Skocz do zawartości

kotlet_schabowy

Użytkownicy
  • Postów

    4 246
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez kotlet_schabowy

  1. To jest egzemplarz upolowany w czasie akcji na Black Friday ze sklepu allegro? Nie miałeś wątpliwości przyjmując sprzęt w takim opakowaniu? Ja nie odebrałem swojego OLEDa od kuriera właśnie ze względu na pudło, było otwarte i zaklejone nieudolnie taką samą chujową taśmą, jak u Ciebie xD. Z tego co czytałem na pepperze to więcej takich przypadków było (jeden gość miał nawet pękniętą matrycę), teraz widzę, że rzecz dotyczy każdego rozmiaru, także no szacun dla uczciwego sprzedawcy. Dla mnie, abstrahując już od tego, że z samym TV może wszystko jest ok, mógł nie być podłączany czy nawet wyciągnięty z pudła (w co wątpię) wpychanie "pozwrotowców" (bo co niby innego może uzasadniać masowo pootwierane pudła?) bez słowa wzmianki w opisie aukcji (a przecież cena była na tyle dobra, że i tak ludzie by przymknęli na to oko) jest po prostu brakiem szacunku do klienta, żeby nie powiedzieć oszustwem. Serce mnie bolało, bo cena była rewelacyjna, byłem już nakręcony, PS5 też już niemal kupione, a tu taka niespodzianka.
  2. No to zwyczajnie masz problemy ze zrozumieniem innej perspektywy i tyle, nic nadzwyczajnego na forum i w ogóle w społeczeństwie. Oceniam tu i teraz, odnosząc się do obecnych cen w euro, w krajach dużo bogatszych. No ale zaraz się dowiem, że przecież to Polska i czego ja śmiem oczekiwać, płać i płacz. Ja wiem, że racjonalizowanie sobie polityki dużych korporacji jest w narodzie silne (chociaż czuję lekki dysonans zestawiając to z wszędobylskim jebaniem po Sony/MS/N, po złodziejskich marketach i ich praktykach w takie dni jak BF itp.) no ale ja robiąc zakupy staram się jednak myśleć, czy coś: a) jest mi potrzebne b) jest w adekwatnej (z MOJEGO punktu widzenia) cenie i sram na to, że jakieś mityczne postacie kupują telefony za 3k (ten "argument" pojawia się na forum regularnie od premiery konsoli i jest równie ułomny teraz, jak wtedy), ja nie kupuję, bo mi to niepotrzebne i mam lepsze wydatki. Zresztą gadkę "to tylko śmieszne 2k za konsolę" można odwrócić: to tylko jebana konsola, i to nawet niespecjalnie jak dotąd porywająca generacja, czemu miałbym się rzucać na pierwszą lepszą zjadliwą okazję? Nie teraz to kiedy indziej. Z mojej strony EOT, bo już pod koniec 2020 (w sumie to chyba nawet dokładnie w tym topicu) przerabiałem klimaty, kiedy pasywno-agresywni PREORDEROWCY nie mogli wytrzymać, że ktoś nie bardzo widzi sens polowania na sprzęt z trzema grami na krzyż. tl;dr beka z patrzących innym w portfele.
  3. Odebrałem, przewertowałem, na razie pierwsze wrażenie: flashbacki z Saturn Extreme (zapach, papier, czcionka, jakość screenów i grafik), ale zestaw tekstów i LINE UP redaktorów wygląda naprawdę dobrze. Przeczytałem reckę MGS2 no i nie powiem, nawet fajny follow up do legendarnego tekstu z 2001 i mimo wszystko sensowne argumenty, choć z werdyktem się nie zgadzam tak teraz, jak i lata temu (dwójkę zaliczyłem w 2004 i dla mnie to była dyszka, a i tak pewne aspekty doceniam dopiero od niedawna). Zapowiada się pyszna lektura.
  4. Też się skusiłem na dzisiejszą "promocję", miałem rozterki i dylematy, głównie natury "moralnej", bo wiem, że jako konsumenci i po prostu Polacy jesteśmy dymani, ale ta spekulacja może trwać w nieskończoność, a ile można siedzieć na PS4 Slim? Czekać na PS5 Slim? Frajerstwo, bo droższy a niewiele lepszy, pewne aspekty nawet na minus, a fat będzie już tylko drożał. Czekać, aż Slim stanieje? A chuj wie, kiedy to będzie. Nie czekać i brać teraz fata? Frajerstwo, bo stara technologia, wypychanie zaległego syfu, zawyżona cena, pewnie stanieje przed Świętami/w styczniu/na majówkę. Kupić PS5 w 2021 za 3,5k? Frajerstwo, bo scalperzy (no dobra, to akurat prawda xD). Kupić preordera i mieć na premierę? Frajerstwo, bo i tak nie ma w co grać, awaryjność, cewki. I tak do zajebania. Golas powinien w Polsce jako OKAZJA latać po 1800zł i prawda jest taka, że to dzisiejsze 2k to żadna łaska pańska, a i tak okazało się, że trzeba na nią polować xD. To, co w ogóle odjebywały dziś sklepy, to jest dramat i żenada. Liczę tylko na to, że nie padnie mi napęd, bo już pojawiają się w necie głosy, że ten "rzut" ma jakieś problemy w tym temacie xD. Część osób już oddała sprzęt.
  5. No racja z tym transem, już widzę, jak odpalam DLC np. za pół roku i gubię się w ruchach i przyciskach xD. Teraz dodatek na promce, ale to nadal prawie 5 dyszek, niewiele mniej niż pudełkowa GOTY. Orientuje się ktoś, czy w tej pudełkowej GOTY DLC jest w formie kodu? Bo jak nie, to mam pewien pomysł Z drugiej strony, kilka razy męcząc się z czymś w czasie zaliczania podstawki mówiłem sobie, że nigdy więcej, a tu znowu na własne życzenie mam sobie robić krzywdę xD BTW posłuchałem sobie wczoraj dłużej OSTa i chyba trochę za mało go pochwaliłem. Momentami to cudo. Ogólnie abstrahując od wad czy nie do końca przekonujących mnie patentów, BB ma w sobie cząstkę geniuszu.
