-
Postów
4 238 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez kotlet_schabowy
-
Nie no walki są świetne i to jedna z największych zalet Horizona. Tyle, że w zupełności wystarczy mi (po zrobieniu rekonesansu i poznaniu wroga) zabawa kilkoma rodzajami strzał z łuku i "granatami", a żeby dodać smaczku i sobie trochę ułatwić zabawę, zchakowanie jednego osobnika. Wierzę, że na wyższych poziom trudności pewnie warto od czasu do czasu związać jakiegoś bydlaka albo zastawić na niego pułapkę, ale jeżeli mam korzystać z tych gadżetów "z przymusu", to wolę grać na normalu. Generalnie gra cierpi na częsty w tytułach AAA syndrom przesytu zabawek (ostatnio chociażby Spiderman). Oczywiście każdy ma swoje preferencje i skilla, znam siebie na tyle, że mogę śmiało uznać, że poradziłbym sobie na hardzie bez większych problemów, ale trwałoby to dłużej i więcej bym się nawkur.wiał i napatrzył na ekrany ładowania. Tak bym to ujął. To, że małe/średnie maszyny padają stosunkowo szybko (na strzała są tak naprawdę tylko ze dwa, trzy "gatunki", i to raczej w formie stealth-killów) to akurat z biegiem rozgrywki mile widziana sytuacja, bo trudno, żebym na 30 levelu męczył się z Watcherem. Z większymi chamami nie ma lekko, i dobrze, bo właśnie tak powinien wyglądać normal. Może inaczej: jak, przykładowo, bawicie się z takim Thunderjawem na hardzie i wyżej? Przyjmując, że walczymy 1 vs 1.
-
J.w. Doom to w ogóle nigdy nie była i nie będzie moja bajka, ale nastawienie na "czyste" napier.dalanie po prostu sprawia, że szybciej przychodzi nuda. Ewentualnie gra musi być na 5-6 h. Wolf mnie kupił w 100% między innymi za tę mieszankę (a bakcyla złapałem dopiero w momencie wybudzenia się Blazkowicza). To tak jakby, nie wiem, z DMC wyciąć cutscenki z cool tekstami Dantego i używaniem wrogów jako deskorolki. Niby można, ale to stanowi charakter tych produkcji. Zresztą w Wolfie aż tyle tego nie ma.
-
Ja właśnie kończę Horizona (podstawkę) na normalu i podbijam przedmówców: w tym przypadku poziom jest dobrze wyważony, momentami rzekłbym nawet, że trzeba pokombinować i jest jakieś tam wyzwanie. Oczywiście nie kryję, że często lecę na hura (nie chce mi się bawić w ciuciubabkę z większymi maszynami, skoro i tak po ataku z przyczajki są zaalarmowane), a korzystanie z mechanik, które pod względem czysto gameplay'owym nie sprawiają mi dużej przyjemności, mija się z celem, ale na pewno daleko temu do samograja. Swoją drogą, ostatnia misja, prawie 100% postępu i poniżej 50h na liczniku, także bez złośliwości, ale nie wyobrażam sobie grać w to 100h, nie mówiąc o większych liczbach.
-
E tam, nowe GTA zawsze cieszy. Jakiś czas temu miałem jeszcze cichą nadzieję na szóstkę na PS4 , no ale niestety wyszło jak wyszło. Pierwsza od początku serii generacja bez nowego GTA.
-
I dlatego platyna w tytułach QD to dla mnie abstrakcja. Te trofea zaprzeczają całemu sensowi rozgrywki.
