głównej linii, do którego od premiery nie wróciłem i wrócić nie zamierzam. Z tym uzależnieniem dokładnie to samo pisałem. Patrząc powierzchownie jeden z drugim powie "kurde no, 100 h na liczniku i nadal latam z paczkami, Kojimie się udało". W miarę obiektywnie patrząc z dystansu, to jednak zwyczajnie nie jest wartościowa zabawa, tylko łapanie się na prostackie sztuczki twórców. Jak przeszukiwanie wszystkich koszy w Bioshocku i szuflad w Deus Exie.
-
Trailer jakiś taki nie porywający, ale daję kredyt zaufania, bo to Fargo i do tej pory żaden sezon nie zawiódł.
-
Eh czasy, kiedy N+ wydawał nawet specjalny VHS z targów (oczywiście nigdy nie kupiłem, bo mi było szkoda kasy), a relacje to było kilka stron praktycznie samego wymieniania tytułów zapowiedzianych gierek z podziałem na gatunki albo poszczególnych wydawców.
-
No walka o której wspomniał Yeti to jeden z najlepszych momentów DSa, taki, w którym poczułem tego dawnego Kojimę (a to, że zwyczajnie cytował w pewnym fragmencie samego siebie, to inna sprawa). No i muzyka, chyba najlepszy motyw z soundtracku. Szkoda, że było tego tak mało.
-
1. miejsce Fallout 4: 110 h. Jestem w stanie w to uwierzyć, choć wynik trochę mnie zaskoczył. To i tak postęp, bo przy F4 przynajmniej dobrze się bawiłem, a rok temu w tym miejscu była zje.bana Andromeda xd. Odbiór "nagrody" też mi nie działa.
-
Ogólnie nie lubię oglądać, jak ktoś gra, więc tym bardziej nie interesują mnie speedruny. Oczywiście zdarza się przeglądnąć z nudów jakieś fragmenty gry, którą znam i ciekawi mnie, jak sobie ktoś potrafi poradzić z danymi momentami, ale zjawisko jako całość jest dla mnie raczej dziwactwem. Na dodatek, jak wspominali już przedmówcy, jeśli akcja opiera się na glitchach, to w ogóle nie niesie dla mnie już żadnej wartości rozrywkowej. Za skilla i refleks szacun, ale generalnie może nie gardzę, ale na pewno nie oceniam pozytywnie ciśnięcia do wyrzygania w jedną i tą samą grę w celu poprawiania rekordów.
-
Death Stranding Mógłbym niezłą rozprawkę walnąć, bo jest o czym pisać, i to zarówno pozytywnie, jak negatywnie, bo tak ambiwalentnych uczuć w stosunku do gry chyba dawno nie miałem. Spotkałem się parę razy z hasłem, że DS dzieli graczy, i albo ją pokochasz, albo całkowicie cię odrzuci, i czytając wypowiedzi, chociażby na forum, faktycznie z boku tak to wygląda. Ja jednak się w ten schemat nie łapię, bo są aspekty, które mnie, może nie zachwyciły, ale na pewno mocno ujęły, i są takie, za które należy się Kojimie mocno po uszach, a w trakcie około 35 godzin rozgrywki zarówno bywałem zaangażowany na maksa przez parę godzin, jak i ziewałem z nudów albo przeklinałem pewne rozwiązania. Rozumiem takiego dunkey'a, który pojechał w swoim stylu na ostro, bo w zasadzie ma całkowitą rację i ironiczne reakcje są jak najbardziej na miejscu. I nie ma co tutaj dorabiać ideologii "to jest właśnie urok Kojimy". To na początek w skrócie: Hideo znowu zrobił to, co w MGS V - rozwlekł grę, naje.bał dodatkowych zadań w stylu kopiuj wklej oraz pełno niepotrzebnych pierdółek, spieprzył tempo narracji i momentami poleciał w ostrą grafomanię. Jednocześnie zaprojektował ciekawy świat, intrygujący i wyróżniający się trzon gameplay'u, a całość charakteryzuje niesamowita prezencja, przywiązanie do detali i ogólnie mówiąc, kunszt. No tak jak mówiłem, sprzeczne emocje. Gra się generalnie dobrze. Lubię, jak gra ma jakiś podstawowy, charakterystyczny dla niej pomysł na gameplay, z którym mogę