Skocz do zawartości

kotlet_schabowy

Użytkownicy
  • Postów

    4 238
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez kotlet_schabowy

  1. Powiedzcie, jak to jest z tym graniem w 30 fps na OLED, faktycznie mocniej rzuca się w oczy i drażni w porównaniu do paneli innego rodzaju, jak to niektórzy opisują na necie? I drugie pytanie: jak na takim sprzęcie (czy w ogóle jakimkolwiek TV 4K) wyglądają treści w FHD? Wiadomo, zależy, czy filmy, czy gry, poza tym telewizory mają multum opcji, którymi można kombinować i coś poprawić, dużo zależy też od odległości, no ale tak ogólnie ujmując sprawę. No chyba, że nikt tu nie kala swojego oledzika tak mizernymi treściami.
  2. Tak to nie ma co rozkminiać, abstrahując od inflacji, dzisiaj jest dzisiaj i fakty są takie, że od początku roku ten TV nie zszedł poniżej 4k (pojedynczy strzał, był w tym temacie), a w sensownych sklepach od dłuższego czasu trzyma cenę 4,5-5k (przy czym te górne widełki to oczywiście w chuj zawyżone). Czysto teoretycznie gdyby spieniężyć takie PS5, to sam TV wyjdzie poniżej 4k, ale czy faktycznie na rynku jest takie ssanie, żeby szybko i bezproblemowo opylić konsolę za ponad 2k? Najlepiej, jak ktoś faktycznie jest na kupnie konsoli, to wtedy nic tylko brać. Osobiście nie jestem na nią napalony, nastawiałem się raczej na śledzenie newsów dotyczących ewentualnej Slimki/Pro i może kupno na koniec roku, ale trochę kusi, bo w sumie nawet jak nie sprzedam, to i tak wyjdzie dobrze. Jakby nie mogli sensownej ceny zrobić po prostu na panel, wszędzie te bundle.
  3. kotlet_schabowy

    The Last of Us Part II

    Końcówka w >>> niekończąca się "przygoda" na wyspie. Tak czy siak gra o jakieś 10 godzin za długa.
  4. UnMetal (PS4) Niby indie, niby pixelart, a czułem się niemal jakbym grał w "dużą" gierkę. Dla niewtajemniczonych: UnMetal to pastisz serii MG/MGS, pod względem gameplay'owo-wizualnym czerpie ze starych części w 2D, natomiast w temacie dialogów (i voice actingu xD), różnych rozwiązań fabularnych, postaci czy bossów dostajemy szereg nawiązań i kpin z motywów znanych z całej serii. No nie powiem, parę razy mocniej prychnąłem, rzadko mam do czynienia z tego typu klimatami, ogólnie atmosfera jest luźna i bekowa, choć może to uśpić naszą czujność, kiedy nagle na pełnej wjeżdża boss, który nas upadla i do pokonania go potrzeba wielu powtórek. Tak, to jedna z tych gier z "nierównym poziomem trudności", gdzie ~90% przygody to stosunkowo luźna zabawa (niby skradanie, ale jednak mocno arcade, z fajnym feelingiem obijania strażników), parę momentów wymaga pomyślenia/zerknięcia w opis (niestety czasami rozwiązanie jest mocno z dupy i mało intuicyjne) no i są te nieszczęsne walki z bossami, gdzie w sumie niemal każda wymaga przynajmniej kilku powtórek, "staroszkolnego" rozkminiania metodą prób i błędów i, przynajmniej w moim przypadku, sporej ilości rzuconego mięsa. No a jak się w ogóle gra? W skrócie, poruszamy się po bazie/dżungli, znajdujemy różne przedmioty (w tym klasyczne karty magnetyczne) pozwalające nam iść dalej/pozbywać się przeciwników w alternatywny sposób (mimo wszystko rządzi zwykła piącha, tym bardziej, że mamy tutaj motyw "nie zabijania", który skutkuje tym, że jeśli kogoś postrzelimy z ostrej amunicji, to musimy w krótkim czasie go wyleczyć naszą apteczką, inaczej game over, trochę słabe, no ale na dłuższą metę nie sprawia problemu). Twórcy oferują sporą różnorodność (no, może nie wizualną, bo tutaj raczej szybko robi się dosyć mdło), to jakiś patent gameplay'owy, nowy rodzaj broni, przeciwnika, więc nudno nie jest. Pyka się przyjemnie, całość wciąga, i o to chodzi. Dla chętnych są jakieś sekrety, challenge etc., ale na tym etapie to już nie moje klimaty. Z innych spraw: oprawa muzyczna jest dosyć uboga, kilka kawałków zapętla się w ciągu całej, trwającej może jakieś 6-8h przygodzie. Generalnie polecam, szczególnie miłośnikom przygód Węża.