  6. Bloodborne Niezły tytuł jak na planowane zakończenie przygody z PS4, czyż nie? Co prawda w wyniku pewnych perturbacji chyba jednak nie przywitam "nowej" generacji tak szybko, jak się spodziewałem, ale symbolicznie zamykam tamtą erę tym właśnie dziełem. Miałem pełno refleksji i wniosków w trakcie rozgrywki, na gorąco (czasem dosłownie), ale obecnie trochę ochłonąłem z emocji (zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych) bo technicznie rzecz biorąc "fabułę" skończyłem jakiś tydzień temu, po czym wziąłem się za zrobienie pozostałych endingów (z czego jeden wymagał trochę dodatkowej zabawy), a od paru dni popycham po trochę do przodu słynne lochy, bo skusiła mnie platyna. Efektem ubocznym jest to, że ochota na spisanie wrażeń też już trochę odeszła i nawet nie wiem, od czego zacząć. Z racji tego, jakiego kalibru dziełem jest wyżej wymienione, niech będzie, że "skrobnę" parę słów czysto osobistej otoczki. Czym jest BB i jakim kultem obrósł, wie tu raczej każdy. Pewnie większość osób, które w ogóle miały zagrać, już zagrały, a kto nie zagrał ten pewnie już po niego nie sięgnie (chyba, że ktoś czeka na mityczny upgrade/remaster na PS5). Mało brakowało, a sam należałbym do tej drugiej grupy, bo jedno nieudane podejście do BB zaliczyłem, i to chyba z 5 lat temu: doszedłem do pierwszego "ogniska" i po dwóch czy trzech zgonach odpuściłem, bo na samą myśl o tym, że ten koszmarny loading będę musiał przeżywać setki razy, po prostu mi się odechciało. Tu muszę od razu zaznaczyć, że czasy ładowania wyraźnie się poprawiły, zapewne po patchach, no chyba, że zwiększyła się też moja tolerancja. Nie byłem też zachęcony całymi tymi soulsowymi korzeniami: do DS miałem podejście niewiele wcześniej i też nie pykło zupełnie (zdania zresztą nie zmieniam, wręcz poszerzając swoją wiedzę na ten temat utwierdzam się w przekonaniu, że cała trylogia plus Demony to dla mnie strefa "no go"). Chyba dopiero zaliczenie Sekiro sprawiło, że z większą tolerancją podszedłem do wcześniejszego dzieła From, choć czuć mocno, że te kilka lat rozwoju działa na wyraźną korzyść późniejszego ich hitu. No w każdym razie jakiś czas temu kupiłem sobie używkę (niestety edycję day one) ot tak dla zasady, bo może sięgnę. No i sięgnąłem. Pierwsze wrażenie już kiedyś było nie najlepsze. To aż dziwne, żeby mając tak piękną skądinąd grę, zaprezentować świeżemu graczowi na dzień dobry komiczną wręcz mordę naszego bohatera w edytorze postaci, zahaczającą jakością o czasy PS2 xD. No ale dobra, to mało znaczący szczegół w kontekście całości. Później zaczęło być coraz lepiej i wchodziła coraz lepsza wkrętka. Klimat: gęsty, tajemniczy. Panująca cisza podkręca wrażenia, wszelkie odgłosy, począwszy od stukania butów, przez wszelkie cięcia, strzały czy wreszcie mniej lub bardziej dziwaczne odgłosy przeciwników, robią świetną robotę. Zgony: są, ale nie aż tak bolesne, z racji na wspomnianą poprawę w temacie loadingów. Level design, odkrywanie skrótów: mistrzostwo, wiadomo. Szkoda tylko, że nie możemy podróżować między ogniskami, tylko zawsze wracamy do snu tropiciela, bez sensu, wydłużające czas i, co pokazały pozostałe gry From, po prostu nietrafione. Styl walki satysfakcjonujący i raczej prosty, ale patent z "rozszerzaniem" broni świetny. W zasadzie całą grę przeleciałem na podstawowym toporze, inne zabawki sprawdzałem czasem z czystej ciekawości, ale po pierwsze nic mnie jakoś mocno nie przekonało pod względem taktycznym, a po drugie rozwijając jedną broń na pewnym etapie inne stają się po prostu słabe. Do gustu przypadł mi pyszny pomysł na "parry", co prawda w ogóle nie zasygnalizowany w grze (kolejna rzecz, którą na plus zmieniono przy Sekiro: podpowiedzi dotyczące różnych zagrywek w trakcie loadingu) i trzeba trochę potrenować, co więcej, czas na zastosowanie riposty jest strasznie krótki i nie da się ukryć, że detekcja kolizji nie zawsze działa jak trzeba, także w praktyce często mi po prostu nie siadało. Ale jak już siądzie Za to stun od tyłu prawie zupełnie nie praktyczny, może poza walkami z bossami. Ogólnie gra się po prostu wybornie (oczywiście poza momentami, kiedy chce się złamać pada xD). Szczególnie miło będę wspominał momenty umiarkowanie spokojnej eksploracji, zbierania lootu, rozwalania mobów, którzy niby nie stanowią aż takiego zagrożenia, ale jeden fałszywy ruch czy rolka w złą stronę sprawiają, że możemy doznać gangbangu od kilku pozornie leszczowatych typów. Uczucie, gdy otwieramy ciężkie wrota i wkraczamy w nowy, pieczołowicie wyrzeźbiony przez twórców obszar i wręcz powoli spacerujemy chłonąć atmosferę, jest nie do podrobienia. Ogólnie było pełno momentów, kiedy wręcz chciało się na głos mówić "kurwa, jakie to dobre". Czysto growe doświadczenie, bez przesadnego pierdolenia, z masą satysfakcji, ale też oczywiście masą frustracji i innych większych czy mniejszych problemów, do których jeszcze przejdę. Oczywiście na uznanie zasługuje wspomniany już design świata i system połączeń levelów. Tutaj FS są mistrzami. Wizualnie cacko, szczególnie w pierwszej połowie. Co prawda momentami robi się trochę powtarzalnie (ile można oglądać gotyckich wieżyczek?), ale cały czas (no może poza lochami) czuć ten pierwiastek artyzmu i DUSZY. Technicznie cudów nie ma, gra ma mocny aliasing, momentami chrupiącą animację, a niektóre modele postaci czy elementów otoczenia są niezbyt ładne, ale za to efekty często potrafią zachwycić. Co nie zmienia faktu, że Lovecraft to zwyczajnie nie moje klimaty i nie będę udawał, że mnie to fascynuje. Pod tym (i w sumie pod każdym innym) względem pierwsza część gry zdecydowanie bardziej mi przypadła do gustu. Do tego oczywiście muzyka. w czasie "zwykłej" rozgrywki jest jej mało i oczywiście rozumiem taki patent, ale trochę mi brakowało czasami choćby minimalnego ambientu. Za to utwory przy starciach z grubasami bywają rewelacyjne, z moim faworytem w postaci Blood Starved Beast (poniekąd remiksowanym przy niektórych starciach) no i oczywiście melodią w tle ostatniej walki. Czysta epickość i ambiwalentne uczucia pomieszanej złości z kolejnej powtórki, napięcia przy jednym z wielu momentów "już go prawie mam" i uznania dla piękna samej muzyki. Żeby nie było tak cukierowo, muszę pojechać po pewnych soulsbornowych świętościach, więc jak ktoś należy do bezkrytycznych wyznawców kościoła From, to może zamknąć oczy/wlepiać klauna. Po pierwsze, ogólnie pojęte "bieganie do bossów" po powtórkach (czyli po prostu oddalone ogniska vel checkpointy). No kurwa, męczący, czasochłonny, nie kreujący ŻADNEJ wartości dodanej ani wyzwania pomysł. Wiem, że są ludzie, którzy nawet bezproduktywne trzymanie przez dwie minuty gałki do przodu i kółka uzasadnią jakimś wydumanym wyższym celem, kiedy mowa o grze FS (zresztą widziałem takie mądrości nawet na FPE), no ale to już problem ich bezkrytyczności. Ja po porażce chcę szybko wrócić ponownie na arenę, mam flow i chcę to wykorzystać, a nie "studzić" się biegnięciem i lawirowaniem między mobkami. Tyle dobrze, że w większości przypadków nie ma tego biegania aż tak dużo, ale still. Druga