Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
PS4 - Komentarze i inne rozmowy
1. miejsce Fallout 4: 110 h. Jestem w stanie w to uwierzyć, choć wynik trochę mnie zaskoczył. To i tak postęp, bo przy F4 przynajmniej dobrze się bawiłem, a rok temu w tym miejscu była zje.bana Andromeda xd. Odbiór "nagrody" też mi nie działa.
-
Speedrun
Ogólnie nie lubię oglądać, jak ktoś gra, więc tym bardziej nie interesują mnie speedruny. Oczywiście zdarza się przeglądnąć z nudów jakieś fragmenty gry, którą znam i ciekawi mnie, jak sobie ktoś potrafi poradzić z danymi momentami, ale zjawisko jako całość jest dla mnie raczej dziwactwem. Na dodatek, jak wspominali już przedmówcy, jeśli akcja opiera się na glitchach, to w ogóle nie niesie dla mnie już żadnej wartości rozrywkowej. Za skilla i refleks szacun, ale generalnie może nie gardzę, ale na pewno nie oceniam pozytywnie ciśnięcia do wyrzygania w jedną i tą samą grę w celu poprawiania rekordów.
-
własnie ukonczyłem...
Death Stranding Mógłbym niezłą rozprawkę walnąć, bo jest o czym pisać, i to zarówno pozytywnie, jak negatywnie, bo tak ambiwalentnych uczuć w stosunku do gry chyba dawno nie miałem. Spotkałem się parę razy z hasłem, że DS dzieli graczy, i albo ją pokochasz, albo całkowicie cię odrzuci, i czytając wypowiedzi, chociażby na forum, faktycznie z boku tak to wygląda. Ja jednak się w ten schemat nie łapię, bo są aspekty, które mnie, może nie zachwyciły, ale na pewno mocno ujęły, i są takie, za które należy się Kojimie mocno po uszach, a w trakcie około 35 godzin rozgrywki zarówno bywałem zaangażowany na maksa przez parę godzin, jak i ziewałem z nudów albo przeklinałem pewne rozwiązania. Rozumiem takiego dunkey'a, który pojechał w swoim stylu na ostro, bo w zasadzie ma całkowitą rację i ironiczne reakcje są jak najbardziej na miejscu. I nie ma co tutaj dorabiać ideologii "to jest właśnie urok Kojimy". To na początek w skrócie: Hideo znowu zrobił to, co w MGS V - rozwlekł grę, naje.bał dodatkowych zadań w stylu kopiuj wklej oraz pełno niepotrzebnych pierdółek, spieprzył tempo narracji i momentami poleciał w ostrą grafomanię. Jednocześnie zaprojektował ciekawy świat, intrygujący i wyróżniający się trzon gameplay'u, a całość charakteryzuje niesamowita prezencja, przywiązanie do detali i ogólnie mówiąc, kunszt. No tak jak mówiłem, sprzeczne emocje. Gra się generalnie dobrze. Lubię, jak gra ma jakiś podstawowy, charakterystyczny dla niej pomysł na gameplay, z którym mogę ją kojarzyć, nawet jak to nie jest nic wielkiego. Tutaj tym aspektem jest "zwyczajne" chodzenie. Świetnie rozwiązano cały patent z utrzymaniem równowagi, balansowaniem, zmęczeniem i wpływem warunków na nasze poczynania. Niby w teorii nic porywającego, a jednak ten słynny feeling jest świetny. Inna sprawa, że jeśli chodzi o rozkładanie ciężaru, to i tak używa się opcji automatycznego układania i niech nikt mi nie mówi, że jest inaczej. Nie zmienia to faktu, że co za dużo, to niezdrowo, całe szczęście w pewnym momencie dochodzi możliwość korzystania z pojazdów i od tego momentu poruszałem się już w 90% przypadków "motorkiem" (rezygnowałem przy skrajnie niedostępnych dla niego miejscach). Tu dodam, że fizyka pojazdów leży i kwiczy, powodując sporo irytacji. Na czym polega przygoda, z grubsza już każdy wie. Hasło "symulator kuriera" i "chodzenie z punktu A do B" mocno spłyca, ale mimo wszystko nie jest tak dalekie od prawdy. Częstym kontrargumentem jest gadka o "planowaniu każdej wyprawy", co mogę skwitować tylko krótkim xD. Oczywiście każdy bawi się po swojemu, ale fakty są takie, że większość transportów wygląda tak samo (wyjątek to skrajnie wrażliwe przesyłki, jak bomba, której niewiele trzeba, żeby eksplodowała) i na drogę wystarczy pewien określony, stały zestaw gadżetów: buty, sprej do naprawy pojemników, jakaś broń na Wynurzonych i/lub MUŁy (a i tak można sobie poradzić bez niej), ewentualnie drabina albo lina. Egzoszkieletu, który nosimy na sobie w sumie cały czas odkąd jakiś zdobywamy, nie liczę. Lecimy w linii prostej do celu, spontanicznie modyfikując lekko trasę, żeby ominąć jakiś trudny w pokonaniu fragment i tyle. Jak pisałem już