Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
PSX EXTREME 325
Tłusty, treściwy numer. Z racji dłuższego weekendu, mogłem sporo poczytać, choć i tak zostało mi jeszcze pewnie z pół pisma do skończenia. No ale napiszę coś póki mam trochę czasu i natchnienia. Jako że nie miałem wcześniej okazji (a to już chyba trzeci numer z nowej drukarni), to odniosę się jeszcze do papieru, już tak trochę dla samej zasady. No dla mnie zmiana jest na minus, już pomijając nawet mityczny zapach (teraz opary "nowości" utrzymują się może z jeden dzień). Całość po prostu sprawia wrażenie materiału gorszej jakości, cieńszego, chropowatego (to może kwestia gustu- ja nie lubię, przede wszystkim gdy mowa o okładce), a strony wyglądają, jakby nie zdążyły prawidłowo wyschnąć po wydrukowaniu, przez co są pofalowane. Wracając do samego numeru 325: sporo tematów mocno mi siadło, co nie w każdym miesiącu jest takie oczywiste. Król Lew, MGSV (w obu przypadkach troszkę brakowało mi bardziej osobistych refleksji autorów, bo przynajmniej dla mnie Król Lew 2019 to chamski, artystycznie bezsensowny skok na kasę, w każdym względzie słabszy od animowanej klasyki, a MGS V z punktu widzenia fana serii to po prostu fabularny balas i gameplay'owy pierdolnik) czy w końcu 3DO autorstwa niezawodnego Dżujo, sprawdziłem w pierwszej kolejności, oczywiście obok co bardziej interesujących mnie recek. Tutaj muszę niestety dodać, że mimo całej otoczki (okładka, wizyta u Bluberów), czuję, jakby temat gry numeru był mimo wszystko potraktowany troszkę po macoszemu, a mówię to jako czytelnik nie będący jakimś niesamowitym fanem SH2. Recka tylko na dwie strony i to jakby nie do końca wyczerpująca temat, brak jakiegoś standardowego w takich okolicznościach artykułu okołosilentowego (mam na myśli jakąś klasykę, choćby już wyświechtaną, ot historia serii/powstania tej konkretnej części, choć akurat ten temat był poruszany nie tak dawno, może lepiej było to zostawić na najnowszy numer?). Analogicznie z Astro Botem, choć wiem, że dla wielu to pewnie inna skala hajpu (dla mnie: wręcz przeciwnie). Nieraz wyrażałem swoją dezaprobatę wobec słynnych "recek na 1/3 strony", ale muszę przyznać, że ostatnio coraz częściej trafia się tam coś, co wzbudza moje zainteresowanie i trafia do mitycznego backloga. Mowa o tytułach, o których pewnie nigdy "sam z siebie" bym nie usłyszał, albo puściłbym info o nich mimo uszu, ot niech będzie dla przykładu Evotinction czy The Plucky Squire z tego numeru. Coraz częściej kusi mnie też, żeby sięgać po co lepsze kąski recenzowane przez Muszyna w kąciku komiksowym. Niestety, opisywany w tym numerze "Wolverine. Broń X" jest już niedostępny poza portalami typu allegro, gdzie Janusze krzyczą sobie po 300-400 zł xD. Taka "ciekawostka". Poza tym: sporo reklam (co cieszy w kontekście korzyści dla wydawnictwa, ale trudno, żebym jako czytelnik był zadowolony z dwóch stron o jakichś okularach xD), mocno zaskakujące przeprosiny na początku (aż muszę wrócić do poprzedniego numeru, bo nie przypominam sobie żadnych kontrowersji w tym temacie). W temacie oprawy wizualnej muszę podbić jednego z przedmówców, te pionowe paski to nieporozumienie. No i jakoś wyjątkowo sporo baboli czysto językowych mi się rzuciło w oczy tym razem. No, to na razie tyle. Generalnie: fajny numer.
-
Konsolowa Tęcza
Ja nawet na 24 calowym monitorku Full HD nie mogę patrzeć na gry z PSXa odpalone na PS3, a co dopiero mówić o większych ekranach o wyższej rozdziałce natywnej. Do tego SH to gierka działająca w naprawdę niskiej rozdzielczości, z dużym ziarnem, także no generalnie grać się w ten sposób da, ale to jest psucie sobie wrażeń z przygody. Jak masz jakiś telewizor CRT, to podpinaj PS3 przez kabel RGB i osiągniesz najwyższą możliwą w przypadku retro jakość. Jak nie, no to trudno, emulacji nie polecę, bo te poprawki graficzne zabijają klimat jeszcze bardziej.
-
Konsolowa Tęcza
Co prawda grałem w to pierwszy raz jakoś na jesień (i to w wersji czarno-białej, bo nie miałem jeszcze kabla RGB xD), ale klimat był.