  5. W pełni podpisuję się pod przedmówcą, ale to już zarówno tu, jak i w temacie dedykowanym pisałem. Niestety nie liczę na poprawę tych kwestii w ewentualnych sequelach, skoro nie nastąpiło to między jedynką a dwójką, ot z perspektywy twórców to nie są wady, a powszechne zachwyty i pozytywny feesdback raczej nie sprawiaja, żeby mieli w tym temacie jakieś rozterki. Ot taki przyjęli styl i tak będzie, aż znowu nastapi jakiś reset serii. Ja ostatnio ukończyłem Sly 3: Honor Among Thieves (wersja z PS2) Szczerze mówiąc nie wiem, po co w to grałem, chyba z jakiejś dziwnej potrzeby "zamknięcia" przygody xD. Nie, żeby była to strasznie zła gra, po prostu jedynka i szczególnie dwójka zupełnie mnie nie porwały i nic nie wskazywało na to, żeby trzecia część miała być jakąś rewolucją. No i potwierdziło się to całkowicie. W zasadzie zakończeniu trylogii (przynajmniej tej z PS2) można zarzucić dokładnie to samo, co poprzedniczce (bo jedynkę pamiętam już jak przez mgłę). Po pierwsze, brak zdecydowania, czym w zasadzie przygody szopa są. Platformówki tu w sumie mało (na dodatek typowo "skakane" momenty są mocno irytujące z racji niezbyt immersyjnego i dokładnego sterowania, dziwnej fizyki i ogólnego niedopracowania). Szukania znajdziek i pierdółek praktycznie już nie ma (nawet charakterystyczne dla serii butelki, których komplet pozwalał otworzyć sejf i uzyskać jakiś bonus, bez jakiegoś poważniejszego powodu po prostu zniknęły), poza monetami, których używamy w sklepiku (szok!) z gadżetami/umiejętnościami. Niestety twórcy ze trzy razy wymuszają na nas zakupy w celu popchnięcia fabuły, a gromadzenie majątku jest raczej powolne i żmudne, więc przynajmniej raz musiałem "bawić się" w grind. Skradanką te gry nigdy tak na serio nie były, ot mały element całości. Przygodówka? No nie do końca. Nie wiem, za duży tu miszmasz i w rezultacie jest nijak. Minusem jest też ogólne rozwleczenie tej gry, czy to w skali makro (ok. 13h na liczniku, a starałem się lecieć cały czas przed siebie), czy mikro (długie, wieloetapowe misje, niestety z dosyć rzadkimi checkpointami/save pointami), i to też charakterystyczne dla całej serii. Nie pomaga patent z głównym levelem-hubem, z którego za każdym razem musimy zasuwać do rozpoczęcia kolejnej misji. Trochę różnorodności, jak zawsze, wprowadza obecność trzech mocno odmiennych głównych bohaterów, ale tym razem twórcy poszli jeszcze dalej i po każdym dużym etapie dołącza do nas nowy członek ekipy, który też dostaje swoje pięć minut w rozgrywce. Za to plus, choć nie zawsze te nowe mechaniki witałem z uśmiechem (częściej z obawą, co mnie znowu będzie frustrować). Charakterystyczną cechą trójki jest nagromadzenie "mini gierek", choć bardziej na miejscu byłoby tu określenie "przerywnikowych etapów z wyróżniającymi je elementami gameplay'u". Niestety, o ile sam zamysł bywa spoko, tak wykonanie często jest, delikatnie mówiąc, średnie, a sama rozgrywka mocno wkurwia swoim niesprawiedliwym poziomem trudności, wymogiem uczenia się ruchów/ścieżki na pamięć i częstymi powtórkami. Czuć tu "starą szkołę" i to nie jest bynajmniej pochwała. Wizualnie i muzycznie jest elegancko (cel shading, ładne kolory, fajny design bohaterów), plusem całej serii jest specyficzny szpiegowsko-komediowy klimacik i może niezbyt nachalne, ale charakterystyczne poczucie humoru no i niezła ekipa, zarówno dobrych, jak i złych. No i ogólnie abstrahując od wcześniej wymienionych problemów, feeling gierek z PS2 ma swój urok. Koniec końców, najlepszą częścią serii jest ta z PS3, zmiana deva i przeskok technologiczny (oraz zmiany w trendach i standardach) w przypadku tej serii wyszły tylko i wyłącznie na plus. Szkoda, że akurat w tym momencie Sony zakończyło przygody Sly'a.