w temacie, przeleciałem całą grę używając ułamku gadżetów. Oczywiście ktoś mi może zarzucić, że nie umiem się bawić, no ale sorry, ja grając szukam sposobu na efektywne przejście danej misji, szczególnie w przypadku tytułu, który raczej rzuca kłody pod nogi. Na pewno całość ma świetną, momentami niesamowitą atmosferę. Samotna wędrówka z pięknymi widokami ma urok, a kiedy zaliczamy dostawę i widzimy Sama padającego ze zmęczenia na łóżko w kwaterze, sami możemy głęboko odetchnąć z ulgą. Jest poczucie satysfakcji, ale jednocześnie słysząc po chwili "odbierz kolejną dostawę" czar trochę pryska. Ogólnie gra mocno wciąga, ale moim zdaniem nie warto robić za wiele poza fabułą. Wynagrodzenie jest nieadekwatne do wysiłku, a zadania niesamowicie powtarzalne. Fabularnie jestem zawiedziony. Pomysł wyjściowy jest niby ciekawy, ale osobiście nie jestem fanem historii (czy to film, czy gra) ze światem zaprojektowanym tak, że można uzasadnić każde wydarzenie jakimś "mumbo jumbo". Typowa przypadłość wszelkiego rodzaju multiwersów, wątków z zaburzaniem czasoprzestrzeni etc. Lubię osadzenie realiów w konkretnym, sensownie zarysowanym pomyśle. Druga kwestia, że Kojima oparł rozwój historii na ciągłych niewiadomych (a koniec końców i tak wiele rzeczy jest niewyjaśnione/wyjaśnione "bo tak"). Nie wiem, mnie historia z automatu mniej angażuje, jeśli po 10 h gry nadal "nie wiadomo, o co chodzi". To nie jest subtelne scenopisarstwo uruchamiające wyobraźnię, to jest pójście na łatwiznę. Kolejna sprawa: jak na tak wiele godzin scenek, niewiele się tutaj dzieje. Przerywniki to najczęściej rozwleczone rozmowy bez dynamiki. Kojima w ogóle nie ma pojęcia o dobrym tempie narracji (a z każdą grą jest coraz gorzej). Marzy mu się zrobienie filmu, a ja myślę, że jest zupełnie oderwany od dobrego prowadzenia historii i jak kiedyś faktycznie coś nakręci, to reakcje krytyków będą być może pierwszym poważnym zimnym prysznicem dla naszego geniusza. Nie trzeba być wielkim fanem kina, żeby znać takie pojęcie, jak ekspozycja. Trzeba ją prowadzić umiejętnie, żeby nie wyszło sztucznie i nudno. Kojima wydaje się tego nie umieć. Gro dialogów to suche opowiadanie o świecie, o zasadach działania mechanizmów, o czyjejś historii, przeszłości (inna sprawa, że pełno rzeczy dowiadujemy się, jak zwykle, z notatek). Na scenę wjeżdża nowy bohater i oglądamy 30 minut seryjnie przedstawionych motywacji, jego historii, misji jaka nas czeka etc. Usypiające. Dialogi są słabiutkie, a czasami wręcz żenujące w swojej powadze i patetyźmie. Jest tu dosłownie jedna postać bez kija w du.pie i z jakimś dystansem do tego świata, nieprzypadkowo najfajniejsza w DS. Reszta to awatary, osoby pozornie "ciekawe", bo mają cool design, dziwną ksywkę (też lekki cringe z tymi Die-Hardmanami i innymi xd) albo nietypową umiejętność. Ich rola to właśnie wspomniana wcześniej ekspozycja-opowiedzą swoje i elo, rzadko mamy jakąś ciekawszą interakcję z głównym bohaterem, wymianę zdań etc. No dobra, wyróżnić można jeszcze wątek Madsa, w sumie chyba najciekawszy w całości i najbardziej angażujący gracza. Plus świetny występ. Sam to casus Snake'a z MGSV: mruk, niewiele mówi, bierny uczestnik wydarzeń, poniekąd figurant. Pewnie to znowu ambitna i nowatorska zagrywka, bo to MY mamy być bohaterem xd. Mnie to już nie jara (choć chyba nigdy nie jarało). Końcówka zakrawa o absurd. MGS4 dostało się za przegięcie z filmami, szczególnie na koniec, no to tutaj Koji pojechał jeszcze ostrzej. Apogeum jest To nie było dobre jako gra, nie było dobre jako film a tym bardziej jako łącznik między tymi dwiema formami sztuki. To była antynarracja. Generalnie ostatnie godziny gry to w 3/4 filmy, często zwyczajnie nudne, ukazujące kolejny raz znane nam (czy to wcześniej opowiedziane, czy nawet wprost pokazane z innej perspektywy) wydarzenia. Mało emocji, dużo gadania o emocjach. Piszę i piszę i doszedłem do wniosku, że chyba najsensowniej będzie ująć część luźnych myśli w punkty, a więc: - tragiczny interfejs. Motyw z akceptowaniem wyborów przez przytrzymanie przycisku (co robimy w czasie gry tysiące razy) całkowicie nietrafiony. Cały system ekwipunku i