-
Nintendo Switch - temat główny
Tylko idąc tokiem rozumowania z Twojego posta, to jakby w 1999 z nimi jechali na ostro, to dziś nie byłoby emulatorów starych sprzętów, które "teraz są już spoko". Zresztą, kaman, mówimy o NIntendo, jedna rzecz to walka z piractwem, a druga to paranoja i totalne zacietrzewienie w ściganiu za tak absurdalne rzeczy, jak zalinkowane wcześniej "streamowanie emulowania". Żyjemy w czasach skrajnie mocnego prosperity wielkich korpo (w tym tych z "naszej" branży), które puchną coraz bardziej i robią coraz więcej, żeby nic im ze stołu nie spadło, a i tak niektórzy jeszcze drżą o ich losy. Mamy chyba najlepsze czasy w historii dla wydawców, dużych i małych, w kontekście "kupowania oryginałów": ludzie generalnie się wzbogacili, średnia wieku gracza rośnie (ergo-jest to osoba zarabiająca na hobby, a nie wyciągająca kieszonkowe na jedną grę miesięcznie, na dodatek podatny na łechtanie nostalgii wszelkiego rodzaju remasterami itd.), klient jest wygodny i nawet zapłaci więcej za cyfrówkę, byle mieć szybko i nie machać płytami. A branża i tak zmierza gdzie zmierza xD. To jak to jest, że w latach 90/00, gdzie piraciło pół Europy (nie mówiąc o reszcie świata, wbrew pozorom w USA piractwo też długo było mocne) mieliśmy złote czasy rozwoju gierek, wiele gatunków, kilka sequeli mega hitów na jednej generacji? Tak tak, wiem, wzrosły koszty produkcji (chuj że, że połowa tego to marketing xD). No taka dygresja już trochę poza meritum. Ten wpływ na kierunek rozwoju branży też mocno przeceniacie. Poza tym to broń obosieczna, bo na forumku z jednej strony kupuje się po trzy sztuki niszowej gierki "żeby twórcy zarobili i zrobili sequel" (xD) a z drugiej leci z podnietą po wyjebane cenowo w kosmos, bezsensowne edycje konsol albo limitki z cyfrowym OST i dostępem do gry tydzień wcześniej xD.
-
Konsolowa Tęcza
Jak ten balas miał premierę, to akurat skakałem sobie po twitchu i paru dosyć popularnych, choć nieznanych mi streamerów grało w tę abominację. To jest naprawdę aż tak złe. Poziom "woke gówna" wyjebany na takie poziomy, że jeszcze trochę i można by zacząć podejrzewać, że twórcy to trolle, które uderzyły w absurd i przesadę, żeby wyśmiać cały ten temat. Ale nie, to jest na serio. Jedynym pozytywem tego była beka i szydera, jaką mieli gracze/czat.
-
Metal Gear Solid Δ: Snake Eater
Jakoś gumowo to w ruchu wygląda, tzn. cutscenki, bo gameplay jak do tej pory mi się podobał. Pachnie takim typowym CGI, szczególnie mimika. No i Kojimbo jaki był to był, ale trailer wyreżyserować i podłożyć pasujący OST potrafił, to tutaj to straszne meh. Cóż, gra 10/10, która po prostu będzie prezentować się ładniej (w sensie "nowocześniej", bo strona artystyczna i ogólny vibe to już sprawa dyskusyjna; tak jak w przypadku TTSa mieliśmy przeskok generacji w stosunku do MGS1, a nie można powiedzieć że gra wygląda "lepiej"). Z jednej strony brzmi to jak must have, z drugiej ciężko mi się napalać. Trochę casus trylogii Crash/Spyro. Fajnie było sobie pograć "po nowemu", ale po latach i tak wolę wrócić do oryginałów.