sprawa, to ten słynny poziom trudności i odwieczna dyskusja o jego "sprawiedliwości". Oczywiście, Bloodborne jest trudne, momentami bardzo, szczególnie patrząc przez pryzmat szeroko pojętej branży. Radzenia sobie z poszczególnymi przeciwnościami trzeba się po prostu nauczyć, a twórcy tego nie ułatwiają. To też kwestia dyskusyjna, bo o ile nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby, żeby wprowadzać tutorial w stylu "rusz gałką żeby się rozglądnąć", tak obecność jakiejkolwiek podpowiedzi co do mechanik i taktyk byłaby na miejscu. Tak wiem, są zwoje od innych graczy, no ale ja grałem offline, i co teraz? Tu znowu Sekiro poszło o krok do przodu (półżywy typ, na którym mogliśmy ćwiczyć ciosy). Myślę, że po starciu z Ojcem już wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi, a w okolicach 10 godziny już czułem się dosyć pewny swego (wiadomo, było to wielokrotnie weryfikowane) i do końca przygody (ok. 33h za pierwszym razem) już raczej nic nie zatrzymało mnie jakoś bardzo długo (do szczegółów jeszcze wrócę). Cóż, jako "weteran" Sekiro, na pewne rzeczy byłem raczej odporny, podszedłem do BB ze świadomością pewnych ogólnych zasad i większym chłodem (o ile w czasie przygody z Wilkiem ze dwa razy zaliczyłem potężnego rage quita, w tym raz grę po prostu usunąłem z dysku, tak w przypadku historii Tropiciela prawie każdą sesję kończyłem z satysfakcją z udanego starcia). Stricte skillowo BB jest po prostu łatwiejszy. Trudność, a raczej męczenie gracza, objawia się (oczywiście poza fundamentalną różnicą w postaci paska staminy, trochę się musiałem do tego przyzwyczajać, bo to jedna z najbardziej wkurwiających mnie rzeczy w grach, ale po jakimś czasie weszło w krew i stało się dosyć naturalne) głównie w postaci zużywalnych itemów, szczególnie odnawiających HP, które po paru nieudanych próbach walki z szefem po prostu musimy podfarmić w jednym z dostępnych w każdym momencie, lajtowych obszarów. To samo zresztą tyczy się expa, jeśli ktoś chce obrać taki styl (mi się zdarzyło może ze dwa razy, generalnie ukończyłem grę będąc jakoś koło 75 levelu). Czyli żmudne czynności, a nie prawdziwe wyzwanie. Jeszcze gorzej, gdy mówimy o rzadkich, trudno dostępnych przedmiotach. Tych lepiej po prostu nie używać xD. Zresztą tu też występuje "przypadłość" obecna później również w Sekiro: multum gadżetów, czarów i innych cudów na kiju, których w sumie i tak nie ma sensu/nie opłaca się używać w ferworze walki, bo obarczone jest to ryzykiem nieadekwatnym do korzyści. Dalej: klasyka, czyli nauka bossa. Ja wiem, że są wymiatacze, którzy walą lamusów na łeb w pierwszej próbie, ale śmiem twierdzić, że to raczej rzadkość. Większość z nas zna ten ból, kiedy dostaje się one hit killa czy inne tanie gówno, którego nie mamy prawa uniknąć na danym etapie "nauki". No to powtórka, spacerek i walka, ewentualnie parę loadingów i spacerków do Centrum Yarnham po "żyćko" xD. No ale dobra, tu trochę się czepiam i odbijam sobie te momenty wkurwu, kiedy to mając kogoś już prawie na widelcu, dostałem w ryj serią ciosów o zasięgu 20 metrów, mając w kieszeni 10 fiolek, których po prostu nie zdążyłem wykorzystać. Taki urok i jestem w stanie to zaakceptować, tym bardziej, że poza paroma wyjątkami, dużo bossów jest do ogarnięcia w parę powtórek. Tu kłania się znowu Sekiro, gdzie męczarnie, wręcz fizyczne, trwały czasem godzinami. Żeby było śmieszniej, pełno tych patentów poprawiono/wywalono w Sekiro, więc sami devi poniekąd przyznają, że nie była to żadna zaleta ani przemyślany w celu głębokiej kontemplacji świata przedstawionego game design xD. Jednego jednak nie zmienili: styl zadań od NPCów i poznawania zakończeń gry. To już kwestia love or hate i rozumiem samą ideę "samodzielnego" odkrywania świata (chociaż czy do końca samodzielnego? W końcu większość graczy i tak albo gra online i czyta podpowiedzi, albo liczy na sugestie tego słynnego COMMUNITY w necie) i poznawania wyników naszych decyzji/eksperymentów "na żywym pacjencie". Jednak nie lubię takich rozwiązań, gdzie bardzo łatwo coś przegapić/stracić na amen albo decydować o czymś, co może wpłynąć na dalszy rozwój wątku, zupełnie w ciemno. No i klasyka, czyli odbębnienie jakichś z dupy motywów, na które nie masz prawa sam wpaść, żeby zobaczyć TRU ending (ale i tak w Sekiro poszli w absurd wymagań o kilka kroków dalej xD). Oczywiście znowu najsensowniejsze jest bawienie się w kopiowanie save w odpowiednim momencie przed zakończeniem (nauczony doświadczeniem wyczułem, że zbliża się TEN moment i obyło się bez szukania w tym temacie porad). Aha no i kamera potrafi czasem nieźle dowalić. A już w połączeniu z upośledzonym momentami lockowaniem zwyczajnie utrudnia rozgrywkę. Parę słów o scenariuszu będzie w sam raz na zakończenie tego przydługiego strumienia myśli. Bo w sumie nie wiem za bardzo, co tu mogę powiedzieć xD. Po przemierzeniu Yarnham wzdłuż i wszerz tak na dobrą sprawę mało co o tym świecie wiem, a fabuła jest wręcz pretekstowa. Mówcie co chcecie, dla mnie poznawanie świata i sensu wydarzeń gry poza grą (czytając wikipedię i jakieś mniej lub bardziej sensowne wynurzenia fanów) to nie jest fajna sprawa i tutaj ode mnie minus. Ale jest o o tyle mały minus, że BB traktowałem po prostu jako mięsiste doświadczenie gameplay'owe i może tracę na tym podejściu, ale historyjka była tu po prostu tłem. Zresztą w przypadku wielokrotnie tu już przywoływanego Sekiro nie było dużo "łatwiej" i mimo, że wtedy w temat wkręciłem się dużo mocniej, to i tak ostatecznie nie miało tam za bardzo co porwać. Nie tym stoją gry From i tyle. Także już naprawdę kończąc: oceniam Bloodborne bardzo pozytywnie, bo mimo pewnych problemów zapewniło mi masę dobrej, sycącej zabawy i w sumie od zaliczenia Sekiro ponad 3 lata temu nie doświadczyłem czegoś takiego. Odstawiając złośliwości na bok, rozumiem coraz bardziej, za co ludzie pokochali gry FS, szczególnie przy obecnych trendach w branży. Nie dziwię się też tylu nagrodom i tytułom GOTY/GOTG. Dla mnie mimo wszystko Sekiro>BB. Ale BB całościowo nie wywołało we mnie aż tyle furii i można powiedzieć, że było przyjemniejszym doświadczeniem xD. No i myślę, że do platyny będę potrzebował z 20 godzin mniej. Co prawda wizja otwartego świata i setek godzin potrzebnych na jego poznanie trochę odstrasza mnie przed kolejnym dziełem From, ale faktem jest, że patrzę w kierunku Elden Ringa z dużymi nadziejami. Ale na to przyjdzie jeszcze czas. Tymczasem idę zwiedzać te cholerne lochy. A w spoilerze po "dwa słowa" o każdym bossie:
  7. Coś się ruszyło z cenami C3, 48 cali za 4k, 55 cali za 4,4k, zainteresowanych odsyłam na pepperka po szczegóły. @Dahaka wołam bo szukałeś, ale schodzą po trochę i do rana może nie być.
  8. To u mnie dokładnie na odwrót, jak nastrój nie pasuje, humor popsuty, to nawet nie tykam konsoli, bo po prostu psułoby mi to moje doświadczenie. Stąd w niedzielne wieczory praktycznie nie gram xD Jak kiedyś pracowałem w miejscu, które niemal pozbawiało mnie chęci do życia, to przez kilka miesięcy pograłem może paręnaście godzin, mimo, że czas miałem.