przygotowania do misji beznadziejny. Zmiana sprzętu w locie też niewygodna. Paradoksem jest to, że starym MGSom dostawało się za niewygodne, archaiczne menu ekwipunku, które w porównaniu do tego, co dostaliśmy w DS, sprawdziłoby się o wiele lepiej. - fajne wizualnie, ale puste i nudne gameplay'owo epizody "batalistyczne" - cały zamysł na interakcję z hologramami. Rozmawiamy z jakimiś no-name'ami w formie hologramu i to ma być prowadzenie historii? Na dodatek wszystko jest na jedno kopyto i w potężnej dawce. Non stop ktoś coś pier.doli, a ja chciałem tylko oddać szybko ładunek. - system budowy: wymaga chorych ilości materiałów, którymi zarządzanie (trzeba by jechać za każdym razem osobno po dostawę) skutecznie zniechęca do angażowania się w ten aspekt. W praktyce nie wybudowałem prawie nic. Dobrze, że grałem online xd. - pomysł na like'i to jakieś nieporozumienie. Miało być na czasie, a wyszło tandetnie. Jeszcze te momenty w cutscenkach (Heartman), no żal. - przepiękna grafa (modele postaci!), ciekawy design (Shinkawa się kłania), niezły, choć często nieobecny soundtrack (mam na myśli muzykę skomponowaną do gry, te piosenki Low Roar mają klimat, ale jakoś mnie nie urzekły, ot pogra chwilę w "zapierających dech" momentach, kiedy zbliżamy się gdzieś czy coś, choć skłamałbym mówiąc, że to nie działa) składają się na audio-wizualny majstersztyk. No i koniec końców rozpisałem się za bardzo, a i tak nie ująłem wszystkiego i wyszło chaotycznie. Podsumowując, wyszła gra bardzo nietypowa, oryginalna, za co zawsze plus. Ciężko by mi było ją z czystym sumieniem polecić, szczególnie komuś, kto niekoniecznie trawi japońszczyznę czy jeszcze konkretniej, Kojimizmy. Większość czasu bawiłem się dobrze, bo gameplay satysfakcjonuje, a dostawy wciągają, choć, jak wspomniałem w innym temacie, jest to trochę tanie wciąganie gracza metodą nagradzania za powtarzalne czynności. Ja w swojej przygodzie raczej skupiłem się na misjach głównych z okazyjnym skokiem w bok, dzięki czemu nie obrzydziłem sobie rozgrywki i w rezultacie skończyłem całość w około 35 h, co wg mnie jest idealną ilością w takiej grze. Ciekawił mnie rozwój wydarzeń i historii, ale wrażenie trochę zepsuła przesadzona końcówka. Jako scenarzysta Kojima u mnie stracił, jako szeroko pojęty "twórca" nie zachwycił i następne jego dzieło przyjmę z jeszcze większym sceptycyzmem, niż DS przed premierą. W oceniaczce dałbym takie 7+.
-
HC ROOM'y
Po co nadęty ton, skoro sam pisałem o coraz większych pomieszczeniach? Dla mnie to jest bezsensowny konsumpcjonizm, który nigdy się nie skończy, błędne koło. Każdy może sobie wydawać kasę na co chce, a ja mogę sobie mieć na ten temat swoje zdanie. Najwyżej odpiszesz ze dwa razy coś o taborecie i będzie git. Tu nie chodzi o czyjeś wrażenie, tylko o to, co dostarcza na rynek w danym momencie (czyli wg badań, jest to opłacalne) producent. Niedługo OLEDy pójdą w masówkę, w planach są również 48 calowe modele i okazuje się, że 55 to jednak nie jest minimum.
-
Death Stranding
Sprzęt reaguje (często z lekkim lagiem) w nie mający związku z prawami fizyki sposób na przeszkody, odbija się, blokuje, cofa. Skok, przyspieszenie i podniesienie koła przynoszą losowe rezultaty. Ja nie mówię o tym, żeby jeździć po szczytach górskich trajką, mi chodzi o stosunkowo proste fragmenty, gdzie zachowuje się jak opętany.
-
Skoki narciarskie
Sto procent podbitka słów kanabisa. Od Stocha wyczuwa się tą lekką bucowatość (choć o Małyszu też były jakieś ploteczki i "wyznania" po latach, że wcale taki pozytywny nie był), takie foszki, bo przecież jak ktoś śmie pytać go o formę, kiedy zajął 15 miejsce. Znowuż jak wygrał, to niby skromny i "robię swoje", ten sam zestaw, nigdy nic ciekawszego. Zresztą słowa słowami, komunikacja niewerbalna jest też mocno czytelna u niego. Jasne, te wywiady to jest syf i w ogóle zacząłbym od tego, że tam często nie pada żadne konkretne pytanie ze strony tych dziennikarzyn, tylko jakieś z du.py frazesy typu "pięknie dziś skoczyłeś, wraca Dawid jakiego znamy" xd. No ale tak jak było mówione, chodzi o klasę. Kubacki sprawia wrażenie zwyczajnie bardziej sympatycznego gościa i tyle.