-
Arcade Extreme
Magazynu jeszcze nie skończyłem, ale mogę już coś niecoś napisać. Generalnie, poza wspomnianym już papierem, warta pochwały jest oprawa graficzna i ogólny wygląd. W sumie nie mam się za bardzo do czego przyczepić, a w tej dziedzinie lubię to robić. Wszelkie teksty wspominkowo-historyczne, że tak to ujmę, czyta się dobrze i są dla mnie chyba najlepszym elementem pisma. Z drugiej strony barykady artykuły "techniczne" typu "zrób sobie automat", no nie moje klimaty. Artykuł o Muzeum Arcade (i dorzucony do Extrima bon zniżkowy ) motywuje mnie, żeby w końcu ruszyć dupsko i odwiedzić krakowską "filię", tym bardziej, że mam do niej całkiem blisko. Tylko wypada mieć wolny dzień, bo nie uśmiecha mi się spieszyć ze sprawdzaniem wszystkiego, znowuż w weekend pewnie jest najwięcej ludzi. No zobaczymy. Moje doświadczenie z salonami gier/arkejdami jest raczej niewielkie, ot jakoś nie było mi z nimi po drodze, a że w dosyć wczesnym wieku wszedłem w posiadanie takiej czy innej platformy do grania w domu, to wspominany nieraz w piśmie argument rodziców "przecież masz gry w domu", co by nie mówić, nie był bezpodstawny. W późniejszych latach natomiast zwyczajnie mnie ten temat nie jarał. Zdarzyło się oczywiście tu i ówdzie popykać na wakacjach/koloniach/zielonych szkołach, ale koniec końców najwięcej salonowych klasyków sprawdziłem za sprawą emulacji (głównie Neo Geo). I tutaj mogę przejść płynnie do mojego największego zarzutu wobec Arcade Extreme: dobór tytułów do recek. Przyjęta i uczciwie przedstawiona we "wstępniaku" zasada, że "stawiamy na ultra klasykę i odpuszczamy przeruchane tytuły konwertowane później na nowsze konsole" (parafrazując), mnie nie przekonała. Wiadomo, może to być kwestia wieku i doświadczenia, ale w efekcie Arcade Extreme ma strasznie boomerski zestaw zrecenzowanych tytułów. Ja rozumiem, że w Polsce długo było zapóźnienie w temacie dostępnego sprzętu, no ale gdzie Moon Patrol, a gdzie choćby Tekken 2/3/TTT (przy okazji których można by zrobić jakiś fajny art o różnicach między wersjami arcade a domowymi, bo tych było sporo)? Spośród w miarę "nowożytnych" tytułów trafił się Mortal, Street Fighter i parę innych, a tak to prehistoria. No i sporo gierek zasługujących na większą formę trafiło tylko do zestawień (na czele z klasycznymi beat'em-upami). Pozostając przy zestawieniach, muszę podbić słowa przedmówcy. Tekst, a właściwie lista celowniczków, jest strasznie mizerny. Ilość zamiast jakości, czułem się jakbym czytał te mityczne, giełdowe opisy gier: "chodzisz kowbojem i strzelasz". Do tego małe grafiki i efekt jest ogólnie słaby. Muszę za to pochwalić NRGeeka (a może korektę?), bo w porównaniu do jego tragicznie napisanych artykułów z Dreamcast Extreme, tutaj poziom jest o wiele lepszy i da się to czytać bez bólu. Co do Emi i wpychania jej czytelnikowi nawet, jeśli nie zdecydował się na wydanie limitowane pisma...cóż, powiem tylko delikatnie, że jest to marnowanie miejsca i chyba miał miejsce jakiś układ "promocyjny", bo inaczej tego nie mogę wytłumaczyć. Także ogólnie jest spoko, tyle, że po prostu nie do końca moja tematyka. Gdybym miał głosować w hipotetycznej ankiecie "jaką tematykę kolejnego wydania specjalnego sobie życzysz?", to pewnie arcade byłoby gdzieś na szarym końcu. No ale to nadal Extrim, czyta się z grubsza dobrze, a i dowiedzieć się czegoś nowego można.
-
Arcade Extreme
U mnie też już odebrany pakiet z Amigą, rano dostałem sms z inpostu i parę dobrych minut nie mogłem sobie przypomnieć, co to może być, przecież nic ostatnio nie zamawiałem. No i miło poczuć znajomy zapach po dwóch miesiącach przerwy.
-
Beat Saber
Nie no pierdolę, utknąłem w "kampanii" na wyzwaniu wymagającym zrobieniu 650m rękoma. Pewnie nie da mi to spokoju i jakoś to przebrnę, ale naprawdę słabe są takie "wyzwania", mija mi się to z celem jakim jest skupienie na odpowiednim cięciu i wyczuciu rytmu.
-
Właśnie zacząłem...
Pograłem dziś z godzinę w dwójkę i jak na razie mi się podoba. Co prawda momentami miałem flashbacki i PTSD z prequela (dziwna, zbyt bliska bohatera kamera z lagiem przy jej poruszaniu, skradanie się, rzucanie butelkami), ale ogólnie czuć tu mocny progres, że tak powiem, technologiczny (TEW to był typowy crossgen). No zobaczymy, jak będzie dalej.
-
Właśnie zacząłem...
Mnie jedynka zawiodła, ale niedawno ugiąłem się i wziąłem za parę dyszek pudełko z sequelem na PS4, jakoś mi ta gra siedziała w głowie od przeczytanych w 2017 recek, najwyżej znowu przejdę na siłę xD. Akurat jesień idzie to będą okoliczności sprzyjające na horrory.
