Skocz do zawartości

kotlet_schabowy

Użytkownicy
  • Postów

    4 238
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez kotlet_schabowy

  1. Bully/Canis Canem Edit (doyebali z tą europejską nazwą) : gierkę kupiłem prawie pięć lat temu (PS2), zagrałem pół godziny i do niedawna leżała zapomniana. Coś mnie wzięło na powrót do PS2, więc okazja się nadarzyła. Każdy chyba mniej więcej kojarzy, o co tu biega: "GTA w szkole", pomysł naprawdę zacny. Wszystko pachnie tutaj tamtą serią Rockstar : free roaming, mapka, silnik graficzny, struktura misji, nawet podobne sterowanie. Chodzimy na lekcje, wykonujemy zadania dla znajomych, nauczycieli itd., jednocześnie powiększając swoje wpływy w szkole, gdzie funkcję gangów pełnią grupy kujonów, sportowców i innych. Poza tym możemy sobie kupować ubrania, rowery (garaże w kilku miejscach mapy, całe szczęście nasze pojazdy się respawnują nawet, jak zostawimy je gdzieś na mieście), chodzić do fryzjera itd, Wszystko to w typowej dla R humorystycznej otoczce, choć w fabule wszystko wydaje się być mocno uproszczone, a momentami naiwne. Dostajemy też, jak to u Rockstar, dużo zadań pobocznych : zawody sportowe, losowe małe zlecenia, zbieractwo, mini gierki itd. Całokształt jest, szczególnie początkowo, wciągający, chyba głównie ze względu na wyjątkowość tego środowiska w świecie gier. Po pierwszych paru godzinach (z około 12-15 potrzebnych na zaliczenie głównego wątku) niestety zaczyna się robić troszkę nudniej, tym bardziej, że pojawiające się z biegiem rozgrywki nowości nie wywołują wielkich emocji. Ot, dojdzie możliwość tagowania ścian, tu pojawi się fragment mapki, tu jakaś nowa konkurencja itp. Aha, niektóre z lekcji potrafią mocno wkur.wić, szczególnie zajęcia w warsztacie, opierające się na dziwnie rozwiązanym QTE. Kto grał, to wie. Kiedyś napisałem, że seria GTA źle się starzeje : niestety, to samo tyczy się Bully. Sporo tu upierdliwych i charakterystycznych dla pokrewnej serii archaizmów, zaczynając od choojowego systemu checkpointów w czasie misji (a właściwie jego braku), wymuszającego po porażce podróż do zleceniodawcy, skipowanie filmików, i rozegranie calutkiej misji. Rzadko bo rzadko, ale bywało to irytujące. Pozostając przy podróżowaniu : szkoła i okoliczne miejscowości są obszarem raczej niewielkim. Mimo to przemieszczanie się z jednej części mapy na drugą przy większych odległościach dłuży się i jest monotonne, a jedynym sensownym rozwiązaniem jest jak najszybsze kupno skutera. System walki, choć całkiem rozbudowany, jest dosyć chaotyczny (najlepsze, jak bijemy się z kimś, a randomowi NPC podbiegają z głupa i pakują się nam pod ciosy, powodując dodatkowe problemy) i w sumie mało satysfakcjonujący. W grze występują klasyczne problemy z fizyką, ale to w sumie drobnostka. Trochę gorzej jest z kamerą, tu mamy spory krok wstecz w stosunku do GTA : przede wszystkim Jimmy z jakimś dziwnym opóźnieniem reaguje na zmianę kamery, gdy jednocześnie się poruszamy, skutkuje