-
Wielokrotnie się "zmuszałem" do grania/filmu/serialu i nie żałowałem, bo potem zaskoczyło i wciągnąłem się totalnie (a te kilka procent przypadków, kiedy po paru godzinach/odcinkach nadal nie pykło, po prostu rezygnowałem). Z tym, że u mnie taki syndrom występuje przede wszystkim między jednym, a drugim tytułem: kończę gierkę, z którą spędziłem 20-40 h, poznałem świat, bohaterów, mechanizmy, no i teraz "trzeba" zacząć coś nowego. Raczej rzadko jest tak, że mam smaka na coś konkretnego w danym momencie, czasem sięgnę po coś, co leży na półce, czasem coś pożyczę od znajomych, czasem kupię na promocji, no i w tę nowość muszę się powoli wkręcić. Jakbym tkwił w "strefie komfortu", to bym zaliczył 1/10 tego, co w tamtym roku. Ogólnie to u mnie od kupna PS4, czyli ponad rok, trwa już z grubsza nieprzerywane flow i jest pod tym względem pięknie. Może to zabrzmieć śmiesznie, bo to jednak tylko gierki, ale żałuję okresu, kiedy przez cały rok sprawdziłem tylko ze 3-4 większe hity.
-
Normal jest dobrze wyważony, nie jest zbyt łatwy, ale też nie widzę tam możliwości większego zacięcia się. Nasłuchiwania możesz po prostu nie używać. Zależy też, na jakim "doświadczeniu" Ci zależy, bo jak na sprawdzeniu tej słynnej fabuły i przeżyciu "emocji", to nie wczuwałbym się jakoś bardzo w ten survival i brał normal.
-
Oczywiście, że nie. Raz w życiu wziąłem konsolę na premierę i żałowałem. Gadżeciarzem nie jestem, patrzę na sprzęt pragmatycznie, jak będzie parę mocnych tytułów, w które "muszę" zagrać, to zacznę myśleć o zakupie, a w pierwszym roku-dwóch pewnie wyjdzie tego jak na lekarstwo (nie mówiąc o tym, że może będą jakieś cross-geny). Przy okazji cena spada, nowsze modele są mniej awaryjne, no dla mnie same plusy. Do tego czasu do grania zawsze się coś z backloga znajdzie (choć faktem jest, że mam tego coraz mniej).
-
Jakieś 12-14 h za mną, na liczniku ok 30 % i ja tam zachwycony nie jestem. Gra ma parę zalet, które skutecznie zasłaniają/rekompensują to, że jej trzon jest w dużej mierze zbudowany z elementów, za którymi po prostu nie przepadam w grach. Zresztą PS4 mam ponad rok, a Horizona odkładałem sobie cały czas na "kiedyś", bo czytając o gierce zwyczajnie mnie w ogóle do niej nie ciągnęło. No momentami czuję się jakbym grał w Asasyna na mocnych sterydach, a nie bez powodu zaniechałem zabawy z tamtą serią po trylogii Ezio. Oczywiście walki z maszynami są wyjątkowe i stanowią o charakterze Horizona, ale to, co pomiędzy nimi, to lekkie meh. Wątek główny owszem, interesujący, no ale jak to w open worldach bywa, między odkrywaniem kolejnych układanek fabuły mijają 2 godziny aktywności pobocznych, więc jest to mocno rozmyte.
-
To zależy od gry i tego, kiedy twórcy chcieli, żeby w danym kolorze się świeciło. Tak w skrócie.
-
Raczej kończę transmisję po wynikach, no chyba, że nasz hymn grają xd. Te wywiady to najczęściej dramat, jakieś miałkie gratulacje i podlizywanie się, stwierdzenia zamiast pytań, z drugiej strony jak już poruszą jakąś kwestię "drażliwą" to zawodnicy (poniekąd słusznie) nigdy i tak nie powiedzą nic, poza "skoczyłem na tyle, na ile byłem w stanie, jestem zadowolony, oddałem dwa równe skoki".