-
własnie ukonczyłem...
inFamous: Second Son Gra, która nigdy tak na prawdę nie była na moim celowniku, bo zwyczajnie nie jarała mnie ta seria na PS3 (grałem tylko w demo którejś części, ziew totalny), a i "next genowa" iteracja nie zachęcała specjalnie niczym, poza graficzką (nie powiem, bo jak zobaczyłem to u kumpla w 2014, to czuć było nową jakość). No ale czasy się zmieniają i nagle okazuje się, że Sonowskie AAA cinematic experience w otwartym świecie stają się powoli niszą i gatunkiem na wymarciu, więc czemu nie dać szansy? No i okazało się, że gra jest całkiem przyjemna. Przede wszystkim wątek główny jest na tyle krótki (a świat nie aż tak wielki), że w momencie, kiedy odechce nam się bawić w zadania poboczne, możemy sobie w miarę sprawnie popchać historię do przodu. Co więcej, wspomniane side questy, mimo potężnej powtarzalności (w zasadzie 5 rodzajów zadań pomnożone przez liczbę dzielnic miasta) nawet mnie wciągnęły, szczególnie z początku. Ot są dosyć konkretne, natychmiastowe wręcz, niedługie, pozwalające trochę się pobawić gameplay'em (tak, nawet poprzez ruchowe robienie wrzutów na ścianach Dual Shockiem w roli puszki z farbą). Ogólnie gra ma całkiem dobre proporcje, przez co nie cierpi na popularną ostatnimi laty w branży chorobę, jaką jest rozwleczenie i w rezultacie zmęczenie gracza. Licznika czasu tu nie uświadczymy, ale obstawiam, że spędziłem z Delsinem jakieś 12-15h, przy czym jeszcze trochę miasta do wyczyszczenia mi zostało, ale raczej sobie odpuszczę. Najważniejsza sprawa: bohaterem po prostu fajnie się porusza. Czasem co prawda można się zirytować jakąś przeszkodą, której pokonanie z takiego czy innego powodu sprawia problem, ale ogólnie responsywność i FEELING jest git. Największy zarzut mam do niestety dosyć ważnej kwestii, mianowicie walki z przeciwnikami. No zwyczajnie nie wyszło to do końca. Duży chaos, skutkujący czasami zgonami "z dupy" (autoregeneracja, ale taka nie do końca), niska skuteczność mocy Delsina ("strzelanie" w ogóle nie ma mocy, a inne umiejętności często po prostu są za mało efektywne), przesadzona liczba wrogów przy byle okazji, skutkująca monotonią starć. Nie jest tajemnicą, że w grze mamy do dyspozycji kilka mocy, które dosyć, nomen omen, mocno się od siebie różnią, przy czym nie możemy przeskakiwać między nimi na życzenie, tylko należy je "zassać" z danego elementu otoczenia (podpowiedź na mini mapce). Niestety w praktyce jest tak, że jeden "żywioł" świetnie sprawdza się w sprawnym przemieszczaniu się na duże odległości/w górę (gra jest mocno wertykalna), ale jest marnym wyborem do walki z mobami, natomiast inna zapewnia w miarę sensowną siłę "ognia" w walce, ale mocno zamula przy podróżowaniu. No niewygodne to. Szkoda tym bardziej, że samo śmiganie po mieście (przy odpowiednio dobranym skillu) jest całkiem przyjemne i czuć tu lekki vibe produkcji Insomniaców (z późniejszym Spidermanem na czele). Inne porównanie, które nieraz nasuwało mi w trakcie zabawy, to Watch_Dogs. Co prawda do przemieszczania się nie są nam potrzebne żadne pojazdy, ale ogólna otoczka czy elementy prezencji trochę zalatują produkcją ubi. Może to brzmieć niezbyt zachęcająco, ale ja akurat W_D nawet lubię. Ogólnie w architekturę czy układ Seattle jakoś mocno się nie wczuwałem, w końcu to nie GTA, ale czysto wizualnie- miło zobaczyć miejsce niezbyt eksploatowane w branży gamingowej. Całość nawet 10 lat po premierze prezentuje się znakomicie. Efekty cząsteczkowe i oświetlenie robią chyba największe wrażenie, widać, że twórcy zrobili z tego swoje "danie popisowe" i znak rozpoznawczy Second Son. Poza tym ładne widoczki, niezłe projekty głównych bohaterów (bo npc to już inna bajka, ale nawet nie ma kiedy specjalnie mocno się im przyglądać), mimika, którą wychwalano po premierze (obecnie raczej nie robi wrażenia) czy szczegółowość obiektów (choćby słynna czapka głównego bohatera). Jak już mówiłem, dekadę temu szczęka mogła opaść, natomiast po podrasowaniu rozdziałki, framerate'u i paru szlifach I:SS spokojnie przeszłoby jako produkcja na obecne czasy. Co ciekawe, mamy wybór między stałymi 30 FPSami, a uwolnionym frameratem i wybrałem drugą opcję, bo mimo wszystko często jest odczuwalnie płynniej. Muzyka, jak to się ładnie mówi, nie przeszkadza, natomiast voice acting mogę pochwalić, bo cała ekipa spisała się elegancko. Troy Baker to już klasyka. Robotę robią też lekko napisane dialogi, generalnie bohaterów można polubić (lub "znielubić"), z Delsinem na czele. Spoko ziomek, na luzie, ale bez przesadnego cwaniactwa, z humorem, ale też momentami refleksji. Jak na grową fabułkę bez wielkich ambicji: jest ok. No także całkiem sympatyczny tytuł. Po DLC co prawda nie sięgnę, ale może dam szansę prequelom. I kto wie, może na szybko zrobię drugi scenariusz (pierwsze playthrough zaliczyłem jako klasyczny harcerzyk, choć jedną decyzją sobie trochę popsułem staty).