ją kojarzyć, nawet jak to nie jest nic wielkiego. Tutaj tym aspektem jest "zwyczajne" chodzenie. Świetnie rozwiązano cały patent z utrzymaniem równowagi, balansowaniem, zmęczeniem i wpływem warunków na nasze poczynania. Niby w teorii nic porywającego, a jednak ten słynny feeling jest świetny. Inna sprawa, że jeśli chodzi o rozkładanie ciężaru, to i tak używa się opcji automatycznego układania i niech nikt mi nie mówi, że jest inaczej. Nie zmienia to faktu, że co za dużo, to niezdrowo, całe szczęście w pewnym momencie dochodzi możliwość korzystania z pojazdów i od tego momentu poruszałem się już w 90% przypadków "motorkiem" (rezygnowałem przy skrajnie niedostępnych dla niego miejscach). Tu dodam, że fizyka pojazdów leży i kwiczy, powodując sporo irytacji. Na czym polega przygoda, z grubsza już każdy wie. Hasło "symulator kuriera" i "chodzenie z punktu A do B" mocno spłyca, ale mimo wszystko nie jest tak dalekie od prawdy. Częstym kontrargumentem jest gadka o "planowaniu każdej wyprawy", co mogę skwitować tylko krótkim xD. Oczywiście każdy bawi się po swojemu, ale fakty są takie, że większość transportów wygląda tak samo (wyjątek to skrajnie wrażliwe przesyłki, jak bomba, której niewiele trzeba, żeby eksplodowała) i na drogę wystarczy pewien określony, stały zestaw gadżetów: buty, sprej do naprawy pojemników, jakaś broń na Wynurzonych i/lub MUŁy (a i tak można sobie poradzić bez niej), ewentualnie drabina albo lina. Egzoszkieletu, który nosimy na sobie w sumie cały czas odkąd jakiś zdobywamy, nie liczę. Lecimy w linii prostej do celu, spontanicznie modyfikując lekko trasę, żeby ominąć jakiś trudny w pokonaniu fragment i tyle. Jak pisałem już w temacie, przeleciałem całą grę używając ułamku gadżetów. Oczywiście ktoś mi może zarzucić, że nie umiem się bawić, no ale sorry, ja grając szukam sposobu na efektywne przejście danej misji, szczególnie w przypadku tytułu, który raczej rzuca kłody pod nogi. Na pewno całość ma świetną, momentami niesamowitą atmosferę. Samotna wędrówka z pięknymi widokami ma urok, a kiedy zaliczamy dostawę i widzimy Sama padającego ze zmęczenia na łóżko w kwaterze, sami możemy głęboko odetchnąć z ulgą. Jest poczucie satysfakcji, ale jednocześnie słysząc po chwili "odbierz kolejną dostawę" czar trochę pryska. Ogólnie gra mocno wciąga, ale moim zdaniem nie warto robić za wiele poza fabułą. Wynagrodzenie jest nieadekwatne do wysiłku, a zadania niesamowicie powtarzalne. Fabularnie jestem zawiedziony. Pomysł wyjściowy jest niby ciekawy, ale osobiście nie jestem fanem historii (czy to film, czy gra) ze światem zaprojektowanym tak, że można uzasadnić każde wydarzenie jakimś "mumbo jumbo". Typowa przypadłość wszelkiego rodzaju multiwersów, wątków z zaburzaniem czasoprzestrzeni etc. Lubię osadzenie realiów w konkretnym, sensownie zarysowanym pomyśle. Druga kwestia, że Kojima oparł rozwój historii na ciągłych niewiadomych (a koniec końców i tak wiele rzeczy jest niewyjaśnione/wyjaśnione "bo tak"). Nie wiem, mnie historia z automatu mniej angażuje, jeśli po 10 h gry nadal "nie wiadomo, o co chodzi". To nie jest subtelne scenopisarstwo uruchamiające wyobraźnię, to jest pójście na łatwiznę. Kolejna sprawa: jak na tak wiele godzin scenek, niewiele się tutaj dzieje. Przerywniki to najczęściej rozwleczone rozmowy bez dynamiki. Kojima w ogóle nie ma pojęcia o dobrym tempie narracji (a z każdą grą jest coraz gorzej). Marzy mu się zrobienie filmu, a ja myślę, że jest zupełnie oderwany