-
Death Stranding
No ja kończę 6 rozdział i jeszcze ani jednej nie zbudowałem, może są ułatwieniem, ale nie chce mi się bawić w tworzenie sieci, tym bardziej że przy pierwszej podróży w dane miejsce i tak występuje mocny element losowości, a gdzie tu się jeszcze skupiać na planowaniu budowy. Egzoszkielet + trajka i elo. W ogóle ten rozdział daje popalić, najbardziej żmudny jak dotąd epizod moment, wady gry, które dotychczas można było przymknąć oko, wyłażą na wierzch i uwierają.
-
Inwestycje, kredyty na 500 lat ogolnie liczymy pieniazki
Tzn. mówimy o aneksie kuchennym, czy to jakaś gra słów i czegoś nie łapię? Bo jak to pierwsze, to dziękuję, dziwna moda z połowy lat 90, która obecnie stała się dla wielu po prostu obowiązkiem, bo często mieszkania są tak projektowane, a to znowu dlatego, że zawsze to optyczne powiększenie przestrzeni. Nagle wszyscy tak mieszkają i koło się nakręca, bo nie mieć aneksu to jakoś tak dziwnie, "prlowsko" xd.
-
Watchmen - 2019 - HBO
Skończyłem i z ostatnich głośnych seriali, które niedawno nadrabiałem (Stranger Things 3, Mandalorian) Watchmen zdecydowanie najbardziej mnie zainteresował. Zdaję sobie sprawę, że to trochę efekt dosyć prostych zagrywek Lindelofa (tajemnica goni tajemnicę, cliffhanger w każdym odcinku) i często było tak, że o ile większość odcinka niekoniecznie była jakaś wspaniale poprowadzona (szczególnie początkowe epizody), tak końcówka sprawiała, że miałem ochotę zaraz odpalić następny. Tak jak mówię, trochę tanie, ale działa. Fajnie, że mimo wszystko wraca sporo znanych bohaterów i opowieść jest bardzo mocno osadzona w świecie komiksu, bo przed premierą miałem wrażenie, że to będzie bardzo luźna kontynuacja. Inna sprawa, że nie wyobrażam sobie oglądać tego bez znajomości materiału źródłowego, mimo, że często dostajemy dosyć mało subtelną ekspozycję. Gorzej, że nowe postacie to w większości niewypał, z największym nieporozumieniem, jakim jest, poniekąd główna bohaterka. Odpychające, wulgarne babsko z zerową charyzmą i zwyczajnie nieciekawą historią. Zdecydowanie największy minus serialu. Za to taki Irons kradnie prawie każdą scenę, cały jego wątek to rewelacja. Fabuła trochę przekombinowana a rasowy wątek przewodni może na początku nawet odrzucać, no ale jak przymkniemy na to oko i przyjmiemy, że w Watchmen nie wszystko jest takie, jak się pozornie wydaje, to rozwiązanie okazuje się całkiem niezłe (choć finał trochę przekombinowany). No nie mogę powiedzieć, że jestem do końca usatysfakcjonowany, ale całość ma w sobie to coś, co sprawiło, że w przerwach między seansem kolejnych odcinków dużo o serialu myślałem.
-
HC ROOM'y
A to nie wystarczy bliżej się z fotelem ulokować? Niedługo i 80 będzie ludziom mało, ale będą siedzieć od niego coraz dalej i w coraz większych pomieszczeniach. No ale w sumie kto bogatemu zabroni. inb4 "równie dobrze można grać na 24 calowym monitorze i siedzieć pół metra od niego": otóż to xd. A Figaro po prostu chyba nie powinien decydować się na te kolumny przy obecnym układzie w mieszkaniu. Zresztą jak na moje to nawet zamiana miejscami kanapy (domyślam się, że z tej perspektywy było foto robione) i TV z szafą by polepszyły efekt, no ale może nie ma miejsca.
-
Spyro Reignited Trilogy
A dla mnie właśnie z powodu jej "prostoty" jedynka zawsze była najsłabsza. Jakoś nie czułem motywacji (tak wiem, to tylko relaksująca platformówka dla dzieci), jako jedyne zadanie mając do uwolnienia kolejnego no-name smoka i ewentualnie masterowanie poziomu (co oczywiście uczyniłem). Dwójka w tym względzie wypada idealnie z tymi swoimi pobocznymi czynnościami, powrotami z nowymi umiejętnościami etc.
-
Death Stranding
Przecież 3/4 gadżetów i mechanik w grach Kojimy co najmniej od MGS4 to sztuka dla sztuki, zabawki nie użyteczne przy normalnym graniu, ewentualnie do skomentowania na forum albo zrobienia filmiku na YT o 10 ciekawostkach w nowej grze mistrza. DS jest tego idealnym przykładem. Problem (oczywiście zależy dla kogo) tkwi w tym, że od MGS V tworzy on złudzenie, że warto/należy bawić się w ich zbieranie, ulepszanie, craftowanie etc., a rozwiązane to jest w sposób arcy żmudny. Latanie po mapie i uzupełnianie surowcami w jakichś horrendalnych ilościach maszyn do robienia dróg, pędzę lecę xd. A trollingiem to jest fizyka "motoru" xd. Ja pier.dolę ile sprzeczności w tym tytule, oj można by elaboraty pisać. Gameplay mocno wciąga i pewnie gdybym miał nieograniczony wolny czas, to też nabiłbym ze 100h, ale te aktywności poboczne to jest mamienie gracza tanią nagrodą, zastrzykiem satysfakcji po wykonaniu zadania, wyczyszczeniu mapy itd. To jest pseudo rozrywka, jak nabijanie setek godzin w grach online, robiąc ciągle to samo. A najgorsze jest to, że misje "fabularne" to w zasadzie to samo, tylko czeka nas (nie zawsze) ciekawszy przerywnik. No Phantom Pain jak chu.j. Paradoksalnie (albo taki miał być właśnie genialny przekaz), w grze przewija się wątek właśnie uzależnienia od lajków, dostaw, oksytocyny etc. w kontekście negatywnych zjawisk. Ja w tę pułapkę na pewno nie wpadnę.