-
Beat Saber
No ja właśnie pracuję głównie nadgarstkiem, tylko żeby było śmieszniej akurat mam wyzwanie wymagające machania łapami jak niedorozwinięty (nabić X metrów rękoma) xD. Odpuściłem na razie, bo przy takich szerokich wymachach mam więcej missów, kamerka mi nie łapie move'a. Ogólnie: na razie duży zawód i żałuję wydanej kasy. Nawet jeśli jeszcze złapię bakcyla, to i tak playlista w podstawce jest mocno ograniczona, a ceny dodatkowych utworów, nie mówiąc o całych paczkach, są kurwa absurdalne. Za mało intuicyjne, za dużo miejsca na błędy.
-
PlayStation 5 - komentarze i inne rozmowy
Lol przecież i tak uwzględniając tą mityczną inflację (bo ta gadka o porównywaniu cen i zarobków w okresie premiery danego sprzętu to duże uproszczenie ekonomiczne), to PS5 Pro z napędem nadal wypada najdrożej xD. Drożej od legendarnej PS3, w przypadku której dostawaliśmy nową technologię (BD, różne złącza, gadżety, większy dysk), a i tak Sony zostało po prostu zjedzone po ogłoszeniu ceny i mem się ciągnie do dziś, a pokłosie zbyt drogiego sprzętu zbierali parę lat po premierze. I stosunkowo szybko wrzucali tańsze, odchudzone edycje (mniejsze dyski, mniej złącz, wyjebanie EE do obsługi PS2). Więc tutaj "nadzieja" w tym, że też chociaż trochę się ogarną i po gównoburzy (a raczej po niskim popycie, ale patrząc na to, jak wychowali sobie konsumentów, to nie jest takie oczywiste) rzucą choćby tę wersję z napedem. Nie wiem skąd to 2400 zł, Digital w pierwszym lepszym sklepie kosztuje 2100 zł (przy 2200 zł dla wersji z BD xD), więc po minimalnych poszukiwaniach pewnie znalazłbyś za 1800 zł.
-
PlayStation 5 - komentarze i inne rozmowy
Sony chyba faktycznie idzie w Appla, dawać kasę i grzecznie sobie to racjonalizować, a że stosunek cena/jakość/funkcjonalność ni chuja się nie zgadza, to już wasza strata. Lekki vibe 2006 i słynnego 599 USD. Tylko jakby nie patrzeć, to wtedy to miało chyba sensowniejsze uzasadnienie.
-
PlayStation 5 - komentarze i inne rozmowy
Jeszcze ten design xD. Wychodzi na to, że z całym hejtem na wygląd i rozmiar "fata", jest on najładniejszą z całej "rodziny". A to dużo mówi o jego następcach.
-
Beat Saber
Dzięki, popróbuję może dziś. Swoją drogą jak zobaczyłem playlistę w podstawce (kosztującej 134 zł...) to lekkiego zonka zaliczyłem, myślałem, że bez dodatkowych opłat będą jakieś klasyki, no chyba, że coś źle sprawdziłem. A tu trza sobie pioseneczki kupować i to nie tanio xD.
-
PlayStation 5 - komentarze i inne rozmowy
XDDDDDDDDD Nie no odlecieli kurwa w kosmos z tą ceną i napędem. Żeby jeszcze prezentacja w jakikolwiek sposób zachęcała do wydatku, ale chuj, pokażmy gry z PS4, które w końcu działają w 60 klatkach "na ultra". Ja wiem, że przyszłość przyniesie faktyczne uzasadnienie sensu tego sprzętu (z mitycznym GTA VI na czele), no ale dziś jest dziś, a listopad za pasem. No nic, pogra się jeszcze trochę na czwórce albo zupgrejduje znowu kompa.
-
Beat Saber
Może mi ktoś wytłumaczyć w miarę jasno, jak ciąć te bloki, żeby nabić więcej punktów? Robię prawie perfekcyjnie jakiś stosunkowo prosty kawałek w kampanii na normalu i mam przykładowo 70k punktów na 90k wymaganych xD. Wiem, że jest jakiś motyw z odpowiednim kątem cięcia, ale jestem ciężko ogarniający i nie czaję tego wyjaśnienia w grze.