-
Albo Uber/Taxify, albo nic, pier.dolę przepłacanie Januszom z taxi. Wspaniałe usługi, w takim kierunku to powinno zmierzać, no ale są "siły", które, mniej lub bardziej skutecznie, psują zabawę. Pamiętam jak ze dwa, trzy lata temu jechaliśmy taksą i typowy złotówa w środku narzekał na ubery itd., jeszcze pod płaszczykiem troski o klientów "nie znajo miasta, jeżdżo byle jak, klient potem niezadowolony". Powiedziałem co o tym sądzę, no ale idee wolnościowe raczej nie trafiają do starego betonu. Co do pracy, to sam się zastanawiałem kiedyś, czy by sobie w ten sposób nie dorobić, ale wydaje mi się za dużo kombinacji z tym wszystkim, i te mało wiarygodne firmy ogłaszające swoje NAJLEPSZE WARUNKI W MIEŚCIE, pojawiające się jak grzyby po deszczu, też jakoś nie zachęcają.
-
Jeżeli backtracking ma być ważnym elementem rozgrywki, a kwestie techniczne skutecznie go obrzydzają, to jest to dla mnie po prostu wada gry i nie widzę sensu dorabiania jakiejś specjalnej otoczki do tego, czym "miał być" dany tytuł. Coś mi się podoba bardziej lub mniej i tyle. A do Preya zachęciły mnie właśnie te powszechne porównania do Bioshocków i Deusów, które uwielbiam. Mają dużo elementów wspólnych, ale to mimo wszystko inna półka.
-
Nie no backtracking jest dosyć mocny, a jak ktoś chce się bawić w zaliczanie wszystkich pobocznych "misji" (bo to duże słowo jak na to, że mamy dotrzeć do truchła i przesłuchać nagranie, które miało przy sobie), to w połączeniu z tymi loadingami nie jest to zbyt przyjemne. Mnie gierka w pewnym momencie już zaczęła męczyć, generalnie żadne objawienie, szczególnie jak się człowiek naczytał spustów przed zagraniem.
-
Uncharted : Lost Legacy No spokojnie mogło to być te dwie godziny krótsze, "zwykłe" DLC i nic by się nie stało, ale z drugiej strony, nie mógłbym go wtedy pożyczyć od kumpla, a z pewnością bym nie kupił xd. Odkrywczego nie ma tu dosłownie nic, gra się w sumie tak samo, jak w U4, czyli trochę łazimy/wspinamy się (obowiązkowe, nudne już, urywanie się półki skalnej po wylądowaniu na niej included), trochę się skradamy (te etapy zawsze na propsie, na ile się da, to unikam otwartej wymiany ognia), trochę strzelamy (kilka nowych zabawek, w praktyce wielu nie zdążymy/nie ma potrzeby użyć), trochę jeździmy po otwartej przestrzeni. W opiniach i recenzjach dużo uwagi poświęcono właśnie tej ostatniej kwestii i spodziewałem się, że duża mapa będzie fundamentem całej rozgrywki, a koniec końców, był to tylko dosyć mocno rozbudowany, ale jednak jeden rozdział z całości, taki większy Madagaskar z czwórki, co mnie osobiście cieszy, bo zdecydowanie wolę liniową strukturę i standardowe skakanie po miejscówkach. Przyznam jednak, że odmiana w postaci nieobowiązkowego szukania 11 "żetonów" wypadła całkiem fajnie i dała możliwość zabawy tymi nielicznymi nowymi mechanikami. Widoczki są, standardowo, piękne, choć nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że gra wygląda lepiej, niż prequel (wręcz powiedziałbym, że aliasing jest trochę bardziej widoczny). Akcji wywołujących jakieś większe emocje w sumie nie ma, choć etap w to forma miłego nawiązania do U2. Scenariusz chyba najbardziej "kameralny" ze wszystkich edycji, dla mnie zwyczajnie nudnawy, villain standardowo nijaki, nie mówiąc co tym, że nasz duet nawet nie zbliża się charyzmą i humorem do Drake'a i ogólnie całe to girl power jest moco meh (dobrze, że później pojawia się pewien stary znajomy, niestety skutecznie zredukowany do roli comic relief). Zresztą fanem Chloe nigdy nie byłem, a Nadine zwyczajnie nie lubię. Także ogólnie: więcej tego samego, więc kto lubi serię, polubi i LL. Mnie w kolejne tytuły zawsze dobrze się grało, więc i tu bawiłem się dobrze, ale to typowe gry na raz, a pewne schematy już się starzeją, zresztą ile można?