od dobrego prowadzenia historii i jak kiedyś faktycznie coś nakręci, to reakcje krytyków będą być może pierwszym poważnym zimnym prysznicem dla naszego geniusza. Nie trzeba być wielkim fanem kina, żeby znać takie pojęcie, jak ekspozycja. Trzeba ją prowadzić umiejętnie, żeby nie wyszło sztucznie i nudno. Kojima wydaje się tego nie umieć. Gro dialogów to suche opowiadanie o świecie, o zasadach działania mechanizmów, o czyjejś historii, przeszłości (inna sprawa, że pełno rzeczy dowiadujemy się, jak zwykle, z notatek). Na scenę wjeżdża nowy bohater i oglądamy 30 minut seryjnie przedstawionych motywacji, jego historii, misji jaka nas czeka etc. Usypiające. Dialogi są słabiutkie, a czasami wręcz żenujące w swojej powadze i patetyźmie. Jest tu dosłownie jedna postać bez kija w du.pie i z jakimś dystansem do tego świata, nieprzypadkowo najfajniejsza w DS. Reszta to awatary, osoby pozornie "ciekawe", bo mają cool design, dziwną ksywkę (też lekki cringe z tymi Die-Hardmanami i innymi xd) albo nietypową umiejętność. Ich rola to właśnie wspomniana wcześniej ekspozycja-opowiedzą swoje i elo, rzadko mamy jakąś ciekawszą interakcję z głównym bohaterem, wymianę zdań etc. No dobra, wyróżnić można jeszcze wątek Madsa, w sumie chyba najciekawszy w całości i najbardziej angażujący gracza. Plus świetny występ. Sam to casus Snake'a z MGSV: mruk, niewiele mówi, bierny uczestnik wydarzeń, poniekąd figurant. Pewnie to znowu ambitna i nowatorska zagrywka, bo to MY mamy być bohaterem xd. Mnie to już nie jara (choć chyba nigdy nie jarało). Końcówka zakrawa o absurd. MGS4 dostało się za przegięcie z filmami, szczególnie na koniec, no to tutaj Koji pojechał jeszcze ostrzej. Apogeum jest To nie było dobre jako gra, nie było dobre jako film a tym bardziej jako łącznik między tymi dwiema formami sztuki. To była antynarracja. Generalnie ostatnie godziny gry to w 3/4 filmy, często zwyczajnie nudne, ukazujące kolejny raz znane nam (czy to wcześniej opowiedziane, czy nawet wprost pokazane z innej perspektywy) wydarzenia. Mało emocji, dużo gadania o emocjach. Piszę i piszę i doszedłem do wniosku, że chyba najsensowniej będzie ująć część luźnych myśli w punkty, a więc: - tragiczny interfejs. Motyw z akceptowaniem wyborów przez przytrzymanie przycisku (co robimy w czasie gry tysiące razy) całkowicie nietrafiony. Cały system ekwipunku i przygotowania do misji beznadziejny. Zmiana sprzętu w locie też niewygodna. Paradoksem jest to, że starym MGSom dostawało się za niewygodne, archaiczne menu ekwipunku, które w porównaniu do tego, co dostaliśmy w DS, sprawdziłoby się o wiele lepiej. - fajne wizualnie, ale puste i nudne gameplay'owo epizody "batalistyczne" - cały zamysł na interakcję z hologramami. Rozmawiamy z jakimiś no-name'ami w formie hologramu i to ma być prowadzenie historii? Na dodatek wszystko jest na jedno kopyto i w potężnej dawce. Non stop ktoś coś pier.doli, a ja chciałem tylko oddać szybko ładunek. - system budowy: wymaga chorych ilości materiałów, którymi zarządzanie (trzeba by jechać za każdym razem osobno po dostawę) skutecznie zniechęca do angażowania się w ten aspekt. W praktyce nie wybudowałem prawie nic. Dobrze, że grałem online xd. - pomysł na like'i to jakieś nieporozumienie. Miało być na czasie, a wyszło tandetnie. Jeszcze te momenty w cutscenkach (Heartman), no żal. - przepiękna grafa (modele postaci!), ciekawy design (Shinkawa się kłania), niezły, choć często nieobecny soundtrack (mam na myśli