-
ASTRO BOT
Przecież to są grosze, a wrażenia bezcenne. Pozwolę sobie na małą prywate, ale z tego co widać po innych tematach, to raczej nie oszczędzasz na mniej lub bardziej potrzebnym retro sprzęcie xD. No chyba, że "opłaca" użyłeś w niedosłownym sensie, ot że po prostu szkoda zachodu, no ale to też w dzisiejszych czasach żaden problem. Zresztą tytułów uwięzionych na PS VR1 jest chyba więcej. A przy odrobinie chęci i szczęścia sprzedasz je bez dużej straty. Rescue Mission to jest przekozak. Jak widziałem fragmenty streamów z Astro Bota i usłyszałem znajome melodie z wersji VR, to poczułem się jakbym wrócił po latach do znanego z dzieciństwa miejsca. Mimo, że grę zaliczyłem pierwszy raz w czerwcu xD.
-
własnie ukonczyłem...
Superhot VR Podstawową wersję skończyłem jakiś czas temu i zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Demko edycji VR odpaliłem tuż po zakupie gogli i wrażenie zrobiło jeszcze lepsze. Na tyle duże, że tytuł wskoczył na listę "do ogrania", a że niedawno była promka na PSN, to idealnie się złożyło. No i co tu dużo gadać, jest w pytę. Fundament rozgrywki z Superhot po prostu idealnie pasuje do zabawy w świecie wirtualnym. Można wręcz powiedzieć, że jest pod to skrojony, a edycja "płaska" wydaje się teraz wręcz ubogim krewnym, wersją niepełną. No bo sami sobie wyobraźcie: każdy nasz ruch sprawia, że czas płynie, bronie "chwytamy" i obsługujemy PS Move'ami, a balansując ciałem/głową unikamy kul wrogów jak w jakimś Matrixie, ba- możemy je nawet rozcinać bronią białą! Po prostu rewelka i wczuta level 100. Akcje typu "rozwalam wroga, celując już w następnego drugą ręką łapię broń, która wyleciała pierwszemu, po czym dwoma gunami rozstawiając ręce rozwalam mobów nadchodzących z różnych kierunków" robią mega robotę, choć w ferworze starć można się trochę pogubić i dostać znienacka kulkę, której po prostu nie zauważyliśmy. Immersja jest potężna i żadne strzelanie padem, choćby Dual Sensem z haptyką i oporami na triggerach, nie ma podjazdu do strzelania w VR. A mówię tu o dosyć prymitywnej mimo wszystko technologii. W trakcie akcji musimy być bardzo czujni i ogarniać wzrokowo całe otoczenie, co jest o tyle utrudnione, że rozglądanie się też liczy się jak ruch. Ginie się tu co chwilę, ale nie boli to aż tak mocno, bo powrót do gry jest niemal natychmiastowy. Niestety, levele są podzielone na kilka etapów i po zgonie zawsze zaczynamy od pierwszego z nich, co w sytuacjach, kiedy pierwsze dwa-trzy są banalne, a problem sprawia nam tylko czwarty, może zirytować. Problem sprawiało też niezmiennie sięganie po dalej oddalone obiekty i chwytanie ich, kamerka po prostu gubiła moje ruchy, co może i wynika z mojej konfiguracji, ale w innych gierkach aż tak odczuwalne nie było. Jest to o tyle uciążliwe, że, jak na złość, twórcy strasznie umiłowali sobie patent na walkę z użyciem przedmiotów rzucanych (czy to butelki, shurikeny, czy nawet popielniczki), która sama w sobie wykonana jest mało intuicyjnie i najwięcej skuch zaliczyłem właśnie w momentach, kiedy trzeba było czymś rzucać. No jest to po prostu nieprecyzyjne. Trochę męczące jest też to, że dosyć często musimy przyspieszać czas nie mając nic "do roboty", wtedy machamy jak głupki rękami wokół siebie, że popychać akcję do przodu (ot np. musimy odczekać, aż przeciwnik do nas dotrze). Całość prezentuje się czytelnie (wbrew temu, co widać na screenach), a stylistyka dobrze współgra z technologią. Superhot VR, podobnie jak protoplasta, jest grą króciutką i zostawia niedosyt. Wszelkiego rodzaju endgame'owych popierdółek nie liczę, bo mnie to nie jara (czasówki, granie z modyfikatorami utrudniającymi zabawę). Wolałbym jakiś tryb freestyle, gdzie bawię się gameplay'em bez obaw o zgon. Tak czy siak, polecam mocno.