  6. Ta, widziałem, gdybym był na kupnie jakiejś konsoli to pewnie bym się zdecydował, zawsze można kupić zestaw i odsprzedać konsolkę, ale przy ewentualnym zwrocie i tak trzeba oddać oba przedmioty i generalnie wolę golasa. Bo wyjściową ceną PS5 to dojebali do pieca xD
  7. Mat Hoffman's Pro BMX (PSX/PS3) Czas na odrobinę retro. Gierkę, jak zapewne większość gejmerów, poznałem dzięki demówce zawartej w THPS2. Wrażenia wielkiego nie zrobiła, tym bardziej, że dostępny level był mało efektowny. Zresztą przekaz z recek też szedł taki, że w temacie rowerków lepszy jest Dave Mirra. Cóż, nie przekonałem się o tym wtedy, a jak grało się po ponad 20 latach? Generalnie spoko, ale nie da się uciec od porównań do panującego już wówczas od jakiegoś czasu drugiego Tony'ego. Warto pamiętać, że obie gierki powstały na tym samym silniku i zostały wydane przez tę samą firmę (Acti) i ponoć miał to być początek szerszej akcji, polegającej na wydawaniu pod jedną banderą i w podobnym schemacie gierek związanych z różnymi sportami ekstremalnymi. Abstrahując od samego gameplay'u, podobieństwa są uderzające na niemal każdym kroku, od stylu graficznego, projektu logosów, przez tryby gry (kariera, free ride, również tworzenie własnego parku), odkrywanie nowych plansz poprzez zaliczanie zadań w 2 minutowych rundach czy okazjonalne zawody. Niestety, pod każdym względem czuć, że Mat Hoffman's to dużo biedniejszy kuzyn Jastrzębia. Jeśli chodzi o samą zawartość i rozbudowanie, to bliżej mu do pierwszej części Tony'ego, starszej przecież o ponad rok, niż do THPS2. Mamy tylko 5 zadań na każdy etap (klasyka: zbierz literki, nabij odpowiednio dużo punktów, znajdź ukrytą znajdźkę, rozwal jakieś śmieci). Tricków jest niewiele, rowerki zdobywamy wraz z progresem i łącznie są 4, customizacja jest mocno ograniczona. Plansze nie są zbyt rozbudowane, a przede wszystkim straszą szaro-burą stylistyką, biednymi teksturami i obiektami i mocnym dorysowywaniem się. To wszystko z mocno nierównym frameratem. Jedynie muzykę mogą spropsować, choć też tylko częściowo (to już kwestia upodobań, niektóre kawałki skipowałem). No ale przede wszystkim jak się gra? Teoretycznie wszystko jest na miejscu, system jest zerżnięty z deskorolkowego odpowiednika, dzięki czemu jego miłośnicy mogą czuć się jak w domu (skaczesz iksem, grindujesz trójkątem). Problem jest taki, że wszystko jest jakieś takie niedorobione, zabugowane. Manuale wchodzą losowo, tricki też czasem jakby się nie odpalały (z padem wszystko ok). Nie ma tutaj wskaźnika balansu przy grindach, które generalnie raczej łatwo zakończyć glebą. Gra momentami mocno irytuje, bo mając te słynne 2 minuty, niekiedy ciężko nabić odpowiednią liczbę punktów, gdy postać odpierdala nam manianę, a tricki nie łączą się w combosy. Strasznie to wszystko kwadratowe, a mam bieżące porównanie z Tonym 2, bo odpaliłem go siebie w tym samym okresie i to jest niebo a ziemia w temacie responsywności i ogólnego funu z gry. No ale przebrnąłem jakoś tryb kariery "głównym bohaterem, na powtórki innymi kolarzami nie mam ochoty, zbyt to wszystko drewniane i niedorobione. Ale, zważywszy na wiek, i tak spoko, że da się grać. Dwa screeny z DUSZĄ:
  8. Pojawiła się promka na C21 48" https://www.neonet.pl/telewizory/lg-48c21la-4k-oled-100hz-dolby-vision.html opis mówi o 100hz, a ten model ma mieć przecież 120hz (czy to, jak widzę w niektórych miejscach w necie, "to samo"?). Zero wzmianki o HDMI 2.1. Niechlujność opisu, jakieś kombinacje? Model się zgadza więc powinienem mieć wyjebane. W sumie i tak z neonetem niekoniecznie mam ochotę robić biznes, ale jak już zapytałem, to niech zostanie.
