Jedno z moich top 3 tego roku. Niespodziewany wybór (ja się nie spodziewałem na przykład). Czym w ogóle FE:TH jest? Gra to mieszanka strategii turowej i jRPGa z elementami zarządzania czasem w wydaniu podobnym choćby do serii Persona. Szczerze wątpiłem, żeby taki miks miał szansę powodzenia, ale to działa, i to działa wyśmienicie. Poszczególne elementy są wyważone w tak dobrze dobranych proporcjach, że nie ma się poczucia przesytu bądź niedosytu którejkolwiek z tych trzech głównych składowych tworzących opowieść o Trzech Domach.
Gra zaczyna się w momencie przybycia naszej postaci (protagonisty bądź protagonistki, osobiście wolałem patrzeć na kobiecą postać w swoim pierwszym playthrough niż jakiegoś bolka z (pipi)chowa) do klasztoru, w którym dość prędko dostajemy posadkę nauczyciela jednej z trzech klas. Przywódcy tychże pochodzą z trzech różnych regionów krainy Foldlan i swoimi nazwiskami firmują tytułowe „Trzy Domy”. Wybór domu nie jest bez znaczenia, każdy dom, oprócz różnicy w dostępnych postaciach (co przekłada się na dostępne w trakcie bitew początkowe klasy postaci), ale też przekłada się na trzy odmienne ścieżki fabularne, dodatkowo jedna z nich bran(pipi)e w pewnym momencie na dwie inne Tak zaczyna się zabawa w toczenie starć w formie turowej strategii, naukę swoich podopiecznych w dostępnych skillach (co z kolei określa ścieżkę klas, w której można danego łebka rozwijać wraz z postępami w grze), eksplorację klasztoru, w którym przyszło nam wylądować i wypełnianie prostych questów zlecanych nam przez postacie w świecie gry.
FE:TH bardzo łatwo nazwać jest „duchowym spadkobiercą Final Fantasy Tactics”, choć moim zdaniem jest to bardzo duże niedopowiedzenie. O ile w klasyku od Square główną aktywnością było toczenie bitew i pakowanie postaci, żeby odpowiednio przypisać do nich joby, przeplatane scenami fabularnymi, tak tutaj wkrada się trzecia ze składowych gry: zarządzanie czasem. Gra jest podzielona na miesiące, podczas których trzeba:
- wybrać, co robimy w każdą niedzielę tygodnia -do wyboru mamy:
a) eksplorowanie klasztoru dające nam dostęp do nieobowiązkowych aktywności jak łowienie ryb, sadzenie roślinek czy żarcie w klasztornej stołówce
b) uczestnictwo z wybranymi łebkami w seminariach dorzucających expa w kilku skillach za jednym zamachem
c) nieobowiązkowe walki, podczas których można zdobyć rzadsze itemy czy poznać głębiej backstory postaci z gry
d) wreszcie radosne leżenie odwłokiem do góry cały dzień, regenerujące motywację naszej klasy do nauki
Każda z tych opcji daje nam inne benefity i decydując się na jedną, niczym w Personach, miałem wrażenie, że mogłem wybrać coś innego i lepiej wykorzystać swój czas. A (pipi)cie się z takimi wyborami – są cudowne, ale jednocześnie nienawidzę ich
- szkolić swoich bolków w wybranych skillach – warto mieć pod ręką poradnik z klasami dla postaci i już na początku rozplanować ich rozwój, żeby potem nie było płaczu
- to wszystko prowadzi do zakończenia miesiąca, podczas którego przyjdzie graczowi stoczyć walkę fabularną i przejść dalej.
Całość tej mieszanki sprawdza się świetnie i nie pozwala oderwać się sprzed konsoli przez długie godziny. Dorzućmy piękną oprawę AV (animacje fabularne to jest obłęd i żądam jakiegoś anime od typów, którzy są odpowiedzialni za ich powstanie) i mamy produkt kompletny. Włączanie FE na mityczną chwilę kończy się kilkoma godzinami, które zleciały nie wiadomo kiedy.
Warto dodać, że trzeba grać Golden Deer, reszta domów nie ma fabuły. Zakończenie Orłów to była jakaś kpina.