to motaniem się w różnych kierunkach. Graficznie jest całkiem nieźle, choć, jak wspomniałem, obszar nie jest tak duży i skomplikowany jak w GTA, więc technologicznie nie było aż takiego wyzwania. Gorzej z frameratem, który momentami tragicznie spada. Na dodatek zazwyczaj na zewnątrz dominuje jakaś dziwna szarość, jakby mgiełka, niespecjalnie się to prezentuje. Loadingi też wybijają trochę z rytmu, ale jest to jeszcze akceptowalny poziom. Trochę żałuję, że nie skusiłem się na wersję PC, no ale w domu leży oryginał na czarnulę, trudno było nie skorzystać. Muzyka jest raczej przyjemna i charakterystyczna, ale głównym motywem można rzygać już po pierwszych godzinach. Za mała różnorodność. Dubbing jak to w grach R bywa, na wysokim poziomie. Podsumowując : jest nieźle, a w okolicach premiery pewnie wrażenia były rewelacyjne, jednak czuć, że to taki trochę biedniejszy kuzyn GTA. Wszystko jest takie troszkę, jakby to określić, budżetowe. Motywacji do robienia 100 % nie mam w ogóle, ale to raczej kwestia zmęczenia tego typu formułą. Nie pogardziłbym jakimś sequelem, który aż prosi się o akcję osadzoną w college'u.
  2. Rzeź : film z cyklu "kilka osób gadających w jednym pomieszczeniu", także dla fanów tego podgatunku obowiązkowy. Dwie pary rodziców spotykają się, żeby wyjaśnić sprawę bijatyki (a właściwie pobicia) między ich synami. Z każdą minutą napięcie między poszczególnymi bohaterami (a jest ich czworo) rośnie. Inteligentne, dow(nene)ne, wciągające. Trochę przesadzona (zapewne celowo) kreacja Jodie Foster, zresztą cała ekipa aktorów prezentuje się nieco autoironicznie i na bardzo dobrym poziomie (na największym propsie Waltz, facet nie zawodzi). Film jest krótki, a zakończenie lekko zawodzi, ale całość wypada dobrze i jak najbardziej polecam. Wielka draka w chińskiej dzielnicy : z tego co się orientuję, to film w niektórych kręgach jest obiektem kultu, jednakże obejrzany teraz po raz pierwszy, wypada słabo. Kicz, chaos, i cisnące się co chwilę na usta "wtf". Oczywiście film jest nakręcony na dużym luzie, może i jako pastisz (nie wnikam), ale nie zmienia to faktu, że ogląda się to niespecjalnie. Plus dla Kurta Russela w typowej dla siebie roli, efekty specjalne (jak na 1986 ofkoz), na upartego choreografię walk (ale i tak nudzą). Rozumiem, że żeby się jarać, trzeba było to oglądać za dzieciaka, ale niejeden film widziałem pierwszy raz na oczy po 20, 25 latach od premiery i trafiał w mój gust, a w tym przypadku tak się nie stało. Raczej nie oglądać.
  3. Po przeciętnym Elizjum z wpychaną prostacko ideologią, liczę na skok formy Blomkampa, bo gość ma potencjał : wyczucie w kwestii designu, dobre pomysły wyjściowe. O ile nie dostaniemy jakichś ciężkostrawnych rozważań na temat nietolerancji, to może być git. Seans obowiązkowy.
  4. Ale jakiekolwiek kasowanie Alien 3 nie jest spoko. Czwórki zresztą też i mam nadzieję, że nie pójdzie tą drogą, niech nie przekombinuje i może być fajnie.
  5. kotlet_schabowy