-
House of the Dragon
Skończyłem wczoraj drugi sezon i o ile poprzedni, ze wszystkimi bardziej lub mniej rzucającymi się w oczy wadami, miał pewną taryfę ulgową, bo po niesmaku zostawionym przez zakończenie GoT wystarczyło być "tylko dobrym", żeby trochę udobruchać fanów, tak teraz oczekiwania były większe, a efekt niestety gorszy. No zawiódł mnie ten sezon. Wszystko, co mogło drażnić w S01, zamiast zostać naprawione, zostało wręcz rozbudowane. Najbardziej charyzmatyczne i ciekawe postacie albo były siłą rzeczy nieobecne (bo im się umarło), albo zeszły na drugi czy nawet trzeci plan. Dosłownie każdy wypadł gorzej, niż poprzednio. Daemon to w ogóle hit tego sezonu. Jedna z ciągnących całość postaci, wyróżniająca się w tym dosyć bezjajecznym jak na uniwersum GoT zestawie bohaterów, siedzi cały sezon na jakimś zadupiu i ma majaki xD. Hightower prawie nieobecny, za to miałem wrażenie, że strasznie dużo było jego córeczki, która jest totalnie mdła i po prostu nie mogłem już na nią patrzeć. No i beznadziejna decyzja castingowa z pierwszej serii nadal skutkuje niską wiarygodnością postaci w wykonaniu tej aktorki. Podobnie z Rhaenyrą, która co prawda z oczywistych względów jest jedną z głównych bohaterek, ale jej podstawowe zadanie to motanie się między decyzjami i żalenie na to, że nic nie może zrobić, zamulając Frana na Smoczej Skale xD. No centralnie w tym sezonie prawie nikt nie robi nic ciekawego, a dużo rzeczy odbywa się "poza kamerami". Niby są jakieś bitwy, niby powinniśmy czuć nastrój zbliżającej się wojny, a wszystko jest mocno kameralne i wręcz obojętne. Nie wiem, czy to tylko wina scenariusza, czy też budżetu (choć na smoki nie żałowali, to chyba jedyny element, którego jest więcej, powiedziałbym, że aż za dużo, a wiadomy motyw z ich jeźdźcami...no miało to jakiś walor rozrywkowy, bo Ulf z całą jego groteskowością jest przynajmniej jakiś, ale mimo wszystko nie pasuje to do klimatu całości). Larys miał potencjał, a tym razem jest prawie nieobecny. Synowie Alicent to chyba jedyny w miarę spoko poprowadzony i mający mocne momenty wątek, tu się nie czepiam. Męczyły mnie za to (nadal) wątki Valeryonów i "pochodnych", nie ukrywam, że miało tu znaczenie to, że cześć tych postaci mi się po prostu mieszała, a prezentowali się z tymi białymi włosami niezmiennie komicznie, no ale ważne, że było różnorodnie xD Poza tym zakończenie marne, zostawia niedosyt, ale nie w stylu "nie wytrzymam tych dwóch lat do premiery S03", tylko "no nie gadaj, że to koniec, przecież tu się nic nie wydarzyło". Ogólnie mocne meh, ostatnio mało co oglądam, więc sam fakt, że bez bólu skończyłem całą serię świadczy o tym, że nie jest aż tak źle, bo to mimo wszystko nadal znane i lubiane uniwersum, ale no kurde po prostu jest straaasznie nijako. Mam na bieżąco porównanie do pierwszego sezonu, bo odpalam sobie dla przypomnienia niektóre jego odcinki/fragmenty i jest po prostu dużo lepiej. Sama obecność Viserysa i wątek konfliktu braci/pretendowania do tronu, był kilka poziomów ciekawszy, niż motyw "obie chcemy rządzić, ale w sumie tak nie do końca, bo jako KOBIETY wolimy dyplomację i pokój, wojna, jak i wszystko co złe, to domena mężczyzn". Ciąg dalszy, wiadomo, obejrzę, ale z mocno obniżonymi oczekiwaniami.
-
Rodzina Soprano
No Boardwalk Empire to w tematach gangsterskich must see, to jeszcze dobre lata produkcji HBO. Obsada (jak ktoś tęsknił za Omarem z Wire, to tutaj będzie usatysfakcjonowany, Richard Harrow też gigachad, Michael Shannon jako Van Alden jak zwykle kozak, no można by tak wymieniać i wymieniać), atmosfera, scenografia i oddanie realiów, dialogi, dużo ciężkich, dobijających momentów, ale też oczywiście elementy humoru. No i jest w miarę równy, nie kojarzę, żeby któryś sezon był słabszy. Serial nie stał się moim klasykiem, lądującym w jakiejś totalnej topce, trochę też pewnie ze względu na to, że oglądałem go już parę lat po zakończeniu, w momencie, kiedy mało co było mnie w stanie jakoś mocno podjarać, ale do niektórych momentów nadal zdarza mi się wracać na YT i obiektywnie patrząc jest po prostu na wysokim poziomie.
-
własnie ukonczyłem...
