Dziś Mazdunia odjechała, straszny żal, ale co zrobić. Jedna z moich największych wad, że przywiązuje się do rzeczy. Wiele miłych wspomnień i bardzo dużo frajdy z jazdy z nią miałem. Do końca życia będę pamiętał jak odbierałem ją u Mirka na handlu, wracałem 60 km na oponach tak łysych, że wyglądały jak slicki z F1. Potem stopniowe odmulanie silnika po poprzednim właścicielu, przy mnie na nowo odżyła. Chwile swagu przy gromieniu wsiunów w Golfach i BMW na światłach, pamiętam jak pogoniłem Hondę Civic z wydechem takim, że gaśnicę można było w nim trzymać i w(pipi)iona mina typa na kolejnych światłach. Piękne chwile przeplatane przygodami z korozja, zapieczeniem się tłoczka koła, zblokowaniem kierownicy na drodze ekspresowej i wibracjami na kierownicy przez które potem miałem zakwasy. No i te myślenie po nocach, czy aby na pewno po zimie jeszcze coś zostanie z blach. Miło też wspominam jak lakierowałem progi po naprawie rdzy i psiknąłem sobie szprajem w ryj i prawie się udusiłem, wybiegłem do ogrodu, a matka nie wiedziała, czy mdleć ze strachu, czy po pogotowie dzwonić. W tym aucie pierwszy raz zaginałem 2 paki, ehh to się pamięta. W sumie cieszę się, że trafia w dobre ręce, wzięła ją ode mnie jakaś młoda para, byli mega zajarani wszystkim, nawet elektrycznymi lusterkami, trafiła w dobre ręce i będzie dobre traktowana, będę spał spokojnie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś wrócę do tej marki.