    OSCARY

    Widzę, że lekka wczuwka się zaczęła, w każdym razie DiCaprio w Co gryzie... zagrał po prostu lepiej i bardziej przekonująco niż Redmayne, na dodatek tam mieliśmy do czynienia z niedorozwojem psychicznym, inna bajka (jeśli już mam się bawić w segregowanie ról pod kątem rodzaju upośledzenia, lol), owszem, full retard : wokół roli był szum, zwracała na siebie uwagę, właśnie z tego powodu, decyzja Akademii to już inna historia. Zrozum, że nie chodzi mi o bagatelizowanie czyjegoś poziomu z powodu zagrania retarda, tylko o to, że z natury rzeczy, ta rola zwraca na siebie większą uwagę, a aktorowi dostarcza bardzo mocny i łatwiejszy do wykorzystania w budowaniu kreacji fundament . Stąd właśnie te wszystkie kpiny, że Oscara masz w kieszeni za rolę niedorozwoja/reprezentanta jakiejś nietolerowanej mniejszości/rolę w filmie biograficznym (biedny Leo się zresztą przejechał także na tym w przypadku J. Edgara). No tak. Zakładając, że nie bierzemy do roli jakiegoś melepety z C klasy aktorskiej, tylko mówimy o dobrych aktorach, mających różne scenariusze. No właśnie wg mnie był trudniejszym i ten przykład idealnie pasuje do tego, co mówię : można wywołać niepokój/strach/oczarowanie, lżejszymi środkami (na ile to zasługa charakteryzacji i rekwizytów to osobna bajka). Co nie zmienia faktu, że tak samo jest miejsce na scenie dla Jokerów i jemu podobnych, zasługują na propsy itd i niech sobie to wszystko funkcjonuje obok siebie (bo też uważam rolę Ledgera za mistrzostwo), tylko nie to jest sednem dla mnie w tym momencie. Kończąc : Redmayne dostał Oscara w zasadzie na dosyć wczesnym etapie kariery, podobno wypadł żałośnie w ostatnim Jupiter : Ascending, zobaczymy, czy "uniesie brzemię" Oscara, jeśli w ogóle jakieś jest, czy będzie jednym z tych aktorzyn, o których kiedyś w rozmowie się wtrąci "pamiętasz tego gostka, on nawet Oscara dostał". Ale i tak Teoria Wszystkiego>Gra Tajemnic.
  6. kotlet_schabowy

    OSCARY

    No właśnie kunszt aktora poznasz po subtelności, po tym, że zrobi duże wrażenie rolą nie nastawioną na fajerwerki i szarżowanie. To trochę jak spusty nad rolami przerysowanych "złych". Większość powie, że Joker>Bane, ale tak na dobrą sprawę, o ile trudniejsze zadanie miał Hardy, między innymi ze względu na zasłoniętą w większości gębą ? Warto umieć spojrzeć w ten sposób. Jakby to prościej ująć : aktorstwo w takich przypadkach jak wcielenie się w Hawkinga robi wrażenie bardziej wysiłkiem fizycznym, niż samą grą. Tak jak mogę spropsować to, że ktoś schudł lub nabrał masy do roli, ale w zasadzie o samej jego grze to nie świadczy. Z tym, co uważają na ten temat zawodowi aktorzy, proponuję się wstrzymać do momentu włączenia się w dyskusję ogórka. Bezsensowne porównanie, ale mogę to lekko dostosować do rozmowy o kinie : jeśli na YT obejrzałbym dwa filmiki : jeden jak typ wchodzi po schodach do domu, a drugi, jak wdrapuje się na wieżowiec, przy czym pierwszy byłby zrealizowany w sposób wciągający, trzymający w napięciu i byłby po prostu ciekawszy, niż proste widoczki z wieżowca w HD, z podłożonym dubstepem w tle, to czym miałbym się jarać bardziej ?
  7. kotlet_schabowy

    OSCARY

    W taki sam, w jaki każda rola opierająca się na pokazywaniu choroby/niepełnosprawności/dziwaczności itd. Oczywiste i łatwo wywołujące propsy, ale w sumie łatwiejsze.
  8. Inherent Vice : no nie podobało mi się zbytnio, tak zwyczajnie. Chyba najwyższy czas pogodzić się z tym, że P.T. Anderson robi kino po prostu nie dla mnie. Pomijam sprawę pierwowzoru literackiego, bo go nie znam. Film mi się strasznie dłużył. W wątkach i nazwiskach kolejnych osób w intrydze można się lekko zamieszać, ale to może kwestia lekkiej senności, jaka mnie ogarniała w trakcie seansu, a była poniekąd zasługą filmu. Bardzo specyficzny klimat, ale to raczej na plus. Rewelacyjny Phoenix - niech gra jak najwięcej, niekoniecznie u Andersona. Muzyka zupełnie mi nie pasowała. Mocny drugi plan, głównie Brolin (choć w pewnym sensie to typowa dla niego rola). Sprawdzić mimo wszystko warto, głównie dla głównego bohatera.
  9. kotlet_schabowy