No postęp dokonał się duży, bo Spyro 2 wprowadza zupełnie inny sposób robienia progresu, opierający się na wykonywaniu "zadań" od NPCów, zaliczaniu mini gierek no i standardowo, eksploracji. Do tego każdy poziom ma intro i outro, jest więcej humoru i "fabuły". Trójka poszła tą samą drogą, dodając do tego okazjonalne sterowanie innymi postaciami. O ile w porównaniu z tuzami z N64 Spyro może wypadać nieco blado, tak stawianie sprawy w ten sposób jest trochę nie fair. Rynek, szczególnie w czasach szaraka, był pełny różnorodnych tytułów i dla każdego było miejsce, siłą rzeczy ciężko, żeby wszystko było na poziomie gatunkowej topki. To tak jakby cisnąć po Bloody Roar 2, że to nie głębia Tekkena 3. Osobiście zawsze wolałem 2 i 3 od jedynki, bo faktycznie jest ona stosunkowo "płytką" grą, z drugiej strony to po prostu collectathon w najczystszej formie: zbieraj gemy, uwalniaj smoki, rozwalaj przeciwników. Jak na 1998: spoko. A technicznie to zwyczajnie potwór, osiągnąć takie coś na PSX to nie lada wyczyn (wielkość poziomów, brak dorysowywania się, jakość tekstur, w końcu rozdzielczość). Ja tam niedawno sięgnąłem po raz pierwszy po takie Banjo-Kazooie i trochę się odbiłem (choć wrócić zamierzam), rozumiem argumenty "za", ale brak tam swego rodzaju przystępności, płynności, jakiejś takiej pozytywnie rozumianej nowoczesności, którą dostaliśmy w Spyro. Smok jest ultra responsywny, szybki, zresztą scena speedrunu dobrze to unaocznia. Gdzieś tam narzekałeś jeszcze na OST, no to tu już nie powiem, że gusta są różne, bo muzyka w Spyro to zwyczajny SZTOS i tu nie ma o czym gadać, pan Copeland dostarczył wspaniałe kompozycje do całej trylogii (i czwórki) i w dużej mierze dzięki niemu ta seria jest tak magiczna i powrót po latach wywołuje taką nostalgię.
-
własnie ukonczyłem...
Moss (PS4/VR) No jak na takiego rzekomego mesjasza VR to tak średnio bym powiedział. Owszem, wykorzystanie technologii jest ciekawe, choć przy dynamiczniejszych momentach (szczególnie walka, przy której warto pomachać trochę padem) można się zdenerwować, kiedy ruch nie jest odpowiednio odczytany. No i jakieś dziwne zresetowanie obrazu/desynchronizacja gogli następuje przy ściągnięciu ich w czasie pauzy, a rekalibracja gówno daje i trzeba grę po prostu zrestartować. W sumie poza pozytywnymi opiniami i oczywistą świadomością, że to "gra w mysz", nie wiedziałem za bardzo, co mnie czeka. Spodziewałem się raczej platformówki, a dostałem specyficzną mieszankę gry logicznej i zręcznościowej, która nie od końca wpasowała się w moje gusta. Skakania trochę tu jest, ale częściej musimy przystanąć i pomyśleć, jak tu ułożyć jakiś ruchomy element, dotrzeć do dźwigni czy wykorzystać "przejętego" przez nas wroga w celu dokonania postępu (ot np. strzelić w odpowiednim kierunku). Akcję obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby, a myszą kierujemy tradycyjnie, przyciskami na padzie, natomiast gracz-kamera to jednocześnie drugi grywalny bohater-maska, który wpływa na świat za pośrednictwem latającego, sterowanego przez nas głównie ruchowo "kursora". Przemieszczamy się między planszami, które oglądamy z raczej stacjonarnej perspektywy, zaglądając tu i ówdzie ruchami własnej głowy w typowo VRowym stylu. Pochwalić na pewno można specyficzną, baśniową atmosferę, kreowaną w dużej mierze przez styl narracji: wszystkie dialogi czyta z tajemniczej księgi jedna aktorka, odpowiednio wczuwając się i operując głosem w celu kreowania różnych bohaterów. Całość prezentuje się świetnie, takie VRowe AAA. Wrażenie robią przede wszystkim bajkowe widoczki, ale też efekty cząsteczkowe i oświetlenie. Muzyka buduje nastrój, ale "nie narzuca się" specjalnie. Do ukończenia Moss potrzebowałem ok. 6 godzin (dla chętnych zostaje wybór rozdziału i szukanie znajdziek, ja tradycyjnie już, odpuściłem) i z jednej strony były momenty, że troszkę mi się dłużyło, a z drugiej na koniec pozostał niesmak, że "to już?", bo końcówka sprawia wrażenie mocno przyspieszonej. No i dostajemy dosyć chamski "cliffhanger" w stylu To Be Continued... co swoją drogą ziściło się przy okazji sequela z 2022 roku. Który to, ku mojemu zaskoczeniu, wyszedł jeszcze na poczciwe PS VR1, więc nie omieszkam go sprawdzić, choć przygody Quill nie zrobiły na mnie jakiegoś ogromnego wrażenia. Ale grało się sympatycznie.