muzykę skomponowaną do gry, te piosenki Low Roar mają klimat, ale jakoś mnie nie urzekły, ot pogra chwilę w "zapierających dech" momentach, kiedy zbliżamy się gdzieś czy coś, choć skłamałbym mówiąc, że to nie działa) składają się na audio-wizualny majstersztyk. No i koniec końców rozpisałem się za bardzo, a i tak nie ująłem wszystkiego i wyszło chaotycznie. Podsumowując, wyszła gra bardzo nietypowa, oryginalna, za co zawsze plus. Ciężko by mi było ją z czystym sumieniem polecić, szczególnie komuś, kto niekoniecznie trawi japońszczyznę czy jeszcze konkretniej, Kojimizmy. Większość czasu bawiłem się dobrze, bo gameplay satysfakcjonuje, a dostawy wciągają, choć, jak wspomniałem w innym temacie, jest to trochę tanie wciąganie gracza metodą nagradzania za powtarzalne czynności. Ja w swojej przygodzie raczej skupiłem się na misjach głównych z okazyjnym skokiem w bok, dzięki czemu nie obrzydziłem sobie rozgrywki i w rezultacie skończyłem całość w około 35 h, co wg mnie jest idealną ilością w takiej grze. Ciekawił mnie rozwój wydarzeń i historii, ale wrażenie trochę zepsuła przesadzona końcówka. Jako scenarzysta Kojima u mnie stracił, jako szeroko pojęty "twórca" nie zachwycił i następne jego dzieło przyjmę z jeszcze większym sceptycyzmem, niż DS przed premierą. W oceniaczce dałbym takie 7+.
-
Po co nadęty ton, skoro sam pisałem o coraz większych pomieszczeniach? Dla mnie to jest bezsensowny konsumpcjonizm, który nigdy się nie skończy, błędne koło. Każdy może sobie wydawać kasę na co chce, a ja mogę sobie mieć na ten temat swoje zdanie. Najwyżej odpiszesz ze dwa razy coś o taborecie i będzie git. Tu nie chodzi o czyjeś wrażenie, tylko o to, co dostarcza na rynek w danym momencie (czyli wg badań, jest to opłacalne) producent. Niedługo OLEDy pójdą w masówkę, w planach są również 48 calowe modele i okazuje się, że 55 to jednak nie jest minimum.
-
Sprzęt reaguje (często z lekkim lagiem) w nie mający związku z prawami fizyki sposób na przeszkody, odbija się, blokuje, cofa. Skok, przyspieszenie i podniesienie koła przynoszą losowe rezultaty. Ja nie mówię o tym, żeby jeździć po szczytach górskich trajką, mi chodzi o stosunkowo proste fragmenty, gdzie zachowuje się jak opętany.
-
Sto procent podbitka słów kanabisa. Od Stocha wyczuwa się tą lekką bucowatość (choć o Małyszu też były jakieś ploteczki i "wyznania" po latach, że wcale taki pozytywny nie był), takie foszki, bo przecież jak ktoś śmie pytać go o formę, kiedy zajął 15 miejsce. Znowuż jak wygrał, to niby skromny i "robię swoje", ten sam zestaw, nigdy nic ciekawszego. Zresztą słowa słowami, komunikacja niewerbalna jest też mocno czytelna u niego. Jasne, te wywiady to jest syf i w ogóle zacząłbym od tego, że tam często nie pada żadne konkretne pytanie ze strony tych dziennikarzyn, tylko jakieś z du.py frazesy typu "pięknie dziś skoczyłeś, wraca Dawid jakiego znamy" xd. No ale tak jak było mówione, chodzi o klasę. Kubacki sprawia wrażenie zwyczajnie bardziej sympatycznego gościa i tyle.
-
No ja kończę 6 rozdział i jeszcze ani jednej nie zbudowałem, może są ułatwieniem, ale nie chce mi się bawić w tworzenie sieci, tym bardziej że przy pierwszej podróży w dane miejsce i tak występuje mocny element losowości, a gdzie tu się jeszcze skupiać na planowaniu budowy. Egzoszkielet + trajka i elo. W ogóle ten rozdział daje popalić, najbardziej żmudny jak dotąd epizod moment, wady gry, które dotychczas można było przymknąć oko, wyłażą na wierzch i uwierają.