  9. Resident Evil Village "Wszyscy" żyją remakem czwórki, a ja nadrabiam ostatnią dużą część serii, którą miałem w backlogu (no może poza CV, która w oryginalnej formie raczej z niego nie wyjdzie). Jako że siódemka i formuła FPP siadła mi totalnie, tutaj już od początku byłem nastawiony na dobrą zabawę. I nie zawiodłem się, bo ósemka okazała się świetna. No po prostu Capcom znalazło magiczną formułę i od przynajmniej kilku lat konsekwentnie wypluwa mięsiste GRY. Działa tu wszystko, gameplay, atmosfera, strona wizualna, nawet scenariusz ma swoje momenty (choć później i tak wszystko idzie w typowe pitolenie o jakichś pasożytach/pleśniach). Do tego odpowiednie proporcje poszczególnych elementów i idealny czas potrzebny na zaliczenie (u mnie trochę ponad 10h) i mamy hit. Strzelanie i otoczka związana z rozwijaniem broni (plus obecność handlarza) są poprawne, czasem może trochę czuć brak mocy pukawek, ale generalnie na normalnym poziomie trudności stosunek ammo do liczby przeciwników jest idealnie wyważony, by z jednej strony wymagać od nas ostrożności i oszczędności, a z drugiej nie pozostawiać z poczuciem, że mamy przejebane (zakładam, że działa tu system oparty na dostosowywaniu rozrzuconych po planszach itemów do postępów gracza). System "ekonomiczny" w stylu RE4 (i inne naleciałości, choćby w postaci braku skrzyń) sprawdza się dobrze. Eksploracja jak zwykle sprawia najwięcej radości, głównie za sprawą doskonałych projektów miejscówek (zarówno quasi-otwartej tytułowej wioski, jak i innych, poniekąd samodzielnych obszarów), które obfitują w sekrety, wynagradzające nam wciskanie nosa wszędzie, gdzie się da (tu robotę, jak zwykle, robi świetnie przemyślana mapka). No i w przeciwieństwie do naprawdę wielu gier ostatnich lat, tutaj nagrody za lizanie ścian są sensowne. Podobał mi się też design przeciwników, głównie tych "ważniejszych" (nie jestem zombiakowym purystą, więc otwarcie się na świat "klasycznych" potworów typu wilkołaki czy wampirzyce nie był dla mnie problemem), łączący odpowiednią dawką obrzydliwości i osobliwości. Cała ta "rodzinka", mimo, że pozornie każdy jest z zupełnie innej bajki, doskonale wpasowała się w świat przedstawiony i zwyczajnie byłem ciekaw spotkania z każdym z nich. Świetną sprawą jest zróżnicowanie głównych obszarów-epizodów gry nie tylko czysto wizualnie, ale też gameplay'owo. Nie zdradzając za dużo, powiem tylko, że różnorodność stylów gry jest chyba największa ze wszystkich odsłon RE. No i jak na serię, która stoi raczej prostym stylem "straszenia" (w cudzysłowie, bo gierki na mnie w tym temacie po prostu nie działają), całkiem nieźle udało im się wykreować mocno creepy i niepokojącą scenę z pewnym "dzieckiem" w roli głównej (kto grał to wie). Tradycyjnie już, w końcówce czuć spadek poziomu i lekką powtarzalność (jako końcówkę rozumiem tu cała fabrykę, bo to, co się dzieje później, to już dla mnie bardziej epilog), ale generalnie wyjątkowo długo udało się utrzymać spójny, wysoki poziom zaciekawienia. Gra ma w sobie to coś, co sprawia, że od momentu wczytania save momentanie byłem wciągnięty, a mniej lub bardziej spokojnie zwiedzanie rumuńskiej wiochy i okolicznych obiektów paradoksalnie mocno mnie relaksowało. Było jakoś tak przytulnie xD. Ja jestem w pełni kontent.
  10. Oj tak, RE0 z tym zarządzaniem ekwipunkiem i zmienianiem się między postaciami to był dramat. Większe utrudnienie, niż ułatwienie. Moją taktyką było po prostu zostawianie jednego bohatera w save roomie większość czasu gry (wiadomo, do momentu, aż był potrzebny) xD Natomiast z Remake 1 jest ten problem, że wprowadzili patent palenia zombiaków, który z racji na ograniczone miejsce i zajmowanie DWÓCH dodatkowych slotów (do tego jeszcze konieczność uzupełniania oleju) był po prostu niegrywalny. Można sobie mówić o sentymencie, uroku itd. ale prawda jest taka, że pewne patenty się już nie bronią. I jako fan starych RE mam wrażenie (może teraz to przeze mnie przemawia nostalgia), że w oryginałach aż tak to nie drażniło.
  11. No larum się zaczęło, bo "zbiorową świadomością" zawładnęły wspomniane CoDy (nastały czasy, że gejming=FPS), które nakręciły stereotyp "krótkich singli" (jak widać nadal żywy) ze swoją filozofią, że kampania to w sumie bardziej forma zapoznania się z mechaniką gry przed wsiąknięciem w multi, niż samodzielna przygoda warta wydania pełnej kwoty. A fakty są takie, że na każdego CoDa czy Uncharted (gdzie w sumie tylko jedynka była AŻ TAK krótka) można rzucić trylogiami Mass Effect, Bioshock, Dead Space czy Batmanów, GTA IV, V, MGSem 4, RDRem, Deus Exem, Ratchetami, starymi Asasynami, nie mówiąc o typowych molochach typu Fallouty, Skyrimy i duże RPG, bo wiadomo, że to z zasady duże gry (ale z drugiej strony nie tak rozbuchane, jak parę lat później). Także no wiadomo, można się licytować, w co kto grał i co dla kogo jest synonimem danej generacji, ale dla mnie czasy PS3 to w większości przypadków doskonałe wyważenie proporcji jeśli chodzi o rozmiary gier i czas potrzebny na ich zaliczenie/wymaksowanie i jest ogrom tytułów, które tego dowodzą. TLoU2 to dobry przykład, w którą to stronę poszło, bo jedynka była w tym temacie idealna. Analogicznie z Red Deadami.