  9. Nie no najniższa seria z 2022 to A (dla "niedzielnych" użytkowników raczej wystarczająca), wyżej B, która w sumie ma prawie wszystko co najważniejsze, następnie najpopularniejsza wśród graczy ze względu na stosunek cena/jakość i oferowanie chyba wszystkich obecnie potrzebnych technologii seria C, później G i Z (to już kosmos). Pierwsza cyfra w numerze modelu odpowiada rocznikowi, więc C1 to 2021, C2 2022 i w końcu najnowsze C3 z obecnego roku (premiery są na wiosnę). Generalnie najbardziej opłaca się kupić model zeszłoroczny w momencie dużych obniżek cen/promocji na początku nowego roku, a później już okazyjnie (w tym roku cashbacki były chyba w marcu i w czerwcu). Może się też coś trafić na BF, sam obserwuję, ale jeśli się komuś nie spieszy, to zdecydowanie lepiej poczekać. Egzemplarze z serii C2 są już raczej słabo dostępne (w dużych sieciach niemal w ogóle), a jak już się trafi, to jest trochę podejrzany (leżak, powystawowy, zwrot etc.), a paradoksalnie wcale nie widzę, żeby były w jakichś korzystnych cenach. No także szacujesz swój budżet, swoje potrzeby w kontekście różnic między modelami i kupujesz. Najsensowniej będzie po prostu polować na jakiegoś C3. Są sporo droższe i technologicznie ponoć nie ma wielkich różnic w stosunku do poprzednika (wróciła obsługa DTS, jest chyba jaśniejszy i coś tam jeszcze), no ale mimo wszystko to zawsze nowszy model i jak wspomniałem, C2 to teraz trochę loteria (przynajmniej wśród tych rozmiarów, za którymi się rozglądam).
  10. Lollipop Chainsaw (PS3) Jedna z gier, po które w zasadzie nie do końca wiem, po co sięgam, może jakieś tam umiarkowane propsy w necie, na forumie, może mityczny Suda, którego dzieła ponoć mają ten słynny CHARAKTER. No w każdym razie wrzuciłem ten tytuł do kategorii "coś krótkiego do okazjonalnego pyknięcia w tygodniu", i słusznie, bo do takiej formy zabawy najlepiej się nadaje. Jedno jest pewne, LC jest specyficzne i nietypowe, choć w założeniach raczej prościutkie. Niby zombie slasher, wrzucony w konwencję zahaczającego mocno o absurd i kicz, komiksowego festiwalu dziwacznych i przesadzonych postaci i wydarzeń. Co by nie mówić, momentami można się uśmiechnąć słuchając dialogów czy obserwując, co się odwala na ekranie i generalnie całość działa, a bohaterów można polubić. Zresztą udział w tworzeniu scenariusza miał znany skądinąd James Gunn, więc mniej więcej możecie sobie wyobrazić, o jakie klimaty chodzi. Robotę robi też stylistyka i warstwa wizualna (mocne kolory, specyficzna "kreska", pełno efektów), OST też dokłada cegiełkę do budowania klimatu, ale potencjał (szczególnie związany z używaniem klasycznych kawałków) był większy. Sam gameplay szału niestety nie robi, dosyć szybko robi się powtarzalny, co nie byłoby takim problemem, gdyby nie to, że trzon, jakim jest ciachanie nieumarłych, jest średnio satysfakcjonujący. Owszem, wraz z progresem możemy dokupić nowe ciosy czy "rozwijać" naszą bohaterkę, ale w praktyce używałem kilku kombinacji na krzyż, a za racji na wyjątkową (poza paroma sytuacjami, typu oszołomienie) wytrzymałość przeciwników, starcia są trochę mdłe i czasami się dłużą. Ot ciachamy mobków tytułową piłą po prostu za długo, zanim padną, więc frajdy wiele w tym nie ma. Dużo tu też QTE, z gatunku tych najgorszych, karzących boleśnie za pomyłkę (szczytem była walka z ostatnim bossem, gdzie praktycznie pokonałem skurwiela, ale na samiutkim końcu pomyliłem jeden przycisk w sekwencji QTE, w rezultacie zaliczając natychmiastowy zgon i cofnięcie aż przed walkę). Tyle dobrze, że na normalu jest raczej łatwo, nie zabraknie nam lizaków odnawiających zdrowie, a całość jest dosyć krótka. Momentami drażnić mogą jeszcze jakieś poboczne sekwencje ala mini gierki, ale z drugiej strony wprowadzają jakąś odmianę do schematu. No także jako przerywnik od "typowego" gamingu, w dużej mierze bezstresowy i nie wymagający zaangażowania intelektualnego, za to ociekający dziwacznym klimatem, Lollipop Chainsaw nawet się sprawdza. Ale jeśli ktoś miałby szukać oryginału i dawać za niego 200-300 zł, no to raczej nie xD.
  11. Był okres, że czasu miałem dużo, a gier niewiele, więc każdą z nich maksowałem i wracałem do niej po parę razy. Całe szczęście teraz mogę sobie grać w co chcę, gorzej natomiast z czasem, więc mimo że nostalgiczna podróż i komfortowy powrót do czegoś, co już dobrze znam, jest kuszącą i łatwą przyjemnością, to wolę poznawać nowe rzeczy. Oczywiście co jakiś czas wracam do ultraklasyki jak stare platformówki, GTA czy MGSy, ale to w skali roku może kilka epizodów. Inna sprawa, że "młode retro" z czasów takiego PS3 jeszcze musi nabrać odpowiedniej "mocy", żebym zechciał do niego wracać i pewnie w przeciągu najbliższych paru lat to nastąpi, ale na razie CZYSZCZĘ BACKLOG i dobrze mi z tym. Z filmami mam trochę inaczej, zdecydowanie chętniej sięgam po ulubione starocie, ale to zupełnie inne, lepiej starzejące się medium.
  12. Generalnie jak ktoś ma choćby mitycznego "lapka z biedronki", to w przypadku MGS1 najlepiej po prostu nabyć wersję z GOGa, czyli działający na obecnych maszynach port na PC z 2000 roku, kiedy to w przeciwieństwie do najnowszej kolekcji, konwersję na mocniejsze sprzęty podciągało się graficznie xD
  13. @gamer123 jak na moje to każdy Sony Bravia produkowany po 2015 będzie git. Ot choćby KDL 40R550C. Używane latają w różnych cenach na olx (wiem, bo swego czasu szukałem), ale powiedzmy, że w 600-800 zł się można zmieścić. Wiadomo, to zawsze używka i pewnego rodzaju loteria (sprawdzenie u sprzedawcy to mus), ale TV do PS4 to o tyle ciężki temat, że dobrych paneli FHD już się po prostu nie produkuje (te wszystkie chińskie i tureckie cuda z marketów to lepiej sobie darować), a na matrycy 4K to niespecjalnie się będzie taka rozdziałka prezentować (ale da się przełknąć).
  14. Prawdziwy gracz ma w dupie mityczny backlog, zalicza z 5 gier rocznie, ale za to ma bardzo dużo do powiedzenia o całej branży i śmieje się z Januszy grających tylko w CoDy i Fifki.
