Pobiegłem dziś 10 km w Biegu Papiernika w Kwidzynie. W zeszłym roku też startowałem, miałem czas 51:10, więc w tym roku planowałem zejść gdzieś do 46-47 minut. Chvjoza, miałem czas gorszy o pół minuty, biegło mi się fatalnie, w połowie myślałem, że padnę. Co prawda, w tym roku biegałem może tylko z 5 razy, ale treningi koszykówki 3 razy w tygodniu to nie odpoczynek przecież. Organizm, ewidentnie, odzwyczaił mi się od większych dystansów i dvpa. Zawiodłem się strasznie, bo liczyłem na życiówkę, chwałę i pokłony, a wyszła kaszana. Może to też wina leków na alergie, bo dziwne, że nie miałem zadyszki, a powietrza do płuc nie mogłem wciągnąć. Nogi po biegu to miałem ledwie zmęczone. Za dwa tygodnie odstawię leki i spróbuję sił w biegu nocnym w Gdynii, zobaczę wtedy, czy leki mi przeszkadzały, czy jestem pisdakus, a nie spartakus.
Gdzieś na 7km wyprzedził mnie typ pchający dziecko w wózku, zniszczył mnie tym psychicznie. Na początku biegu biegł przede mną typ, 50 lat, głośniki na plecach i na(pipi)iał disco polo, potem go straciłem z oczu. Za mną raczej nie został. Bardzo bym chciał, żeby jednak się okazało, że zszedł gdzieś z trasy, a nie tak mi uciekł.
Jeszcze fota z wykrzywioną mordą i dedykacją dla wszystkich forumowiczów.