  12. No bo to są dwie skrajności, więc fajnie, jakby było coś pomiędzy. Zresztą z tymi dwiema generacjami wstecz to trochę przesadziłeś, 6-8h na grę to raczej czasy PSX, względnie PS2. Szybki rzut oka na najlepsze singlowe giereczki z PS3 i wynikom bliżej do 12-15h (a rozbudowane tytuły 30-40). I to był ideał. Nawet na przykładzie konkretnych serii widać, że przeskok na VIII generację i ta jebana moda potrafiła popsuć zabawę.
  13. Sam jestem na etapie researchu i polowania, więc zdążyłem się dowiedzieć, że B mają mniejszą jasność, "tylko" 2 złącza hdmi 2.1 i słabszy procek, zatem teoretycznie gorsze działanie OS i rzekomo słabszy potencjał upscalingu treści. Poza tym C mają obsługiwać jakieś tam nadawanie TV przyszłości, ale w to nie wnikałem. Może coś jeszcze, ale generalnie raczej nie ma przepaści między nimi.
  14. Coś pomieszaliście, 6h dziennie wychodzi łącznie z graniem, kiedy żona śpi/jest w pracy, więc tylko 4h siedzą razem przy osobnych TV. Ja tam rozumiem i paradoksalnie to takie podejście może być korzystniejsze dla utrzymania zdrowej relacji, szczególnie że mowa o parze z długim stażem, a nie 20 latkach z motylkami w brzuchu xD Bardziej zwróciło moją uwagę, że to darkos musi siedzieć w słuchawkach.
  15. No dla mnie 55 cali to jest max zarówno ze względów praktycznych, jak i finansowych. Musi starczyć, 40" wystarcza od prawie 8 lat (a i na monitorku się grywa i coś ogląda) i gdyby nie chęć przeskoku na nową generację, to by starczał nadal, choć ma już kilka baboli. Najgorzej, jak człowiek zrobi research, poczyta opinie i podjarkę innych i się nakręci tak, że najchętniej już by zamawiał sprzęt xD.
  16. Ale nie powiesz mi, że nie robiłeś przed zakupem doktoratu xD. Masz C2 55", tak? Nie wiem, czytam sobie i wychodzi na to, że B2 a C2 to w sumie kosmetyczne różnice, jedynie ta jasność i moc procka może podchodzić pod gamechanger. Poczekam, będę pilnował promek, ale na ten moment wydaje mi się, że C2 48" w cenie ~4k to byłaby bajka.
  17. Na tym etapie to są luźne wytyczne, więc jestem otwarty na sugestie, bo np. 55 cali serii B może być niewiele droższy (tańszy?) niż mniejszy panel serii C. Wiem, że OLED to raczej nie kierunek dla skąpiradeł, ale no fajnie by było znaleźć jakiś złoty środek między jakością, a ceną, bo też nie jestem nakręcony na ogromne panele i kosmiczne technologie, ot ma być do PS5, filmów i pewnie czasem starszych gierek w niższych rozdziałkach.
  18. Dobra, zgodnie z nazwą tematu, jestem zielony (no powiedzmy, że jakieś minimum informacji zdobyłem) i proszę o rady dotyczące zakupu mitycznego OLEDa od LG. Rozumiem, że generalnie najważniejszy podział wg klasy to A, B, C, G, przy czym A nie warto sobie zawracać głowy (ale czy na pewno? poza 60hz ma jakieś poważne minusy?), a G to jakieś kosmiczne kwoty. Reszta numerków i literek w modelu to m.in rocznik, ale czy coś jeszcze? Interesują mnie raczej mniejsze panele, 48", może nawet 42", tylko czy abstrahując od wielkości pomieszczenia i odległości od TV, korzyść cenowa na tyle duża, żeby w ogóle opłacało się iść w tym kierunku? Jak z matrycami? Bo coś tam na pepperku widziałem rozkminy o jednej technologii, która trafia nie do wszystkich paneli, ale zgubiłem gdzieś wątek i nie pamiętam, o co chodziło xD. Co z tym Evo? Kiedy wychodzą nowe roczniki i czy jest sens czekać, żeby wtedy kupić coś z 2022 sporo taniej? Powiedzmy, że mi się nie spieszy i równie dobrze mogę czekać nawet do listopada. No i patrząc na archiwalne i obecne ceny (w tym promocyjne), to widzę, że rozbieżności bywają potężne, nawet w dosyć krótkim odstępie czasu. W styczniu tego roku 42C21LA był za 4000zł (z 4200), teraz w sklepach powyżej 5k xD. Pomijam "okazje" typu outlet czy powystawowe, bo to nawet nie wchodzi w grę. Generalnie poza powyższymi kwestiami mile widziane jakieś ogólne rady. Wątek wypalania i odbijania światła w jasnym pokoju jest mi znany, ale chętnie poczytam subiektywne informacje na ten temat.