-
Teraz doczytałem, ze chodzi o granie z v-synciem (co dla wielu jest dosyć ważną kwestią, ale mniejsza z tym). No to tym bardziej nic, tylko grać, słynny "laptop z Biedry" powinien udźwignąć trylogię bez zająknięcia.
-
Otóż to, teraz dostaliśmy deski jako powtarzalny, zbierany w lokacjach item i zdecydowanie większą ilość okien, przez które umarlaki będą się mogły wdzierać. Zakładam, że jak nie zabijemy okna, to wracając do danej lokacji za każdym razem przywita nas paru przyjemniaczków. Zważywszy na system ekwipunku, dodatkowa zabawa w bieganie tam i z powrotem, no ale wszystko wyjdzie w praniu.
-
Kiedy? Chyba, że mówisz o zasuwaniu rolet, no ale to zupełnie inna sprawa.
-
Podobało mi się, ale bez opadu szczęki. Poczucie limitowanego czasu skutecznie psuje zabawę, w końcu to nie jest gierka, którą (przynajmniej przy pierwszym, normalnym zaliczeniu) przebiega się na pałę. No ale niedosyt jest, więc poniekąd zamierzony efekt osiągnięty Zmiany w budowie leveli są mocne, ogólnie remake jest naprawdę gruntowny i nie ma mowy o uczuciu grania w to samo w lepszej oprawie (no ale to pewnie śledzący każdy materiał już od dawna wiedzą). Ja, mimo niedawnego zaliczenia RE2, czułem się jakbym grał w całkiem świeży tytuł. Wygląda rzeczywiście dużo biedniej, niż się spodziewałem (aliasing!), ale gra się bardzo przyjemnie, strzelanie jest mięsiste. Nie do końca przekonuje mnie patent z "barykadowaniem", nie pasuje mi też, że badając dany element nie dostajemy żadnego słowa komentarza Leona, tylko zbliżenie kamery, ale to drobnostka. Poza tym: zdecydowanie cięższy (choć nie ma tu mowy o żadnym strachu) klimacik, z dużym potencjałem w dalszych etapach, no i rozbudowanie dosyć prostego i niezbyt obfitego w dialogi oryginalnego scenariusza też wypada pozytywnie. Daję plusa i sprawdzę kiedyś pełniaka, ale nie napalam się i nie biorę na premierę.
-
Miałem napisać, że przecież nawet dziś można sobie odpalić na PC, ale luknąłem na neta i oficjalnie zarówno DS jak i ME mają lock na 30 fpsach lol. Na dodatek ME chyba oficjalnie nie obsługują pada. Swoją drogą, port ME1 na PC był koszmarny, crash do pulpitu miałem jakoś co godzinę gry. Gierka świetna, ale odliczałem już tylko do odpalenia po ludzku dwójki. Która to natomiast była bardzo dobrze zoptymalizowana. Z tymi DLC natomiast to strasznie się nastawili na trzepanie z nich hajsu (szok), bo nawet edycje GOTY dwójki i trójki się nie ukazały.
-
Sobies: U mnie przebieg końcówki wyglądał z grubsza tak: Także wyszło słabo xD. Moje wybory nie poprowadziły bohaterów w kierunku, w jakim bym chciał, rozminęły się z "kluczem", jakiego oczekiwali twórcy (a że gry QD znam od lat, to mniej więcej domyślałem się, kiedy dane zachowanie jest odpowiednie, ale takie granie byłoby, że tak powiem, nieszczere). Trochę jak z testami psychologicznymi: czytając pytania łatwo się domyślić, co zaznaczać, żeby wynik był "dobry", co niekoniecznie musi oznaczać zgodne z własnymi przekonaniami odpowiedzi.