  15. Są w ogóle jakieś popularne TV z "matowym" ekranem? Albo chociaż nie odbijającym wszystkiego jak lustro? W OLEDach, obok standardowych problemów tej technologii, to dla mnie chyba największy minus. I mówię to jako osoba, która używa TV raczej wieczorami, po ciemku, z zasuniętymi roletami (jak na gracza przystało), nawet nie wyobrażam sobie efektu w typowym polskim "salonie" za dnia. Zawsze staram się minimalizować wszelkie rozpraszacze. Światełka, ledy i inne gówna drażnią mnie niesamowicie kiedy gram/oglądam film, więc zastanawiam się poważnie nad tym problemem przed wywaleniem kilku tysi. Jakieś sugestie w temacie? Ogólnie rozwala mnie to, że rzekomo najlepsza technologia ma tyle wad, aż zaczynam się zastanawiać, czy jej kult nie jest mocno przesadzony xD. Z drugiej strony, jak nie OLED, to co? Nie chcę iść w pełną budżetowość i kupować jakiegoś strucla za 1,5-2k, TV ma być na lata, do nowych konsol i filmów/seriali (nie będzie to niedzielne oglądanie netflixa) więc jak mam dać 3k za LCD, to już wolę dołożyć i mieć tego mitycznego OLEDa. Ale nie chcę się potem wkurwiać, że mam gadżet, do którego używania muszę czekać na listopadowe wieczory albo przemeblować pomieszczenie xD.
  16. Jak dla mnie zapach elegancki i nie odczułem, żeby był jakoś intensywniejszy, niż zazwyczaj. Co do samej zawartości, to właściwie przeczytałem już wszystko, co mnie interesowało, z uwagi na parę dodatkowych dni wolnego poszło szybciej, niż zwykle, ale też w tym miesiącu było naprawdę sporo treści, które od początku mnie zaciekawiły. Ogólnie jeden z lepszych numerów w ostatnim czasie. Wyróżnię choćby całkiem przyjemnie napisaną relację z TGS (widać, że gościnny autor ma mocną zajawkę, choć może nawet momentami entuzjazm był aż zbyt duży, przy notce na temat kolekcji MGS choćby, gdzie część rzekomych usprawnień wcale nie występuje w produkcie końcowym) czy "Śladami Godzilli" Komodo (uniwersum od wielu lat mnie nie interesuje, ale podjarka autora się udziela). Na pochwałę zasługuje też tradycyjnie Adamus. Fanem omawianych seriali nigdy specjalnym nie byłem (ot leciały sobie gdzieś tam w tle), ale tutaj robotę robi sam styl i lekkość pióra. Za to art o DBZ taki trochę nijaki, może trochę za krótki, jak na tak duży fenomen i zbyt ogólny, żeby wynieść z niego coś więcej. No i oprawiony tak sobie. Ale przyznam, że w skali całego numeru nie znalazłem jakichś baboli w temacie strony graficznej, więc o ile to nie kwestia losowa, tylko tendencja, to bardzo fajnie.
  17. Trek to Yomi Całkowicie w ciemno (no, poza ogólnym rozeznaniem, że "o samurajach"), z braku laku, bo było w Plusie. No i całkiem dobrze mi siadło. Rzut okiem choćby na screeny i widzimy, że gra stylizowana jest na dzieła Kurosawy: czarno-biała, lekko podniszczona taśma filmowa (efekt do wyłączenia w opcjach, moim zdaniem warto zostawić), specyficzna gra światła i cienia i inne smaczki, co do których nie będę się mądrzył, bo w sumie z jego twórczości znam tylko jeden film. Generalnie: klimat jest bardzo specyficzny, sporo tu japońskiej mitologii i oczywiście etosu samurajskiego, także gratka dla fanów tych tematów. Co do gameplay'u, to upraszczając można by go podsumować jako "chodzoną siekaninę w 2D". Oczywiście całość jest trochę bardziej urozmaicona ("eksploracja" i "zagadki" w grubym cudzysłowie, bo są wręcz śladowe, no ale są), a całą robotę robi całkiem niezły system walki, oparty oczywiście na szermierce kataną i okazjonalnym wykorzystaniu broni "strzelanych" (w ferworze walki można o nich zapomnieć). Jest on dosyć skillowy, choć dużo zależy od wybranego poziomu trudności (a przynajmniej tak się domyślam, bo grałem na typowym "normalu" i poza ostatnią walką czy kilkoma momentami z niezbyt sensownie ustawionymi checkpointami, było raczej łatwo). Fundamentem jest sprawne parowanie i dobry timing własnych cięć mieczem. Co ważne, mamy tu pasek staminy, więc dochodzi element taktyczny i trzeba przyznać, że faktycznie dosyć szybko można wyczerpać kondychę naszego bohatera, co skutkuje byciem praktycznie bezbronnym przez kilka dobrych sekund. W trakcie rozgrywki nabywamy nowe umiejętności (standardowo: po obcykaniu kilku najbardziej efektywnych pozostałe idą w odstawkę) i polepszamy podstawowe, a w zasadzie to jedyne, staty (hp i wspomniana stamina), przy czym jedno i drugie wymaga podniesienia odpowiedniej znajdźki, co wymaga minimalnego chociaż rozejrzenia się po kątach. Problem sprawia momentami kamera, a właściwie to, że czasem jakiś element zasłania nam naszego samuraja/przeciwników, a skutek takiej sytuacji łatwo przewidzieć. Są też momenty, kiedy to nie możemy kogoś trafić, bo znajduje się na innej "płaszczyźnie" planszy, niż my, a nasze ciosy trafiają tylko i wyłącznie w dwuwymiarowym zakresie (inaczej mówiąc, przeciwnik może być trochę za bardzo w tle i wtedy go nie trafimy). Sterowanie nie jest do końca precyzyjne i nieraz można pomylić planowaną kombinację albo trochę się zakręcić w tym "balecie" (tu patrzę na obracanie się tyłem do wroga). Generalnie kiedy walczymy przeciwko kilku złoczyńcom, może się wkraść lekki chaos, natomiast starcia 1 na 1 są świetne, tylko z drugiej strony trochę zbyt łatwe. Brakowało mi nieco większej liczby pojedynków z kimś mocniejszym, niekoniecznie przegiętym bossem z jakimiś dziwnymi, nietypowymi atakami, ale takiej stricte szermierki, gdzie przeciwnik faktycznie umie się obronić i nie jest na kilka strzałów. Całość wg źródeł internetowych zajmuje około 5 godzin i prawdopodobnie mniej więcej tak było i w moim przypadku. Odpowiedni czas, żeby się nie znudzić i nie przejeść formułą, bo mimo wszystko zabawa jest raczej na jedno kopyto. Grę polecam, bo jest satysfakcjonująca, skondensowana i "mięsna" pod względem rozgrywki, jednocześnie oferując wyjątkową atmosferę i naprawdę dobrą (za sprawą konwencji, bo same obiekty są dosyć proste) oprawę wizualną, a może nawet bardziej "stronę artystyczną".
  18. Pewnie to fundament pod POTĘŻNE obniżki na BF, żeby ładnie wyglądało przekreślone 2,8k przy docelowym, powiedzmy, 2,3k (czyli nadal dużo i praktycznie standardowa cena od paru miesięcy). Sam nastawiłem się na kupno konsoli w okresie BF/koniec roku i liczę (może naiwnie), że więcej niż 2100 zł nie będę musiał wydać bez dziwnych kombinacji. Tu już nawet nie chodzi o moje możliwości finansowe, tu chodzi o zasadę, bo jak widzę, że biedni Niemcy czy inne kraje zachodu mają sprzęt tańszy, niż my, to mnie to po prostu wkurwia . "Slim" ze swoją ceną i "usprawnieniami" to śmiech na sali więc przynajmniej odpada dylemat w tym temacie.