  19. Dłuższe sesje to zazwyczaj standardowo w weekend (o ile gdzieś nie wychodzę wieczorem), gdzie łącznie uzbiera się w porywach te 6-9h grania. Do tego pojedyncze strzały w tygodniu no i przeciętną giereczkę AAA można skończyć w te dwa tygodnie. Nie jestem z tych, którzy biorą urlop pod gierkę, natomiast jak już mam zaplanowane jakieś wolne, to lubię sobie na ten czas zaplanować również odpalenie czegoś świeżego, bo najbardziej smakuje mi wsiąkanie na dłużej na początku przygody. Ogólnie to "na papierze" nie mam problemu, żeby znaleźć codziennie te 2-3h na granie. W praktyce różnie z tym bywa, na dodatek w tygodniu będąc zmęczonym wolę coś obejrzeć/poscrollować neta, nie lubię grania z poczuciem, że mogę zaraz zasnąć z padem w dłoni. Inna sprawa, że generalnie nie potrafię w pełni się wyluzować, jeśli na drugi dzień mam wstawać do pracy, choćby najlepszej na świecie (obecnie robię zdalnie i to cudowna sprawa, ale nawet jeśli w robocie nie dzieje się wiele, to nie jestem w stanie jak niektórzy przedmówcy, odpalić sobie konsoli w tle, muszę mieć mentalne rozgraniczenie tych dwóch światów). A jak znajduję ten czas? Pracując, trenując i mając jakieś życie towarzyskie odpowiedź jest prosta: trzeba odpuścić coś z innych kategorii rozrywek. Jak więcej gram, to mniej czytam, oglądam mniej filmów/seriali, mniej gniję w necie. I na odwrót. Ale jak tak się zastanowię, to chyba nigdy, nawet w czasach szkolnych, studenckich czy słodkiego bezrobocia, nie miałem skłonności do całodniowych/całonocnych sesji i rzadko przekraczałem typowe 3 godziny na szpilanie.
  20. Oj chętnie, co prawda nie zanosi się w najbliższym czasie (ten chujowy moment, kiedy VR1 już się nie opłaca, a VR2 jeszcze się nie opłaca), ale wyobrażam sobie, że musi być immersyjnie, szczególnie zważywszy na całą otoczkę.
  21. Glass Onion Słabszy, niż jedynka, zbyt przekombinowany, szczególnie w kwestii intrygi (z marnym jej rozwiązaniem, choć rozumiem ogólny tego koncept) no i przede wszystkim nie podoba mi zrobienie z Benoit Blanca lekko krindżowego dziwaka (czy "safanduły", jak to ładnie ujął Walkiewicz), który w połowie filmu staje się niemal postacią drugoplanową/sidekickiem totalnie słabej strong female black character. Tyle dobrze, że większość z pozostałej ekipy potrafi skupić na sobie uwagę widza i ma jakąś charyzmę (choć Norton wypadł zaskakująco mdło). Tu wyróżnienie dla Bautisty. Wszystko to mocno kolorowe, śliczne wizualnie, odpowiednio skrojone, z luźnym klimatem i netflixowym humorem. W sumie ogląda się dobrze, ale po seansie zaraz wylatuje z pamięci. Wszystko, wszędzie, naraz Oj nie mogłem się zabrać za ten film, a miałem go na liście jakoś od premiery. Dosłownie ze dwa razy odpaliłem i wyłączyłem, coś mi zwyczajnie nie mogło pyknąć. Może zadziałało to, że generalnie nie jestem fanem azjatyckiego kina (tak, wiem, to nie jest stricte Made in Asia), może to, że im więcej dowiadywałem się o filmie , czy to z opinii, czy jakichś fragmentów, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że to nie jest dla mnie. No ale w końcu się zmusiłem i nie było tak źle, szczególnie w pierwszej połowie. Ogólnie idea multiwersum mnie nudzi i mierzi od lat, już od czasów, zanim została wchłonięta i przeprocesowana na komiksowo-efektowny sposób w stylu Hollywood. Tutaj staje się ona pretekstem do absolutnie przesadzonych, męczących swoim nagromadzeniem i ogólnym chaosem, absurdalnych motywów, wątków czy inkarnacji bohaterów. Czysto wizualnie ma to swój urok i mogę nawet pochwalić pomysłowość twórców. Ale takiej wizalnej zabawy było paradoksalnie za mało. Większość filmu to albo przeciągające się sceny walki, albo melodramatyczne smęcenie dotyczące relacji rodzinnych głównej bohaterki i jej drogi życiowej. To wszystko w sosie dosyć cringe'owego humoru. I żeby nie było: odpowiednio podane, takie wątki mają potencjał, mimo niewielkiej odkrywczości. Efekt motyla, potencjalne efekty różnych decyzji itd. Ale tutaj to wszystko jest jakieś takie...puste. Kolorowa wydmuszka, przy której momentami można prychnąć (a momentami poczuć zażenowanie), czasami ziewnąć, czasem być pod wrażeniem zaskakującego czy wręcz głupkowatego pomysłu scenarzystów. Ale poza tym: nic nadzwyczajnego.