-
PSX Extreme 269
Ja tylko wpadłem z apelem: niech Myszaq już nie pisze, albo pisze coś innego, niż te pseudo "ciężkie" (choć w pewnym sensie są ciężkie, w czytaniu) wytwory, bo darowałem sobie brzydsze określenie. Obok artykułów o gierkach na telefon i setnego wałkowania tematu "relacja z Japonii/rynek gier w Polsce" to najsłabsze teksty w PE.
-
Inwestycje, kredyty na 500 lat ogolnie liczymy pieniazki
Prędzej bym się już martwił o stan tych kamienic, niż budynków z wielkiej płyty. Nie mówiąc o tym, jakim utrapieniem mogą być jakiekolwiek modyfikacje, jeśli budynek jest zabytkiem albo łapie się w obręb parku kulturowego (na przykładzie Krakowa: w związku z ustawą o zakazie palenia paliwami stałymi doszło do absurdów, gdzie modyfikacja sposobu ogrzewania budynku była blokowana przez konserwatora zabytków, ergo właściciele utknęli w próżni, bo ani palić, ani zmieniać). Ale w sumie nie będę się wymądrzał, bo znasz temat, a ja nie xd. Przy odpowiednim majątku można się bawić w inwestycje. Te dwa punkty w zasadzie się łączą, bo trend na "posiadanie swojego" za wszelką cenę napędza popyt. No bo tak na "chłopski rozum", to co to znaczy "brakuje mieszkań", ludzie żyją na ulicach i czekają, aż deweloper postawi osiedle? No nie, po prostu łatwość dostępu kredytu nakręca ludzi do ucieczki na swoje. Teraz jest fajnie, ale kredyt hipoteczny to nie raty na telewizor. Nie życząc nikomu kłopotów, ale za parę-paręnaście lat jak wspomniane raty skoczą, to wiele osób może mieć zonka. Z drugiej strony dane raczej jasno wskazują, że procent mieszkających z rodzicami jest największy od dekad. Problemem nie jest wspomniany "brak mieszkań" (jak oczekiwanie na przydział w PRLu xd) tylko kwestie finansowe i społeczne. Wspomnianych singli jest coraz więcej a mało komu zwyczajnie opłaca się iść "na swoje", będąc samemu. Samodzielne finansowanie opłat zjadałaby ludziom większość pensji, bo nie czarujmy się, prawdziwy świat to nie jest wykop ani FPE, gdzie sami programiści i inni bogole. Znowu wkraczam bardziej w kontekst socjologiczny, niż czysto ekonomiczny, ale uważam, że tutaj nastąpi najprędzej odczuwalna zmiana. To słynne bogacenie się społeczeństwa to takie trochę pozorne jest, w zależności od tego, na jakie wskaźniki patrzymy. Sam znam chyba tylko jedną osobę ~30 letnią, która jest "samotna", ale zdecydowała się na własne mieszkanie i to nawet niemałe, ale to wynika tylko z tego, że, jak na nasze otoczenie, zarabia bardzo dobrze.
-
Death Stranding
Ja też dziś wsiąkłem prawie na 5 h, trochę postępu w fabule, pojawienie się pewnej formy szybkiej podróży i uruchomienie motorka pozytywnie wpłynęło na ogólne odczucia. W sumie miałem dalej grać ale jestem już zmęczony. Obszar, na którym teraz jestem, zapowiada się na dosyć rozległy i wymagający sporej ilości "podłączeń do sieci", więc obawiam się, że może mnie to zamulić, ale nie ma się co źle nastawiać. Tylko ta znikoma ilość muzyki (opcję puszczania samemu piosenek odrzucam, nigdy do mnie takie coś nie przemawiało) mi się nie podoba.
-
Inwestycje, kredyty na 500 lat ogolnie liczymy pieniazki
No może w kwotach bezwzględnych, ale trochę inaczej to wygląda, jak spojrzymy na stosunek ceny m2 w danym mieście do średniej, mediany czy dominanty płac w tym samym regionie. Gadkę o cenie materiałów jako źródle całego zła słyszę non stop i szczerze, zaczyna mnie już mierzić. W ogóle słuchanie się developerów to jak słuchanie Januszy biznesu "panie ja to praktycznie dokładam do tego". Abstrahuję już od "spiskowych" wątków powiązań ze światem przestępczym, bo to inna dyskusja. W Krakowie kwestia jest taka, że bodajże 40% nowych mieszkań jest kupowane przez inwestorów, a nie "prywatnych" właścicieli. Więc tak, teoretycznie działa zasada rynkowa, bo przecież popyt jest, trza budować, nie trzeba obniżać cen. Tyle, że to się opiera na spekulacji, że wynajem/odsprzedaż z zyskiem to jest pewniaczek na najbliższe dekady, poniekąd słusznie, ale zważywszy na demografię (mnie zawsze rozwala, że wg statystyk w Krakowie przez ostatnie 10-15 lat przybyło może kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców, a mieszkań wybudowano jak dla miliona xd), otwarcie granic dla Ukraińców na zachód (w uproszczeniu) i pogłębiającą się polaryzację zarobków, plus czynniki ekonomiczne, na których się nie znam, to jako laik stwierdzam, że może być różnie.