    OSCARY

    Redmayne z nagrodą za rolę, która jest samograjem i kwintesencją "Oscarowej", eh. Szkoda Keatona, bo jego występ jest znacznie ciekawszy, nie mówiąc już o całej otoczce, poza tym postawiłem na niego hajs. Ogólnie typowa gala Oscarowa z zahaczającymi o śmieszność przemowami na tematy feminizmu/wyzwolenia murzynów/homoseksualizmu itd. Nagroda za scenariusz dla Imitation Games to Tyle dobrze, że doceniono GBH, Birdmana i, powiedzmy, Whiplash. Np. nie nudny. Fakty są "ogólne znane", więc po chooj robić film, wiadomo. Może i dostajemy parę klisz, ale przy dziełach takich jak IG czy Selma to Lewiatan jest wręcz subtelny. Że nie wspomnę o poza fabularnych zaletach, jakimi są zdjęcia, gra aktorska czy szeroko rozumiana atmosfera. W porównania z Idą nie wchodzę, bo nie widziałem.
  10. kotlet_schabowy

    OSCARY

    Z 10 by się przydało, wbijaj jak coś na ten od Latiego parę postów wyżej. Ściągnięcie ma ten plus, że se skipniesz zamulaste momenty.
  11. kotlet_schabowy

    OSCARY

    http://sportstv1.moonfruit.com/ bardzo dobra jakość, j. ang. e : swoją droga, dziwny efekt z tym 60 fps.
  12. Odpaliłem dziś Jaka 3 (dotąd nie grałem) no i kurde, momentalnie mnie wciągnęło, każdy ruch, skok to przyjemność, dobrze jakby ND zrobiło kiedyś jeszcze jakiegoś platformera, bo to im najlepiej wychodziło, Niestety, płyta jest strzelona i gra się zawiesza, więc przygoda się skończyła dosyć szybko. Muszę namierzyć na aukcjach.
  13. Wojna Światów jest świetna, strasznie żałowałem, że nie byłem na tym w kinie. Film ma coś, o co w ostatnich latach coraz trudniej w tego typu hitach : atmosferę autentycznego zagrożenia (czego zasługą jest głównie design i odgłosy trójnogów). Końcówka może śmieszyć, ale nie wpływa dla mnie na ocenę. No i scena roku 2005 : Tom Cruise robiący kanapki z masłem orzechowym. Ostatnio widziałem : Chłopiec w pasiastej piżamie : film często wymieniany jako must see w tematyce Holocaustu, no to oczekiwania miałem dosyć spore. Niestety, raczej się zawiodłem, nie jest to w żadnym wypadku crap, ot średniak. Po pierwsze, film wygląda tanio, jakbym nie wiedział, to bym obstawiał, że to dzieło straight to dvd. Ze scenariusza wynika, że oglądamy raczej niewielkie przestrzenie, więc wszystko jest takie kameralne, wręcz ciasne. Druga sprawa, że całość jest strasznie naiwna. Trudno przełknąć pomysł, że żydowskie dziecko w obozie koncentracyjnym może sobie bumelować przy ogrodzeniu, nawiązywać kontakt z osobą z zewnątrz, w pobliżu brak jakichkolwiek wartowników, a koniec końców, można nawet Postacie to w większości starte klisze, a chłopak grający główną rolę (późniejszy Ender oraz Hugo) ogólnie wygląda trochę strasznie. Plus za końcówkę, skorzystano z prostych zagrywek, ale troszkę gra na emocjach. Raczej nie polecam. Starsza Pani Musi Zniknąć : jeden z filmów, które przez ostatnie -naście lat leciały setki razy gdzieś tam w tle w TV, ale nigdy na serio się ich nie obejrzało. Nadrobiłem go i cóż powiedzieć, taka sobie komedyjka. Stiller w swoim stylu, w sumie wypada najmocniej z ekipy, props też dla odtwórczyni tytułowej starszej pani. Całość to zlepek mniej lub bardziej śmiesznych (momentami absurdalnych, czasem dziecinnych) żartów, niektóre nawet rozśmieszają, ale ogólnie to średniak, którego ominięcie nie jest żadną stratą. W sumie dobrze, że dosyć krótki.