  22. kotlet_schabowy

    OSCARY

    No gala mocno nijaka i z mocno (nawet bardziej, niż zwykle) kontrowersyjnymi wyborami w niektórych kategoriach, choć nie widziałem jeszcze wszystkich filmów z najważniejszych kategorii (przede mną przede wszystkim "Duchy..."). Udało się nawet obejrzeć na żywo, czego zupełnie nie planowałem (ot miałem w poniedziałek wolne i nocka i tak była zarwana, więc równie dobrze w tle mogły lecieć Oscary). Na pewno niezrozumiałym fenomenem jest dla mnie największy zwycięzca, czyli "Wszystko...". O ile o poziomie samego filmu/scenariusza możemy sobie dyskutować, tak obdarowanie tylu osób z ekipy nagrodami aktorskimi to już się wydaje decyzją mocno z rozpędu i na wyrost. Cóż, widocznie w tym sezonie modna jest Azja, hehe Sama gala grzeczna i spokojna, ale jakoś mi to nie przeszkadzało, lepsze to niż cringe albo wręcz patologiczne akcje jak rok temu. Oczywiście odpowiednia dawka WOKE'IZMU została zaaplikowana, ale nie na tyle, żeby robiło się człowiekowi niedobrze. Generalnie: Oscary nikogo, ale mimo wszystko jeszcze resztkę tej magii mają.
  23. Superhot Ty no świetna gierka, szkoda, że wątek główny aż tak krótki (jakieś 2h), bo po raz pierwszy od dawna miałem uczucie niedosytu, zamiast przesytu, a to już coś. Ale może to i lepiej. Wiem, że są tam różne wyzwania itd. pierdoły, no ale to już nie to samo, po prostu mam tak, że takie poboczne tryby mnie jakoś nie rajcują. Dla kogoś, kto żył pod kamieniem ostatnie ~8 lat: to ten "fps", w którym czas leci tylko, gdy się ruszamy. I dopóki się samemu nie spróbuje, to nie poczuje się tego "czegoś". Wyjątkowy i naprawdę rajcowny patent, sprawiający, że strzelanina zamienia się praktycznie w grę zręcznościowo-logiczną. Przy odrobinie fantazji można nawet pobawić się w efektowne akcje z "choreografią" ala filmy akcji. Niestety, do naprawdę mocnego kombinowania (i dużej ilości powtórek) zmusił mnie dopiero ostatni level. Wizualnie jest stylowo i minimalistycznie, świetnie wypada też menu i cały ten interfejs ala DOS. Swoją drogą "fabuła", choć szczątkowa, jest nawet niezła i trochę creepy, robi klimat. No także fajny "indyk AAA", nie dziwne, że zrobił furorę. Screena tym razem brak, bo jakimś cudem zrobiłem tylko jednego i gówno na nim widać xD.
  24. Wiem, że teraz na czasie jest Mando, no ale wolę oglądać seriale, kiedy są już dostępne w całości, więc nadrobiłem Andora i kilka słów na ten temat. Bardzo pozytywne zaskoczenie, mimo totalnej obojętności przed premierą (mówiąc delikatnie, Cassian nie był moim ulubionym bohaterem Rouge 1). Przekonałem się do sięgnięcia po serial przez ogólną podjarkę w tematach takich, jak ten, żeby później być zawiedzionym pierwszymi kilkoma epizodami i tylko wiara w to, że "spokojnie, zaraz się rozkręci" sprawiła, że nie olałem tej przygody (moment kryzysu jakoś w okolicach E04, kiedy to odcinek wchłaniałem na raty chyba trzy wieczory, wyjątkowo dobry usypiacz, ale dla sprawiedliwości dodam, że oglądanie czegokolwiek o tej porze w tygodniu z reguły się tak kończy). No więc drugi moment zaskoczenia to faktyczna poprawa poziomu w dalszych odcinkach, a cały epizod w to już topka Disney'owskich SW w ogóle, no rewelka, w czym niemała zasługa pana Kino. Generalnie całość, mimo pewnych wad (wspomniana zamuła na początku, ale też dłużyzny pojawiające się później, kontrast między kozackimi postaciami z potężną charyzmą i nijakimi statystami, których imion można nie zapamiętać przez 12 epów) to chyba najlepszy z nowożytnych seriali tej marki. Przede wszystkim, podobnie jak jego kinowa kontynuacja, podchodzi do uniwersum Gwiezdnych Wojen odmiennie od głównej linii, a jednocześnie zachowując mnóstwo jego stałych elementów. W rezultacie dostaliśmy twory o własnym charakterze, skupiające się, jakkolwiek banalnie to nie brzmi, na ludzkiej stronie rebelii, imperium i całego tego zamieszania. Nie wszystko jest czarno białe, więcej tu niuansów, konfliktów. Nawet styl wizualny jest świetny, w odpowiedni sposób nawiązując do ikonicznych elementów "graficznych" Imperium w stylu starej trylogii, ale też z momentami przepychu i metalowo-szklanych wykończeń ala epizody I-III, oczywiście dodając swoje trzy grosze (planeta "plażowa"). No także ogólnie spoko i drugi sezon obejrzę chętnie.