-
własnie ukonczyłem...
Star Wars: Jedi Fallen Order Bardzo dobra gierka, choć ma sporo wad. Trzon jest jednak na tyle dobry, że da się to wybaczyć. No zwyczajnie cieszyło mnie każde odpalenie jej, kolejne starcia, łażenie po lokacjach, oglądanie widoczków. Jest tu to słynne "coś". Tym większe zaskoczenie, bo o grze praktycznie nic nie wiedziałem do premiery. Całość składa się w dużym stopniu ze znanych elementów (abstrahuje od serii Souls, której nie znam, ale powiedzmy, że czuć to ducha nowego GoWa, trochę Uncharted, może Tomb Ridera), które razem dają całkiem fajny efekt. Co prawda to bieganie po ścianach czy skakanie po linach (trochę niedopracowane pod kątem fizyki, ergo prowadzące do błędów) mogliby sobie darować i nic byśmy na tym nie stracili, ale reszta jest elegancka. Podobał mi się przede wszystkim system walki (choć musiałem sobie mocno poprzekładać przyciski, żeby sterowanie miało sens) i tzw. feeling miecza świetlnego. Do tego fajne i intuicyjne patenty z wykorzystaniem mocy (nie poszli w przerost formy nad treścią i dostaliśmy w zasadzie dwie główne moce) i można się bawić w dżedaja. Trochę irytowały momentami rzadkie (a może lepiej powiedzieć- nie do końca sensownie rozstawione) checkpointy (inb4 "casual"), bo sam patent z odzyskiwaniem XP nie stanowił problemu. Metroidvaniowe patenty też na dłuższą metę mnie męczą i nie jestem zwolennikiem takiego prowadzenia gameplay'u, ale powiedzmy, że przy odpowiednim podejściu ("je.bać, wrócę tu na koniec, albo w ogóle oleję te skrzynie") nie męczy to za bardzo, a i backtracking nie jest specjalnie bolesny. Cieszy mnie też, że twórcy nie poszli we wprowadzany często na siłę rozwój broni/gadżetów, customizacja opiera się na skórkach i jest totalnie opcjonalna. Dostajemy w miarę skondensowany, konkretny gameplay, i to lubię. Jak na dzisiejsze standardy to gra stanowi wyzwanie nawet na normalu, nie traktuje gracza jak jełopa, więc to zawsze plus. Czas gry optymalny, jakieś 20-25 h bez masterowania. Oczywiście cała otoczka SW robi tu potężną robotę, bo choć nie jestem jakimś mega fanem, to jednak lubię to uniwersum i bez tego pewnie przeszedłbym (jak wielu) obok tytułu obojętnie. Inna sprawa, że wątek główny jest przeciętny a bohaterowie raczej bez wyrazu, nawiązań do znanych wydarzeń też mogłoby być trochę więcej, ale to mały problem. Na pewno na krytykę zasługują niedoróbki techniczne (grałem na PS4 Slim): błędy, męczące loadingi (szczególnie w kontekście potencjalnie częstych zgonów), niska rozdziałka. Artystycznie jest natomiast ładnie, choć najmniej podobała mi się Dathomir, sztampowa "ognista" lokacja, bleh. Aha, muzyka jakaś taka bez wyrazu, potencjał był większy. Ogólnie: dobra zabawa i polecam, jeśli ktoś się jeszcze waha.