  14. Kup coś lepszego, ja skusiłem się kiedyś na jakiś chiński shit za 20 zł (do PS3) to obraz był rozmazany, kolory przekłamane, a na dodatek zakłócenia na ekranie zmieniały się w zależności od tego, czy podłączyłem głośniki do wyjścia audio, paranoja. Wymieniłem to na równie tani hdmi-dvi i było cacy.
  15. From Ashes i Lewiatan są naprawdę ważne dla fabuły i ich wrzucenie do DLC to zwyczajne kurest.wo ze strony EA. Reszta dodatków to raczej bajery, Cytadela fajna, ale w sumie oderwana od fabuły, bardziej takie wesołe spotkanie ze swoją ekipą. Sugeruję olanie Omegi. E: XM szybszy.
  16. Bogowie : sprawne kino, ogląda się dobrze, choć bez rewelacji. Duży props dla Kota, na drugim planie głównie nijakie noname'y (ofkoz poza Englertem i Zamachowskim). Trochę brakowało mi polskiej muzyki z epoki, nie do końca łapię, czemu, kiedy w ogóle słyszeliśmy jakieś piosenki, postawiono na zachodnie hity. Muzyka oryginalna średnia. Z innych plusów : niezłe stroje i scenografia (na tyle, na ile oglądam polskie kino, to czasem widzę, że jest z tym problem i poprzednie dekady wypadają nieprzekonująco, tu jest cacy), elementy humorystyczne, skupienie się na dosyć krótkim, ale konkretnie przedstawionym etapie pracy głównego bohatera i jego ekipy, no i wcale nie takie pomnikowe przedstawienie Religi. Nie jest to objawienie w kinie made in PL, ale obejrzeć warto. Lewiatan : rosyjski kandydat do Oscara, główny chyba rywal Idy. Naszego filmu nie widziałem, ale po seansie Lewiatana przyznam na pewno, że jest to mocne kino i raczej silna konkurencja. Historia w skrócie : nadmorskie miasteczko na prowincji, miejscowe władze przejmują (za marną rekompensatę) działkę, na której mieszka nasz główny bohater, ojciec rodziny z klasy średniej (powiedzmy). Mimo odwołań do sądów i pomocy adwokata z Moskwy, decyzja władz pozostaje niezmieniona. Prawnik wychodzi z pomysłem lekkiego "szantażu" na merze, w celu osiągnięcia celu. Później oczywiście akcja się rozwija, a my jesteśmy świadkami zepsucia i samowolki władzy, braku poszanowania jakichkolwiek praw obywatela, korupcji i ogólnej degrengolady. Klimat jest dosyć ciężki i depresyjny, wódka leje się co chwila, wszystko to podkreśla jeszcze szczątkowa muzyka i świetne, chłodne widoki. Dobre aktorstwo, sporo różnych emocji, no i zwrócenie uwagi na problemy społeczne, które nadal trapią Rosję. Polecam mocno.
  17. Nadal żałuję, że nie obstawiłem Lupity u buków, bo byłem jej pewien, a kurs był ok. W każdym razie, ostatnio widziałem : Cloud Atlas : średniak z aspiracjami na coś "ważnego", koniec końców, trochę pretensjonalny. Poszczególne segmenty same w sobie są nawet interesujące (wyróżniam tu epizody Cavendisha : gościa zamkniętego w ośrodku dla niedołężnych), ale wszystko jest jakieś takie chaotyczne, pourywane. Epizody w przyszłości nie robią wrażenia (plastik i sztampa), a po Wachowskich można się było spodziewać czegoś lepszego w tym temacie. Mamy parę ładnych ujęć, aktorsko jest ok, charakteryzacja ma swoje lepsze (Hugh Grant momentami nie do poznania) i gorsze (przerobienie aktorów na azjatów, lol) momenty, ale całość jakoś taka nie do końca porywająca. 6+/10.