  19. Podłączam się, Unmetal na propsie. Co do kolekcji, to dosyć zabawne jest to, że ponad 20 lat temu ukazała się pecetowa wersja MGS1 działająca bodajże w 1024x768 (jak nie więcej), 60 fps, z filtrowaniem tekstur, AA itd., a tutaj rzucili właściwie PSXowe .iso xD. Nawet sobie nie wyobrażam, jak wygląda 240i na dużym TV 4K, wystarczy że widziałem gierki z PSXa na PS3 podłączonym do pecetowego monitora. Można sobie oczywiście tłumaczyć, że klimat, nostalgia itd. no ale nie oszukujmy się, jak twórcy robią porządny remaster, to oryginalny wygląd jest opcją dostępną do zmiany w locie pod przyciskiem/menu, a nie wpychany na siłę xD. MGS2 i 3 to porty z kolekcji HD w wersji z X360, która to była portem wersji z PS3 (i sama w sobie miała kilka baboli w stosunku do oryginału z PS2). Od premiery bardziej lub mniej uważnie śledzę streamy znanej fanom ekipy OuterHeaven na TTV (obecny maraton leci na kanale Threedogga), gdzie dokładnie ogrywają wszystkie części z kolekcji po kolei, grillując je przy okazji dosyć mocno, no ale tak po prawdzie to są maniacy, którzy często czepiają się rzeczy mało istotnych z punktu widzenia "zwykłego" gracza. Nie zmienia to faktu, że fana serii pewne elementy, jak problemy z dźwiękiem czy sterowaniem, mogą zirytować, a obiektywnie patrząc świadczą po prostu o niechlujstwie devów/bezczelności wydawcy. Nie mówiąc już o typowo technicznych bugach (teoretycznie do załatania) czy zwyczajnej bylejakości (niska rozdziałka chociażby). No ale hej, w końcu to Konami. Plus za dodatki typu "książeczki" czy wybór ścieżki dialogowej, no i co by nie mówić, jest to obecnie najprostsza metoda odpalenia na jednym sprzęcie wszystkich starych części serii, no ale jak ktoś nie musi się ograniczać do najnowszej konsoli, to raczej nie powinien mieć ciśnienia na taką sklejoną po łebkach kolekcję.
  20. Final Fantasy XV (PS4) Skończyłem prawie tydzień temu, ale jakoś nie miałem weny, żeby w miarę składnie przedstawić swoje wrażenia. Najprościej by było chyba powiedzieć, że pełno tu zmarnowanego potencjału, bo praktycznie każdy element w większym lub mniejszym stopniu niedomaga, ale ma zalążki czegoś dobrego lub nawet świetnego. Na wstępie zaznaczę, że grałem w edycję Day One (z patchami), olałem film i inne tego typu dodatki, bo nie po to gram w grę, żeby robić sobie ~dwugodzinny wstęp w formie innego medium (tym bardziej, że z reguły takie dzieła same w sobie są najwyżej średniakami). Zresztą skoro Kingsglaive to "tylko" prolog, to i tak nie ratuje on w żaden sposób reszty historii. A ta wypadła słabiutko. Boli to tym bardziej, że problemy systemowe czy ogólnie mówiąc gameplay'owe (do których zaraz przejdę) z grubsza można by przełknąć, gdyby fabuła to wynagrodziła. W końcu gramy w RPGa, a nie w platformówkę. Rzecz w tym, że jak już od 2016 roku większość zainteresowanych się dowiedziała, w FF XV narracja jest tak beznadziejnie poprowadzona, że w sumie większość przygody nie do końca wiadomo, co się dzieje, co z czego wynika, i kim są te no name'y, które wyskakują znikąd na naszej drodze, równie nagle znikając i nie odgrywając później już żadnej roli. Wszystko jest pocięte, między rozdziałami następują spore przeskoki czasowe (a czasami i całkowita zmiana otoczenia), a przede wszystkim nie bardzo da się określić, jaki jest tu wątek przewodni. Bo dostaliśmy trochę beznadziejnego "romansu" (naprawdę nie idzie kupić rzekomego uczucia między Noctisem a Frey'ą, która swoją drogą jest tak absolutnie nijaka i płytka, że aż drażniąca), trochę kina drogi (tu jeszcze konwencja jako tako się sprawdza, tyle, że w pewnym momencie idzie do kosza i klimat zupełnie się zmienia), trochę intrygi politycznej i starć imperiów (tu mogło być ciekawie, ale wątek jest po prostu zbyt pobieżnie przedstawiony) no i w końcu klasyczne fantasy mumbo-jumbo, czyli kryształy, moce, dusze i demony (trochę gryzące się z quasi realistycznym światem przedstawionym). Do tego marny antagonista, który przez pół gry w ogóle wydaje się nim nie być (choć nie powiem, bo miał on- tu znowu użyję tego samego słowa- potencjał, a także sporo charyzmy, również dzięki świetnemu angielskiemu głosowi, ale to nadal za mało) i wychodzi na to, że w sumie jest chujnia. Tyle dobrze, że mamy kilka epickich akcji przystających do serii, ale jest tego zdecydowanie za mało. Aha, dialogi z NPCami to zazwyczaj drewno i nudy Całość ratuje oczywiście ekipa, z którą podróżujmy. W opiniach o FF XV, nawet tych generalnie negatywnych, zazwyczaj przebijają się ciepłe słowa dotyczące naszego boysbandu, i faktycznie cała ta kumpelska otoczka jest chyba największą zaletą scenariusza, ale jednocześnie nie jest aż tak dobra, jak mogłaby być. Przede wszystkim interakcji między naszymi bohaterami nie ma wcale aż tak dużo. Przy swobodnym zwiedzaniu świata i odrabianiu pańszczyzny słuchamy raczej szybko powtarzających się tekstów, a często po prostu podróżujemy w ciszy. Tak, wiem to też jest poniekąd realistyczne, no ale bez przesady. W niejednej grze takie spontaniczne rozmówki czy teksty rzucane w reakcji na aktualne wydarzenia są dużo bardziej rozbudowane, ergo ciekawsze. Bo w sumie nie grając w (płatne) DLC to tak naprawdę nie za dużo dowiedziałem się o moich ziomkach. Koniec końców jakieś tam zżycie się z nimi nastąpiło (bo właściwie na tym jedzie jakakolwiek emocjonalność końcówki), ale efekt pozostawia niedosyt. Co do samej gry, no to cóż, jest mocno niedorobiona. Najbardziej zaszkodził jej cały ten zjebany open worldowy fundament. Ale nawet przełknąłbym ten pusty świat, fetch questy czy duże odległości między celami, gdyby było to wszystko dobrze zaprojektowane "logistycznie" i po prostu wygodne w użyciu. A tutaj na każdym kroku mamy patent, który mocno i skutecznie zniechęca do swobodnej zabawy i osobiście dosyć