  25. Shadow of the Tomb Raider Trylogia miała lepsze i gorsze momenty, ale fundamentalnie wszystkie część są do siebie baardzo podobne, a z perspektywy lat w sumie ciężko mi powiedzieć, która się czym charakteryzowała (może poza kolorystyką, czyli brązowo/niebiesko/pomarańczowo). Biedniejsza kuzynka Uncharted, mająca jednak swój charakter i część rzeczy robiąca lepiej, a część gorzej. Do tych drugich zdecydowanie można zaliczyć fabułę, dialogi i postacie, no jest naprawdę słabo, zero dystansu, Lara jest nijaka (a jej VO niezmiennie mnie drażni), drugi plan papierowy, konflikt nieangażujący, a mimo potencjalnie epickiej skali całość jest po prostu nieciekawa. Dialogi dotyczące misji pobocznych zwyczajnie skipowałem, co praktycznie mi się nie zdarza (tu zaważył fakt, że nie można ich przyspieszać i przeskakiwać do kolejnego zdania, tylko albo oglądasz całość, albo wyłączasz). Nie wyszło też strzelanie. Generalnie jest go dużo mniej, niż w poprzedniczkach, co samo w sobie jest dla mnie dużym plusem. No ale jak już jest, to nie sprawia zbytniej frajdy. Ogólnie potyczki to zło konieczne i raczej zależało mi na jak najszybszym ich odbębnieniu, niż "zabawie" gameplay'em. Potencjał był w skradaniu (dorzucono fajny patent ze smarowaniem się błotem w celu kamuflażu, w praktyce na poziomie normal to żaden game changer i można lecieć na hurra), ale wyszło dosyć koślawo i drewnianie, ze względu na sterowanie i detekcję kolizji łatwo o niepewny ruch. Jedynie łuk jak zawsze na propsie, za to walka melee tragiczna. Zagrało natomiast to, co zwykle, czyli eksploracja, zwiedzanie miejscówek no i oczywiście grobowce, których jest tu wyjątkowo dużo. Trzeba pokombinować, trochę pomyśleć, trochę poskakać. Szkoda, że nagrody są mocno meh (elementy ekwipunku, który poza zmianą w wyglądzie, coś tam pomagają, ale to sztuka dla sztuki). Oczywiście wszystko jest ponownie zaprojektowane tak, że w każdej miejscówce co parę sekund wypada wciskać R3 ("wizja Batmana"), bo bez tego pominęlibyśmy pewnie 3/4 znajdziek. Te odpowiadają głównie za crafting lub handel, jedno i drugie nie porywa, no ale spełnia swoją rolę w typowym stylu dzisiejszych gier "akcja-przygoda". Aha, SotTR jest dłuższa, niż się spodziewałem, szczególnie zdziwił mnie moment dotarcia do kolejnej mini osady w momencie, kiedy oczekiwałem już punktu kulminacyjnego. Nie powiem, jeszcze trochę i bym się zmęczył. Tu oczywiście dochodzi aspekt czyszczenia planszy i robienia misji dodatkowych (w większości przypadków słabiutkie), co prawda gry nie wymaksowałem, ale początkowo mocno wkręciłem się w szukanie pierdółek. Wizualnie SotTR wypada świetnie, to zdecydowanie najładniejsza część serii: intensywne kolory, gęste zarośla, ładne projekty postaci, wszystko to wyraźne i ostre, szkoda tylko, że PS4 momentami słabo sobie z tym wszystkim radzi i dropy w bardziej rozbudowanych miejscówkach (typu miasteczko) mocno rzucają się w oczy i psują zabawę. No ale to "kara" za świadome zrezygnowanie z grania na PC. Tu od razu mogę wspomnieć o długaśnych loadingach przy "szybkiej" podróży, natomiast po śmierci wracamy do rozgrywki niemal natychmiast. Jakbym podsumował całą przygodę, abstrahując od wymienionych wad i zalet? Relaksująca. Jakoś zwyczajnie dobrze się w tym świecie czułem, szczególnie w tych spokojniejszych momentach, których przecież w tym odcinku jest większość. Muzyczka sobie gra i tworzy atmosferę, a my samotnie, niespiesznie zwiedzamy jaskinie, katakumby, dżunglę. Na pewno nie dołączę do teamu "trójka najgorsza mordo", bo grało się spoko, a pomijając kwestie czysto gameplay'owe, ta część najbardziej przypadła mi do gustu całą otoczką i stroną wizualną. Jedynka wygrywa przez efekt odświeżenia serii i najlepszą, najbardziej spójną "planszę" z mocniejszym nastawieniem na metroidvaniowe jej poznawanie, natomiast dwójka w moim rankingu zajmuje ostatnie miejsce.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...