  18. "Obiektywnie" Ostatnio widziałem : 50 pierwszy randek : przeciętna komedia z Sandlerem, w tym standardowym do bólu wydaniu. Laska po wypadku ma codziennie reset pamięci krótkotrwałej, a Sandler do niej zarywa, reszta przewidywalna. Mało śmieszne, to raczej bardziej komedia romantyczna. Może sobie lecieć w tle w TV, jak człowiek coś tam robi albo ma gości, ale nic ponadto. American Gangster : że też tak długo zwlekałem. Świetne kino, w którym wszystko jest na swoim miejscu. Śmiało może pretendować w przyszłości do miana klasyka. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to trochę brakowało mi muzyki z epoki. Denzel kozacki (zresztą lubię go, choć czasem gra na autopilocie), ale bez szarżowania, stonowana rola. Reszta na dobrym poziomie, wyróżnienie dla Brolina. Mimo prawie 3h trwania, nie dłuży się ani przez moment. Polecam, jak ktoś jeszcze nie widział.
  19. Grand Theft Auto : Ależ się nawku.rwiałem przy tym. Polecam wszystkim znudzonym dzisiejszymi "user friendly" grami, żeby zrobili sobie przerwę od indyków i zagrali w pierwsze GTA. Na wstępie dodam, że gierkę mam od 1999 (wersja na PSX) i wówczas, rzecz jasna, jej nie skończyłem (zatrzymałem się jakoś na San Andreas, czyli, powiedzmy, w połowie), ale bawiłem się dobrze, sentyment pozostał, a swoboda i ogólny pomysł na gameplay sprawił, że zacząłem śledzić serię GTA i już przy niej zostałem, a na myśl o wersji w 3D miałem mokro. Jednak odstawiając na bok sentyment, gówniarską zajawkę i determinację (granie bez memorki, powtarzanie miasta po 10 razy) mogę napisać, że dziś w to się prawie nie da grać. GTA się zestarzało okrutnie, ba, większość elementów była przestarzała już w okolicach premiery. Pomijam zupełnie grafikę, bo ten aspekt nawet teraz można przełknąć (ale framerate na PSX jest nędzny niestety). W skrócie : - perspektywa była jaka była, ale te zoomy kamery w zależności od naszej prędkości sprawiały, że w praktyce jazda po mieście wygląda tak : 2 sekundy gazu, walnięcie w coś i wyhamowanie do zera. I tak kur.wa w kółko; - brak jakiejkolwiek fizyki : uderzasz autem w cokolwiek : auto się zatrzymuje. Czy to słupek, róg budynku czy, przede wszystkim, inny samochód. Na dodatek nagminne są sytuacje, gdy w wąskiej uliczce po prostu się utyka, szczególnie, gdy misja wymaga np. kierowania limuzyną. Aha, jazda na motocyklach jest po prostu bezsensowna, przy takiej częstotliwości stłuczek wypada się z siodła dosłownie co kilka sekund; - "system" save : umówmy się, to jest po prostu utrudnianie życia bez sensu (R miało z tym chyba jakiś fetysz, bo w dwójce dali opcję zapisu za hajs, tylko w konkretnym budynku, o której nic nie jest wspomniane w czasie grania). Mamy trzy miasta, każde podzielone "fabularnie" na dwie sekcje, i tylko po zaliczeniu sekcji możemy zrobić save. W dalszej części przygody dochodzi do sytuacji, że grasz 3,4 godziny (a zaliczyć sekcję można tylko zdobywając określoną sumę kasy) i nie możesz wyłączyć konsoli, bo przecież wszystko poszłoby na marne; - brak możliwości powtarzania misji : no to jest kosmos. W sytuacji, w której grę zalicza się zdobywając ileś tam milionów dolców, a poza misjami właściwie nie ma możliwości większego zarobku, to jest plaszczak w mordę gracza. Przeje.biesz dwie, trzy misje i w sumie możesz dać Quit Game, na to samo wyjdzie. Sporo zadań jest złożonych, wielopoziomowych, a faila zaliczyć można w naprawdę kuriozalny sposób (ot, przykład : trzeba podjechać do gościa i z nim pogadać, psy już mnie gonią i tak się złożyło, że podjechali akurat jak do niego wysiadałem, gliniarz zaczął strzelać we mnie, trafił w mój kontakt : Mission Failed); - pozostając przy strzelaniu : kolejny niedorobiony element gry. Zabijamy jednym strzałem, działa to też w drugą stronę (chyba, że mamy kamizelkę). Tyle, że AI ma idealnego cela, a my nie mamy żadnego systemu celowania, ot napier.dalaj, może trafisz