szybko olałem poboczne aktywności i skupiłem się na fabule. Mimo, że rzygam już taką formułą, to gdy jest odpowiednio podana, potrafi mnie wciągnąć w czyszczenie mapy, jak było chociażby w przypadku open worldów od Sony. Tutaj niestety choćbym chciał, to nie mogłem xD. Po pierwsze: koszmarne podróżowanie, czyli w sumie jedna z najważniejszych w takim kontekście rzeczy. Samodzielnie jeździ się beznadziejnie i bez jakiejkolwiek swobody, a odpalenie automatycznej podróży skutkuje siedzeniem bezczynnie kilka minut i wpatrywaniem się w kierowany przez konsolę samochód z możliwością "urozmaicenia" sobie tego doświadczenia odpalanym z radia OST z poprzednich Finali. SUPER GAMEPLAY BULWO. Na dodatek system szybkiej podróży jest jakiś niedojebany i w sumie do końca nie pojąłem, od czego zależy, że do niektórych miejscówek mogę się teleportować (oczywiście mając do dyspozycji samochód i uprzednio je odwiedzając), a do niektórych za każdym razem normalnie jechać. Na dodatek autem poruszamy się defaultowo tylko po ulicach, więc do pewnego momentu wszystkie skoki w bok (a w sumie wszystko, co "ciekawe", robi się poza głównymi drogami) wymagają od nas drałowania na piechotę. Ble. Sytuację poprawiają pojawiające się w pewnym momencie (żeby było śmieszniej, w pobocznym queście) Chocobosy. No i tutaj muszę przyznać, że patent się udał i wywołał uśmiech na gębie, bo raz, że sama jazda na tych przerośniętych kurczakach sprawia frajdę (różne ruchy, w tym fajne "szybowanie", ogólnie niezła responsywność), a dwa, że można nimi w miarę wygodnie docierać w najróżniejsze miejsca na mapie i w sumie od tego momentu rzeczywiście dało się już w miarę normalnie zwiedzać świat. Do tego towarzyszy nam fajna (choć cały czas ta sama) muzyczka, więc jest ok. Tak piszę i piszę i w sumie mi się już nie chce, a nie poruszyłem jeszcze pewnie połowy problemów, ale też niektórych pozytywów. Podróżowanie jest upierdliwe, sterowanie jest upierdliwe (za dopasowanie jednego klawiszu do skoku i do interakcji z otoczeniem ktoś powinien dostać w ryj, 30 godzin gry i nadal skakałem jak debil próbując zagadać do sklepikarza), system walki jest prostacki, ale przez chaos i ogólny wizualny rozpierdziel, przy większej liczbie wrogów można się pogubić i szybko stracić zdrowie (inna rzecz, że i tak możemy non stop się leczyć), magia to nieporozumienie, misje poboczne to powtarzalne nudy, dungeony to zrobione na jedno kopyto, ciągnące się w nieskończoność nudy, jedna z ostatnich "misji" to gameplay'owa i designerska porażka, oparta na chodzeniu po niekończących się, wąskich korytarzach, loadingi są częste i długie, graficznie są momenty piękne i są momenty brzydkie, ale oceniam całość na plus (choć framerate na Slimce nie daje rady). Muzyka, kiedy już się pojawia, to zazwyczaj jest świetna, ale nie ma jej aż tak dużo i w głowę mogą się wryć głównie zapętlone utwory z menu. Niektóre czynności poboczne wypadają całkiem znośnie, chociażby łowienie ryb czy wyścigi Chocobosów, no ale ile można się oddawać takim uciechom? Wyszedł post trochę taki, jak oceniana gra. Pourywany, z brakami, skaczący po wątkach. Jednak mimo wszystkich wad jakoś nie potrafię "nie lubić" tej gry. Może zadziałał udzielający się (szczególnie w pierwszych kilku rozdziałach) dosyć relaksujący, luźny, niemalże wakacyjny klimat, może robiące momentami wrażenie widoczki, może dająca się lubić ekipa, może te kilka mocniejszych scen (summony robią robotę), może, mimo swojej prostoty, dosyć satysfakcjonujące i widowiskowe walki i ogólny, że tak powiem, feeling gry. Faktem jest, że musiałem sobie to doświadczenie odpowiednio dostosować, żeby go sobie nie obrzydzić, co sprowadziło się do zwyczajnego przebiegnięcia przez główny wątek z niewieloma skokami w bok i słabym odkrywaniem świata (zaowocowało to ok. 30 godzinami gry), czego trochę mi szkoda, no ale co ja poradzę, że po prostu byłem do tego zniechęcony? Cóż, fanem FF nie jestem (znam tylko siódemkę i remake) i generalnie nie oczekiwałem cudów, więc też mój zawód nie jest jakiś wielki, ot wyszedł z tego taki mocniejszy średniak z duszą, kilkoma kunsztownymi levelami (nie ma co świrować, "Wenecja" robi duże wrażenie, choć gameplay'u tam tyle, co kot napłakał) i paroma niezłymi momentami historyjki. Na pewno nie jest to gra nijaka, nie jest to crap, ale jest to tytuł cholernie popsuty i to nie tylko w małych elementach, ale począwszy od samych założeń.
  21. Zależy od sklepu, dwa razy zwracałem TV i w obu przypadkach to były sieciówki, które przyjmowały zwrot na miejscu (niektóre sklepy, w tym właśnie chyba xkom, uznają tylko wysyłkę kurierem, a przy dużym TV to już może być spokojnie ok. 50 zł) i nie było problemu, no ale ja nie robiłem reklamacji tylko korzystałem z prawa zwrotu zakupu internetowego do 14 dni. Natomiast same TV docierały w dobrym stanie, ale zawsze warto się przygotować i chociażby porobić fotki przy odbiorze (jakieś dziury/pogięcia w pudle, które mogłyby robić problem przy ewentualnym zwrocie), niektórzy nawet nagrywają cały proces odpakowywania i w sumie nie jest to zły pomysł.
  22. Obecnie już C3 zaczynają tanieć i śmiało można założyć, że na Black Friday też coś się może trafić (a jeśli mają jeszcze na magazynach starsze modele, to tym bardziej), o ile się nie spieszysz. Teraz np. w xkomie 65 cali C31LA jest za 8,5k, więc w budżecie.
  23. A to akurat rozpykałem przy pierwszej próbie xD. Wspomniane zapasy plus opcja spokojnego czajenia się i strzelania zza winkla sprawiły, że można było systematycznie pozbywać się tałatajstwa. Bardziej mi dało popalić niszczenie tych stacji radiowych, poprzedzające ten stricte ostatni etap. Długie, z wieloma miejscami, gdzie ktoś wali nam w plecy, respi się w bunkrze z CKMem czy nawala bazooką ze stu metrów (z idealną celnością).