-
The Visit i Split były jego mocnym odbiciem się, więc nie było powodu, żeby zakładać najgorsze. Ja tam na MC/RT mam wyje.bane, tym bardziej, że przy poprzednich jego filmach też pierwsze recenzje były chłodne, poczekam na reckę/opinie na KMF i w miarę możliwości i tak idę do kina.
-
Byłem w podobnej sytuacji, z jrpg praktycznie nie miałem styczności, a parę miechów temu sięgnąłem po FF VII i weszła jak złoto, także bez obaw. Poziom trudności w głównej fabule nie jest wygórowany, system walki dosyć intuicyjny, a grindu prawie nie ma. Całość zajęła mi z 30 h, więc taki dzisiejszy standard gier "przygodowych-rpg". W miarę możliwości bierz wersję na PS3 (czyli w sumie z PSXa) albo PS4 (parę poprawek), ta na Steamie jest marna i na dodatek ma grubego buga.
-
kanabis: Alone in the Dark czwórka jak mniemam ? Podobno niezły i bardzo w stylu RE. Ja właśnie Dino Crisisy mam na liście do ogrania, jedynka w czasach PSXa jakoś mnie nie przekonywała, za to w dwójeczkę grałem tylko chwilę i bardzo mi siadło to arcade'owe podejście. Dobrze, że to tytułu na parę godzin, bo łatwo wcisnąć gdzieś między aktualne gierki. Co do archaizmów, to wiadomo, nie oczekuję cudów od starych gier ale w przypadku serii RE te save'y, skrzynie itd. to zawsze były fanaberie devów (i miały oczywiście swój cel: zwiększenie napięcia, utrudnienie itd.). Takie Tomb Ridery bodajże od dwójki miały save w dowolnym momencie, MGS-codec i save w dowolnym pomieszczeniu etc. No ale nie ma co narzekać, gra na 5h, to jakoś musieli wydłużyć zabawę. Generalnie co by nie mówić o sterowaniu, kamerze, celowaniu z miejsca, to jednak dla mnie stara trylogia na zawsze w sercu. A loadingi z GTA2 pamiętam aż za dobrze, szczególnie, że moja "wersja" sprawiała lekkie problemy z odczytem xd. Niestety, w 99 nie znałem triku ze stawianiem konsoli na boku. grzybiarz: no faktem jest, że jak gierka nie ma jakiejś wartości sentymentalnej, to ciężko teraz całkiem na świeżo wsiąknąć, choć w przypadku FFVII mi się udało w zasadzie bezboleśnie, także próbować nie zaszkodzi. Ja nigdy na poważnie nie traktowałem backloga z PSXa, ot było, minęło, ale gdzieś tam kiedyś jak mnie weźmie, to może zaliczę jeszcze Fear Effecty czy Soul Reavera. Swoją drogą, w erze PSXa gry na SNESa (nie mówiąc o NESie) to mi się wydawał gruby oldschool, a niektóre z nich miały ledwo 5-6 lat (taki Chrono Trigger chociażby, premiera w 95', konwersja na szaraka w 01').
-
Wręcz przeciwnie, mam naje.bane broni, ammo i czego się tam jeszcze da, mam nawyk chomikowania, ale jak dochodziło do starcia z Nemesisem, to na nic mi się to zdało, skoro nie zdążyłem ich wykorzystać xd. Archaizmy jednak dają popalić, bo o ile sterowanie, celowanie itd. sprawdza się przy standardowej, ślamazarnej rozrywce, tak dynamiczne walki z bossami to inna bajka. A najbardziej mnie wku.rwiały akcje, w których mnie złapał, rzucił, i zanim zdążyłem wstać, to złapał znowu. No i sytuacja, w której po zgonie muszę oglądać intro, ładować save'a, przebiec kilka ekranów (i to przy założeniu, że zapisałem stan od razu przed walką), przeskipować parę filmików, a potem obejrzeć nieskipowalną scenkę, żeby w końcu powtórzyć walkę, to też dramat i w takich momentach cieszę się, że w niektórych aspektach branża się zrobiła "casualowa".