-
The Shield
Skończyłem niedawno i przyszedłem trochę ponarzekać, choć jak widać temat jest raczej zapomniany, co też jest znamienne. Poniżej SPOILERY. The Shield to jeden z moich największych zawodów w temacie seriali. Wynika to w dużym stopniu z hype'u i kreowania go (w pewnych kręgach, mimo wszystko nie mainstreamowych) na objawienie i stawianie obok The Wire na listach najlepszych serii TV w historii. Cóż, porównanie to jest wręcz śmieszne, bo koło dzieła HBO The Shield nawet nie stało. Serialowi bliżej do tasiemców pokroju CSI i nie przesadzam teraz jakoś mocno. Co prawda mamy jakiś główny wątek w tle (czasem bardzo dalekim), ale mniej więcej do 3-4 sezonu nie czuć większej powagi sytuacji. Codzienne perypetie bandy brudnych gliniarzy, którym dosłownie wszystko uchodzi na sucho. Gdyby nie decyzja (może i takie zamierzenie było od początku, nie wiem) o zakończeniu serialu, to w ogóle by mnie nie zdziwiło, gdyby znowu na koniec wszystko się ułożyło. Problem z tym serialem jest taki, że, przykładowo, kiedy pojawia się Kavanaugh ze swoim śledztwem przeciw Vicowi, to ja od pierwszego odcinka wiem, że to się skończy po myśli naszego łysola, i tak przez cały serial. Pod koniec niby atmosfera się zagęszcza (wątek z Lemem i jego konsekwencje, swoją drogą dzięki debilom uznającym wrzucanie "Lem :(" bez kontekstu po całym forum za niesamowity trolling, pięć sezonów oglądałem wiedząc, że będzie po typie, no ale z drugiej strony moje zaangażowanie emocjonalne w wydarzenia było na tyle słabe, że w sumie nie ruszyło mnie to jakoś mocniej), z autentycznie ciężkim finałem, za który należy się props (nie było to jednak, jak niektórzy opisywali, druzgocące doświadczenie, po którym nie można dojść do siebie xd), no ale takie ciekawsze momenty giną w natłoku mało interesujących śledztw, nudnych wątków noname'owych bandziorów ze zmyślonych, prostacko rozpisanych ekip i kolejnych nieinteresujących, głównych "złych". W ogóle serial cierpi na natłok postaci, często wrzucanych na siłę i zwyczajnie nieciekawych (obowiązkowa kobitka zaangażowana w wydarzenia w Farmington, którą Vic musi bajerować, bo wiadomo, to Vic, każda mu ulegnie). Trochę też w pewnym momencie śmiesznie zaczęło wyglądać to, że każdy bandzior w LA jest albo do przekupienia, albo do zastraszenia przez Vica, poczynając od płotek, po bossów kartelów. Aż dziwne w takim razie, że przestępcy w ogóle funkcjonują. No ale to Ameryka, może tam faktycznie tak jest. Nienaturalnie wypadają też często dialogi, szczególnie rzucane przy byle okazji one-linery, gdzie mam wrażenie, jakby bohaterowie mieli je przygotowane wcześniej i tylko czekali, żeby z dumą je wygłosić. Na plus epizody skupiające się na sprawach Dutcha i w ogóle relacja między nim a Wyms (dwie najlepsze postacie w serialu). Bohaterowie to w ogóle chyba największy problem The Shield, bo poza wspomnianą dwójką, ze świecą szukać tu kogoś, kogo zwyczajnie można polubić i mu kibicować. Vic nie jest po prostu antybohaterem, który wzbudza sympatię mimo wątpliwych moralnie decyzji (niby uzasadnionych celem), jest zwyczajnym bandziorem, złoczyńcą i ku.tasem, któremu jako widz życzyłem w końcu upadku. Kolejna sprawa, to potraktowane po macoszemu wątki poboczne, które miały potencjał, a często w czasie trwania serialu zwyczajnie zniknęły. Orientacja murzyna, "ciemna strona" Dutcha, choroba Wyms, no wolałbym więcej czasu ekranowego na porządne rozwinięcie tych wątków, niż kolejne bieganie za dilerem-Latynosem. Osobna kwestia to realizacja serialu, ten dziwaczny montaż i zalatujące para-dokumentem ujęcia jakoś mnie nie przekonały. Aktorzy też w większości nie robią szału, z Viciem jadącym 8 sezonów na dwóch grymasach (przy próbie pokazania jakichś większych emocji wypadającym wręcz śmiesznie) na czele. No także jak wspomniałem, The Wire ze swoim przywiązaniem do detali, scenariuszem, przekazem, aktorstwem i autentycznością to jest inna planeta. Shield to co najwyżej serial "do prasowania".
-
Star Wars: The Mandalorian - 2019 - Disney Play
Nie będę rozbijał opinii na poszczególne odcinki, całościowo podobało mi się, choć nie było to jakieś rewelacyjne przeżycie. Poprawny, to chyba najtrafniejsze słowo, co przy poziomie ostatnich dzieł spod znaku SW (poza R1, zresztą nieprzypadkowo estetycznie chyba najbliższemu serialowi) jest dużą pochwałą. Podoba mi się szeroko pojęta warstwa wizualna, pseudorealistyczne podejście do uniwersum (można by powiedzieć, że, wyłączając oczywiście wątek Baby Yody, dosyć przyziemne), znośnie zarysowane postacie (może poza "Suicide Squadem" z du.py, straszna sztampa), nawiązania do innych części itd. Na minus pełno klisz, tak wytartych, że aż obrażających widza próbą budowania "napięcia" (z finałem na czele) no i długość odcinków. Nie do końca przekonuje mnie też struktura serialu przypominająca fabułę gry, gdzie poszczególne odcinki (szczególnie w środku) to "misje poboczne", zamykające się w całości w tych 35 minutach, a nie mające większego wpływu na wątek główny. Tak czy siak, w kategoriach niezobowiązującej rozrywki, jest git. Nie wyczekuję kolejnych części z niecierpliwością, ale chętnie będę sprawdzać, co tam dalej wymyślą.
