Wymyśliłem dziś sobie półmaraton przełajowy w lesie przy 30 stopniach. Kur.wa myślałem, że to będzie przyjemny bieg, leśną drogą a tu taki ch.uj. Prawdziwy trail, mnóstwo podbiegów i zbiegów a w lesie jak w saunie. Jeszcze sobie założyłem złamanie 1:35, bo serio nie znałem tej trasy, a profilu przed biegiem nie było. Po 3 km już wiedziałem, że mój cel to imaginacja i halucynacje. Skończyłem z 1:42, na 21 miejscu na 150, uje.bany jak szmata, z obdartą dupą i ramionami poparzonymi od jakiegoś bluszczu, bo przez krzaki się przedzierałem 3 razy.
Na duży plus klimat biegu i organizacja. Patronem było nadleśnictwo, na trasie izotonik domowy z miodem i cytryną. Mieszkańcy wiosek zajarani, że coś się dzieje i biegacze przyjechali. Wystawili kurtyny wodne i stoliki z piciem powystawiali. Wpadam na 10 km do punktu odżywczego a tam ciastka domowe, rodzynki, ten izo, woda, smoothie bananowe i jakieś zielone xd No piknik. Mega fajna atmosfera, zero spiny, obcowanie z naturą. No tylko ta trasa mordercza i dzisiejszy skwar. Medal też fajny, ale to wrzucę jak będę przy kompie.
I taki medal