ludzika 10x10 pikseli. Przy większej grupie przeciwników trzeba po prostu kręcić się w kółko i strzelać z karabinu, jedyna metoda; - kolejna rzecz : ekwipunek. Jest rozrzucony w różnych miejscach mapy, do zebrania jednorazowo, w żaden inny sposób nie do zdobycia. Nic nie kupisz, nic nie zbierzesz po trupach. Prowadzi to do sytuacji, że po śmierci/aresztowaniu zostajesz z niczym, a to co wcześniej zebrałeś już się nie respawnuje, więc ograniczasz sobie coraz bardziej pole manewru. Potem dostaniesz misję, w której trzeba np. rozwalić 10 samochodów na parkingu, i powodzenia; - mapa to w ogóle inna historia. Nie mamy jej, rzecz jasna, w grze (R ogarnęło się z tym dopiero w VC), nie mamy też, co naturalne, radaru. Cel misji wskazuje strzałka, czasem też pracodawca wspomni nazwę dzielnicy, w której jest cel. Co robimy ? Kładziemy na kolanach mapkę dołączoną do gry, uruchamiamy wyobraźnię przestrzenną i jazda. Gorzej, że mapę z ostatniego miasta zgubiłem i musiałem kombinować w dziwny sposób. Lakiernik (gubienie pościgu) czy montowanie bomby są oznaczone na mapce, niestety mocno nieczytelnie, a punktów tych jest w każdym mieście niewiele; - auta niszczą się zarówno od postrzałów, jak i uderzeń, i zawsze kończy się to wybuchem, także warto zmieniać samochód co chwila, bo zaliczenie w czasie misji eksplozji z powodu uderzenia w inne auto może spowodować atak złości. No ogólnie gra na każdym kroku rzuca nam kłody pod nogi, również aspektami technicznymi. Wiadomo, to tytuł z 1997 i nie ma się co nad nim pastwić, ale część tych motywów denerwowała już -naście lat temu, nie mówiąc o dniu dzisiejszym. Plusy są znane, co tu dużo pisać : prekursor gier free-roamingowych, początek legendarnej serii, to zasługuje na props samo w sobie. Muzyka jest git, mamy dużo nowych w świecie gier pomysłów i mimo tych wszystkich wad gra wciąga a zaliczanie kolejnych misji bawi. Co by jednak nie mówić, GTA2 jest lepsze w niemal każdym aspekcie. Ocenę, na jaką gra zasługiwała, kiedy pierwszy raz w nią pyknąłem : 8/10. Na dzień dzisiejszy lepiej nie oceniać.
  20. RE4 trzeba wymienić obowiązkowo, strzały siadają wręcz soczyście, jednak wyróżniłbym w tym momencie równiesz starsze Residenty, o ile pykanie handgunem sprawiało umiarkowaną radość, tak shotgun przewracający nieporadnych zombiaków (a odpowiednio przycelowany -rozwalający łeb jak arbuza) zapewniał frajdę. No i Magnum Poza tym również propsuję Hotline Miami, tam zarówno melee jak i strzelanie wypadło świetnie. Z mniej oczywistych tytułów, dobrze kojarzę strzelanie w Ojcu Chrzestnym- naprawdę przyjemne, no i cover system, wówczas jeszcze będący umiarkowaną nowością. Max Payne, raczej jedynka, choć jakichś wielkich różnic w sequelu nie pamiętam, więc to już kwestia sentymentu bardziej. Dead Space, seria : oczywiście Plasma Cutter, miodzio. Bo klasycznych broni palnych to tam praktycznie nie używałem, nic specjalnego.
  21. Wpis, dla mnie też dwójka na końcu rankingu (ograłem tylko klasyczną trylogię), przede wszystkim za najsłabszą fabułę i postacie (z "głównym" złym na czele), mało Quarka, nijakie planety i najbardziej monotonny gameplay : najmocniejszy nacisk na strzelanie, które zresztą jakoś mniej mnie satysfakcjonowało. Plusy za muzykę i rozwinięcie zabawy Clankiem. Mimo wszystko to nadal 8-/10. I potwierdzam, Sly na PS3 jest jak najbardziej warty uwagi, choć nie jest to pierwsza liga. Tak czy siak, gatunek na konsolach Sony i MS leży.