-
Stranger Things - Netflix
Jestem świeżo po trzecim sezonie i dla mnie mocny zawód. Większość elementów, o ile mnie nie irytowała, to w najlepszym wypadku pozostawiała mocno obojętnym. Jedna rzecz, że formuła się wyczerpuje, ale druga, że w tym sezonie proporcje poszczególnych motywów, za które lubię poprzednie serie, były zachwiane. Za mało wesołych przygód młodych bohaterów, za dużo zwykłej jatki i "akcji". Nie oszukujmy się, nie polubiliśmy tego serialu za sceny rozpierduchy robionej przez generyczne CGI stworki (ja przy tych scenach tylko czekam na ich koniec). A dodam, że drugi, często krytykowany sezon, mi przypadł mocno do gustu. Z bohaterami jest ten problem, że, jak często bywa w sequelach filmów, kolejne części wprowadzają nowe postaci/rozbudowują role znanych, z którymi z jednej strony wypada później coś robić, a z drugiej nie bardzo jest na to pomysł i czas. No i czemu każda nowa postać dziewczęca/kobieca to musi być irytująca zołza, a ja jako widz mam z jakichś przyczyn kupować to, że inni bohaterowie ją lubią/podoba się chłopakom? Nie mówiąc już o wątkach "feministycznych" xd. Ze znanej ekipy w sumie tylko Hopper, Dustin, Steve i Bauman dają radę. Motywy przewodnie jakoś tak giną w tle wydarzeń i nagle w ostatnim odcinku w ogóle przypomina się widzowi, że Byersowie się wyprowadzają (mimo, że wątek takich rozstań to klisza, to można było to poprowadzić w ciekawszym kierunku, niż tylko łzawe zakończenie). No i wspomniany już w temacie brak reakcji "świata" na wydarzenia. Sztucznie to wyszło, jakoś tak niezamierzenie kameralnie. Podsumowując, mam wrażenie, że serial stał się nieironicznie tym, czego miał być pastiszem. Ja rozumiem konwencję/hołd dla epoki, ale wypada mieć trochę umiaru oraz własnego charakteru. Kolejne sezony "z obowiązku" obejrzę, ale nie czekam jakoś mocno.
-
Death Stranding
Eh no jak na razie (z 5h na liczniku) to jedna z tych gier, które jak włączę, to już gram i nawet wciąga, ale jak nie gram, to w ogóle nie tęsknię i nie mam ochoty odpalać konsoli. Zupełne przeciwieństwo takiego SW, na którego każdorazowe włączenie cieszyłem się jak dzieciak otwierający zabawkę. No cóż, zobaczymy, co dalej. No ale wygląda to wyśmienicie.
-
Jakie gry skończyliście w 2019 roku?
Tu nie chodzi o gorszy/lepszy, bo to dziecinne, tylko o zachowanie jakiegoś poziomu "obycia" z branżą, dziedziną, o której się ktoś wypowiada czy wręcz, jak niektórzy na fpe, występuje w roli mędrca. Bo jak potem czyta się, że taki jeden z drugim analityk z CW zaliczył w danym roku 4 gry, to jak brać na poważnie jego mądrości (inb4 "kto bierze na poważnie CW"- to tylko przykład tematu). No chyba, że ktoś ma zerowy backlog i w danym roku faktycznie nie wyszło za wiele ciekawych tytułów, ale dobrze wiemy, że zazwyczaj nie o to się rozchodzi. Ja zaliczyłem jakieś 15 gier, co jak na mnie jest zadowalającym wynikiem, bo staram się utrzymać "standard" chociaż jednego tytułu miesięcznie (uśredniając, bo wiadomo, że jedną gierkę zaliczę w tydzień, inną w miesiąc, a przez jakiś okres w ogóle nie gram). Prawie wszystkie, to tytuły z poprzednich lat, z 2019 załapały się tylko nowe Gwiezdne Wojny.
-
Once Upon a Time in Hollywood (2019)
No średnio na jeża. Nie chcę przesadzać, ale mam wrażenie, że podjarka tym filmem to trochę sytuacja jak z nowymi szatami króla. Wypada propsować, podziwiać "hołd dla starego Hollywood" (zawsze mnie rozwala ten motyw, pokolenie 30 latków z Europy wschodniej, wychowanych na VHSach z Królem Lwem i Rambo, wielce wczuwa się w Tarantinowską pasję kina lat 60 z USA czy westernów), wybitne role (no dobra, tu ciężko się doczepić, ale z całym szacunkiem dla aktorów, z naciskiem na główny duet - nie mieli materiału, na którym mogliby wypracować jakieś cuda), cool groteskę na koniec (zwyczajna powtórka pomysłu z Bękartów, no ale spoko, bo jest przesada i przemoc) czy szeroko pojęty klimat. No cóż, jak dla mnie film rozwleczony, skaczący po wątkach i dygresjach, które często nużą, z takim sobie scenariuszem, bo nie chcę już rzucać wyświechtanym "film o niczym". Mogę spropsować kilka scen/"epizodów", bo takie określenie by mogło do tego filmu pasować, ale generalnie to chyba najsłabsze dzieło QT. A Margot mnie zwyczajnie irytowała.
-
Resident Evil 3 Remake
Na każdym równie brzydko.
-
Tenet
No, po odskoczni, która okazała się jego najsłabszym filmem, wygląda na to, że Nolan wraca do tego, co wychodzi mu najlepiej. Oczywiście czekam.