Ja właśnie skończyłem Nocną Mszę (nie będzie bezpośrednich spoilerów, ale opisuję wrażenia dotyczące zakończenia, więc czujcie się ostrzeżeni).
Porównania z Kingiem jak najbardziej trafne, zarówno pod tymi dobrymi i gorszymi względami, bo podobnie jak u Stephena mamy tutaj zgraję naprawdę fajnych bohaterów, z którymi idzie się zżyć, ale im dalej tym najpierw historia traci impet, by później przybrać iście kingowski obrót. Lubię gadane filmy, ale tutaj w drugiej połowie sam często się niecierpliwiłem i spokojnie widziałbym to jako krótszy serial. Mimo tych wad nadal jest on warty uwagi. Bardzo podobał mi się pomysł na głównego bohatera, którego już w pierwszej sceny poznajemy z godnej pogardy strony i nawet jeśli zakończenie serialu nie przyniosło mi jakiejś szczególnej satysfakcji przez swe rozdmuchanie, to wątek Riley’a był domknięty w bardzo powściągliwy i mądry sposób. Podobało mi się też oparcie tej historii na religii i przedstawienie sposobu, w jaki można interpretować Biblię na swoją korzyść, co nie jest szczególnie unikalnym motywem, ale tutaj nabierał ciekawego kontekstu. A jeśli chodzi o religię, to nie mogę nie wspomnieć o rewelacyjnej roli Hamish’a Linklater’ajako księdza. Co za aktor! Uwierzyłem w tego jego księdza, bo grał jakby rzeczywiście nim był od wielu, wielu lat, a w życiu doświadczył dużo zła, które nauczyło go pokory i odwiodło od naiwnego postrzegania wiary. Naprawdę wiele można wyczytać z tej roli, mistrz.
Koniec końców nie jest to dla mnie poziom Hill House, ale i tak warto zobaczyć dla tych dobrych rzeczy.