  22. No właśnie część musiałem, żeby przyfarmić do fabuły, zresztą nie w tym rzecz, czy muszę, tylko dla mnie to czas nabity sztucznie, jak masterowanie 20 h GZ, mimo, że fabuła jest na 1,5 h (sam już nabiłem z 12). Jasne, że lepiej mieć opcję, niż nie mieć (tak jak kiedyś 200 czy 300 misji VR), byle nie było to zbyt mocno integrowane z główną rozgrywką.
  23. Dumb and Dumber To : jest naprawdę ok. Po pierwsze, zachowano klimat oryginału, a to już naprawdę duży plus. Nie odczuwa się, że tak powiem, sztuczności, mimo 20 lat, które minęło od jedynki. Obaj główni bohaterowie wypadają korzystnie (rzecz jasna, z naciskiem na Carrey'a, którego dawno nie mieliśmy okazji oglądać klasycznym wcieleniu). Obyło się bez wielkich salw śmiechu, ale momenty niezłej beki są, natomiast jakiejś mocniejszej żenady raczej nie uświadczymy, zresztą odpowiednio podany humor klozetowy nie razi. Fanom części pierwszej mogę spokojnie polecić. Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda : od dawna odkładałem seans, do którego zachęciły mnie chyba nominacje do Oscarów w 2008. Jak na obsadę i ogólnie pojętą skalę to film ten, przynajmniej z perspektywy lat, nie narobił jakiegoś dużego szumu, a przez przeciętnego widza nie jest nawet jakoś specjalnie kojarzony. Faktem jest, że dzieło owe jest nieco rozwleczone (2h40m). Powolna narracja może troszkę przynudzić. Przede wszystkim należy nastawić się na brak fajerwerków, strzelanin czy pościgów, to nie jest western w klasycznym tego słowa znaczeniu. Skupiamy się raczej na psychice bohaterów, chorobliwym podziwie, jakim Ford darzy Jamesa, czy postępującej paranoi tego ostatniego. Pitt wypadł rewelacyjnie, Affleck zresztą też, w obu przypadkach często obserwujemy nie do końca przewidywalne zachowanie, wybuchy, napięcie. Świetny jest też drugi plan. Nie do końca przekonuje mnie zabieg wprowadzania momentami narratora i zmiany punktu widzenia. Nie jest to arcydzieło, ale można sprawdzić, szczególnie jak kogoś interesują takie klimaty.
  24. W te teorie nawet się nie wczuwam, tak jak Bizon pisze, Kojima wie jak prowokować do dyskusji i snucia pomysłów (przypominam jeszcze sypanie tekstami Gray Foxa przez ninję w trailerze MGS2, kręcenie, że Solidus to Solid i przeprowadził atak terrorystyczny itd.), a fani wykazują się często mocną nadinterpretacją i wszystko okazuje całkiem proste. Czekam na klasyczny pomysł, że wszystko to sen BB w śpiączce. No tak, ale to jest czas wydłużony na siłę pobocznymi, powtarzalnymi misjami w znanych miejscówkach, mnie to przykładowo nie jara. Dla mnie MGS w klasycznej formule sprawdza się najlepiej, ideałem w tej kwestii jest MGS3, jedynka ma dobre proporcje, ale jest mimo wszystko za krótka, a dwójka i czwórka mają za dużo scenek w stosunku do gry i zmarnowany potencjał miejscówek (kolejne Struty na Big Shell, mało Arsenala).
  25. Właśnie jedyne, co ten remake powinien mieć wspólnego z oryginałem, to fabuła i postacie, i to też z grubsza (większości fanów do szczęścia wystarczy, obok Snake'a i BB, obecność Gray Foxa, doktorków i du.p, reszta to tło do wymyślenia na nowo), więc nie widzę problemu. Ba, na upartego można by połączyć obydwa MG w jedną dużą część, choć z narracyjnego punktu widzenia byłoby to takie sobie. Wierne odświeżenie odpada. Jak dla mnie to przez te duże różnice między tamtymi a dzisiejszymi standardami sens rimejku jest duży, większy, niż odświeżanie nadal zjadliwego MGSa.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...