  24. Medal of Honor: Frontline (PS2/PS3) Moja pierwsza styczność z tą częścią serii, którą kochałem w czasach szaraka, a później już nie było mi z nią zbytnio po drodze (nie licząc takiego sobie Rising Sun, Allied Assault i marnej edycji z 2010). Jak pewnie kojarzycie, lądowanie w Normandii było elementem rozpoznawczym pierwszego MOHa na PS2 (i jego "odpowiednika" na PC), nad którego to wojenną atmosferą rozpływali się w 2002 recenzenci i gracze. Minęło ponad 20 lat, więc nie ma sensu być zbyt surowym czy ironicznym, ale na dzień dzisiejszy akcja ta wypada już bardzo biednie. Sama plaża to bardzo skromny obszar, po którym wbrew pozorom można (a nawet trzeba, ze względu na wytyczne) biegać w te i we wte. Odliczając czas na ewentualne powtórki (zgony w tej grze to często kwestia mocno losowa), to całość trwa dosłownie kilka minut. Później mamy czyszczenie bunkrów, okopów i elo, wracamy do klasycznej, samotnej zabawy w raczej korytarzowych poziomach. W PE tą wtórność i kameralność lekko skrytykowano. Dla mnie natomiast, sięgając po gierkę po latach zabawy w nowoczesne, bombastyczne military shootery, taki powrót do korzeni był bardzo przyjemny, bo, używając frazesu, "takich gier już się nie robi". Frontline jest naprawdę bardzo podobny do swoich prequeli, co dla mnie jest tylko zaletą. Oczywiście mamy mocny postęp graficzny (choć całość jest mocno surowa i widać, że to nadal początki czarnuli, z drugiej strony w tamtym okresie pojawiło się już kilka pięknych tytułów), jest też w miarę płynnie (docelowo 50 klatek, z dosyć częstymi niestety dropami), na duży plus wypada też możliwość niemal pełnego dostosowania sterowania, co sprawiło, że grało się niemal tak, jak w dzisiejsze strzelanki (ale mimo wszystko duch starych MOHów jest tu obecny przede wszystkim w wymagającym zatrzymania się "przycelowaniu"). Jednak całokształt to z grubsza nadal to samo. Zaczynamy misję (z obowiązkowym archiwalnym filmikiem i znanym narratorem jako wstępem), która dzieli się na kilka mniejszych etapów (między którymi mamy loading i save). Kilka wytycznych typu "zniszcz radiostację, znajdź plany broni, wyeliminuj ss mana" w menu, ogólna podpowiedź odnosząca się do naszej aktualnej sytuacji pod "selectem" (nowość, czasem może się nawet przydać), kilka broni i granatów, okazjonalnie "gadżet" typu fałszywe papiery czy aparat fotograficzny (jednak w stosunku do klasycznych części, potraktowane po macoszemu) i dawaj. Strzela się...tak sobie. Bronie plują pestkami i są strasznie niecelne (czego wcale nie widać po wizualnym efekcie odrzutu, ot po prostu pocisk leci sobie gdzie akurat ma ochotę), w efekcie ubijanie szkopów jest mocno upierdliwe i czasem zwyczajnie niesprawiedliwe (cały magazynek z automatu lub strzał ze strzelby z odległości pół metra kończące się przeżyciem naziola to nie rzadkość). Dochodzi do tego, że w ciaśniejszych pomieszczeniach najsensowniej jest podbiegać i używać ataku melee (dwa "łokcie" i klient leży). Mam wrażenie (a rzut oka na materiały wideo raczej to potwierdza), że na szaraku moc pukawek była większa, a sama przyjemność ze strzelania po prostu większa. Nawet efekty wybuchów (granaty, bazooka) są jakieś niemrawe. Szkoda. Tym bardziej, że jakoś od połowy gry poziom trudności skacze z takiego dosyć casualowego na całkiem wysoki, a ostatnia misja to już wręcz sadyzm twórców. Nie byłoby to może tak dużym problemem, gdyby nie brak checkpointów. Na "papierze" może się wydawać, że są w sumie niepotrzebne, bo poszczególne etapy wg licznika zabierają nam zazwyczaj 15-20 minut i nie są aż tak rozbudowane, ale w praktyce można dostać furii, kiedy z "żyletką" energii (odnawianej, a jakże, apteczkami) dochodzimy już niemal do końca poziomu, by paść na ryj od strzału zza krzaka. Handycap jest mocno nie fair, szwaby mają autoaima, wyskakują (choćby ze sprawą skryptów: dopóki nie podejdziemy w dane miejsce, to się nie zrespią i okolica będzie pozornie pusta) jak filip z konopi z najróżniejszych skrytek, strzelają nanosekundę po tym, jak pojawiamy się w danym miejscu (szczytem było, gdy wysadziłem jakąś bramę, nie opadł jeszcze, dosłownie, kurz, a już dostałem kulkę od najwyraźniej oczekujących mnie z drugiej strony wrogów) no i ogólnie bywa niewesoło. Mimo wszystko uporałem się z przygodą (obstawiam jakieś 6-8h), którą oceniam całościowo dobrze, potrzebowałem takiej oldschoolowej strzelanki, no i nie mógłbym pominąć świetnej muzyki, w dużej mierze przyczyniającej się do budowania mocnej atmosfery. Mamy oczywiście nawiązanie do znanych kompozycji, mamy sporo nowego. Trochę szkoda, że nie zdecydowałem się kupić Frontline w czasach świetności czarnuli, bo nosiłem się z tym zamiarem jakoś gdy wpadła do platynowej serii. No cóż, bywa.
  25. Chicken Run (PS1/PS3) Z cyklu "dokończenie po przerwie", gdzie przerwa wyniosła jakieś...23 lata xD. Grałem w to na szaraku jakoś niedługo po premierze, zachęcony (jak to często wtedy bywało) przez reckę w Neo Plusie. Szczególnie zaciekawiły mnie wzmianki o patentach skradankowych, wręcz MGSowych. Niestety, prawdopodobnie ze względu na słabe działanie wersji giełdowej na mojej konsoli, gry nie ukończyłem i poszła na wymianę. Niedawno coś mnie wzięło, żeby sobie ją przypomnieć i, jeśli starczy samozaparcia, dokończyć, no i udało się, co okazało się całkiem miłym i bardzo krótkim (ok. 2,5h na liczniku) doświadczeniem. Gierka jest adaptacją sympatycznej animacji pod tym samym tytułem. Zmagania kurczaków zostały nam przedstawione w dwóch głównych formach zabawy: "skradanki" opierającej się na unikaniu przeciwników (jest nawet radar z widocznym zasięgiem ich wzroku, niestety w praktyce kwestia wykrycia jest dosyć losowa, a całość mało przejrzysta, dosłownie, nie pomaga też ustawienie kamery z góry, tym bardziej, że w przeciwieństwie do przygód Snake'a, nie możemy sobie pomóc spojrzeniem z oczu bohatera), gdzie naszym celem jest odnalezienie określonych przedmiotów poukrywanych na mapkach. Teoretycznie nic specjalnie trudnego, ale twórcy zawarli kilka patentów/zasad, które skutecznie mogą nam przeszkodzić i wydłużyć rozgrywkę za sprawę powtórek. Otóż jeśli znajdziemy potrzebny przedmiot, np. nożyczki, musimy zanieść je do określonego kurnika, żeby posłużył do konstrukcji jakiegoś ustrojstwa. Jednak jeśli po drodze zostaniemy przyłapani np. przez psy stróżujące, to tracimy ów gadżet i musimy do podnieść jeszcze raz w tym samym miejscu. W ostatnim epizodzie prowadzi to do bardzo irytującej sytuacji, gdyż pomagają nam szczury, które musimy przekupić jajkami (xD). Jajka zdobywamy w osobnej minigierce, następnie wręczamy je szczurom i grając jako gryzonie znajdujemy potrzebne fanty. Jednak wystarczy, że damy się złapać już w skórze kury, żeby cały proceder trzeba było powtarzać od samiutkiego początku. Bardzo nie fair. Same mini gierki są dosyć proste, żeby nie powiedzieć prostackie, w założeniach, ot klikaj odpowiednie przyciski w odpowiednim tempie, czasem gdzieś wyceluj (np. kurę) etc. Choć nie powiem, jedna z nich była dosyć męcząca. No także ze względu na względną prostotę, krótki czas potrzebny do skończenia i mimo wszystko dosyć nowożytny gameplay, można bez większego zgrzytu gierkę ukończyć. Ma ona swój urok (choćby za sprawą materiału źródłowego), jest oryginalna i po prostu zabawna. Poza tym skończyłem też po raz drugi (a trzeci licząc remake na PS4) Spyro the Dragon Tutaj nie ma się co za bardzo rozpisywać, jaki smok jest, każdy widzi. Do jedynki mam najmniejszy sentyment, bo ograłem ją jako ostatnią z trylogii, a sama w sobie jest zwyczajnie najprostsza w założeniach gameplay'owych (co wielu może poczytywać za zaletę). Zbieraj kryształy, rozwalaj wrogów, uwalniaj smoki zamienione w kamień. Całość mocno stawiająca na eksplorację rozległych poziomów (zrobienie 120% nie jest wielkim wyzwaniem, ot trzeba poszperać i porozglądać się trochę bardziej, niż zwykle), w pięknej oprawie graficznej (serio, na CRTku wersja PAL to topka PSXa, wysoka rozdziałka, świetne tekstury, duża widoczność) i muzycznej. Klasyka, która praktycznie się nie zestarzała.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...