Shadow of the Colossus
Ciężki był mój początek z tym tytułem. Wszystko przez specyficzną klawiszologię, a przy okazji nieco toporne poruszanie się naszego koniastego kompana, Agro. Na szczęście po rozwaleniu 3-4 kolosów człowiek wszystko sobie przyswoił i mógł już bez większych problemów cieszyć się tą wspaniałą przygodą.
Pokonywanie każdego kolosa zmuszało do małego główkowania, w jaki sposób dobrać się do jego słabych punktów, a rozwiązanie i ostateczne zwycięstwo dawało nie małą satysfakcję i radochę. Nie był to poziom trudności późniejszych Soulsów itd. ale w połączeniu z dobrym audio (mogło wy(pipi)ać z kapci przy niektórych pojedynkach) i 60 fpsach prezentowało się to epicko.
Poza pojedynkami z ogromnymi(choć i trochę mniejszymi) bossami nie za bardzo było co robić w tym sporym jak na tamte czasy świecie gry, ale w ogóle mi to nie doskwierało. Tak miało być, opuszczona kraina zamieszkana przez ogromne kolosy i co najwyżej kilka gatunków zwierząt. Zbieranie owoców jak i ogonów jaszczurek wystarczyło w zupełności.
Przy szczątkowej na początku historii, do myślenia daje też finał tej przygody. Jednak bez spoilerów, większość i tak go zna.
Nie zagrałem w ten tytuł te 14 lat temu i z jednej strony żałuje, a z drugiej w ogóle, bo ogrywanie tego w takiej oprawie było czystą przyjemnością. Oprócz specyficznego sterowania jak na dzisiejsze czasy, reszta rozgrywki broni się niesamowicie do dziś.
9+/10